Walka z Bogiem

   Zastanawia grzech przeciwko Duchowi Świętemu, ten nie podlega wybaczeniu. „Każdy grzech, każde bluźnierstwo będzie ludziom odpuszczone, lecz bluźnierstwo przeciwko Duchowi odpuszczone nie będzie”. (Mt 12,31)  Co jest tym bluźnierstwem przeciwko Duchowi Świętemu? Czy  przekleństwo rzucane w gorączce szału, czy mania zła, która zdeterminowała człowieka w jego postępowaniu? Jak dalece musi być człowiek zły, aby ściągnąć na siebie groźbę potępienia:  „Jeśli ktoś powie słowo przeciwko Synowi Człowieczemu, będzie mu odpuszczone, lecz jeśli powie przeciwko Duchowi Świętemu, nie będzie mu odpuszczone ani w tym wieku, ani w przyszłym”.(Mt 12, 32)

   Świadomość ukształtowana na zło; ocena intelektu i wiedza, że jest to zło, wola zdeterminowana chęcią czynienia tego zła, przy czym należy zaznaczyć, że wszystkie te władze duszy człowieka działają w pełni i nie są niczym ograniczane. Tak przedstawia się dusza upadłego anioła, ale czy człowiek za życia osiąga taką pełnię zła? Czy ludzie za  życia ziemskiego są w pełni źli? Czy to tacy, którzy: „(…) nie zasną, gdy czegoś nie zbroją, sen ich odleci, gdy nie zaszkodzą, bo jedzą chleb nieprawości i piją wino przemocy”?(Prz  4, 16-17)

Nieprawość jako świadomy czyn przeciwny prawu naturalnemu, które jest zakotwiczone w dekalogu. Stąd prawdą jest, że „Ścieżka prawych – to światło poranne, wschodzi, wzrasta aż do południa; droga grzeszników jak gęsty mrok, nie wiedzą, o co się potykają.” (Prz 4, 18-19)

   Tak więc grzesznicy są nieszczęśnikami własnych słabości i zamiast swoje talenty oddawać na chwałę Bogu, marnują je z braku czystego wejrzenia na to co wieczne i piękne. Człowiek poszukuje szczęścia, znajdzie je tylko w Bogu, który jest cały szczęściem i do tego nieskończonym. Świat ze swoimi radościami to tylko chwilowe zachwyty zbyt szybko przysłaniane szarzyzną dnia stereotypów ograniczonego poznania. Ułuda szczęścia na ziemi zwodzi, oszukuje i bywa, że przysłania prawdziwe wartości. Zaganiani w gonitwie za chwilą, zapominamy o prawdzie. Szybko zwalniamy się z obowiązku poszukiwania i trawimy dni swojego życia w bylejakości, w przeciętności, w przyziemności. Raptem nic nie zostaje, puste słowa nekrologu, obok którego szarzy ludzie przechodzą obojętnie.  Sens życia jest dylematem każdego myślącego człowieka. Co stanowi wartość trwałą, a co jest tylko przemijającym faktem chwili? Wreszcie odkrycie, w końcu poznanie prawdy. Życie musi mieć walory przykładu, wzorca, którego autentyzm wyznacza dobro naturalne. Ono jest trwałe, jest obrazem Stwórcy i dobrem przez siebie, w sobie. Co dobrem jest z natury nie podlega zmianom interpretacyjnym człowieka, a jawi się zawsze w tym samym blasku w wewnętrznym odczuwaniu, które zwykliśmy nazywać sumieniem. Sumienie możemy zagłuszyć, lecz przez to nie zmieniamy dobra, ono pozostaje wciąż dobrem.

Zenon Dziedzic

a.me.

                                                     

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Walka z Bogiem”

  1. „…Ułuda szczęścia na ziemi zwodzi, oszukuje i bywa, że przysłania prawdziwe wartości. Zaganiani w gonitwie za chwilą, zapominamy o prawdzie. …” . Prawda o świecie stworzonym przez żydowskiego Boga jest brutalna. Podobnie, jak o stosunku tegoż Boga do człowieka, o istocie buntu Szatana, o tym, dlaczego/za co/za kogo Syn Boży ofiarował Swoje życie. Polecam przeczytanie w skupieniu Księgi Hioba. Prawda wyzwala, także od durnych złudzeń.

  2. Najgorzej gdy „wewnętrznych odczuwań zwanych sumieniem” jest kilka jak u Sokratesa, który słyszał wiele głosów w sumieniu a nie jeden. Jedne z nich to głosy słuchanych od dziecka opowieści, inne to wymagania stawiane przez rodziców, jeszcze inne to neurotyczne poczucie winy jak np. u św. Matki Teresy, którą trapiło ono do śmierci. Jak odróżnić „gonitwę za chwilą” od „wewnętrznego odczuwania”? Czy możliwe jest w ogóle nie-chwilowe poczucie istnienia? Czy nie będzie ono pozbawianą życia skamieliną? Oto świadectwo pewnego doświadczonego sumienia. I.M.Bocheński OP, Sens życia (twierdzenia z „F” są fałszywe): 1.1. Sprawa sensu życia jest sprawą prywatną. 1.2. Życie danego człowieka ma dla niego w danej chwili sens, kiedy on w tej chwili sądzi, czuje itd., że warto mu żyć. 1.3. Jeśli w danej chwili istnieje cel do którego dany człowiek dąży, jego życie ma w tej chwili sens. (F 1.1) Jeśli życie danego człowieka ma sens w danej chwili, to on dąży w tej chwili do jakiegoś celu. 1.4. Istnieją chwile, w których dany człowiek do żadnego celu nie dąży, a w których jego życie ma przecież sens. 1.5. Życie danego człowieka ma sens wtedy i tylko wtedy, kiedy albo istnieje cel, do którego on w tej chwili dąży, albo on tej chwili używa. 1.6. Życie ludzkie nie jest normalnie jednym jedynym szeregiem wzajemnie sobie podporządkowanych dążeń, ale składa się z wielu takich niezależnych szeregów. 1.7. Jeśli życie człowieka ma sens tylko wtedy, gdy on do czegoś dąży i jeśli to życie jest jednym szeregiem wzajemnie sobie podporządkowanych dążeń – to życie tego człowieka w ogóle sensu nie ma. (F 1.2.) Życie żadnego człowieka nie ma w żadnej chwili sensu. (F 1.3.) Żaden człowiek w żadnej chwili ani nie dąży do jakiegoś celu, ani nie używa tej chwili. 1.8. Życie większości ludzi ma sens w większości chwil. Takie są więc wyniki moich rozmyślań o sensie życia. On jest moją sprawą prywatną, w której mogę polegać tylko na sobie. Dążenie do jakiegoś celu nadaje najczęściej ten sens mojemu życiu, muszę więc dbać, aby mi nie brakło celów. Ale sens znaleźć można nie tylko w dążeniu, bo daje je także, i w wysokiej mierze, używanie chwili. Umieć jej używać, potrafić cieszyć się tym, co mi jest dane teraz, obecnie, jest bardzo wielką rzeczą: wypada mi świadomie się jej uczyć. Życie ludzkie nie jest jednym jedynym szeregiem dążeń, ale składa się na nie cały pęk małych szeregów. Nie trzeba się dać uwieść przez Jedno Jedyne, przez Wielką Sprawę, ale umieć zadowalać się wielością małych i przelotnych zadowoleń. Ubocznie wynikło z tych rozważań odrzucenie trzech dla sensu życia szkodliwych mitologii: społecznictwa, aktywizmu i hawelizmu. Nieprawdą jest że sprawa sensu życia jest sprawą społeczną; ona jest, jak większość naprawdę ważnych dla mnie rzeczy, moją sprawą osobistą. Nieprawdą jest, że tylko dążenie do celu może dać sens życiu, że trzeba tylko i wyłącznie dążyć do celów. Nieprawdą jest także, że tylko bezwzględne szczęście ma wartość, że małe i przemijające chwile zadowolenia są “marnościami”. Płytka i mała filozofia, powie mi ktoś. Zapewne. Tylko, że, ona mi się wydaje prawdziwa, podczas gdy “głębokie” i “wielkie” filozofie są fałszywe. Co gorzej, sądzę, że były powodem wielu nieszczęść wielu ludzi. Podczas gdy ta mała filozofia, która jest bodaj mądrością zwykłych ludzi, może dać człowiekowi to trochę szczęścia, jakie jest w ogóle na tym świecie możliwe.

  3. „…Nieprawdą jest, że tylko dążenie do celu może dać sens życiu, że trzeba tylko i wyłącznie dążyć do celów. …” – powiem więcej, dla większości ludzi taki sposób zycia byłby przekleństwem. To jest „wyczynowy” sposób życia, nie dla każdego dostepny, a i w „wyczynowym” życiu, np. sporcie lub „wyczynowej” nauce, „Małe szczęścia” są absolutnie koniecznym warunkiem „szczęścia wielkiego”, aczkolwiek, oczywiście, nie wystarczają. Innymi słowy, jeśli np. jakiegoś biegacza nie cieszą do nieprzytomnosci kolejne kilometry przebiegane na treningu, to taki ktoś nie ma szans być wielkim biegaczem. Z drugiej strony, fanatyk biegania, cieszący sie każdym kilometrem, bedzie szczęśliwy niezależnie od medali/rekordów etc.

  4. „Prawda o świecie stworzonym przez żydowskiego Boga jest brutalna”. Świat jest brutalny, czemu zaświaty miałyby być inne? – tekst w „Piratach z Karaibów”. „Polecam przeczytanie w skupieniu Księgi Hioba. Prawda wyzwala, także od durnych złudzeń”. Wg egzegetów to jest fikcyjna opowieść, próbująca (nieskutecznie) wyjaśnić skąd jest zło. Morał jest z niej taki, że z Bogiem się nie wygra. Bóg udowodni wszystko co chce. I diabłu (że stworzenie człowieka nie było pomyłką). I człowiekowi (że jest gówno warty).

  5. A co do wielkich szczęść: Skąd pewność, że tzw. niebo czy inny eden nie okaże się parszywym obozem koncentracyjnym, gdzie Lagerkomendant ps. „Miłosierny” kopie wszystkich, za wyjatkiem tzw. „umiłowanych”, w krocze albo w ryj, a umiłowane dzieci tzn. s*syny, krzywdziciele i lichwiarze przez całą wieczność bedą cwelić tych, których skrzywdzili za życia na Ziemi? Przecież „jako w niebie tak i na ziemi”, oraz „jak było na początku teraz i zawsze i na wieki wieków…”.

  6. Przecież sam Pan odsyłał do Księgi Hioba. A tam czytamy: „Choćby Wszechmocny mnie zabił, ufał mu będę”. Własna miłość jest odpowiedzią. Jak w nią człowiek zwątpi to koniec.

  7. ” To jest „wyczynowy” sposób życia, nie dla każdego dostępny”. Taki właśnie proponuje nam p. Dziedzic, zresztą jak większość chrześcijańskich myślicieli. Szczęście (Boga) trzeba sobie ZDOBYĆ (zasłużyć). Takie szczęście może być tylko przedmiotem psychicznego popędu zdobywczego (vis irascibilis), nigdy zaś popędu przyjemności (vis concupiscentia). Psychologicznie jest to nerwica zdiagnozowana jako powszechna przez psychoanalizę na początku XX wieku. Niestety jest ona powszechna również w zlaicyzowanej cywilizacji, wymuszana jej utylitaryzmem. W religii jest nonsensem (naturalizmem religijnym, zaprzeczeniem łaski). Jak mamy zdobyć Wszechmogącego? Czym go przebłagać? Jakie ofiary Mu składać? To On ma nas zdobyć. Benedykt XVI powiedział, że chrześcijaństwo nie jest religią (drogą człowieka ku Bogu) lecz wiarą (zejściem Boga ku człowiekowi). Tomasz z Akwinu napisał: „wraz z miłością wlane są wszystkie cnoty moralne”.

  8. „…Jak w nią człowiek zwątpi to koniec. …”- koniec złudzeń, początek, powiedzmy, realizmu. A realizm może być bardzo bliski cynizmowi, jak w hip-hopowej piosneczce pt. „J*bać ten syf!”.

  9. Zaraz tam seksy jakoweś … Miałem na myśli stosunek do nieomylniackiego szantażu moralnego (nie krzywdź krzywdziciela, bo spoczywa na nim specjalna tzw. Łaska, a wszelka krzywda miła jest niebiosom, na pohybel krzywdzonym, ku radości tzw. zbawionych) w słuzbie syjonizmu, globalnej lichwy i bezkarnosci dla krzywdzicieli (czyli: umilowanych-dzieci-na-obraz-i-podobieństwo). Nieomylniacki szantaż moralny doprowadził do powstania „świata bezczelnych gnojów”, na który remedium stanowi chyba tylko: 1/ kacet 2/ gułag 3/ turański pal 4/ dół z wapnem i dziura w potylicy.

  10. Rozumiem. Bez sprawiedliwości miłość jest rodzajem naiwności. „Bóg nigdzie nie znosi zasady odpłaty, tylko przyjmuje odpłatę na siebie i podobnie każe swoim wiernym czynić, natomiast co do prawa, to ani jedna jota… ktoś tę odpłatę musi skonsumować, ona nie znika, tylko jest przyjmowana przez kogoś innego, niżby się należała, przez Chrystusa i stąd cała nauka Ewangelii (wcześniej zresztą częściowo już zapoczątkowana w ST)”. Jezus bywa rozumiany jako osoba chora psychicznie, naiwna życiowo. U nas Witwicki (psycholog, szkoła lwowsko-warszawska, tłumacz Platona) uważał Go za schiozofrenika z typowymi dla tej choroby maniami.

  11. Też nie tak. Prawo do odpłaty przysługuje nielicznym, tzw. wybranym czy „szczególnie umiłowanym”. Reszta to bydło, „gnój pod uprawę róż”, jak powiedziałby jeden mój znajomy. Innymi słowy, jak w kryminale: są festy, ludzie, frajerzy i cwele. Jako w niebie tak i na ziemi …

  12. Wg Pana Bóg jest dobry czy zły? Czy może te określenia nie mają do niego żadnego zastosowania?

  13. Ale pod kpinami Woltera nad „najlepszym ze światów” by się Pan, widzę, nie podpisał. Z „lokalną małostkowością” wszyscy mamy problemy (nie wszyscy takie jak Wolter). To podobno skutek rany jaką grzech pierworodny zadał naszej gniewliwości (słabość). Z tego ciekawy wniosek, że jednak po coś ten popęd bojowy w raju był potrzebny i to w większej sakli niż go mamy obecnie.

  14. Jako doświadczony inżynier raczej oględnie wypowiadam się na temat „poziomu optymalności” złożonych systemów, a to główne dlatego, że zdaję sobie sprawę z „boleści procesu tworzenia/syntezy”. Różni przemądrzali analitycy, którzy nigdy w życiu NICZEGO, literalnie NICZEGO nie zaprojektowali, z łatwością znajdują słabe, ich zdaniem, punkty złożonych struktur. Najbardziej zabawne jest, gdy SAMOWOLNIE zaczynają LOKALNIE optymalizować. Po kilku mocno nagłośnionych próbach wymiękają, skowycząc, że „cały ten j*bany system jest ch*wo zaprojektowany i trzebaby go przepisac od zera – ale lepiej”. Na to ja mówie „to weź k*wa, i przepisz”. Na to analityk: „poj*bało cię? 4 mln linii kodu? ja sam?”. Natomiast analityk bardzo bardzo sie przydaje, optymalizując coś w miejscu wskazanym przez architekta projektu. No, ale niektórzy analitycy lubia mówic „non serviam”. Co ciekawe, tacy sa KOMPLETNIE BEZPŁODNI, potrafią tylko popsuc. Coś to Panu przypomina, 🙂 ?

  15. Owszem. Księgę Hioba. Płodność wymaga ofiar. Ta ludzka też. Dlaczego do 70% zarodków nie dożywa 3 tygodnia ciąży? „Inteligentny projekt”, skutki grzechu pierworodnego? Ja bym powiedział: samoorganizacja układu w stanie dalekim od równowagi, właściwość żywego i nieżywego, warunkowana stałym łamaniem symetrii fizycznych. Pana „analitycy” chcą to poprawiać, choć nie wiedzą jak, ani czy w ogóle można (rezonerzy). Ale są jeszcze inni co krzyczą: to jest niemożliwe, nie ma samoorganizacji, nie ma „czegoś z niczego” i jakości z ilości i wsadzają głowę w piasek (strusie). Ale woda jednak jest (o ile mnie pan rozumie). Strusie napędzają się z rezonerami. To jak dyskusja Hioba z jego „przyjaciółmi”. Nikt nie ma racji. Na marginesie chciałbym Panu udzielić braterskiego upomnienia (nieumiejętnych pouczać): proszę przestać kląć. Bo to tak, jakby Pan dołączał do rezonerów.

  16. Co do wody: no cóż, jest to struktura, hmmm… krystaliczno-bezpostaciowa, tzn. uporządkowana z pewnym prawdopodobieństwem. A ścislej: aby nasze wypowiedzi na temat struktury molekularnej wody były „prawdziwe na pewnym poziomie ufnosci”, to musimy je formułowac mniej wiecej tak: „wykonując dyfraktogram czy inny interferogram struktury molekularnej wodu i analizując jego symetrię(e), mozemy stwierdzić, że ok 70 do 75% struktury wykazuje uporządkowanie właściwe dla ciał stałych. Połozenia struktur wykazujących symetrię i nie wykazujacych jej zmieniaja sie z prędkoscia zalezna od temperatury”. „Faza” bezpostaciowe i ciekło-krystaliczna są ze sobą w dynamicznej równowadze, punkt równowagi zależy od temperatury. To tak w skrócie, aby sie nie pakowac w fizyke fazy skondensowanej albo, o zgrozo, w topologiczna teorię defektów prof. Pataszyńskiego z Nowosybirska…

  17. Chodziło mi o to, że taka woda (H2O) to nic innego jak wodór i tlen. Nic innego. Ale ani wodór ani tlen nie mają żadnych właściwości wody. Woda bierze się „z niczego” (emergencja). Pytałem się o to tomistów a oni nadają o „nieprzecinających się płaszczyznach poznawczych”. Fizyka jest o „niczym” a metafizyka o „wszystkim”. Pewnie, że nasze doświadczenie mokrego, ciekłego i smacznego (woda) to nie tylko fizyka (i chemia) H2O ale jednak fizyko-chemio-neuro-biologia. Inaczej medycyna to by były gusła! Ale to jest gadanie do obrazu i to już z dawna znane. „Jeżeli na ciało nie działa żadna siła, albo siły równoważące się, to ciało porusza się jednostajnie po prostej”. To jest o „niczym”. Naprawdę nic nie może się poruszać, jeśli nie jest poruszane przez coś innego. I tak wkoło Macieju. Dla tomisty „fizyka fazy skondensowanej” jest o niczym. To tylko teoretyczny, dowolny w zasadzie, konstrukt myślowy. A jesteśmy na progu fizyki samoorganizujących się układów nierównowagowych, fizyki świata naszego zmysłowego doświadczenia, która wedle Arystotelesa nie jest matematyzowalna, ale czysto jakościowa (tj. teleologiczna, na wzór naszego umysłu) . Jak to wstawić do teorii ewolucji to … sam Pan rozumie, jako inżynier. Już nie dobór naturalny i losowe mutacje nad którymi biadolili kardynałowie np. Schoenberg, ani godność człowieka wg Jana Pawła II. Wojciechowi Gierychowi OP wymsknęło się, że kiedy teoria ewolucji będzie obalona, naukowcy będą się czuć jak teolodzy po Galileuszu. Co za wiara, co za nadzieja!

  18. A propos układów dynamicznych – samoorganizujacych się, i sterowania nimi. Zasady moralne mogą byc czyms, co umozliwia dynamiczna (ale właśnie: dynamiczna!) równowagę, i , malo tego, umozliwia sterowanie i optymalizację. Mozna na to popatrzeć przez analogie do ruchu drogowego, który: 1/ organizuje sie SAM 2/ jest oparty o zasady 3/ Moze byc optymalizowany, sterowany etc. Podobnie jest w fizyce np. z asadami zachowania. No, ale moze juz nazbyt materialistycznie pojechałem jak na ten portal… Tytułem zakóńczenia: pieknym przykładem dynamicznej równowagi, homeostazy w ewoluujacym układzie dynamicznym, jest zjawisko miłosci, to tak zeby nie było za bardzo materialistycznie, albo własnie materialistycznie „do bólu”.

  19. 1. Zbyt materialistyczne na ten portal? 🙂 Jak Pan wie, nauki przyrodnicze (np. fizyka od czasów Newtona) nie operują pojęciem materii bo jest nieoperacyjne (w mechanice jest „masa” a nie „materia”). „Materia” to pojęcie stricte filozoficzne, używane w dyskursie o naukach. Jego sens (jak każdego pojęcia) jest wyznaczony sposobem użycia i w zasadzie dowolny (gra językowa). Trzeba by patrzeć jak jest używane słowo „materializm” na tym portalu, żeby stwierdzić, co tu znaczy na mocy umowy. U każdego filozofa znaczy co innego np. dla Arystotelesa materia jest całkowicie niepoznawalna i żadnej nauki o materii być nie może. Równie dobrze mogę powiedzieć, że fizyka jest o „świecie materialnym” albo że jest o idealnych strukturach w Umyśle Bożym. Obydwie interpretacje są dopuszczalne i obydwie nie są fizyką. 2/ Już przecież mamy przyrodnicze (kognitywne) teorie miłości, moralności, współpracy itd. Jak możliwa jest miłość bliźniego? Dlaczego homo sapiens najbardziej utożsamia się z innymi przedstawicielami swojego gatunku? Jak możliwy jest język, moralność, umysł? Czym jest kultura? Jak powstają reguły? Co to jest reguła i normatywność? Te wszystkie pytania podejmuje dziś nauki przyrodniczne i to podejmują skutecznie. Skończyły się dobre czasy dla teologów (i humanistów), kiedy mogli gadać w najlepsze nie martwiąc się o empiryczne potwierdzenie (przypomina mi się teoria natury czystej w katolickiej teologii moralnej). Weźmy istotny teologicznie problem ofiary. Ofiary wykształciły się w toku ewolucji człowieka. Znają je wszystkie kultury. Modele matematyczne teorii gier, eksperymenty behawioralne, modele populacyjne pokazują, że karanie za każde odstępstwo od reguł grupy jest najskuteczniejszą strategią współpracy. Wszystkie inne strategie są gorsze. Grupa zorganizowana wg modelu ofiary wygrywa konkurencję z grupami inaczej zorganizowanymi. Wnioskuje się z tego, że mamy w mózgu „moduł sprawiedliwości” ukształtowany ewolucyjnie przez wymianę informacyjną i energetyczną z otoczeniem. Posługujemy się nim w codziennych stosunkach (eksperymenty behawioralne potwierdzają i pozwalają nawet oszacować matematycznie, co człowiek rozumie jako „sprawiedliwą wymianę”) Ten moduł odpowiada za nasze poczucie sprawiedliwości, które trzeba zaspokoić, żeby człowiek „czuł się dobrze”. Każda teologia musi uwzględnić, że ofiara jest potrzebna człowiekowi, nie Bogu. Biblia tak zresztą mówi: „Ofiary i całopalenia nie podobały się Tobie, choć składa się je na podstawie prawa.[…] Ofiary ani daru nie chciałeś, aleś mi utworzył serce z ciała. Oto idę pełnić Twoją wolę”. „Starajcie się zrozumieć co znaczy: chcę bardziej miłosierdzia niż ofiary” – mówi Jezus. U takiego Akwinaty mamy to. Ofiara Krzyża jest złożona dla nas nie dla Boga. Bóg przyjmuje miłość Jezusa, jako ofiarę. Krzyż jest PROWOKACJĄ obliczoną na nas. Chcecie ofiary? Macie ofiarę! Sam ją za was złożę. Taka jest mniej więcej teologia ofiary u św. Tomasza z Akwinu. To nie boskie poczucie sprawiedliwości ma być zaspokojone (inaczej głoszenie Dobrej Nowiny nie miałoby żadnego sensu, byłoby działaniem dla pozoru) lecz nasze poczucie sprawiedliwości. Jednakże „lefebryści” potępiają to w czambuł. Ich pojęcie ofiary jest takie jak u Azteków czy Inków. To tytułem przykładu. Skoro dzięki kognitywistyce poznajmy mechanizmy umysłu to mamy narzędzie do ustalenia, jak się przekazuje grzech pierworodny. Znam dwu teologów, którzy się tym zajęli: Rajmund Schwager i Denis Edwards. Przyrodnicza teoria grzechu pierworodnego to byłoby coś. Katolicyzm odzyskałby hegemonię kulturową, której nie odzyska bredząc o „władzy spływającej z góry”, bo to są tylko metafory. Lewica poprawnie odczytała mechanizmy funkcjonowania społecznego i dlatego jest górą. Prawica mówi ciągle o budowaniu domu zaczynając od dymu z komina.

  20. „… Skoro dzięki kognitywistyce poznajmy mechanizmy umysłu to mamy narzędzie do ustalenia, jak się przekazuje grzech pierworodny. …” – nie byłbym tego taki pewien, bo: 1/ Nie do końca znamy mechanizm grzechu pierworodnego 2/ Wg przynajmniej niektórych interpretatorów Biblii, skutki grzechu pierworodnego dotyczy całej (ozywionej?) natury, np. zwierzęta zabijaja sie etc. etc. W jaki sposób miałby grzech pierworodny spowodować pojawienie sie drapiezników / zmianę przystosowań żywieniowych? 3/ Czy grzech, jako „stan ducha”, mógłby byc przekazywany w sposób „pozakulturowy”? Czy nie byłoby to jakims „neo-łysenkizmem”, tzn. dziedziczeniem-cech-nabytych?

  21. „…Lewica poprawnie odczytała mechanizmy funkcjonowania społecznego i dlatego jest górą. …” – tu pełna zgoda, tzn. odczytała w sensie teorii identyfikacji: na zasadzie: „wiemy, jak to działa”. Potem wchodzi teoria sterowania, na zasadzie: mamy pewien cel, jak sterować układem dynamicznym (np. społeczeństwem) aby ten cel zrealizować? Proszę zwrócić uwagę, że godziwość czy niegodziwość celu nie ma nic do rzeczy jeśli chodzi o skuteczność sterowania, wystarczy że rozumiemy dynamike układu. Przykład: załóżmy, że dobrze rozumiem ruch miejski we Wrocławiu i mam dostęp do funkcji ITSu sterujących swiatłami. Moge wówczas tak zoptymalizować timing swiateł, że zoptymalizuje sobie czas przejazdu z- i do pracy, niespecjalnie szkodząć innym uzytkownikom. Innymi słowy, zrealizuję swoje egoistyczne cele, nie wywołujac irytacji i przeciwdziałania…

  22. Wg dogmatyki katolickiej grzech pierworodny jest przekazywany przez samo zrodzenie (naturę) a nie przez naśladowanie (złego przykładu). Grzech dotyka nie tylko władz duszy lecz i ciała (tradycyjnie seksualności). Byłby więc (raczej) niekulturowy (czyli przekazywany niezależnie od kształtu kultury). Augustyn twierdził, że jest transmitowany przez samą przyjemność seksualną (in vitro byłoby doskonałym lekarstwem), Tomasz, że przez przez mechanizmy rozrodu (in vitro je zasadniczo zachowuje). Kłopot w tym, że ci teolodzy byli osadzeni w swoich czasach a nie w naszych. Wedle współczesnych teorii umysł i kulturę umożliwia mechanizm imitacji, którego nie mają np. małpy (i dlatego są tam, gdzie są). Dość szczegółowo to dziś pojmujemy (tu byłoby pole do odebrania lewicy prymatu, przez powrót do scholastycznej koncepcji „wolności w naturze”, którą mocno wspiera współczesna nauka a nie nowożytnej: „wolności mimo natury”; w zasadzie neurobiologia dowiodła braku empirycznej możliwości „wolności nieuwarunkowanej”). Kulturowa imitacja składa się na naszą naturę. Nie byłoby to naśladowanie w heretyckim sensie pelagiańskim, tylko jak najbardziej ortodoksyjne rozumienie. Paradoksem jest, że Schwagerowi, który zaproponował dorzeczną teorię nt. grzechu pierworodnego zarzucono właśnie biologizację grzechu. Większa część teologii lokuje grzech w naturze rozumianej czysto duchowo tj. w samej duszy. Tylko że dusza pochodzi bezpośrednio do Boga. Jak więc może być w niej grzech?

  23. „Czy grzech, jako „stan ducha”, mógłby być przekazywany w sposób „pozakulturowy”? Czy nie byłoby to jakimś „neo-łysenkizmem”, tzn. dziedziczeniem-cech-nabytych?”. Dobra tradycja katolicka a nie łysenkizm. Grzech nie jest cechą NABYTĄ (naśladowanie złego przykładu to pelagianizm, nie dziedziczymy tego rodzaju naśladowania), tylko „właściwością natury”, polegającą na pewnym jej braku tj. braku łaski, w której ta natura była stworzona. To nie jest coś co człowiek nabywa, tylko coś, co go warunkuje, jako człowieka. Niewątpliwie dziedziczymy dyspozycje kulturowe np. do nabycia języka, umiejętności matematycznych. Grzech jest podobniejszy do nabywania umiejętności językowych (wszyscy ludzie jakieś mają) niż matematycznych (są kultury nie rozwijające matematyki). Grzech pierworodny mógłby być np. ograniczeniem zdolności do utożsamiania się z innymi i przez to utratą poznania Boga.

  24. A co z degenerującym wpływem grzechu pierworodnego na inne niz człowiek istoty? Ze smiercia i cierpieniem jako efektem grzechu pierworodnego? Czy to tylko metafora czy realna konsekwencja?

  25. A Matka Boża zasnęła czy została wzięta do Nieba z ciałem? Pytałem kilku teologów, ale mi nie chcieli powiedzieć. 🙂 Nieśmiertelność jest raczej rodzajem łaski, utraconej przez grzech. Osobiście specjalnego problemu nie widzę. Układy samoorganizacji są dość obszerne i wydaje się oczywiste, że obejmują co najmniej biosferę na Ziemi, której człowiek jest częścią. Determinizm takich układów jest zupełny a mimo to ich przyszłe stany są nieprzewidywalne i jakościowo nowe. Np. ziemski mechanizm termoregulacji ma kosmiczny zasięg, dzięki któremu utrzymywane jest życie. Słońce spala wodór, przez co zmienia swoją strukturę i jaśniej świeci. Na Ziemi CO2 wychwytuje ciepło (efekt cieplarniany) a pierwotna atmosfera zawierała ogromne ilości CO2, co działało jak koc i ogrzewało Ziemię pod względnie słabym światłem słonecznym tamtego okresu. Wraz z pojawieniem się życia ilośc CO2 spadała w miarę wykorzystywania węgla do tworzenie żywej materii. W procesie kompensacji uwolniony został tlen, co pasowało do wzrostu ilości ciepła ze Słońca. W miarę wzrostu ciepła, koc z CO2 był pochłaniany przez życie a tlen utworzył warstwę ozonową, która umożliwiła życie na lądzie. Piękny przykład samoregulacji na skalę kosmiczną. Podobnie mogło być wraz z pojawieniem się człowieka. Ewolucyjne przyczyny starzenia się i śmierci omawiał prof. Łomnicki w książce „Ekologia ewolucyjna” (wykład na : http://www.granicenauki.pl/index.php/pl/granice-nauki/category/filmy/page/2 ). Wykorzystanie tego w teologii nie odbiegałoby od tego, co Augustyn i Tomasz zrobili z seksem w teologii. W każdym razie pozwalałoby katolikowi na uniknięcie schizofrenii w jakiej w większości żyjemy. W tej chwili jest tak, że tradycyjni teolodzy odrzucają nowoczesną naukę w tym ewolucjonizm (jedyny argument jest taki: możliwe, że to nie prawda) a ci co ją uznają są nieco zbyt dogmatycznie postępowi. Nie ma teologii środka, trzymającej się tradycji a otwartej na naukę. Ja w każdym razie z trudnością taką znajduję. A nie mam zamiaru udawać, że żyję w XIII wieku.

  26. „… Nie ma teologii środka, trzymającej się tradycji a otwartej na naukę. …” – obawiam sie, że taka teologia wymagałaby okreslenia, co jest „nienegocjowalnym jadrem”, a co „aktualnie skuteczna technologia prowadzenia ludu do zbawienia”. Czy ktoś sie odważył na takie podejscie? Czy zna Pan jakiekolwiek tego typu próby? Obawiam sie, że taki teolog mógłby zostac zaatakowany zarówno ze strony tradycjonalistów, jak i modernistów. No i pytanie zasadnicze: czy zbiór zdań, stanowiących postulowane jadro byłby niepusty, :-).

  27. 1/ „obawiam się, że taka teologia wymagałaby określenia, co jest nienegocjowalnym jadrem”. To jest uznanie, że rzeczywistość nic nie znaczy a wszystko jest rzeczą mowy (lub autorytetu). Tak myślą lefebryści. 2/ Czy zbiór zdań, stanowiących postulowane jadro byłby niepusty”. To jest pytanie, co będzie, gdy wiara okaże się nieprawdziwa? Inną wersja znalazłem u wspomnianego już Giertycha OP: „kiedy teoria ewolucji będzie już obalona, biolodzy poczują się tak samo głupio, jak teolodzy po Galileuszu. Ja odrzucam obie wersje bo uważam, „że nie może być sprzeczności miedzy wiarą a nauką (rozumem)”. 3/”Czy ktoś sie odważył na takie podejscie? Czy zna Pan jakiekolwiek tego typu próby?” Kilku było Rahner, Schwager, teraz Edwards.

  28. 1/ Fakt, może się okazać, że przestrzeń zdań zbudowanych na nieodpowiednio dobranych aksjomatach nie jest w stanie wygenerować zdań odpowiednio dobrze opisujących rzeczywistość (w sensie neopozytywistycznym, chociażby). 2/ Z 1/ wynika, że kolejne aksjomaty, skonfrontowane z rzeczywistością, będą musiały być wycięte, i stary, nieadekwatny zbiór aksjomatów, zostanie sukcesywnie opróżniony. Należy mieć nadzieję, że w miejsce starych, pojawia się nowe. Pytanie co na to ORYGINALNA nauka św. Tomasza z Akwinu, tzn. czy stanowi ona na tyle elastyczny, powiedzmy, meta-opis, że jest w stanie wygenerować np. sensowne kryteria REALISTYCZNEJ weryfikacji zbioru aksjomatów?

  29. 1/ Aksjomaty, tak czy inaczej, opierają się na wierze a praktyka tylko potwierdza je (czyli wzmacnia) lub im zaprzecza (osłabia lub eliminuje). Pierwotnie była to praktyka komunikacji w grupie ale teraz mamy bardziej wyrafinowane „gry językowe” jak prawo, matematyka, nauka, technologia itd. Nie zmienia to faktu, że cała ta wyrafinowana kultura opiera się na tej samej „protonormatywności” („tak się robi”) bez której nie może być nawet zwykłego języka. Każdy, kto ma dzieci (co jest coraz rzadsze) wie, że dziecko najpierw używa języka do komunikacji i stawiania żądań, dzięki czemu w ogóle się języka uczy a dopiero później do opisu i argumentacji. Nie opisuje i nie uzasadnia „mamo jeść” i temu podobnych. Stawianie funkcji opisowej języka na pierwszym miejscu i traktowanie jej jako Prawdy jest nonsensem EMPIRYCZNIE sfalsyfikowanym. 2/ Pierwszym w dziejach myślicielem, który dokonał RELATYWIZACJI systemów aksjomatycznych, tj. zauważył, że aksjomaty przyjmujemy na różnych podstawach był św. Tomasz z Akwinu, ale ten fakt, zadaje się, nie dotarł do powszechnej świadomości. Dogmaty wiary nie dopuszczają możliwości by Bóg użył „złych aksjomatów”. Uczą jednak, że Bóg jest Tajemnicą, której nie możemy przeniknąć lecz MAMY SIĘ NAUCZYĆ Z TYM ŻYĆ. W praktyce idzie o to, że ludzie boją się wątpliwości w wierze i starają się od nich uciec (zwłaszcza w niektórych formacjach ucieczka od wszelkich „pokus” to synonim cnoty, np. nie będę czytał przyrodników, bo stracę wiarę). To jest psychologia. Nie ma tu poziomu nadprzyrodzonej cnoty wiary. 3/Nie istnieje żadna ORYGINALNA nauka św. Tomasza tak samo jak nie istnieje język stricte PRYWATNY. Język jest możliwy tylko społecznie. Pojęcia są znaczeniami słów, zależnymi od sposobu ich użycia. Dochodzenie do „oryginalnej” i „niezmiennej” doktryny św. Tomasza, przypomina jałowe zabiegi Husserla, który brał w nawias wszelkie realia i wszelkie założenia poza samą „źródłowo prezentującą świadomością” nie dochodząc tym samym do niczego. Świadomość bez przedmiotu jest po prostu brakiem świadomości. To co robią tradycjonaliści to jest tylko korzystanie z podstawowego mechanizmu ewolucji a mianowicie ze zdolności do IMITACJI (NAŚLADOWANIA), który umożliwia istnienie ludzkiej kultury, zwykle nawet bez próby rozumienia, co jest naśladowane. Językiem prywatnym mógłby dysponować Bóg ale akurat On (wg Akwinaty) W OGÓLE NIE JEST UŻYTKOWNIKIEM JĘZYKA. Wymowny jest fakt, że Pan Jezus nie napisał ani słowa. Wolał zamiast tego dać przykład do NAŚLADOWANIA i założyć Kościół. Zupełnie jakby doskonale rozumiał mechanizmu ewolucyjne i wiedział, że poza społecznym kontekstem nie ma żadnego języka i rozumienia. 4/ Całe to rozważanie to jest powrót do koncepcji prenowożytnych. Zarówno bowiem scholastyka jak i starożytność nie widziała racji aby kulturę wyróżniać z natury, normy od faktów, byt od powinności. Ewangeliczny Logos obejmuje wszystko. Ale logika zabrania mówić o „wszystkim”. Kto tego nie słucha („tak się robi”) ten bredzi.

  30. „…Pierwszym w dziejach myślicielem, który dokonał RELATYWIZACJI systemów aksjomatycznych, tj. zauważył, że aksjomaty przyjmujemy na różnych podstawach był św. Tomasz z Akwinu, ale ten fakt, zadaje się, nie dotarł do powszechnej świadomości. …” – w zasadzie jest to całkowita odpowiedź na moje pytania/wątpliwości. Idąc odrobinkę dalej możnaby powiedzieć, że aksjomatyka może, albo i powinna, ewoluować wraz z aktualnymi granicami ludzkiego poznania?

  31. Tak. Przecież ludzkie poznanie ewoluuje. We wszystkich wymiarach. Religijnym też. Przed monoteizmem był przecież politeizm. W samym Objawieniu Bóg też nie od razu „przedstawia się” jako Trójca Św. Nawet w duchowości tradycyjnie odróżniano trzy okresy życia duchowego. Aksjomaty są niczym innym jak założeniami w obrębie jakiejś praktyki językowej. I tak jak każda praktyka w którymś momencie „zahaczają” o rzeczywistość. Najlepsze są te, które „zahaczają” najbardziej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *