Wielomianowa hierarchia i utopia egalitaryzmu

Nowa lewica jest mądrzejsza i sprytniejsza od tej starej, marksistowskiej czy związkowej. Przejęła większość kluczowych dla kultury (a kontrola nad kulturą to możliwość formowania sposobu myślenia) ośrodków: media, szkolnictwo, sztukę. Jednak nie tylko strategia polityczna jest jej mocną stroną. Drugą jest „przełamanie się” i gotowość pójścia na każdy kompromis, jeśli tylko o centymetr przybliży ich do punktu konwergencji ich własnych idei. Tak jest np. z postulatem równości społecznej. Oczywiście nie udało się z uwagi na wyjątkowo ślepą utopijność zrealizować tego postulatu.

Jak rzekł Sołżenicyn: „Ludzie różnią się nawet tym, jak kochają: Jedni mają więcej miłości od drugich” (cytuję z pamięci, poprawcie mnie, jeśli się mylę). Ale nowa lewica nie jest w ciemię bita: Wie o tym. Dlatego postulat równości społecznej zastąpił konglomerat postulatów w rodzaju: „wyrównywanie nierówności społecznych”, „demokratyzacja” (w zamyśle: egalitaryzacja, niwelacja różnic społecznych), „równy start” (w zasadzie największa utopia) – nawet ekonomia nie obroniła się przed tym nawałem, o czym świadczy niesamowita popularność wśród ekonomistów i socjologów wskaźnika GINI’ego: liczy rozpiętość dochodową pomiędzy określonymi kwantylami; im większa rozpiętość między np. grupą zarabiającą dużo a grupą zarabiającą mniej, tym większa nierówność społeczna i tym większy wg lewicy powód do lamentów.

Wróćmy do słów Sołżenicyna: jeśli ludzie różnią się nawet tym, ile są w stanie dać drugiemu człowiekowi miłości, muszą różnić się także we wszystkich innych aspektach. W tym punkcie konserwatyści i liberałowie są zazwyczaj zgodni: „Życie jest warsztatem hierarchii” (Nicolás Gómez Dávila). Przy czym zachowawczy i umiarkowani konserwatyści skłaniają się ku hierarchii ciągłości, zazwyczaj dziedzicznej, objawiającej się np. w ciągłości legalnej (legitymistycznej) władzy. Liberałowie i liberalni konserwatyści kładą akcent bardziej na hierarchię według zasług. Życie domaga się od nas zarówno zdolności do przemian i rozwoju (bo brak rozwoju to śmierć kliniczna), jak i poszanowania fundamentów, na których się wyrosło (bo nie zaczyna się budowy domu od dachu). Tutaj w przypadku hierarchii wg zasług sprawa jest ciekawa i wymaga dokładniejszego rozpatrzenia.

Aspektów życia, w których ludzie się różnią, jest multum: Różnią się oni smykałką do biznesu, wyczuciem i gustem artystycznym, zacięciem sportowym, talentami do majsterkowania i naprawiania, wyobraźnią literacką, zdolnościami naukowymi, cierpliwością w czynnościach „charytatywnych”, smykałką do zajęć kulinarnych i tak dalej, i tak dalej. Zasada hierarchii wg zasług mówi nam, że bardzo rzadko trafiają się „ludzie renesansu”, którzy byli dobrzy w tym wszystkim (taki Goethe był ponoć równie dobrym poetą, co biznesmenem w negocjacjach z wydawcami). Jeden człowiek będzie lepszym naukowcem, drugi będzie lepszym biznesmenem, jeszcze inny sportowcem czy muzykiem. Ci sami ludzie będą np. pasjonatami ekonomii (ale nie naukowcami), sportu (będą grać amatorsko w jakiejś drużynie) czy pracować na etat (bo sami nie są na tyle kreatywni by zacząć własny biznes – pomińmy na chwilę sytuacje blokowania dostępu do rynku). Amatorski siatkarz nie będzie miał przecież pretensji do Wlazłego, że nigdy nie osiągnie jego poziomu. Będzie go raczej z zainteresowaniem oglądał płacąc za bilet na mecz. Tak samo pracownicy na etacie powinni być wdzięczni temu, kto stworzył mu miejsce pracy. Tak by było, gdyby lewicowa propaganda nie sączyła jadu zawiści między ludzi, a jej miejsce zajęła „propaganda pokory i radości z życia”. Jak mówi psycholog J. Rogers, każdy człowiek w zakończonej sukcesem psychoterapii jest w stanie odkryć swoje talenty i znaleźć sobie niszę w społeczeństwie, która zapewni mu tak potrzebną człowiekowi dumę z własnych osiągnięć, jak i potrzebę bycia potrzebnym innym.

Odkładając jednak lewicę na półkę, wniosek, jaki wyciągamy z hierarchii wg zasług, jest fundamentalny: W życiu nie istnieje jedna hierarchia, tylko multum różnych hierarchii. Tak długo, jak zapewniona jest „społeczna mobilność” (wertykalna – wewnątrz określonej klasy, np. „zawodowej” czy „sportowej” oraz horyzontalna, czyli w określonej klasie dochodu czy zasług naukowych), czyli tak długo, jak każdemu zapewniony jest otwarty dostęp do awansu społecznego. Wielość hierarchii (wielomianowa hierarchia) czyni postulat równości czy wyrównywania szans utopią do kwadratu: Można wyrównywać „dochody”. Ale jak wyrównać zdolności? Oprócz pieniędzy, o czym nowa lewica jednak w większości zapomina, istnieją inne wartości. Ba, same pieniądze są w społeczeństwie nieblokującym awansu np. poprzez wysokie „koszta startowe” czy „transakcyjne” spowodowane polityką państwa, tudzież polityką kartelizacji zawodowej poprzez związki zawodowe, są ledwie pochodną tych innych wartości: Dyscypliny, potu, ambicji. Powyżej pewnej zarabianej kwoty pieniędzy na znaczeniu wzrastają nagle inne rzeczy w pracy: Zazwyczaj to, czy praca jest ciekawa, czy daje szanse awansu czy samorealizacji. Lepiej pracować za 6 tys. zł i mieć radość z każdego dnia („znajdź pracę, jaką lubisz, a nie przepracujesz dnia”) niż pracować za dwa razy tyle i przechodzić codziennie mordęgę z głupim szefem czy w nieznośnym, korporacyjnym reżymie. W artykule „Frankfurter Allgemeiner Zeitung” headhunterowie i osoby z Human Ressources mówią (i narzekają na nią) o „generacji Y” – generacji, która woli rezygnować z wysokich zarobków i możliwości kariery na rzecz wolnego czasu i samorealizacji pozazawodowej. Lepiej pracować za mniej i mieć więcej czasu na swoje zainteresowania, rodzinę, na kultywowanie religii czy zajęcia sportowe, charytatywne. Wahadło społeczeństwa „wyścigu szczurów” wybija powoli w drugą stronę.

Zatem nowa lewica ciągle popełnia błąd: Jeśli chcą równości społecznej, powinni zlikwidować sport, naukę, biznes, armię i wszystko, co tylko przydziela ludziom różnice społeczne. Musi zaprowadzić terror: albo fizyczny, albo psychiczny (przedsmak mamy w postaci politycznej poprawności, która uniemożliwia np. powiedzenie, że cyganie są częściej przestępcami niż jakakolwiek inna grupa etniczna). Musi iść w zaparte i wyżerać kwasem każdą kolejną dziedzinę w imię utopijnej równości czy tylko trochę mniej utopijnego postulatu wyrównywania szans.

Jeśli umieścić to w perspektywie historycznej, można powiedzieć, że porewolucyjna fronda pomiędzy liberałami i socjalistami polegała właśnie na tym: Liberałowie uznali, że sprawiedliwością jest, jeśli społeczeństwo zapewnia ludziom pozycję wg ich zasług. Socjaliści uznali to zdradę sprawiedliwości i zatruli masy ludzkie zawiścią, domagając się ABSOLUTNEJ równości.

Wracając do wielomianowej hierarchii: Jej istotą jest, że człowiek, który w jednej hierarchii będzie wysoko, w innych będzie niżej; tam będzie szanowanym biznesmenem, ale kiepskim sportowcem-amatorem (jeśli urzeczywistni się ideał generacji Y, będziemy to lepiej widzieli) – aczkolwiek bycie amatorem sprawiać mu może dużo więcej radości niż jego zawód. Tak samo dobry sportowiec niekoniecznie musi przejawiać talenty pedagogiczne czy kulinarne. Każdy z nas jest w jednym czy paru aspektach wysoko: W innych znajduje się poniżej przeciętnej, poniżej innych ludzi. Życie to nie jednowymiarowa oś nierówności społeczne<->egalitarność społeczeństwa, tylko wielowymiarowa przestrzeń nierówności. Życia nie starczyłoby na bycie dobrym we wszystkim. Lepiej skoncentrować się na najlepszych zdolnościach i próbować wyciągać z tego maksimum. Być dumnym ze swoich dokonań w tej jednej czy kilku dziedzinach i podziwiać ludzi uzdolnionych w innych – oto liberalno-konserwatywny ideał. Bo choć hierarchie są różne, to dyscyplina i pracowitość obowiązują zawsze i wszędzie. Czasami pomaga szczęście (jak w przypadku piłki nożnej, gdzie kontuzja w wieku 17 lat może zakończyć dalszą karierę obiecującego piłkarza) – zadaniem zarówno liberałów jak i konserwatystów jest, aby każdą możliwą dziedzinę, która tworzy pewną hierarchię (zasług), chronić. Jest to nasze wspólne zadanie. Hipokryzją byłoby jednak bronienie hierarchii w jednych dziedzinach, a opuszczając ją w dziedzinie gospodarki. Ta druga ma być tylko wyłącznie pochodną innych.

Cywilizacja europejska wzrosła na wolności kreatywnego ducha na fundamencie pokory chrześcijańskiej. Jest to rzecz, którą należy bronić zawsze i wszędzie. Jest to rzecz, której bronić powinni zarówno zachowawczy reakcjoniści, jak i umiarkowani liberałowie czy liberalni konserwatyści.

Kamil Kisiel

a.me.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Wielomianowa hierarchia i utopia egalitaryzmu”

  1. Ciągle to prawicowe młócenie plew. Już się na wymioty zbiera. I jeszcze Aleksandra Sołżenicyna do tego wciągają. Panie Kamilu, Sołżenicyn nie był arystokratą ani nawet szlachcicem, był plebejuszem. Co do stanu oczywiście, gdyż nie ulega wątpliwości, że był arystokratą z ducha. Istnieje jedna tylko hierarchia – ta, którą wyznacza prawo naturalne. Te sprawy są dość dobrze opracowane w filozofii (Hartmann), u nas pisał na ten temat ks. J. Tischner. Bardzo paskudnie Pan robi, sugerując, że A. Sołżenicyn był przeciwko „wyrównywaniu nierówności społecznych”, „demokratyzacji” (miał swój pomysł na nią w pokomunistycznej Rosji), czy „równemu startowi”. Gdyby arystokracja stanowa była arystokracją ducha, nie wybuchałyby rewolucje. Niestety, faktem jest, że władza i bogactwo demoralizują, wielka władza i wielkie pieniądze – bardzo demoralizują. W pewnych momentach dziejowych fizyczna likwidacja zboczeńców, libertynów i w ogóle wszelkich darmozjadów staje się historyczną koniecznością. Zdaje się, że do takiego momentu dziejowego dochodzimy. Właściciel firmy Nestle zaczął przekonywać, że należy sprywatyzować światowe zasoby wody. Czyż już nie nadszedł czas, żeby takiego odstrzelić? W imię zdrowego egalitaryzmu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *