Vous l’avez voulu, Romanie…

W 1999 r. w zarządzie głównym Stronnictwa Narodowo-Demokratycznego zachowywałem największy sceptycyzm wobec idei Kongresu Zjednoczeniowego ze Stronnictwem Narodowym, tzw. „senioralnym”. Znając kłótliwy, frakcyjny charakter obu panów Giertychów i ich przekonanie, że od Boga mają dany rząd dusz nad polskimi narodowcami – nie widziałem sensu wpuszczania tych zadufanych w sobie, aroganckich i niezbyt lotnych ludzi do wspólnej partii. Okazją do pozbycia się „Studni”, „Konia” (a z nimi być może także najbystrzejszego z nich „Tarantuli” – zainteresowani wiedzą o kogo chodzi”) mogło być podpisanie przez nich deklaracji Porozumienia Polskiego, ówczesnej partii Jana Łopuszańskiego. Formalny szef SN „senioralnego”, Andrzej Horodecki był gotów z radością pożegnać się z Giertychami i nawet większością Młodzieży Wszechpolskiej – jednak rozrabiakom koło ratunkowe rzucił wówczas (nie po raz ostatni) kol. Bogusław Kowalski, prezes SND. To jego upór doprowadził do zjednoczenia z całością SN i to bez zachowania warunków postulowanych na zarządzie SND. Otóż Giertychowie nie tylko znaleźli się we władzach nowej partii (młodszy jako wiceprezes, starszy jako szef Rady Naczelnej), ale ich ludzie zostali wprowadzeni do rady Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego (czyli finansowego zaplecza ruchu), za to Sekcja Młodych SND nie została dopuszczona do współkierowania Wszechpolakami, którzy pod przewodem kol. Wojtka Wierzejskiego pozostali wewnętrzną armią frakcyjną kol. Romka.

Co dalej działo się ze zjednoczonym SN – jest już w środowisku mniej więcej znane. Kampania prezydencka generała Tadeusza Wileckiego zakończyła się sromotną porażką, frakcję Giertychów postanowiono skanalizować w Lidze Rodzin, gdzie na czele z jej liderem, Witoldem Hatką wzięto się za interesy w Wielkopolskim Banku Rolniczym, wyprowadzanie pieniędzy, przepływy między spółkami itd. W międzyczasie, wobec zbliżających się wyborów parlamentarnych w 2001 r. – zarząd główny SN zdecydował o podjęciu współpracy z PSL, zezwalając (czy raczej przyjmując do wiadomości), że część kolegów skupiła się pod własnym szyldem – Ligi Polskich Rodzin. Dopiero potem okazało się, że partia ta – to dawne SND, niewyrejestrowane pomimo faktycznej likwidacji, a następnie przekształcone w LPR dzięki przedłożeniu w sądzie rejestrowym sfałszowanych i poświadczających nieprawdę dokumentów. Na marginesie tej historii można dodać, że jako jedyny odpowiedzialność karną w związku z wprowadzeniem do Sejmu partii-wydmuszki poniósł bodaj najmniej winny, ex-skarbnik SND, Waldemar W., który już ciężko chory – przyznał się w końcu przed sądem do złożenia fałszywych zeznań. Historia jak mec. Giertychowi i jego współpracownikom udawało się unikać odpowiedzialności za wycięcie parlamentarnego numeru stulecia – należy jednak raczej do kroniki nadziewania na hak polityczny, a nie bezpośrednio do dziejów ruchu narodowego.

Ten przydługi wstęp uczestnik i świadek tamtych wydarzeń poczynił, aby zwrócić uwagę, że już przed ponad dekadą Roman Giertych niby chciał być wodzem narodowców, ale jednocześnie cały czas rozglądał się jak z ram endecji zwiać, względnie jak endecję przerobić tak, żeby endecją nie była. Wówczas jednak, jeszcze w ramach zjednoczonego SN, a już zwłaszcza w LPR – Giertych nie ciągnął (jak dziś) w stronę centroprawicy liberalnej, tylko próbował zamienić ruch narodowy w kolejną formację centroprawicy antykomunistyczno-niepodległościowej. Słowem w coś a’la dzisiejsze… PiS i Ruch Narodowy.

Choć w czasach kampanii gen. Wileckiego obaj Giertychowie ochoczo odwoływali się do doświadczeń starszego z nich z innym generałem, Jaruzelskim – to już ówcześni Wszechpolacy woleli sobie pokrzykiwać „precz z komuną!”. A choć było to towarzystwo nader rozrywkowe (o czym starsi koledzy donosili władzom SN z pewną dozą zgorszenia) – to jednocześnie werbalnie niezwykle wręcz świętobliwe, co przelewano w bombastycznych notkach na kolumnie udostępnionej MW na łamach „Myśli Polskiej”. Gdyby zestawić je z dzisiejszymi wystąpieniami p.p. Winnickiego i Holochera, to kto wie, czy te ostatnie nie okazałyby się prawowierniej endeckie (tylko rzadziej się obecnie przywołuje Jędrzeja Giertycha i Feliksa Konecznego, choć i wówczas nieszczególnie ich rozumiano).

Przejdźmy zresztą do konkretów. Giertych wiele razy czynił obecnemu kierownictwu MW zarzut współpracy z ONR. Tymczasem nie trzeba być szczególnym znawcą tematu, by wiedzieć, że kandydaci na narodowców do różnych organizacji zapisywali się raczej losowo, trafiając do nich niczym bojowcy do organizacji konspiracyjnych „za Niemca”. Różnica między MW, a ONR polega dziś głównie na tym, że ci drudzy chcieli mieć bardziej czaderską nazwę i uważali, że to obciach mieć giertychowskie dziedzictwo. Doszukiwanie się w tym jakichś głębszych różnic programowych – nie ma rzecz jasna żadnego sensu (w tym sensie, że oba środowiska są ideowo raczej płytkie). Tymczasem jak sojuszników dobierał sam Roman Giertych, tak dziś krzywiący się na układ MW-ONR? Ano swoją LPR oparł na współpracy z Antonim Macierewiczem i Janem Olszewskim, czynnikami nie tylko obcymi, ale i wrogimi ruchowi narodowemu. Pomógł tych post-lewackich i post-lożowych anarchistów wprowadzić do Sejmu, ocalił ich kariery polityczne, zapewnił dalszy byt, realizowany dziś w PiS-ie. Tym samym PiS-ie, przed którym od 6 lat Giertych ostrzega. Ostrzega w rozpaczy, a ściślej w świadomości, że sam mógłby dziś być na miejscu Kaczyńskiego, a przynajmniej dysponować zbliżonym potencjałem (z drugiej zresztą strony środowisko Kolegi Mecenasa jest w tym zakresie dziwnie niekonsekwentne – bo przecież około-giertychowe obecne kierownictwo „Uważam Rze” puszcza na łamy teksty nie odbiegające od oszołomskich tendencji innych „niezależnych organów” centroprawicy).

.

Oczywiście, zwolennicy Giertycha mają mnóstwo uzasadnień, tłumaczeń i wyjaśnień – jak to ich idol sprytnie kiwał, jak ogrywał Macierewicza, jak to chytrze przejął w końcu pełną kontrolę nad LPR (a zwłaszcza jej funduszami…) itp. Zapewne, wewnątrz-ligowi przeciwnicy Romka okazali się bardziej nieudolni, nie umiejąc nawet wykorzystać okresowej przewagi liczebnej na posiedzeniu klubu parlamentarnego Ligi. Cóż jednak uczynili Giertychowie, gdy już Liga była im podporządkowana, niczym dziś PiS Kaczyńskiemu (i dalece bardziej, niż wygląda zależność Ruchu Narodowego od jego Rady Decyzyjnej)? Dziś Romek grzmi: „z drugiej strony radykałowie, którzy próbują przypisać się do wielkiej tradycji 100-letniego ruchu narodowego nie mają z tym ruchem ideowo nic wspólnego. Dzisiejsza formacja o nazwie Ruch Narodowy jest dokładnie tym, czym najgorsi wrogowie tradycji narodowej chcieliby, aby ruch narodowy był”. Ha, a kto posyłał Wszechpolaków pod ambasadę białoruską (w imię bzdurnych haseł prawo-człowieczych, nie mających nic wspólnego z obroną polskiego interesu narodowego czy w Polsce, czy na Białorusi)? Kto jawnie traktował MW jak partyjną bojówkę – często działającą w dobrej sprawie (jak przeciw aborcyjnemu statkowi „Langenort”), ale z pewnością z nie mniejszym radykalizmem, niż obecnie?

Jasne, Giertych powtarza, że dojrzał, zmienił się, inaczej rozkłada akcenty – ale trudno nie zgodzić się z Winnickim, że chodzi po prostu o to, że nie może już uchodzić za lidera narodowców. Będąc zaś liderem niczego – może wprawdzie liczyć na życzliwość głównonurtowych mediów, nie mniej jednak musi zaczynać od początku, bez zaplecza osób, które mógłby przebierać raz za radykałów, raz za liberałów. Okazało się bowiem, że powtarzane bez większego zapału komunały ogólnopatriotyczne rodem z Akademii Orła – ktoś traktował poważnie. O ile sam Giertych i jego bliższe zaplecze wiedzieli, że to pic dla prostodusznego elektoratu, który lubi jak się kocha Boga i Polskę, a nienawidzi Ruskich i komuchów, to już aktyw z dalszych rzędów chłonął opowiastki, że jest kolejnym etapem sztafety pokoleń po Żołnierzach Wyklętych. No i ci młodsi, zamiast latać po piwo dla starszych, co to już zdążyli być posłami i ministrami – postanowili sami zrobić, jak ich uczono.

Roman Giertych nie przewidział, że ktoś potraktuje poważnie to, co mówił. Zapomniał też, że przecież właśnie do tradycji NSZ należy choćby mordowanie własnego komendanta głównego za „zdradę przekonań”. Gdyby o tych drobiazgach pamiętać i pomyślał – nie wylewałby dziś pełnych hipokryzji łez nad zagubieniem się MW i Ruchu Narodowego. Sam ich bowiem na te manowce wyprawił.

Sam tego chciałeś, Romanie Giertychu – tylko czemu po latach, gdy sam psułeś ruch narodowy w Polsce, znacząc go piętnem anachronizmu, wodzostwa i obcych naleciałości ideowych – teraz znowu czkawką odbija się Twoje fatalne dziedzictwo? Niestety, liderzy RN odżegnując się od kol. Romana – powielają jego dawne błędy. Tworzą ruch bez zaplecza społecznego, odwołujący się do haseł pustych, nieadekwatnych do współczesnych zagrożeń dla bytu narodowego, zastępują pracę programową okrzykami i happeningami. Tak, są inni niż Giertych dzisiaj – ale tacy sami jak Giertych znajdujący się na równi pochyłej w rządzie PiS-u. W przeciwieństwie do Romka jednak – mają jeszcze czas zmienić kierunek marszu. Roman zaś spełni w końcu swoje marzenie – zostanie liderem czegoś, co już na pewno niemal nic wspólnego z endecją mieć nie będzie.

Mec. Giertych ma bowiem bez wątpienia rację, że endecja była formacją bynajmniej nie skrajną i nie anarchizującą. Nie można jednak z tego wyciągać przecież wniosku, że wystarczy być stonowanym, stroniącym od wyrazistości i uniżonym wobec mediów establishmentowych – by już zostać prawdziwym Narodowcem XXI Wieku. Do tego potrzebne jest jeszcze „to coś” – myślenie w kategoriach interesu narodowego, zwłaszcza w sferze geopolityki, gospodarki, a także wartości wychowawczych i światopoglądowych. Samo uznawanie oświeconego przywództwa Romana Giertycha nie wystarczało ani 15 czy 20 lat temu – ani nie wystarczy dziś.

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 1 Average: 4]
Facebook

0 thoughts on “Vous l’avez voulu, Romanie…”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *