W przededniu końca świata

Doganiałem moich rówieśników, którym sprzyjali w życiu doczesnym rodzice. Niektórzy odpadli z tego wyścigu, inni zniknęli za horyzontem. Takich jak ja zostało doprawdy niewielu. Wczoraj kolega oddał mi 50zł. Cieszyłem się tak, jakby to było co najmniej pięć tysięcy. Wraz z moimi drobniakami w kieszeniach- będzie w sumie 60zł. Dzisiaj to majątek, który pozwala mi odstawić auto na rzecz komunikacji miejskiej.
Poranek w sennym tramwaju, to przeróżna zbieranina obywateli IIIRP skazanych na łaskę bycia razem przez ułamek dnia. Szczęśliwi ci, którzy jeszcze pracują, udając się do swoich kieratów, jak i ci; którzy o tej porze mkną pod urząd pracy w nadziei na zasiłek lub co najmniej na dobre słowo. Senne cienie zombie bujają się na krzywych torach trzymając kurczowo poręczy, a ja się zastanawiam co tutaj robię po dwudziestu latach zmagań z rzeczywistością.
Właśnie. To owa rzeczywistość umożliwia mi stopienie się z bezimiennym tłumem społecznego kolektywu wiecznie niezadowolonych, niespełnionych, normalnych i pojebanych osobników. Uzależnionych od telewizji, gazet, filmów porno, piwa w parku, słonych paluszków, hamburgerów, szybkich biznesów i małych przekrętów. Ludzi zdeterminowanych przypadkowym seksem, niechcianą ciążą, pociągiem do zboczeń i nałogów. I chociaż nikt nie ma przed sobą tabliczki z opisaniem profesji oraz zamiarów- łatwo jest dostrzec w oczach jak będzie wyglądał ich kolejny dzień.
Mój za to jest inny, bo wyjątkowy. Nie poruszam się komunikacją miejską na co dzień. Wsiadam, z uwagi na chęć zaoszczędzenia kilku drobnych, choć w aucie mam jeszcze pół baku paliwa. Marzenie, aby jakoś przeżyć kolejny martwy miesiąc w sposób cudowny aczkolwiek karkołomny staje się obsesją. Jednak wsiadając do tramwaju, pozostawiam na przystanku wszelkie doczesne sprawy, takie jak zaległe podatki, zusy, wezwania do zapłaty, upomnienia, mandaty i masę innych rzeczy, od których nie sposób się uwolnić w wolnej POlsce. Zawsze cię dopadną. Chyba nie jestem takim jedynym człowiekiem na tym świecie, dla którego rzeczywistość na trzeźwo jest nie do przyjęcia. Właśnie spoglądam na drobnych pijaczków, stojących pod sklepem spożywczym, wychylających kolejne butelki piwa. Temperatura powietrza nie nastraja do sielanki, a jednak desperacja potrafi rzucać śmiałe wyzwania przyrodzie. Gdybym był alkoholikiem lub narkomanem, moje inne problemy by w ogóle nie istniały. Miałbym wtedy prosty i krótki cel w życiu, a i samo życie nie należało by do zbyt skomplikowanych.
Problem w tym, iż nie znoszę uzależnień. Zawsze mnie intrygowały ciekawe przypadki ludzi, którzy egzystowali wbrew logice i prawom natury, potrafiąc jednocześnie zaspokajać swoje nałogi. Znajomy, który w każda niemalże niedzielę przyjeżdża z Lubina do Wrocławia na Mszę św. w trydenckim rycie, cierpi na permanentny brak gotówki. Widać to po nim. Jest typowym przykładem współczesnego outsidera, którzy dostrzega problemy świata wszędzie dookoła, tylko nie w sobie. Taki człowiek, któremu życie biegnie z godziny na godzinę, za to nigdy nie potrafi zrezygnować z piwa i papierosów. I jak tu nie wierzyć w cudowną moc nikotyny i alkoholu?
Na zboczenia oraz na nałogi ludzie znajdą zawsze środki. Zawsze.

Senny tramwaj ogarnięty melancholią toczy się przez miasto. Wszyscy już mają dosyć zimy. Na pogodę ludzie są mało odporni, w przeciwieństwie do kłamstw, którymi wypełniona jest przestrzeń publiczna w POlsce. Sądząc po lekturze gazet, czytanych w tramwaju można odnieść wrażenie, że każdy podchodzi do rzeczywistości z przeświadczeniem, iż jego właśnie ona nie dotyczy. Nie raz słyszałem takie rozmowy. Przekonywano mnie, że jest dobrze a będzie jeszcze lepiej. Od kilku lat spotykam pewnego człowieka, ogarniętego wizją dobrobytu. Kiedyś ufał AMWAY- owi, a dzisiaj bankierom. Ma chłop marzenia i je spełnia. Codziennie, regularnie daje się unosić melanżowi władcy tego świata. Opanował do perfekcji sposób uzasadniania pomyłek swoich jak i jego faworytów przy korycie. Co jak co, ale w kraju to sofistów nam nie brakuje. Wie o tym wąsaty cep ode mnie z bloku, który regularnie wyprowadza grubą żonę wraz z psem na spacer. Po trzydziestu latach intensywnej pracy, dorobili się auta na kredyt i okien plastikowych za gotówkę. Wąsy mu posiwiały, ale nie zmieniło to w niczym jego parcia na szklany ekran i prasę codzienną, renomowaną zresztą. Oprócz umiejętnego powtarzania frazesów za gwiazdami telewizyjnej maskarady, potrafi odnieść się do świata, w którym wciąż żyje słowami: a to wszystko jedna wielka chujoza.
Zgadzam się z nim. Z tym, ze znam jeszcze inne aspekty takiej chujozy, bo chociaż już od lat nie posiadam TV w domu, to nie sposób ominąć w życiu luminarzy demokracji liberalnej, dla których moja dzisiejsza podróż tramwajem z punktu A do punktu B jest chuja warta.
Spokojnie. Nie lubię wulgaryzmów, chociaż i one w przypływie bezsilności potrafią rozładować złe emocje. Znajomi, którzy poszli na układy z systemem, korzystają z innych sposobów odreagowania dobrobytu na kredyt, leasing i raty. Nie korzystam jednak z uciech tego świata, dlatego nawet dobrze się czuję, kiedy mijają mnie udając, że nie widzą. O czym miałbym rozmawiać z takim iluzjonistą?
W wagonie coraz więcej ludzi. Pojawiają się żebracy. To niby też Europejczycy z Bałkanów, których wiatry przygnały do kraju nad Wisłą. Mamy dar do niesienia pomocy wszystkim. Wierząc mediom, to już dawno powinniśmy zapełnić nasze domy i ulice wszelkimi przybłędami, dając dowód naszej tolerancji i miłości. Tylko co to za miłość, kiedy tylko my mamy ich kochać tak bez wzajemności?
Żebrzące brudasy o śniadobrudnych cerach nie próżnują w tramwaju pełnym ludzi. Taka działalność musi się im opłacać od wielu lat. Ja mam przy sobie 60zł i nie zamierzam się nimi z nikim dzielić. W wieku 12 lat, taka suma stanowiła majątek. Wtedy planowało się wyprawę na księżyc. Teraz, to nawet nie wyleczę jednego zęba za to. Ale się najem przynajmniej raz do syta. Koszmarnie się planuje wydatki dla kwot niższych niż sto złotych. Gdyby mi płacili za pisanie i robienie zdjęć, byłbym milionerem. Napisałem dużo różnych rzeczy, ale jeszcze nigdy nikt mi za to nie zapłacił. Dziwne prawda? Nie w POlsce i nie pośród swoich. Czasem wydaje mi się, że jestem duplikatem bohatera „Głodu” Knuta Hamsuna. Znacie tę książkę? Polecam. To taka wersja „Robinsona Cruzoe” dla dorosłych, którzy zmagają się z najprostszymi sprawami. To również książka o samotności pośród ludzi, o walce z codziennością. Dobra lektura, ale nie dla każdego. Hamsun wiedział, co pisze, ale chyba nie przepuszczał, że dzieło to jest tak nadal aktualne. Szkoda było kalać Noblem jej autora. Ale wtedy świat był bardziej radosny, nawet w zakamarkach starej Christianii.
Droga do pracy środkami komunikacji miejskiej różni się od jazdy własnym autem. Ma jednak swoje niezapomniane uroki. Jacy pasażerowie, taka POlska cała. Można się naoglądać i nasłuchać różnych rzeczy, podobnie w jak kolejce do lekarza. Ludzie uwielbiają się żalić i narzekać w pobożnym oczekiwaniu na męża opatrznościowego, który za nich i za innych odwali kawał roboty i sprawi aby pieniądze rosły w ogródkach. Efekt wieloletniego bombardowania serialami telewizyjnymi, gdzie życie bohaterów sprowadza się do zdradzania kolejnych kochanków płci obojga. Wpływ mediów na rzeczywistość jest oszołamiający. Ludzie uwielbiają patrzeć. Ja zaś uwielbiam patrzeć na nich w różnych sytuacjach w jakich się potrafią znajdować. Wszystkich nas za to obserwują setki kamer umieszczanych niemal wszędzie. Jesteśmy bardzo bezpieczni, skoro szklane oczy śledzą nas z każdej strony ulicy, skrzyżowania czy winkla. Pomysły władzy na szczęście Polaków pretendują do nagrody im. Rudolfa Hoessa, za skuteczne zniewolenie ludzkiej populacji, dzięki któremu obywatele i tak się cieszą, że mają w sklepach pełne półki, a na plazmie w domu cycate tancerki.
Należę jeszcze do tych szczęśliwców, którzy potrafią czasami zarobić na siebie. Na siebie- co nie znaczy że na bandę urzędników, biurokratów, funkcjonariuszy i naciągaczy z każdej strony. Sposób, w jaki władza demokratyczna chce dobrać się do moich 60zł w kieszeni przewyższa kunszt lwowskich doliniarzy. Ja cenię swoją prywatność nawet w najmniejszych zakamarkach mojej egzystencji, ale szabasowemu ministrowi od finansów w niczym to nie przeszkadza. Etnicznie oraz filozoficznie różnimy się bardzo, chociaż oboje lubimy mieć coś swojego. Zapewnie i marzyć również lubimy. Jednak jako tubylec, nie jestem w stanie finansować permanentnych wędrówek „narodu wybranego” od etosu do rewolucji, poprzez skaliste pustynie, aż po życiodajne krainy północy. Stać mnie na bycie sobą, a nie na sponsoring nieudaczników w cyrku przy ul. Wiejskiej, nie zamierzam też dokładać do kolejnych projektów obywatelskich, po których pozostają kolosalne długi, armie windykatorów i coraz wyższe podatki.

-Nie zbawisz świata, mamy demokrację- przekonywał mnie znajomy, który ma ten komfort, ze nie musi się kalać pracą. Żyjąc w zaświatach wypada mu od czasu do czasu ponarzekać na rząd. Jednak to właśnie dla niego- człowieka umęczonego lenistwem- system przygotował taką rzeczywistość. W spadku po rodzicach odziedziczy dwa domy i kilka nieruchomości w mieście. Bez względu na system polityczny, wykreowany przez Republikę Okrągłego Stołu, będzie tym kim jest; bez chęci do wyrzeczeń, poświęceń, pracy, do tworzenia. Demokracja jest uzasadnieniem nieudaczników.
Ja tam nie chcę i nie zamierzam zbawiać świata. Z moją pozycją społeczną i zasobami finansowymi nauczyłem się żyć chwilą i codziennością. Mój rytualny zasięg to: dom- praca- kościół. Przemieszczam się ruchem wahadłowym po z góry zaplanowanej trajektorii. Życie bywa przewidywalne. Coraz częściej jednak zaskakuje nas brak rutyny. Trudno jednak przewidzieć, czy praca jaką wykonujesz daje jakąkolwiek satysfakcję. Staram się wykorzystywać czas twórczo, jednak nie da się zmusić ludzi do współpracy, kiedy sami nie mają kasy. Pieniądze, to główny problem o jakim się rozmawia przez osiem godzin w kieracie. Nie lubię tych permanentnych dyskusji, z których niewiele wynika, poza chęcią napicia się wódki i szybkiego seksu z przygodną lafiryndą.
Z dala od alkoholu! Jak wspomniałem, nie mam nałogów. Nie palę, nie piję, nie wciągam kresek, hazardu nie uprawiam, burdele omijam. Żyję!

Wysiadam na pętli. Tu się kończy moja jazda, a zaczyna wędrówka. Już niedaleko. Firma, z którą współpracuję od wielu lat, odzwierciedla układ interpersonalny jaki panuje obecnie w POlsce. Oczywiście, nie ma to znaczenia, dla klientów, czy osób, które przybywają tu w ramach swoich obowiązków. My, pracownicy jesteśmy objęci szczególną rolą w tworzeniu zasobności klanu dwóch rodzin. Dla nielicznych, kariera w miejscu tym jest sposobem na beztroskie i zasobne życie, dalekie od problemów zwykłych śmiertelników. Aby móc osiągnąć taki błogostan, trzeba nosić magiczne nazwisko. To poszerza horyzonty. George Orwell nazywał to „partią wewnętrzną” nam wystarczy miano- klan.
Nie ma sensu mówić tutaj o przekrętach. Cała IIIRP to jeden wielki przekręt. Dlaczego więc w tej firmie miałoby być inaczej? Są jednak sytuacje niezrozumiałe nawet w świecie kabalistycznym. Na przykład, zwalnianie osób, które potrafią zapewnić dochód dla firmy; a zatrudnianie na ich miejsce kogoś, kto chce sobie popracować, bo stara się akurat o kredyt czy dofinansowanie. Niezrozumiałe też jest brak chęci rozwijania się, ekspansji produktu i usług, brak jakichkolwiek pomysłów na przejęcie nowych klientów. Generalnie to brak odwagi na twórczy progres, dlatego narastająca implozja frustracji, niezadowolenia, podejrzliwości, strachu, a do tego niskich zarobków- rozsadzi to wszystko. Chyba nie będzie innej opcji, skoro za biznes techniczny bierze się rzeźnik, ogrodnik, leser i pijak. Klan rządzi.
Mój znajomy, który przepracował tu osiemnaście lat był jednocześnie kierownikiem sprzedaży, tłumaczem podczas zagranicznych podróży, negocjatorem międzynarodowych kontaktów, dostawcą, części dla indywidualnych klientów, akwizytorem, telemarketerem, serwisantem urządzeń i pakowaczem przesyłek. Kto powie, teraz, że nie jesteśmy genialni? Polak potrafi!
W przeciwieństwie do obecnego wiceprezesa posiadał owe minimum wiedzy, bowiem jeszcze się zajmował szkoleniem personelu. Natomiast wiceprezes, który spod rzeźnickiego topora przywędrował do owej spółki z o.o. nie musiał nic umieć. Wystarczyło odpowiednie pokrewieństwo, aby zostać po niedługim czasie dyrektorem ds. ekonomicznych. Na ekonomii znał się, jak każdy z nas- umiał liczyć pieniądze i zawsze miał nimi wypchane niemal wszystkie kieszenie. Prezesowi to było na rękę, albowiem relacje pomiędzy wice- a prezesem były dokładnie takie jakie onegdaj panowały pomiędzy Mieciem Wachowskim a TW „Bolkiem”. Dlatego firma, w której od listopada do kwietnia, mam w pokoju średnio 11 stopni ciepła, balansuje na krawędzi szaleństwa i szczęścia. Można? Można!
Muszę jednak przyznać, iż wiceprezes potrafi się starać o załogę i zna sposoby na podniesienie wydajności pracy. Ma silne poczucie odpowiedzialności, dzięki czemu zostały zainstalowane kamery wewnątrz ogólnych pomieszczeń, zlikwidowano facebooka i youtube, a cała sieć internetowa jest monitorowana. W walce o wydajność nie szczędzi się sił i środków, nawet wtedy, kiedy jest martwy sezon. I na dobrą sprawę wychodząc z firmy nigdy nie wiadomo czy przestaję być inwigilowany, czy dopiero zaczynam nim być.

Są ludzie, którym rutyna w zupełności wystarcza. Znam takich. Ich świat upada wraz z wyłączeniem prądu lub Internetu. Rozgrywają się wtedy liczne osobiste dramaty. Strach przed samodzielnością rodzi frustrację. Frustracja prowadzi do zboczeń. Człowiek zboczony natomiast staje się autorytetem i to we wszystkich dziedzinach. Demokratura pozwala uczynić z dewiacji normę obyczajową i target walki politycznej.
-Jest moda na bycie nikim, jak i na bycie byle kim- powiedział mi ktoś kiedyś, z kim jechałem pociągiem. Pamiętam tamtą rozmowę, z początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Wtedy wielu z nas dało się nabrać na to, że mamy wolność, o której marzyliśmy, a nawet jeszcze coś więcej.
To „cos więcej” , stanowiło nieograniczoną możliwość wielorakich przekrętów na różnych płaszczyznach. Dzięki temu życie toczyło się wbrew logice, za to ciekawie. Kto wtedy na tym skorzystał, to dzisiaj traci. Nasza codzienność wyrywa z nas spokój, stabilizację- rzuca na karkołomne tory prowadzące do rozpaczy. Podział na My i Oni jest nie do ruszenia niczym mur w warszawskim getcie. Z tą różnicą, że to dzisiaj rządzi nami getto.

Po południu przemieszczam się z punktu B do punktu A. Odwrotność porannych czynności. Jest o wiele cieplej na dworze. Kiedy temperatura w pomieszczeniu mojej pracy osiąga stopień pozwalający na ściągnięcie kurtki- czas do domu. Idę omijając kałuże po wybrukowanej i dziurawej drodze. Kostka pamięta jeszcze hitlerowców jednak nie pamiętają o niej władze miasta, które potrafią trwonić miliony na walkę z urojonym rasizmem i nietolerancją, zamiast mieszkańcom kilku dzielnic wylać solidny asfalt. Wydaje mi się, ze nie ma nic gorszego niż liberalny feudalizm, bowiem kacyk- namiestnik, nie dość że nie zna się na niczym i jest nie do ruszenia przez całe dekady, to jeszcze nie kiwnie palcem, a jak uda mu się cos zrobić i wytrąbić o tym we wszelakich mediach, to dzień później trzeba poprawiać wszystko od nowa, tocząc przy tym wojny z wierzycielami- podwykonawcami, którzy bezskutecznie domagają się forsy za wykonane usługi.
Pętla tramwajowa jest przy stadionie. Stadion to chluba miasta. Utrzymanie tego monstrum sporo kosztuje. Wszystko w Polsce robione z rozmachem jest drogie. Koszty zawsze rosną wraz z rozwojem danej inwestycji. Już dawno stwierdzono, że bycie pospolitym złodziejem jest uczciwsze wobec ludzi, niż bycie politykiem. Dlaczego więc nie być oszustem, aferzystą, hochsztaplerem, szulerem, fałszerzem czy rajfurem? Skoro skala przekrętu nobilituje na salonach, to jak własną nieudolność uzasadnić moralnością? Da się tak w ogóle?
Chcąc nie chcąc spotykam na przystanku kogoś, kogo nie widziałem kilkanaście lat. Cóż, zdarza się. Niewiele się zmienił kolega, z którym snuliśmy swego czasu wizje końca świata. Dobre, co? Pijąc piwo na nasypie kolejowym podczas wagarów, można było marzyć. Komunizm w wydaniu radzieckim miał być wieczny, a skończył się po kilku latach. On uwierzył, że będzie lepiej. Włączył się nawet w nurt demokratycznych przemian, traktując moje opinie o rzeczywistości z lekkim ironicznym uśmiechem. Dzisiaj sam mówi to, co ja jemu przed wiekami. Późno to zrozumiał, ale paradoks polega na tym, że i ja i on jesteśmy w podobnej sytuacji. Ugodzeni Polską i nie chcąc się od niej uwolnić, ponosimy konsekwencje przemian społeczno- politycznych. Ponosimy teraz nieustannie konsekwencje mówienia tego, co uważamy za słuszne. A kiedyś tak bardzo się różniliśmy.
Pieprzyć to! Nie czas na sentymenty. Znowu jadę tramwajem, tą sama trasą, wypełnionym młodzieżą szkolną, która przypomina bardziej załogę cyrkową. Znajomy ciągle mi coś ględzi nad uchem- rzeczy coraz bardziej odległe- w których nie potrafię się odnajdywać. Proszę mi wybaczyć, ale mam w dupie jego rozwód, alimenty, fobie teściów i nieposłuszną córkę, którą to matka ustawia przeciwko niemu. W kilka minut zapoznaję się z życiorysem kilkunastu osób, z których jego osobiste dzieje nabrały charakteru hagiograficznego.

-Jesteś fotografem, dziennikarzem?- dopytuje z niedowierzaniem- To ty masz dobrze.
Akurat. Świadomość społeczna zakodowana przez media daje znać o sobie. Jak mi może być dobrze, skoro nie wiem czy jutro nie dam się namówić na jakiś lewy deal, aby pomnożyć moje 60zł? Co może być dobrego w nieustannej improwizacji przed własną kobietą? Bycie Polakiem w katolickim kraju to wyzwanie. Wierność własnym poglądom stawia człowieka w ogniu niejednej mniejszości, których liczba rośnie lawinowo. Czemu mam się czuć winny jako biały, katolicki heteroseksualista, zamieszkujący obszar, któremu nadano w 966 roku status geograficzny i duchowy?
Znam ten typ człowieka, wiecznego malkontenta. Ludzie z wiekiem uwalniają w sobie uśpione cechy. Często dzikie i nieokiełzane. Wspólnie znamy taką postać, która ze swojej chuci uczyniła permanentne źródło dzikiej rozkoszy. Kobieta jest zboczona niezależnie od statusu społecznego, wykształcenia, czy pochodzenia. I to nie przemija u niej z wiekiem, a wręcz odwrotnie- im starsza tym bardziej się wkręca na wysokie obroty. Obserwując licealistki w tramwaju, które makijażem i ciasnym stanikiem dodają sobie lat, trudno się nie zgodzić ze słowami mędrców obeznanych w sprawach damsko- męskich.
Znajomy wciąż mi nadaje za uszami o jakichś abstrakcyjnych wydarzeniach, o których zapominam wraz z wypowiedzianymi słowami. Nie lubię takich wynurzeń, bo zazwyczaj prowadza one do jednego i chyba się nie mylę, albowiem pada na koniec znamienne, choć szablonowe pytanie:
-Nie miałbyś pożyczyć dychy?
Zaprzeczam głową. Kurwa, nie mam! Nie mam i nie chcę mieć. Znam wszelkie możliwe scenariusze takich pytań i całą tę nieskomplikowaną retorykę o powodach zaciągnięcia pożyczki i szybkim oddaniu długu. Wszystko to pic na wodę. Czasami warto zainwestować w taką zapomogę- 5, 10, 20 złotych i mieć już na zawsze spokój z natrętem. Ale ten typ mnie nie prześladuje. Widzimy się być może już po raz ostatni w naszym życiu. Nie musze się go ani pozbywać, ani unikać- tym bardziej nie mam zamiaru tracić swoich dziesięciu złotych.
Zaczynają mnie irytować takie sprawy. Wolę się skupić na czymś przyjemnym, więc kieruję rozmowę na bezpieczne tory sięgające szkoły średniej, do której chyba każdy wraca zawsze z wielkim sentymentem. Trwało to tylko cztery lata, a pamięta się przez całe życie ze szczegółami…

Wkraczam w strefę betonu. Labirynt bloków wymusza pokorę wobec reliktów socrealizmu. Tu się nic nie zmienia. Szary beton miesza się z szarymi ludźmi. Za chwilę czeka mnie błogostan, przerywany natrętnym wierceniem dziur w ścianach, stukaniem, wrzaskiem rozpasanych bachorów. Jeszcze tylko wysypuję ze skrzynki pocztowej, stertę reklam. Na szczęście nie ma nikogo, więc winda należy do mnie. Lubię, kiedy jestem w niej sam. Te sekundy stają się wtedy bardziej znośne. Dzisiaj się udało. Powrót do świata na wysokościach przebiega płynnie.
Czy o czymś zapomniałem powiedzieć? Z pewnością tak. Mam dużo do powiedzenia, ale nie zawsze mam komu. Jak już trafię na właściwego słuchacza, to przestaję mieć ochotę na zwierzenia. Od lat tłumione emocje, przelewane na papier po nocach, próba ucieczki przed ciemną stroną życia, zmagania z depresją, przeczytanie książki- to wszystko ma wpływ. To wszystko jest jakimś dramatem, który nabiera rozgłosu dopiero po śmierci głównego bohatera. Dopóki jednak ona nie nadejdzie, pozostaje wędrówka od punktu do punktu z przerwą na niespokojny sen.

Tomasz J. Kostyła

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook