W lasach Roztocza

Kiedy staniemy pośród wspaniałych zabytków Zamościa, wyniesionych geniuszem wielkiego hetmana i umiłowaniem renesansowej harmonii, musimy mieć świadomość, że oto właściwa Lubelszczyzna powoli się kończy. Od południa ograniczają ją już blisko pokryte lasem wzgórza Roztocza, opadające po drugiej stronie ku nizinom Podkarpacia – kraina odrębna i fascynująca. Roztocze zaklęło w sobie czar przysadzistych wzniesień, rozległych borów, małych wodospadów – „szumów” na Tanwi, Jeleniu i Sopocie oraz stukot kopyt dzikich koników polskich, które stały się jego symbolem. Zaklęło w sobie też piękne drewniane cerkiewki i inne pozostałości dawnego, barwniejszego świata.

Kraina jak z baśni jest jednak również krainą smutnej zadumy, jeśli wspomnimy niemiecki terror i zbrodnie Ukraińskiej Powstańczej Armii, straszliwy los miejscowych Żydów i dramat Polaków, bratobójcze polsko-polskie walki „mundurowych” z „leśnymi”, niesprawiedliwe (bo stosujące zasadę odpowiedzialności zbiorowej) wysiedlenia Rusinów (nawet tych terroryzowanych i zastraszanych przez UPA), a w końcu przecięcie zielonego wału Roztocza brutalną granicą, która rozdzieliła od siebie Zamość i Lwów – wspaniałą perłę w roztoczańskiej koronie, wypełnioną zabytkami, kulturowymi tradycjami i ozdobioną najwyższym wzniesieniem pasma – Wysokim Zamkiem z Kopcem Unii Lubelskiej.

Polacy rzadko używają słowa „okupacja” na określenie rządów Ukraińców we Lwowie, Białorusinów w Grodnie i Litwinów w Wilnie (choć te narody nie wahały się sięgać po nie kiedy nieumiejętnie nazywały sytuacje dużo bardziej błahe), co byłoby pewnie dla nas powodem do dumy z własnej szlachetności i iście chrześcijańskiej pokory w nadstawianiu drugiego jeszcze policzka, gdyby nie drobny szczegół: jest to policzek nie nasz, ale udręczonych kresowych Polaków, przepędzonych lwowskich Ormian i Tatarów z Wileńszczyzny… Polityka jest jednak materią ohydną, brutalną i okrutną, toteż względy moralne musimy tutaj pominąć, skupiając się na logicznych: skoro nie ma obecnie na Kresach litewskiej, białoruskiej ani ukraińskiej okupacji, to w oczywisty sposób nie było tam i okupacji radzieckiej, a w konsekwencji – także niemieckiej w Polsce centralnej (!). Więcej nawet: Litwa z Wileńszczyzną, Białoruś z ziemią nowogródzką i grodzieńską oraz Ukraina z Galicją Wschodnią, północną Bukowiną i Rusią Zakarpacką, które narodziły się w latach 1939-1945, muszą pozostać pełnoprawnymi sukcesorami stalinowskiego imperium, tak samo jak Rosja z zagrabioną w podobny sposób fińską Karelią i w tym samym co ona stopniu odpowiadać za radzieckie zbrodnie! Logika jednak nie zastąpi realiów, w których ustanowiona przez Józefa Stalina granica pokrywa się mniej więcej z linią trzeciego rozbioru, a w których mówiąc o polskim Roztoczu nie możemy już niestety mówić o Rawie Ruskiej i Lwowie… Choć musimy pamiętać…

Roztocze to nie tylko sielskie panoramy, ale i bogactwo tradycji. Tradycji arystokratycznych, które w urokliwym Zwierzyńcu bardziej były niezobowiązujące niż w reprezentacyjnym Zamościu. Tradycji uzdrowiskowych, jakimi szczycił się od dawna kameralny i elegancki Horyniec. Tradycji ludowego rzemiosła, w jakie wpisał się kunszt kamieniarzy z Józefowa i Starego Brusna oraz garncarzy i wytwórców skrzyń z Krasnobrodu. Tradycje spotkania kultur i dawnej różnorodności, o jakich przypominają wzniesione przez prawych gospodarzy roztoczańskiej ziemi czarowne drewniane cerkwie Chotyńca, Gorajca i Radruża oraz wiejskie kościółki.

A skoro drewniana architektura sakralna, zarówno rzymsko- jak i greckokatolicka, nie tylko świetnie ilustruje tradycyjny polsko-ruski etnicznie charakter Roztocza, ale przede wszystkim nadaje mu na równi z rozległymi lasami niezwykły smak, to zwróćmy uwagę na dwie kaplice, wyciosane wprawnymi dłońmi miejscowych cieśli w pachnącym, roztoczańskim drewnie w pobliżu Zwierzyńca i dzisiejszego matecznika koników polskich – Roztoczańskiego Parku Narodowego. Tym bardziej, że obie umieszczone zostały „na wodzie”… Czyż zresztą i w Zwierzyńcu największą atrakcją nie pozostaje zasłużenie wzniesiony na wyspie Stawu Kościelnego i przeglądający się w jego tafli piękny barokowy kościół św. Jana Nepomucena fundacji Tomasza Zamoyskiego?

Kiedy wyruszymy z centrum Górecka Kościelnego w stronę bystrego Szumu piękną dębową aleją, rychło odnajdziemy stacje urokliwej Drogi Krzyżowej. Nad samą rzeczką kusi z kolei „nasza” Kapliczka na Wodzie. Uroczy drewniany budynek, spoczywający na palach wbitych w dno Szumu, wzniesiono w 1668 r., choć obecna „wersja” pochodzi z XX stulecia. Nosi wezwanie świętego Stanisława, który objawić się miał Janowi Sosze w ponurym roku 1648. Woda nie jest tutaj przypadkowa, albowiem Socha otrzymać miał od biskupa-męczennika zapewnienie, że kto zaczerpnie jej w tym miejscu ‘od wszelkiej choroby będzie wolny’. Informujący o tych wydarzeniach kronikarz Mikołaj Stworzyński przypominał również o wielkim zaniepokojeniu zamojskiego duchowieństwa, które z ogromną rezerwą odniosło się do owego cudu. Przekonały go dopiero dalsze wydarzenia, kiedy przysłany dla sfalsyfikowania objawień kanonik nie mógł ruszyć z miejsca swych koni. Konie oddać miały również hołd świętemu miejscu gdy przybył tutaj ordynat Marcin Zamoyski, który postanowił w końcu wznieść kapliczkę. A kiedy nadeszły straszliwe dla Zamojszczyzny czasy niemieckiej okupacji (bardzo „niepoprawne” to określenie, ale zechce Czytelnik wybaczyć piszącemu te słowa „Ciemnogrodzianinowi” jego uprzedzenia do hitleryzmu i „nazifobię”, do których przyznaję się bez cienia wstydu) na poddaszu kapliczki schroniło się dziewięciu mężczyzn. Przetrwali, mimo że przebywali tuż obok niemieckich stanowisk artyleryjskich… Można więc śmiało mówić o kolejnym cudzie, znacznie bardziej namacalnym…

Udajmy się zatem i do Krasnobrodu, który słynie jako letnisko nad zalewem i uzdrowisko, a za sprawą licznych obiektów sakralnych znacznie dłużej cieszy się mianem „małej Częstochowy”. Jak wspomniano, miasto było również istotnym centrum ludowego rzemiosła, a jego ozdobę stanowiły piękne domy z podcieniami, które nie przetrwały niestety pożogi I wojny światowej. „Mała Częstochowa” sławna jest dzięki sanktuarium Matki Boskiej Krasnobrodzkiej z klasztorem dominikanów, za którym rozciąga się kalwaria z drewna lipowego. Ale małe kapliczki i przydrożne figury napotkać można w Krasnobrodzie na każdym kroku, po kilka przy każdej ulicy! To właśnie zagęszczenie lepiej niż cokolwiek jest nam w stanie wyjaśnić fenomen „małej Częstochowy”. Warto też dodać, że w mieście znajdował się onegdaj również zbór kalwiński (w XVII w. odbyły się tutaj trzy synody protestantów). Zaś na południowo-zachodnim krańcu miejscowości, gdzie uliczki przechodzą już w leśne ścieżki, ukryła się w cieniu drzew drewniana kaplica św. Rocha, przy której stoczyli bój powstańcy styczniowi.

My skierujmy się jednak gdzie indziej. Ruszając od sanktuarium ulicą Najświętszej Marii Panny, ocienioną kasztanowcami, zaraz trafimy do zespołu czterech sympatycznych kaplic, o mniejszym splendorze, ale tym większym uroku. Stanowią one pozostałość rozleglejszego kompleksu, który obejmował niegdyś osiem obiektów, a wyróżniają się unikalnymi kształtami. Kaplice, które wzięli pod swoją opiekę święci Anna i Antoni są do siebie dość podobne, a charakteryzuje je niezwykłe ciepło, tak typowe dla drewnianej architektury. Natomiast kaplica, której patronuje święty Roch jest bardziej wysublimowaną murowaną budowlą barokową na intrygującym planie czteroliścia.

Wreszcie ostatnia z istniejących do dziś, to „nasza” Kaplica na Wodzie. Pod drewnianym pawilonem przybytku na palach szemrze beztrosko roztoczańskie źródełko, które uleczyć miało późniejszą królową Marysieńkę Sobieską (podówczas Marię Zamoyską), a które wskazać miała Madonna Jakubowi Ruszczykowi. To właśnie od owych objawień rozpoczął się kult Matki Boskiej Krasnobrodzkiej. W pobliżu zaś znajdują się kolejne kapliczki, których krasnobrodzianom zawsze było mało. Ilustrują one tajemnice różańcowe, a powstały dzięki inicjatywie księdza Romana Marszalca i pracowitości miejscowego rzeźbiarza – Andrzeja Gontarza.

Obie kaplice „na wodzie” – górecka i krasnobrodzka – pozostają świadectwem głębokiej pobożności roztoczańskiego ludu oraz niezwykłego urodzaju objawień, które w obu przypadkach wiązały się z uzdrawiającymi właściwościami miejscowych źródełek i potoków. O ile jednak przybytek z Krasnobrodu pozostaje uznaną atrakcją, nawiedzaną przez rzesze pielgrzymów i turystów, o tyle kaplica tkwiąca na obrzeżach Górecka Kościelnego wciąż pozostaje miejscem ciszy i zadumy…

Górecko Kościelne i Krasnobród łączą też tradycje kościelno-muzyczne. Pierwsze z nich gości bowiem latem Ogólnopolski Festiwal Piosenki Religijnej, podczas gdy w drugim uznanie zdobyły sobie znacznie ambitniejsze koncerty muzyki organowej. No i Przegląd Orkiestr Dętych… Z obu miejscowości wreszcie wyruszyć można na niezwykłe roztoczańskie szlaki…

Warto pamiętać o wielokulturowości dawnej Polski, która nie ominęła niemal żadnego z jej regionów (choć naturalnie najwspanialej prezentowała się na wschód od Bugu), od której nie było wolne i Roztocze, o czym najlepiej świadczą polskie kościółki i rusińskie cerkiewki, a w samym Krasnobrodzie – dawny zbór kalwiński i cmentarz żydowski. Albowiem Polska jest bardziej ciekawa i różnorodna niż się to wielu wydaje. Ale jednocześnie warto pamiętać i o tradycjach rdzennie polskich i rzymskokatolickich, ani lepszych, ani gorszych od innych, równie fascynujących, a przecież w pogoni za egzotyką tak często lekceważonych. Zwykle doceniają je bowiem jedynie obcokrajowcy (wszak dla nich to jest właśnie egzotyka!), my zaś sami – znacznie rzadziej. A warto zacząć, abyśmy nie musieli wkrótce za nimi tęsknić, tak jak dziś tęsknimy za smakiem żydowskiego świata sprzed Zagłady i za cerkiewnym czarem sprzed utraty Kresów… Bo dopiero połączenie różnych elementów tworzy pełen obraz kulturowego dziedzictwa, jakie nie byłoby pełnym bez któregokolwiek z nich…

Roztocze zaś, owe zalesione „małe Bieszczady”, szczęśliwie jest powoli „odkrywane” przez wielbicieli piękna. A równie szczęśliwą jest okoliczność, że owo „odkrywanie” nie jest nachalne, ekspansywne. Że wciąż zobaczyć można tutaj miejsca zatrzymane w czasie, lasy dziewicze, wioski niemal odcięte od świata (w tym przypadku – chwała fatalnym drogom!), wypełnione reliktami dawnego życia, zapomnianego dziedzictwa. Bo wyprawa na Roztocze to – mimo istnienia kilku miejscowości wypoczynkowych – nie wczasy, ale prawdziwa przygoda…

Wezmę na Roztocze w plecak byle co,
Wezmę na Roztocze dobry żart,
Wezmę na Roztocze myśl palącą
By ją studził wiatr.

Bartłomiej Grzegorz Sala

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *