Wrzesień 1939: niepotrzebna katastrofa cz. II

IV. Pakt z „diabłem”

Z zachowanych dokumentów brytyjskich jasno wynika, że Józef Beck przybył do Londynu przekonany, że Wielka Brytania prosząc Polskę o wsparcie budowy koalicji antyniemieckiej, zwraca się do niej, jak do równego sobie mocarstwa. Znamienna jest jego wypowiedź: „Polska musi mówić z Anglią d’égale a égale [jak równy z równym]. Nie jesteśmy krajem od przyjmowania prezentów”[66].

Na wstępie wydawało się, że rozmowy polsko-brytyjskie zakończą się pomyślnie dla obu zainteresowanych stron. Polski minister zgodził się bowiem na zawarcie trwałego porozumienia jasno określającego wzajemne relacje jako sojusznicze. Kiedy jednak został zapytany, czy Polska wspólnie z Wielką Brytanią zechce udzielić gwarancji bezpieczeństwa na wypadek ataku niemieckiego Belgii, Holandii, Danii, lub Szwajcarii odpowiedział tylko, że przedstawi tę propozycję do zaopi­niowania władzom w Warszawie. Z kolei na najbardziej istotne dla Brytyjczyków pytanie, czy Warszawa zechce objąć rzeczonymi gwarancjami również Rumunię, minister Beck uznał je za „niepożądane” i odrzekł, że Rumunia „musi radzić sobie sama”[67].

Lord Halifax postanowił także rozwiać wątpliwości Rządu Jego Królewskiej Mości w kwestii stosunków polsko-niemieckich, zogniskowanych wokół problemu przynależności Gdańska. Beck poinformował go, że Niemcy nie wysunęli jak dotąd żadnych żądań formalnych w tej materii, zataił jednak, iż właśnie z powodu Gdańska w poprawnych jak do tej pory stosunkach polsko-niemieckich narastał chroniczny kryzys. Halifax uznał zatem, że żadna niemiecka akcja wymierzona w Gdańsk nie powinna naruszyć pokoju między Polską i Niemcami, J. Beck przekonywał go bowiem, iż do wystąpienia przeciw Polsce mógłby skłonić Niemcy jedynie alians Warszawy z Moskwą [sic!] [68]. Wizyta złożona przez tego dyplomatę w Londynie jawiła się w jego ocenie, jako wielki sukces potwierdzający mocarstwową pozycję Polski. Przyniosła ona jednak ze sobą katastrofalne skutki i to aż w trzech kluczowych punktach.

Po pierwsze: nastąpiło nieodwracalne zantagonizowanie i tak już bardzo napiętych relacji z Niemcami. Od razu po zakończeniu rozmów z Beckiem Londyn wydał oficjalny komunikat, który oznajmiał, że „[…] oba kraje gotowe są zawrzeć układ o charakterze trwałym i wzajemnym, który by zastąpił obowiązujące obecnie, tymczasowe i jednostronne gwarancje udzielone przez Rząd Jego Królewskiej Mości”[69]. Dla Hitlera sens tego komunikatu oznaczał jedno: „Pan Beck – relacjonował słowa kanclerza Rzeszy, Grigore Gafencu, szef rumuńskiego MSZ – przyłączył się do mocarstw zachodnich. Sam zdecydował o swym losie”[70]. Jeśli Hitler chciał teraz uniknąć niebezpieczeństwa okrążenia Niemiec od Wschodu przez Polskę musiał w zasadniczy sposób zrewidować dotychczasowe plany poszerzenia niemieckiej „przestrzeni życiowej”. Na ostatniej pokojowej odprawie generalicji oznajmił: „Początkowo chciałem ustalić znośne stosunki z Polską po to, aby walczyć z Zachodem. Ale ten plan, który mi odpowiadał nie mógł być wykonany […]. Stało się dla mnie jasne, że w wypadku konfliktu z Zachodem Polska nas zaatakuje […] i w pewnych okolicznościach konflikt z Polską mógłby nadejść w nieodpowiednim momencie”[71]. W tej sytuacji kancerz nie mógł zastanawiać się zbyt długo. Już 3 IV 1939 roku podpisał on wytyczne operacyjne planu wojny na wschodzie o kryptonimie „Fall Weiss”[72], następnie zaś 28 kwietnia przemawiając w Reichstagu wypowiedział niemiecko-brytyjski traktat morski i pakt o nieagresji z Polską[73]. W takich okolicznościach minister Beck definitywnie „spadł ze stołka” niemieckiego, z kolei Adolf Hitler zaczął poważnie rozważać możliwość znalezienia dla III Rzeszy innego alianta na Wschodzie. Oczywiście sojusznikiem tym mógł zostać tylko ZSRR.

Po drugie: Józef Beck w znacznym stopniu roztrwonił cenne zaufanie władz Zjednoczonego Królestwa. Brytyjczycy nie kwapiąc się wcale, podobnie zresztą jak Francuzi, do podpisania sojuszu z Warszawą[74] bardzo szybko zorientowali się bowiem, że zostali wprowadzeni przez niego w błąd, jeśli chodzi o rzeczywisty stan stosunków polsko-niemieckich na tle rozstrzygnięcia statusu Wolnego Miasta. Beck wmawiał przecież Lordowi Halifaxowi, że w tym określonym przypadku nie spodziewa się nagłego pogorszenia relacji z Niemcami. Tymczasem Hitler w przemówieniu z 28 kwietnia szczegółowo zrelacjonował stan rozmów prowadzonych z Polską w kwestii Gdańska i korytarza transportowego przez Pomorze, dzięki czemu w mistrzowskim stylu skłonił władze w Londynie do przyjęcia wniosku, że zamierza on wmanewrować Wielką Brytanie w wojnę z Niemcami właśnie na tle sporu o przynależność Gdańska oraz „przeklęty polski korytarz”[75]. Od tego momentu, jak celnie zauważył G. Górski, Warszawa z pożądanego przez Londyn strategicznego sojusznika spadła do roli „uciążliwego petenta”, którego Brytyjczycy zaczęli nakłaniać do… zawarcia kompromisu z Niemcami[76], sami natomiast – zresztą dokładnie tak jak A. Hitler – zaczęli zerkać w stronę Moskwy, widząc w niej potencjalnego partnera w po­wstrzymaniu agresywnej polityki Berlina.

W tym właśnie punkcie zawiera się trzeci, najbardziej niekorzystny dla Polski rezultat lekkomyślnej polityki prowadzonej Becka, polegający na umożliwieniu wejścia do rozgrywki na „europejskiej szachownicy” Józefowi Stalinowi, dyktatorowi ZSRR. Stalin obawiał się izolacji politycznej, w jakiej znalazł się jego kraj po podpisaniu układu monachijskiego i tylko cierpliwie czekał na okazję, aby przyjąć rolę „obiektywnego” arbitra w sporze „mocarstw” zachodnich: Wielkiej Brytanii i Francji z Niemcami. Kiedy na początku kwietnia 1939 roku Polska definitywnie przestała być obiektem „zalotów” Berlina i Londynu, skryty i przebiegły Gruzin przystąpił do realizacji planu poszerzenia sowieckiej „przestrzeni życiowej”, polegającego na zniszczeniu zachodnich „imperialistów” za pomocą użytecznego narzędzia, jakim dla ZSRR stać się miały pokrzywdzone traktatem wersalskim Niemcy.

Autorem rzeczonego planu był Włodzimierz Lenin, który otwarcie pisał, że „[…] należy wykorzystywać przeciwieństwa i sprzeczności między dwoma imperializmami, [tzn. między „morskim” imperializmem Wielkiej Brytanii a „lądowym” imperializmem Niemiec], między dwiema grupami państw kapitalistycznych, skłócając je wzajemnie”[77]. „Jeżeli nie można pokonać ich obu – kontynuował przywódca bolszewików – trzeba umieć rozstawić swe siły w ten sposób, żeby wrogowie ci pobili się między sobą”[78]. Zidentyfikował on trzy zarzewia konfliktów, zachodzące między kapitalistycznymi ośrodkami siły, które Moskwa powinna wykorzystać, aby w znaczący sposób pomnożyć własną potęgę. Należały do nich rywalizacja USA z Japonią, USA z Europą oraz napięcia na linii Ententa-Niemcy. Zwłaszcza ostatni z tych konfliktów miał duże znaczenie dla ZSRR, albowiem Berlin, jak słusznie zauważał Lenin, „[…] nie są w stanie znieść brzemienia traktatu wersalskiego, muszą przeto będąc same krajem kapitalistycznym, szukać sojusznika przeciw światowemu imperializmowi, ponieważ są krajem uciskanym”[79]. Oczywiście w ujęciu tego polityka sojusznikiem tym powinna stać się dla Niemiec bolszewicka Rosja, lecz tylko w celu takiego wpłynięcia na przebieg wydarzeń, aby wszystkie „[…] państwa imperialistyczne (w tym Niemcy) rozpoczęły ze sobą wojnę”[80]. Wyjaśniając kierujące nim motywy Lenin oświadczył: „Jeżeli musimy tolerować takich nikczemników jak kapitalistyczni złodzieje, z których każdy ostrzy na nas nóż, to naszym bezpośrednim obowiązkiem jest doprowadzić do tego, by te noże były wymierzone w siebie nawzajem”[81].

Stalin uzupełnił ów program o następujące stwierdzenie: „Jeżeli wojna się zacznie, to nam nie wypadnie siedzieć z założonymi rękami, nam wypadnie wystąpić, ale wystąpić jako ostatni. I my wystąpimy po to, by rzucić na szalę, ciężar, który mógłby przeważyć”. Przy innej okazji uznał on, że należy prowadzić politykę polegającą na „pozwoleniu wszystkim uczestnikom wojny, aby głęboko ugrzęźli w odmęcie wojny, skrytym zachęcaniu ich do tego, pozwoleniu im, aby się wzajemnie osłabili i wyczerpali a potem wkroczeniu na widownię ze świeżymi siłami i podyktowaniu swoich warunków osłabionym uczestnikom wojny”[82]. Z perspektywy czasu należy ocenić, że wywołanie „drugiej wojny imperialistycznej”[83] przyszło Stalinowi stosunkowo łatwo. Wykorzystał on w maksymalnym stopniu nadarzającą się wtedy koniunkturę. Berlin znalazł się bowiem w konflikcie z Paryżem i Londynem i nie mógł już dłużej liczyć na neutralność Warszawy, gdzie sanacyjni decydenci wmawiali własnemu narodowi, że Polska jest „ósmym mocarstwem świata”[84] i obsesyjnie trzymali się zasady utrzymywania „równego dystansu” w stosunkach ze swoimi największymi sąsiadami w sytuacji, w której chwiejna równowaga sił została już dawno zburzona.

Będąc doskonale poinformowany o katastrofalnym stanie relacji polsko-niemieckich, Stalin nie miał najmniejszego zamiaru ratować Polski, zabiegającej w tym czasie rozpaczliwie o pomoc Wielkiej Brytanii przeciw Niemcom. W jego interesie leżało bowiem osiągnięcie porozumienia z Hitlerem i skierowanie machiny wojennej, będącej z perspektywy ekspansywnych planów sowieckich „lodołamaczem rewolucji”[85], przeciw kapitalistycznym „imperialistom” z Zachodu. Dał temu wyraz w rozmowie z Georgi Dimitrowem, sekretarzem generalnym Kominternu: „Nie mamy nic przeciwko temu – mówił się Stalin – by [mocarstwa zachodnie i Niemcy] pobiły się porządnie i osłabiły wzajemnie. Dobrze byłoby, aby rękoma Niemiec została zachwiana dominacja bogatszych państw kapitalistycznych, a zwłaszcza Anglii”[86]. Według Stalina dodatkową korzyścią płynącą z zawarcia porozumienia z Hitlerem miała stać się zagłada Polski: „Zniszczenie tego państwa w obecnej sytuacji oznacza istnienie jednego państwa faszystowskiego mniej. Cóż złego w tym, gdybyśmy w wyniku pogromu

Polski rozszerzyli system socjalistyczny na nowe terytoria i nową ludność?”[87].
Pierwszy ukłon w stronę Hitlera został wykonany przez Stalina już 10 III 1939 roku podczas przemówienia wygłoszonego na XVIII Zjeździe WKP(b), a więc tuż przed ostateczną likwidacją Czechosłowacji przez Niemcy. Uznając, że „nowa wojna imperialistyczna stała się faktem” sowiecki dyktator ostrzegał, jak to ujął, „prowokatorów wojennych przywykłych do wyciągania cudzymi rękami kasztanów z ognia” przed podejmowaniem prób „[…] wywołania gniewu Związku Radzieckiego przeciwko Niemcom, zatrucia atmosfery i sprowokowania konfliktu z Niemcami bez widocznych do tego powodów”[88].

Hitler odwzajemnił się za ten gest 28 IV 1939 roku, kiedy wypowiadał pakty zawarte z Polską i Wielka Brytanią. Jego mowa z tej „okazji” była wbrew panującej tradycji całkowicie pozbawiona antysowieckich akcentów, co było poważnym ukłonem w stronę Stalina. Kolejnym posunięciem sowieckiego dyktatora obliczonym na osiągnięcie zbliżenia z Niemcami było odwołanie 3 V 1939 roku ze stanowiska komisarza spraw zagranicznych ZSRR Maksyma Litwinowa. Był on znanym z antyniemieckich poglądów anglofilem. Jego miejsce zajął Wiaczesław Mołotow, pełniący oprócz tego funkcję przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych (tj. premiera). Jednocześnie Józef Stalin nie zaniedbywał swoich zachodnich „partnerów”, Francji i Wielkiej Brytanii. Rozmowy z delegacjami europejskich antagonistów Niemiec rozpoczęły się w czerwcu 1939 roku, jednak w połowie sierpnia okazało się, iż żądania stawiane przez „dyplomatów” sowieckich były całkowicie nie do przyjęcia dla strony francusko-brytyjskiej. Znalazły się wśród nich pytania „najbardziej kardynalne” w rodzaju: „czy sowieckie siły zbrojne będą przepuszczone na terytorium Polski w rejonie Wilna przez tak zwany korytarz wileński?; czy sowieckie siły zbrojne będą miały możliwość przejścia przez terytorium polskie w kierunku Galicji, dla starcia z wojskami agresora?”[89]. Podobne żądania Sowieci stawiali wobec Rumunii. W tonie ultymatywnym formułował je Ludowy Komisarz Obrony, marszałek Klimient Woroszyłow, który – jak ustalił P. Wieczorkiewicz – na wyraźne polecenie Stalina dążył do wygaszenia rozmów z Paryżem i Londynem.

Według brytyjskiego negocjatora Wiliama Stranga, strona sowiecka zmierzała to tego by Związek Radziecki został „[…] uprawniony spieszyć na obronę niezależności, lub neutralności Polski, bez względu na to, czy Polska życzyłaby sobie tego czy nie”[90]. Beck odrzucając postulaty Woroszyłowa uznał, że Polska nie może być traktowana, jako „obiekt martwy”, którego terytorium jest „[…] przedmiotem negocjacji między państwami trzecimi”[91]. Jest rzeczą wielce znamienną, że na wygłoszenie analogicznej opinii Józef Beck nie potrafił się już zdobyć, kiedy 23 VIII 1939 roku, doszło do podpisania niemiecko-sowieckiego paktu o nieagresji, sygnowanego przez „tandem” Ribbentrop-Mołotow. Najbardziej uderzające było w nim to, że został on zawarty między państwami, które nie posiadały wspólnej granicy. Interpretacja tego faktu mogła być tylko jedna, a mianowicie, że Niemcy i ZSRR zamierzają niebawem takową granicę uzyskać niszcząc doszczętnie polską państwowość. Doskonale zdawali sobie z tego sprawę trzeźwo myślący niemieccy dyplomaci, jak Ernst von Weizsäcker, pełniący funkcję sekretarza stanu przy Ribbentropie, który słusznie zauważył, że „Jeżeli Ribbentropowi uda się doprowadzić do podpisania paktu […] tym samym będzie to oznaczało, że tamci [Sowieci] zapalają nam zielone światło do inwazji na Polskę”[92].

Analogiczną opinię wyraził generał Kazimierz Sosnkowski: „[…] wiadomość, którą usłyszeliśmy przed chwilą [przez radio] oznacza, że Rosja chce wojny, pozostawiając Niemcom wolną rękę”[93].

Niestety minister Beck przyjął za wiążącą konstatację poczynioną przez ambasadora RP w Moskwie Wacława Grzybowskiego, który błędnie oceniał, że układ Berlin-Moskwa „[…] ma ograniczone znaczenie polityczne i że z obu stron został wywołany względami natury taktycznej”[94]. Jakiego rodzaju były to względy „taktyczne”, tego ambasador Grzybowski nie był już łaskaw wyjaśnić. Natomiast sam Beck aż do tragicznego finału 17 września 1939 r. naiwnie wierzył, że „[…] system niemiecki i system bolszewicki są zanadto do siebie podobne, aby się mogły wzajemnie tolerować. Jeden wyklucza drugi”[95]. Nie przyjmował on w ogóle do wiadomości, że obydwa te systemy właśnie z racji zachodzącego między nimi podobieństwa zdobędą się w osobach reprezentujących je dyktatorów na zawarcie doraźnego porozumienia, mającego na celu wspólne zdruzgotanie niewygodnego dla nich ośrodka siły, jakim była Polska. Tymczasem na długo przed podpisaniem niemiecko-sowieckiego paktu o nieagresji pojawiało się wiele znaczących sygnałów, że takowe porozumienie w najbliższej przyszłości mogłoby zostać zawarte. Jeszcze za życia Józefa Piłsudskiego – jak pisze P. Wieczorkiewicz – Herman Göring otwarcie mówił, że „[…] można by sobie teoretycznie wyobrazić przeprowadzenie na drodze współpracy niemiecko-rosyjskiej nowego rozbioru Polski”[96].

Kolejne ostrzeżenie dla strony polskiej miało miejsce 12 I 1939 roku, kiedy podczas noworocznego spotkania z korpusem dyplomatycznym Adolf Hitler wywołał niemałą sensację nawiązując trwającą kilkanaście minut rozmowę z ambasadorem ZSRR Aleksiejem Mieriekałowem (podczas gdy jeszcze rok wcześniej był zdania, że „[…] takiemu pariasowi jak ambasador Rosji Radzieckiej żadne honory nie przysługują”[97]. Maksym Litwinow twierdził z kolei, że oprócz polskich Kresów Wschodnich do ZSRR powinna także zostać włączona Białostocczyzna[98]. Natomiast w połowie maja 1939 roku gen. Karl Bodenschatz, szef sztabu marszałka Göringa, podczas rozmowy z podpułkownikiem Antonim Szymańskim, pełniącym funkcję polskiego attache wojskowego w Berlinie, wygrażał się, że jeżeli Adolf Hitler „[…] dojdzie do przekonania, że Niemcy mogą być od wschodu okrążone przez Polskę, to nie zawaha się połączyć z samym… diabłem!”. Bodenschatz powtórzył następnie tę groźbę w obecności ambasadora Francji: „Były już trzy rozbiory Polski, zobaczycie czwarty!” [99].

Wydaje się, że Beck miał świadomość zagrożenia Polski kolejnym rozbiorem. Dał temu wyraz odrzucając ofertę sowiecką, złożoną Warszawie za pośrednictwem Francuzów i Brytyjczyków przez wspomnianego już wyżej Woroszyłowa. Józef Beck stwierdził wówczas: „żądają on nas, abyśmy podpisali czwarty rozbiór; jeżeli nam grozi rozbiór, to przynajmniej będziemy się bronić. Nic nam nie gwarantuje, że Rosjanie raz zainstalowani na naszym wschodzie, wezmą rzeczywiście udział w wojnie [przeciw Niemcom]”[100]. Ciężar gatunkowy tej wypowiedzi całkowicie deprecjonuje jednak inna uwaga wygłoszona przez Becka w styczniu 1939 roku, podczas spotkania z Ribbentropem w Warszawie. Na sugestię wzięcia udziału w „krucjacie antybolszewickiej”, wysuniętą przez szefa Auswärtiges Amt, Józef Beck odrzekł, że pakt o neutralności, zawarty z ZSRR w 1932 r. „traktuje serio, jako rozwiązanie trwałe” [sic!][101]. Czyżby zatem Beck sądził, że w przypadku pojawienia się zagrożenia Polski przez Niemcy latem 1939 roku ZSRR zachowa się wobec Warszawy tak samo honorowo jak on, le grande chef z Wierzbowej wobec Moskwy zimą 1938 roku? Jeśli rzeczywiście tak było to mylił się on w stopniu wręcz niewyobrażalnym. Faktem jest, że na wieść o wkroczeniu Armii Czerwonej w granice Polski minister uznał, iż jest to ewidentny akt agresji[102]. Dlaczego jednak od razu nie pojawiły się wątpliwości, co do rzeczywistych zamiarów Sowietów wobec Polski? Naczelne Dowództwo Sił Zbrojnych RP wydało bowiem kuriozalny wręcz rozkaz, aby do dowódców wkraczających oddziałów sowieckich wysłać parlamentariuszy z zapytaniem o cel tej niespodziewanej „wizyty” [sic!][103]. Jaki los spotkał owych „parlamentariuszy” jest rzeczą wiadomą…

Karygodną indolencję ministra Becka w ocenie rzeczywistego stanowiska ZSRR wobec Polski i relacji wzajemnych Moskwy z Berlinem, można częściowo wytłumaczyć skalą nasycenia polskich służb dyplomatycznych sowieckimi agentami. Istotny wpływ na postrzeganie przez Becka poczynań ZSRR miał bowiem jeden z jego najbardziej zaufanych współpracowników, wicedyrektor Departamentu Polityczno-Ekonomicznego i jednocześnie naczelnik Wydziału Wschodniego MSZ, ppłk Tadeusz Kobylański, który pracował dla sowieckiego wywiadu. Także żona p.o. wiceministra spraw zagranicznych Mirosława Arciszewskiego, „biała” Rosjanka, znajdowała się na usługach Moskwy[104].

Fakt istnienia sowieckiej infiltracji w żaden sposób nie zwalnia jednak szefa polskiego MSZ z odpowiedzialności za doprowadzanie do klęski wrześniowej i katastrofy politycznej państwa. To ciężkie oskarżenie sformułował pod adresem sanacyjnej ekipy rządzącej Jerzy Łojek: „[…] porozumienie między ZSRR a Rzeszą Niemiecką, – jeżeli Polska zdecydowała się trwać uparcie na pozycjach antyhitlerowskich i szukać politycznego poparcia u mocarstw zachodnich – było łatwe do przewidzenia i niemal oczywiste już wczesną wiosną 1939 roku. Jeżeli ktokolwiek w Warszawie, w MSZ przy ul. Wierzbowej, dał się zwieść grze rządu ZSRR, zasługuje na tym większe potępienie Historii. Albowiem politykowi nie wolno nie rozumieć sytuacji. Ekskuzy typu «przecież nie wiedzieli» podobne byłyby tłumaczeniom nieudolnego chirurga, który z uśmiercenia pacjenta na stole operacyjnym tłumaczyłby się swoją ignorancją w dziedzinie anatomii. Ich obowiązkiem było właśnie wiedzieć, doceniać grozę sytuacji, nie ulegać «pobożnym życzeniom», podjąć zawczasu niezbędne działania. […] Klęska państwa – kontynuował swoją myśl wspomniany autor – może być tylko porażką militarną, a może być zarazem polityczną katastrofą. Ekipa rządowa RP z 1939 roku wskutek swojej po trosze lekkomyślności i małoduszności, po trosze zaś politycznego egoizmu, zmieniła klęskę militarną Września 1939 roku w katastrofę polityczną kraju, której skutki trwają w znacznym stopniu po dzień dzisiejszy”[105].

V. Honor macht frei?

Niezwykle łatwo jest oceniać wydarzenia historyczne z perspektywy minionego czasu i wytykać swoim antenatom popełnione błędy – w tym przypadku krytykować będących wtedy u władzy sanacyjnych decydentów za podejmowane przez nich decyzje, które okazały się opłakane w skutkach. Jednak analogiczne oskarżenia jak Jerzy Łojek wysuwał pod adresem sanacyjnych „elit” naoczny świadek tamtych tragicznych wydarzeń. Był nim wspomniany na początku niniejszych rozważań Władysław Studnicki. Ów najsłynniejszy „germanofil polski” tuż przed rozpoczęciem II wojny światowej w ostrych słowach krytykował ówczesnych polskich polityków za to, że będąc „[…] zapatrzeni w niebezpieczeństwo od zachodu, stają się niemal ślepi na niebezpieczeństwo ze wschodu”[106]. Twierdził też, że „Rosja Sowiecka, gdyby przyszła do Polski w charakterze sprzymierzeńca [przeciw Niemcom] miałaby na celu przeobrażenie Polski w kilka sowieckich republik”[107].

Zupełnie inaczej miała się sprawa z relacjami polsko-niemieckimi: „Polska, jako duże państwo neutralne, o życzliwej neutralności wobec Niemiec – pisał z przekonaniem Studnicki – posiada dla Niemiec olbrzymie znaczenie. Jest dosyć silna, by być zdolną do obrony swej neutralności; nie tak silna, aby zagrażać Rzeszy Niemieckiej”[108]. Ponadto bardzo słusznie wskazywał, że „Polska sprzymierzona z Niemcami przeciw Rosji, dla jej przepołowienia przez odbiór i emancypację Ukrainy oraz przez odcięcie Kaukazu z jego naftą i manganowym żelazem posiada znaczenie dla Niemiec większe niż wszelkie inne państwa środkowej i wschodniej Europy”[109].

Aby jednak osiągnąć modus vivendi na linii Warszawa-Berlin należało uregulować dwie sprawy o kluczowym znaczeniu: rozwiązać kwestię tzw. korytarza transportowego przez Pomorze i raz na zawsze określić status Gdańska. Były to kwestie sporne, których istnienie było na rękę państwom trzecim, usiłującym nie dopuścić do powstania osi Warszawa-Berlin. Należały do nich oczywiście Wielka Brytania sprzymierzona z Francją oraz ZSRR. Wspólnej granicy z mocarstwami zachodnimi Polska jednak nie posiadała, co z punktu widzenia „logiki przestrzeni” powinno skłonić Warszawę do szukania aliansu z Berlinem. Powody tego były następujące: Jedynym ośrodkiem siły, które zbrojnie wystąpił przeciw odrodzonej po 123 latach z niewoli RP była rządzona przez bolszewików Rosja, nie zaś upokorzone traktatem wersalskim Niemcy. Po drugie: polski „hinterland” (czytaj: „kraj zaplecze”, stanowiący źródło rezerw ludzkich oraz materiałowych niezbędnych do prowadzenia działań zbrojnych, zarówno ofensywnych jak i defensywnych), w skład którego wchodził Górny Śląsk, Wielkopolska i Pomorze Gdańskie, znajdował się odpowiednio na południu, zachodzie i północy kraju, a więc „w kleszczach” niemieckich, które zacisnęły się ostatecznie w marcu 1939 roku, po ostatecznym zlikwidowaniu przez Hitlera Czechosłowacji. W tej sytuacji samo rozpatrywanie możliwości starcia polsko-niemieckiego równałoby się popełnieniu „geopolitycznego samobójstwa”. Takie rozłożenie sił skłaniało do wyciągnięcia wniosku, że wrogiem Rzeczypospolitej był ZSRR, nie zaś Rzesza Niemiecka. Jednakże państwo polskie mogło zwrócić się na wschód, bez obawy, że zostanie mu wbity „nóż w plecy” tylko wówczas, gdyby zapewniło sobie bezpieczeństwo od zachodu. Wiązało się to ze spełnieniem wymienionych już wyżej dwóch postulatów Berlina:

Jeśli chodzi o budowę korytarza transportowego z Rzeszy do Prus Wschodnich przez Pomorze Gdańskie to należy stwierdzić, że uznanie przez władze polskie tego postulatu za germańską żądzę – jak określił to Beck – „[…] odepchnięcia Polski od Bałtyku, od którego Polska odepchnąć się nie da” było wyolbrzymione i nie znajdowało potwierdzenia w rzeczywistości. W końcu lat 20. XX wieku projekt budowy takiego eksterytorialnego połączenia, jako pierwsi przedstawili bowiem sami Polacy licząc na odprężenie w nadwyrężonych m.in. wojną celną[110]. Tak więc teza, głosząca, że Niemcy zamierzali „odepchnąć Polskę od Bałtyku” nie wytrzymuje po prostu krytyki.

Przejdźmy zatem do problemu przynależności Gdańska. Analizując tę kwestię również jesteśmy zmuszeni zgodzić się, że „obiektywnych podstaw do wojny polsko-niemieckiej” rzeczywiście nie było. Oddajmy głos temu, który „miał czelność” mówić w ten sposób – Władysławowi Studnickiemu. Uważał on, że Polska nie ma najmniejszych podstaw, aby wołać z przejęciem „nie oddamy Gdańska”, ponieważ nie mogła oddać czegoś, co w świetle prawa międzynarodowego nie stanowiło jej własności. „Gdańsk jest republiką pod opieką Ligi Narodów z wysokim komisarzem mianowanym przez Ligę” – pisał Studnicki – z kolei „[…] administracja Gdańska jak i jego ludność jest niemiecka, jest narodowo-socjalistyczna, jest cząstką partii, rządzoną z Berlina. To jest stan faktyczny”[111]. Zdaniem Studnickiego Polska nie miałaby, czego żałować, jeśli Niemcy dokonaliby inkorporacji tego miasta do III Rzeszy. Jeśli jednak tak by się stało i państwo polskie utraciłaby możliwość korzystania z portów i swoich własnych magazynów znajdujących się na terenie Republiki Gdańskiej to wówczas interesy polskie w basenie Morza Bałtyckiego zabezpieczałaby Gdynia. W końcu po to ją przecież zbudowano, aby zdeprecjonowała gospodarcze znaczenie Gdańska na Bałtyku. „Co więc tracimy?”[112] pytał retorycznie Studnicki.

Odpowiedzi na to pytanie udzielił Studnickiemu, Polsce, Niemcom i całej Europie, ale przede wszystkim sobie samemu minister Beck, gdy 5 V 1939 roku wygłosił swoje „[…] najlepsze przemówienie w życiu”[113]. Odnosząc się krytycznie do postulatów niemieckich szef polskiego MSZ stwierdził, że „celem ciężkiej i wytężonej pracy dyplomacji polskiej” jest pokój, jednak jak dodał „[…] my w Polsce nie znamy pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna: tą rzeczą jest honor”[114].

A zatem w rozumieniu Józefa Becka zgoda na włączenie Gdańska do Rzeszy i zbudowanie korytarza transportowego przez „województwo pomorskie” było „wysoką, ale wymierną” ceną pokoju. Dodajmy, że zbyt wysoką, aby rządzona przez obóz sanacyjny Polska mogła ją zapłacić. Dlatego Beck wolał trzymać się niczym tonący brzytwy jedynej rzeczy, jaka mu jeszcze pozostała: swojego „bezcennego” honoru, którego bał się utracić. W tym miejscu jednak należy zadać sobie pytanie czy „prognozy kosztów” obrony „honoru” ministra Becka, jakie miały być poniesione przez państwo polskie nie przewyższały znacznie kosztów „linii kredytowej”, jaką Beckowi proponowali uruchomić Niemcy?

Generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski wypowiedział niegdyś następującą opinię: „Czechosłowacja jest tworem sztucznym, nienaturalnym […]. Słowację łatwo pozyskamy, ona sama wejdzie pod nasze wpływy […]. Ruś Podkarpacka powinna przypaść Węgrom, co da nam nareszcie upragnioną granicę wspólną”[115].

Beck zgadzał się nią w całej rozciągłości. Można zaryzykować twierdzenie, że wdając się w niezobowiązujący, jak błędnie zakładał, „romans” z Berlinem, wyobrażał sobie, że taki właśnie scenariusz uda mu się zrealizować rękami niemieckimi, co przyniesie Polsce wymierne korzyści a on sam z tego tytułu będzie miał powód do chwały. Józef Beck nie wziął jednak pod uwagę, że przyłączając się do niemieckiej akcji przeciw Czechosłowacji w październiku 1938 r. stworzył Berlinowi możliwość przejęcia cennych „polskich aktywów” w rejonie „miękkiego podbrzusza” Rzeczypospolitej. W marcu 1939 roku Hitler już bez udziału Polski przystąpił bowiem do likwidacji „sztucznego, nienaturalnego tworu”, jakim w opinii Warszawy była Czechosłowacja, ale przy okazji przeciągnął na swoją stronę Słowaków, którym złożył ofertę utworzenia własnego państwa i jednocześnie pozyskał Węgrów, czyniąc na ich rzecz koncesje terytorialne z tych części ziem państwa słowackiego, które znalazły się w polu zainteresowania Budapesztu. Beck został więc z niczym i musiała ogarnąć go bezsilna wściekłość, skoro 23 V 1938 r., najprawdopodobniej pod wpływem jego sugestii władze RP zarządziły alarmową mobilizację części oddziałów wojska polskiego. Konsekwencją tej decyzji stało się wzmocnienie wszystkich jednostek w Okręgach Korpusów znajdujących się na granicy z Niemcami [!][116].

Dodajmy, że mobilizację tę przeprowadzono w sytuacji, gdy niemieckie sztab generalny nie prowadził jakichkolwiek przygotowań do akcji zbrojnych wymierzonych przeciw Polsce. Będący pod wielkim wrażeniem tej manifestacji siły Hitler nakazał wtedy wycofać instrukcję Ribbentropa dla von Moltkego, ambasadora niemieckiego w Polsce, zawierającą groźbę, że sprawa przynależności Gdańska i budowy eksterytorialnej linii kolejowej i autostrady przez polskie Pomorze, są postulatami, które tak czy owak będą zrealizowane nawet kosztem zmiany dotychczasowego, pokojowego stosunku Niemiec wobec Polski[117].

Dalszy ciąg tych wydarzeń jest powszechnie znany: Beck odrzucając ofertę niemiecką i zarazem nie doprowadzając do finalizacji oferty brytyjskiej na własne życzenie sprawił, że w kwietniu 1939 roku. Polska przestała być „kluczem do sytuacji”. Rolę „klucza” przejął ZSRR reprezentowany przez Józefa Stalina. Od tego momentu rozpoczęły się „podchody”, którym celem stało się zidentyfikowanie – jak pisał Carl Schmitt – „sojusznika” i „wroga”. Tragedia Rzeczypospolitej polegała na tym, że Niemcy zamiast zdefiniować Polskę, jako „sojusznika” zostali zmuszeni określić ją, jako „wroga” zaś na „sojusznika” – ku swojej przyszłej zgubie –wybrali ZSRR.

Należy tutaj jeszcze dodać, że Józef Beck nie tylko sprzeniewierzył się wskazaniom testamentu Marszałka Piłsudskiego, ale także dosłownie „rozmienił na drobne” cały dorobek polskiej polityki zagranicznej z takim trudem przez niego wypracowany. Nie zdołał utrzymać poprawnych relacji ani z Niemcami, ani z Francją[118], nie powiodło mu się – mimo niezwykle sprzyjającej koniunktury – nawiązanie naprawdę sojuszniczych relacji z Wielką Brytanią, wreszcie poniósł największą klęskę na Wschodzie, gdzie z jego winy uaktywnił się ZSRR szukający wspólnika w dokonaniu czwartego rozbioru „kraju przywiślańskiego”. Ministrowi Beckowi pozostał zatem tylko opaczne pojęty przezeń „honor” w imię obrony, którego zdecydował się wprowadzić Polskę do wojny na warunkach skrajnie dla niej niekorzystnych. Lekkomyślnie przeciwstawiając się Niemcom nie dostrzegł, że – jak wyraził się generał Karl Bodenschatz – „[…] coś się święci na Wschodzie”[119].

W Polsce doskonale zdawał sobie z tego sprawę Władysław Studnicki, który twardo stał na stanowisku, że „[…] Rosja sowiecka jest państwem, z którym przymierze i dobre stosunki są niebezpieczniejsze niż antagonizm. Armia rosyjska, któryby weszła do sąsiedniego kraju, jako sprzymierzona usiłowałaby tam wzniecić rewolucje komunistyczną, wprowadzić ustrój sowiecki, co wywołałoby przyłączenie tego kraju do Rosji”[120]. Jednocześnie wskazywał, że „Polska umieszczona między Niemcami a Rosją, nie mogłaby odeprzeć napadu obu tych sąsiadów”[121] i dodawał z przenikliwością prekognity: „Rosja plus Niemcy to blisko 230 milionów mieszkańców. Połączenie zdolności organizacyjnych i techniki niemieckiej z surowcami rosyjskimi stanowiłoby potęgę znaczniejszą od wszelkiej możliwej koalicji europejskiej”[122]. Oceniając dalej rezultat potencjalnego starcia polsko-niemieckiego pisał on, że „Polska pozostająca w koalicji antyniemieckiej kierowanej przez Francję, może ponieść olbrzymie rany ze strony Niemiec” i stwierdzał: „wojnę polsko-niemiecką uważam, za klęskę dla Polski i rzecz niebezpieczną dla Niemiec, udział zaś Polski w koalicji antyniemieckiej za cios wymierzony w cywilizację europejską”[123].

A jak przedstawiała się sytuacja w Niemczech? Czy znalazł się ktoś, komu podobnie jak Studnickiemu udało się przeniknąć wzrokiem zasłonę przyszłych, tragicznych wydarzeń? O tym, że „coś się święci na Wschodzie” pisał już w 1925 roku niemiecki historyk i dyplomata Carl Jacob Burckhardt w liście do Hugo von Hofmannsthala. Oprócz miażdżącej krytyki poczynań mocarstw zachodnich wobec Niemiec, zawarł w nim również niemalże profetyczne ostrzeżenie przed awansem ZSRR do rangi światowego imperium. Dyplomata ten uważał, że mocarstwa zachodnie w bardzo nierozważny sposób „[…] drażnią najgłębiej rozczarowanych wynikiem wojny Niemców, którzy dawno już nie są mocarstwem, jeśli w ogóle kiedykolwiek nim byli”; drażnią ich „[…] nieufnością i małostkowym traktowaniem, aż eksploduje ich skłonność do przeciągnięcia struny, do przyłożenia komuś, do ostrego finału”[124]. Zdaniem Burckhardta wystar­czyłoby jednak, „[…] aby bardziej wspaniałomyślnym podejściem wzmocnić aktualne umiarkowane rządy w tym kraju. Zamiast tego doprowadza się do ich kompromitacji, pozbawiając jeden rząd po drugim politycznej podstaw, aż w końcu pozostanie tylko ślepa złość oraz podatna na każdą demagogię niemiecka bezkrytyczność i polityczna nieudolność, wywołujące stan upojenia, który Zachód brać będzie wtedy za główne niebezpieczeństwo dla świata, za największe zagrożenie”[125].

Tymczasem – jak pisał Burckhardt – „faktyczne zagrożenie przygotowuje się poza tą niemiecka fasadą, między Bałtykiem a Oceanem Spokojnym, i to w takiej skali przestrzennej, jakiej ludzkość jeszcze nie widziała. Z racji przenikającego wszystko światopoglądu zaprzęgniętego na służbę nacjo­nalistycznego imperializmu jest federacja [czytaj: Związek Socja­listycznych Republik Radzieckic] procesem krystalizacji, któremu nie można się oprzeć. Czym są w porównaniu z tym mające w świecie tak nikła reklamę możliwości niemieckiego rewanżu, niemieckich dążeń ekspan­sjonistycznych?”. „Rosja – snuł swoje prorocze rozważania przywołany autor – jako centrum doktryny zbawienia, uzyskuje siły jak niegdyś rozpalony przez Mahometa świat arabski. Chodzi tu o to, że możemy się liczyć z największym generatorem siły, z jakim mieliśmy dotychczas do czynienia… Rosyjski fenomen nie daje się więc już wcale rozstrzygnąć jako problem teoretyczny, bo został on rozstrzygnięty, będąc najpotężniejszą rzeczywistością naszej epoki, i może on nas interesować tylko o tyle, o ile rzeczywistość ta przysporzy niewyobrażalnych sił państwu prącemu za pomocą wszelkich środków do panowania nad światem. Niemcy i Japonia są naturalnymi przeciwnikami ekspansji rosyjskiej. Jednak Zachód, imperium angielskie i Stany Zjednoczone, którym ekspansja ta zagraża najbardziej, starają się wszelkimi sposobami osłabić Niemcy i Japonię”[126].Zacytowany tutaj przydługi wywód późniejszego wysokiego komisarza Ligi Narodów w Gdańsku w latach 1937-1939, stanowi niezwykle rzadko spotykany przykład trafnej analizy geostrategicznej poczynionej z wyprze­dzeniem 20 lat (!), kiedy to w wyniku II wojny światowej ZSRR stał się globalnym hegemonem na eurazjatyckiej masie kontynentalnej.

Zauważmy, że Carl J. Burckhardt z godną podziwu precyzją nakreślił geopolityczne uwarunkowania położenia ZSRR. Prawidłowo zidentyfikował największych wrogów państwa „robotników i chłopów”, za jakich uznał USA i Wielką Brytanię. Natomiast pomiędzy ZSRR a jej głównymi przeciwnikami usytuował dwie regionalne potęgi: Niemcy i Japonię. Wojna o panowanie nad światem miała się zatem rozpocząć i rozegrać pomiędzy Moskwą a Waszyngtonem i jego „satelitą” Londynem. Od sprytu i przebiegłości obydwu stron konfliktu miało zależeć, jakie stanowisko wobec nich przyjmie Berlin i Tokio. Wielką zasługą Józefa Stalina było to, że udało mu się skłonić Niemcy i Japonię do zawarcia paktów o nieagresji z ZSRR[127] a przez to skierować ich zbrojną ekspansję w bezpiecznym dla ZSRR kierunku, tzn. przeciw swoim największym wrogom: USA i Wielkiej Brytanii.

Warto zastanowić się czy za bezpośredniego winnego tej sytuacji nie należałoby uznać min. Józefa Becka. Odrzucając bowiem możliwość związania się sojuszem z Niemcami, pchnął on dosłownie Hitlera w objęcia Stalina. Tym samym osłabił się sojusz niemiecko-japoński wymierzony w ZSRR. W tej sytuacji rząd w Tokio, chcąc zapewnić sobie bezpieczne „tyły” przed atakiem na USA (dokładnie tak samo jak rząd niemiecki przed atakiem na państwa zachodniej Europy), został niejako zmuszony do szukania porozumienia z Sowietami. Gdy już takowe osiągnął jego uwaga skupiła się na budowaniu morskiego imperium w rejonie Azji Południowo-Wschodniej nie zaś na podboju Syberii. W taki oto sposób ZSRR uniknął wojny na dwa fronty.

Rozpatrując ten ciąg wydarzeń przez pryzmat „efektu motyla” możemy przyjąć, że jego swoistym katalizatorem był nie, kto inny jak minister Józef Beck, który naiwnie wierzył, że stawiając opór Niemcom w imię „bezcennego honoru” ocali wolność narodu i państwa polskiego. Kiedy 3 IX 1939 roku pojawiły się pierwsze potwierdzone informacje o tym, że Wielka Brytania i Francja formalnie wypowiedziały wojnę Niemcom, Beck miał powiedzieć swojemu sekretarzowi: „Naród miałby prawo postawić mnie pod mur i rozstrzelać, gdyby oni nie byli weszli do wojny”[128]. Jednakże Wielka Brytania i Francja nie przystąpiły czynnie do wojny w tym okresie, ograniczając się tylko do złożenia pustych deklaracji poparcia dla walczącej Polski oraz niewielkich ruchów wojsk na froncie zachodnim. Kiedy 30 IX 1939 roku premier rządu RP Felicjan Sławoj-Składkowski zgłosił na ręce nowego prezydenta Polski, Władysława Raczkiewicza dymisję swojego gabinetu, ten ją przyjął. Józef Beck przestał być ministrem spraw zagranicznych. Nie poniósł jednak żadnych konsekwencji swoich poczynań. Pozostał w Rumunii[129] i przez cały okres wojny zajmował się pisaniem pamiętników, leczeniem zębów, oraz… modelarstwem okrętowym.

*   *   *

Kiedy 21 III 1939 roku Joachim von Ribbentrop, rozmawiał ambasadorem Józefem Lipskim, aby raz jeszcze spróbować skłonić polski rząd do zawarcia aliansu z Niemcami, skierował pod jego adresem pogróżkę takiej oto treści: „Albo Polska pozostanie narodowym państwem, współpracując na rozsądnych zasadach z Niemcami, albo pewnego dnia powstanie marksistowski rząd polski, który następnie zostanie wchłonięty przez bolszewicką Rosję”[130]. Pięć lat później, 22 lipca 1944 r. słowa te spełniły się w całej swojej rozciągłości…

[66] Dalej Beck miał powiedzieć: „Jeśli zresztą będzie wojna, to bić się będziemy tak czy owak. A lepiej będzie robić wojnę, jako sojusznik Anglii, a nie, jako jej gwarantowany wasal”. Zob.: P. Starzeński, op. cit., s. 115.

[67] G. Górski, op. cit. s. 77.

[68] Ibidem, s. 80.

[69] Ibidem, s. 81.

[70] G. Gafencu, Ostatnie dni Europy: Podróż dyplomatyczna w 1939 roku, Warszawa 1984, s, 44.

[71] A. Bullock, Hitler: Studium tyranii, Warszawa 1969, s. 416.

[72] 11 IV 1939 roku w dyrektywach związanych z planem „Fall Weis” kanclerz Niemiec napisał: „stosunek Niemiec do Polski polega na unikaniu napięć, jeśli jednak Polska zechce swą opartą na podobnych założeniach politykę zmienić i zajmie wobec Rzeszy groźne stanowisko, wówczas musi dojść do ostatecznego rozrachunku”. Por.: M. Zgórniak, op. cit., s. 366.

[73] P. Wieczorkiewicz, op. cit. s. 56.

[74] Paryż w osobie generała Maurice’a Gamelina uznał, że na wypadek niemieckiej agresji na Wschodzie (czytaj: przeciw Rzeczpospolitej) Polacy „[…] powinni ściągnąć na siebie pierwsze uderzenie niemieckie, aby dać Francji czas i możność zachowania sił na późniejszy rozwój wypadków”. Zob.: W. Stachiewicz, Wierności dochować żołnierskiej: Przy­go­towania wojenne w Polsce 1935-1939 oraz kampania 1939 w relacjach i rozważaniach szefa Sztabu Głównego i szefa Sztabu Naczelnego Wodza, Warszawa [1998], s. 107. W podobnym tonie wypowiadali się również Brytyjczycy. Zob. G. Górski, op. cit., s. 90-91.

[75] D. Irving, Wojna Hitlera, Warszawa 1996, s. 162.

[76] G. Górski, op. cit., s. 91.

[77] W. I. Lenin, Dzieła, t. 31, Warszawa 1955, s. 446.

[78] Ibidem, s. 449.

[79] Ibidem, s. 458.

[80] Ibidem, s. 456.

[81] Ibidem.

[82] J. Stalin, Zagadnienia leninizmu, [Łódź 1947], s. 524.

[83] E. Topitsch, op. cit., s. 55.

[84] J. Łojek, op. cit., s. 13.

[85] W. Suworow, Lodołamacz, Warszawa 1997, s. 12.

[86] P. Wieczorkiewicz, op. cit., s. 61.

[87] Ibidem, s. 61.

[88] J. Stalin, op. cit., s. 522, 525, 528.

[89] P. Wieczorkiewicz, op. cit., s. 59.

[90] Ibidem, s. 59-60.

[91] J. Beck, Ostatni raport, s. 173.

[92] D. Irving, op. cit., s. 178.

[93] K. Sosnkowski, Cieniom Września, [Warszawa 1988], s. 50.

[94] M. Kornat, Polska 1939 wobec paktu Ribbentrop-Mołotow, Warszawa 2002, s. 595.

[95] P. Starzeński, op. cit., s. 126.

[96] P. Wieczorkiewicz, op.cit., s. 36, 43; J. Beck, op. cit., s. 175.

[97] D. Irving, op. cit., s. 146.

[98] P. Wieczorkiewicz, op. cit., s. 35-36. W sowieckich planach inwazji na Zachód tzw. łuk białostocki pełnił ważną rolę geostrategiczną. Por.: E. Topitsch, op.cit., s. 177-179.

[99] P. Wieczorkiewicz, op. cit., s. 61.

[100] L. Nöel, Agresja niemiecka na Polskę, [Warszawa] 1966, s. 18.

[101] J. Beck, op. cit., s. 163.

[102] J. Łojek, op. cit., s. 79-81.

[103] G. Górski, op. cit., s. 92; J. Łojek, op. cit., s. 80.

[104] P. Wieczorkiewicz, op. cit., s. 49, przyp. 130.

[105] J. Łojek, op. cit., s. 24-25.

[106] W. Studnicki, op. cit., s. 319.

[107] Ibidem, s. 318.

[108]Ibidem, s. 341.

[109] Ibidem, s. 341.

[110] Projekt budowy eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej biegnącej przez Pomorze Gdańskie a łączącej Rzeszę z Prusami Wschodnimi przedstawił zarówno władzom polskim jak i niemieckim prezes zarządu Polskiej Ligi Drogowej Stefan Tyszkiewicz. Spotkała się ona z nieomal entuzjastycznym przyjęciem Fritza Todda, szefa niemieckiego programu budowy autostrad. Niestety do dzisiaj nie wiemy dlaczego projekt ten nie został przyjęty do realizacji. Por.: M. Pruszyński, op. cit., s. 165.

[111] W. Studnicki, op. cit., s. 346.

[112] Ibidem, s. 347. W tym miejscu należy wyraźnie zaznaczyć, że Władysław Studnicki nie zamierzał żadnemu z sąsiadów Polski oddawać ani piędzi ziemi polskiego terytorium narodowego. Jako zaprzysięgły państwowiec polski nieugięcie stał na straży integralności terytorialnej Rzeczypospolitej wobec zakusów sąsiadów zarówno ze wschodu jak i z zachodu: „Ani Śląsk, ani Pomorze, ani ziemia wileńska, nowogródzka nie są jakimiś protezami – pisał Studnicki – Strata każdej prowincji musiałaby wywołać zaburzenie w całym naszym państwowym, gospodarczym i narodowym organizmie”. Por.: ibidem, s. 351.

[113] P. Wieczorkiewicz, op. cit., s. 57.

[114] Ibidem, s. 57.

[115] M. Romeyko, Wspomnienia o Wieniawie i rzymskich czasach, [Warszawa 1990], s. 64.

[116] G. Górski, op. cit., s. 64-66; D. Irving, op. cit., s. 153.

[117] S. Żerko, Stosunki polsko-niemieckie 1938-1939, Poznań 1998, s. 273.

[118] Należy tutaj odnotować, że Francja „sama z siebie” zerwała de facto sojusz z Polską, kiedy w grudniu 1938 roku została podpisana francucko-niemiecka deklaracja o nieagresji. Por.: P. Wieczorkiewicz, op. cit., s. 49.

[119] D. Irving, op. cit., s. 155.

[120] W. Studnicki, System polityczny Europy a Polska, [w:] ibidem, s. 185.

[121] Ibidem, s. 25.

[122] Ibidem, s. 25.

[123] Ibidem, s. 24.

[124] E. Topitsch, op. cit., s. 23.

[125] Ibidem.

[126] Ibidem, s. 23-24.

[127] W kwietniu 1941 roku ZSRR podpisał pakt o nieagresji z Japonią. Por.: E. Topitsch, op.cit., s. 155-158. Układ ten umożliwił Stalinowi przestawienie wektora ekspansji Japonii z zachodniego (antysowieckiego) na południowy (nakierowany na nieuchronny konflikt z USA), W taki oto sposób Stalin poszczuł regionalne potęgi Światowej Wyspy Niemcy i Japonię przeciw mocarstwom anglosaskim Wielkiej Brytanii i USA.

[128] O. Terlecki, Pułkownik Beck, Kraków, 1985, s. 335.

[129] Gwoli ścisłości należy tutaj odnotować dwie sprawy. Otóż 20 X 1940 roku min. Beck próbował ucieczki do Turcji, która jednak została udaremniona, a niedoszły zbieg trafił na jakiś czas do aresztu. O planach tych miał dowiedzieć się rząd gen. Władysława Sikorskiego. Prof. Stanisław Kot miał w tej sprawie wysłać do kpt. Wojewódzkiego przydzielonego do ambasady polskiej w Bukareszcie list z instrukcją o treści: „powiadomić natychmiast Antonescu, gdyby to nie odniosło rezultatu, to proszę przez ambasadę neutralną zawiadomić ambasadę niemiecką”. Oficer nie wykonał tego polecenia, ale zawiadomił ambasadora polskiego w Rumunii, Rogera Raczyńskiego. Por.: J. Tymieniecka, B. Tymieniecki, Wstęp, [w:] J. Beck, Kiedy byłam Ekscelencją, Warszawa 1990, s. 7.
Natomiast 8 maja 1940 gen. Sikorski, pełniący już wówczas funkcję premiera i Naczelnym Wodzem, zwrócił się do utworzonego przez siebie gabinetu, z prośbą o opinię dotyczącą zezwolenia na wjazd do Francji członków ostatniego sanacyjnego rządu. Wicepremier Stanisław Kot wyraził zgodę na sprowadzenie Składkowskiego oraz Kwiatkowskiego, zaś August Zaleski (który znów został ministrem spraw zagranicznych), opowiedział się także za sprowadzeniem z Rumunii Józefa Becka. Sprzeciwił się temu jednak minister pracy i opieki społecznej Jan Stańczyk. Sprawę tę miała rozstrzygnąć specjalna komisja, która jednak nigdy się nie zebrała. Zob.: O. Terlecki, op. cit., s. 356.

[130] P. Raina, Stosunki polsko-niemieckie 1937-1939: Prawdziwy charakter polityki zagranicznej Józefa Becka, Londyn 1975, s. 59.

Źródło: „Geopolityka” 2009, nr 2(3), s. 227-258.

za: http://geopolityka.net/wrzesien-1939-niepotrzebna-katastrofa/

a.me.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Wrzesień 1939: niepotrzebna katastrofa cz. II”

  1. Zgadzam się z autorem, że wybór Becka był wyborem złym (a w dodatku przypadkowym). Zgadzam się też, że porozumienie z Niemcami niemal do ostatniej chwili oddalałoby groźbę wojny zaczynającej się od Polski, a więc także praktyczny upadek jej państwowości i zniszczenia spowodowane kampanią wrześniową. Zdecydowanie jednak muszę zastrzec, że za ahistoryczne trzeba uważać często tu i ówdzie poglądy, jakoby należało współpracę z III Rzeszą zacieśniać i posuwać do wspólnego marszu na Moskwę, który miałby zakończyć się nieuchronnym wspólnym zwycięstwem. Otóż żadne przesłanki ekonomiczne ani militarne nie wskazują, że Rzesza, czy nawet cała Oś wzmocniona Polską mogłaby tę wojnę wygrać. Ponadto – jak trafnie zauważa autor – porozumienie z Berlinem skierowałoby zapewne ostrze agresji niemieckiej na Zachód, a nie na Rosję – i przed Polską stanąłby problem dotrzymania zobowiązań sojuszniczych wobec Francji. Tak więc opcja pro-niemiecka (od dana zresztą mająca status co najmniej równoprawny wobec realnej linii Becka, a więc wcale już nie „alternatywna) nie była w istocie żadnym rozwiązaniem strategicznym.

  2. Ciekawi mnie czy nie bylo mozliwe podsycanie nastrojow separatystycznych w Prusach Wschodnich? Poromocja projektu czegos w rodzaju nadbaltyckiej Szwajcarii w ktorej mowiloby sie dialektami niemieckimi, polskimi i baltyjskimi (Kurladzki i Litewski).

  3. Nieśmiało przypominam, że NSDAP odnotowywała wyjątkowo wysokie poparcie właśnie w Prusach Wschodnich – na Mazurach.

  4. Miałoby to sens, gdyby nie jedna sprawa – Niemcy nie przegrali wojnę o włos. Oni przegrali wojnę permanentnie. Polska była słaba i zacofana, dlatego ani przemysł ani armia nie mogłyby przechylić szali zwycięstwa. Ostatecznie skończylibyśmy w obozie przegranym, a mit Polaka-Nazisty byłby prawdą. Zresztą, Polacy i Katolicyzm (stawiani właściwie na równi z Żydami i homoseksualizmem) mieli zostać ostatecznie zmieceni z powierzchni Europy, jako elementy niepotrzebne, szkodliwe etc. Zatem bajki o pięknej przyszłości, współpracy Polsko-Niemieckiej czy chociażby spokojnym życiu w cieniu molocha. Jedyną alternatywą względem demokracji zachodnich, był Związek Radziecki, ale to by oznaczało komunizację Polski, mordy i zsyłki. Zatem Polska międzywojenna, po remilitaryzacji Niemiec, stała się bohaterem tragicznym, a każdy wybór byłby zły. Niestety, ale na takie sprawy to trzeba znać się porządnie na historii…

  5. Związek Radziecki jakoś jednak pomimo [a może właśnie dzięki] sojuszowi z III Rzeszą koniec końców wyzwalał narody spod okupacji hitlerowskiej, no i oczywiście – Armia Radziecka zdobyła Berlin 🙂 Czy aby na pewno opcja pro-niemiecka nie była „w istocie żadnym rozwiązaniem strategicznym” ? JJM

  6. A dlaczego do razu sojusz z ZSSR miałby oznaczać „mordy i zsyłki”? Kto by ich dokonywał, Śmigły-Rydz? Sojusz z Sowietami chroniłby nas przed wojną, która zapewne w tej sytuacji wybuchłaby faktycznie na Zachodzie, a gdyby nawet zaczęła się u nas – to do spółki z RKKA mieliśmy się zdecydowanie większe szanse na jej szybsze pozytywne zakończenie. Geopolitycznie zaś nasz status odpowiadałby mniej więcej położeniu Finlandii, a więc nie byłby w istotny sposób gorszy, niż sytuacja II RP u boku III Rzeszy.

  7. Dlaczego miałby oznaczać mordy i zsyłki? Eliminacja środowisk wrogich komunizmowi, począwszy od arystokracji i przemysłowcach a na opornych chłopach i klerze kończąc. Wszędzie, gdzie wkraczał komunizm, dokonywano właściwie tego samego, ale na inną skalę i z innym uściśleniem. Kto ich miałby odkonywać? Chociażby czerń chłopska i robotnicza. Czerń w negatywnym tego słowa znaczeniu. Mogli też tego dokonać Armia Czerwona (w ramach odwetu za śmierć współtowarzyszy z wojny polsko-bolszewickiej), GUGB (w ramach likwidacji inteligencji wrogiej indeologiczniej) czy jacyś inni, samozwańcy stróże prawa. Śgimu-Rydz i cała ekipa sanacyjna skończyłaby swój żywot przedwcześnie, jako faszyści, wyzyskiwacze itd. Hitler nie napadłby na Polskę/Związek radziecki w tym okresie bo był po prostu za słaby. Jednak ożywić mogłyby się negocjacje zachodnich demokracji z Niemcami, o wspólnym sojuszu antykomunistycznym (polecam przejrzeć raporty rosyjskich służb z tego okresu, w których przedstawia się zdobyte informacje o aktywności dyplomatycznej na linii Londyn-Berlin-Paryż o możliwości ataku na ZSRR). Wtedy rzecz mogłaby się skończyć (dla Polski i Polaków) równie źle, jak nie gorzej.

  8. Intrygujące – jakieś szczegóły tych sensacyjnych planów sojuszu Berlina z Londynem i Paryżem przeciw Moskwie? Skąd by się wzięła ta „czerń” i jak by sobie dała radę z WP i PP?

  9. No i spotykamy się tutaj z prymitywną prowokacją. Użycie takiej kombinacji słów prowadzić ma czytelnika do uznania mnie za jakiegoś oszołoma czy wariata. No ale dobra – niech internetowi mają lżej. Źródła podałem – opublikowane raporty z rosyjskich służb. Dalej można się samemu wysilić i poszukać. I teraz ten ćwierć-inteligencki tekst „Skąd by się wzięła ta „czerń”?” Tutaj mogę tylko poradzić zajrzenia do podręczników historii powszechnej, lub historii narodowych (najlepiej w języku ojczystym, względem danej historii) i poczytać, co się działo, jak zapanowywał komunizm w danym kraju. „(…)i jak by sobie dała radę z WP i PP” WP i PP właściwie nie mieliby nic do powiedzenia i tutaj też odsyłam do książek o tematyce historycznej, bo tam jest wszystko napisane czarne na białym (no, w starszych książkach to jest czarne na żółtym). Jako wskazówkę podam tylko to, aby szukać w historii państw, gdzie to wojska radzieckie wkraczały nie jako agresor. Jeżeli zaś ktoś jest zbyt leniwym, aby przejrzeć kilka książek historycznych, dostępnych w każdej właściwie bibliotece uniwersyteckiej to nie zastaje mi nic innego, jak zostawienie tematyki historycznej i politycznej, a najlepiej odstawienie internetu. Przez takich leniwych osobników mamy z internetu śmietnik, z parlamentu śmiechowisko a z narodu ciemną masę.

  10. Ale czemu Pan się ekscytuje, w dodatku tak niegrzecznie? Proszę po prostu o podanie źródeł historycznych – konkretnych dokumentów, relacji itp. Teza, że Zachód wspólnie z Hitlerem był gotów rzucić się na Sowiety była obecna już w propagandzie sowieckiej – tylko, że nie jest prawdziwa. Nie ma żadnych śladów, by dyplomacja zachodnioeuropejska pracowała nad tym wariantem. Z zadowoleniem natomiast przyjęto by wojnę niemiecko-sowiecką – i dlatego Londyn podjął starania, by wyeliminować utrudniającą wybuch tej wojny Polskę. Co zaś się tyczy ewentualnego upadku państwowości polskiej w przypadku współdziałania z Sowietami – to powtórzę, w Finlandii jakoś nie było rzezi, o jakich Pan pisze, a wszystkiego nie można w tym zakresie tłumaczyć różnicą w położeniu geograficznym tych dwóch państw.

  11. W historii starożytnej miała miejsce wojna Egipsko-Hetycka. Traktat pokojowy znaleziony w Egipcie mówi o tym, że to Hetyci przegrali. Traktat pokojowy u Hetytów przedstawia Egipcjan jako przegranych. Oba dokumenty historyczne dotyczą tego samego wydarzenia. Który jest prawdziwy? Rzecz ma się podobnie z tym, co przedstawił Pan. To raz. Dwa, że to co pisze Pan o Finlandii i Polsce to jest wyrwane z kontekstu. Jak Sowieci weszli do Finlandii to głównym problemem była wojna z Niemcami, a nie komunizacja tego regionu. Gdyby Sowieci mogliby wejść pokojowo do Polski przed 39, to rzecz bardziej skończyłaby się tak jak to doświadczyły republiki bałtyckie. Tam jeden wydawał drugiego, tworzono listy wrogich elementów i jeszcze przed wejściem Niemców z całego tego regionu deportowano ok 10 tys. ludzi. Akcje, które ewentualnie mogłyby sprowokować fizyczne ataki oddolne na dawne elity, nie zostały przeprowadzone bo nie było tam ani większego przemysłu, ani silnego ziemiaństwa, ani niczego pod co można by masowo podpiąć. Trzy – o żadnej rzezi nie pisałem, chyba że należy Pan do tych przewrażliwionych, dla których rzeź zaczyna się od pierwszego trupa. Cztery – jestem niemiły, bo nie cierpię tego taniego, internetowego cwaniactwa, którym się Pan tutaj popisuje.

  12. Tzn. nie lubi Pan dyskutować? To czemu Pan to robi? Nie mówimy o starożytności, tylko o historii najnowszej: ilość świadectw pisanych jest jednak kapkę większa, niż w czasach Hetytów, przyzna Pan? Co do analogii z Bałtami – to jest ona chybiona z zasadniczego powodu: okupacja Litwy, Łotwy i Estonii została dokonana w realiach współdziałania z Niemcami, a więc przy gwarancji spokoju na zachodniej granicy Sojuza. Współpraca z Polską odbywałaby się w sytuacji zagrożenia niemieckiego. To zasadnicza różnica, prawda? Przyznaję też rację – pisał Pan o mordach, nie o rzeziach, opacznie zrozumiałem, że to w tym przypadku to samo. Z pewnością jednak przeprowadzi Pan stosowne rozróżnienie, chyba, że to (jak można by mniemać) bez znaczenia.

  13. To, że jest więcej, nie oznacza, że można je tak bezkrytycznie przyjmować. Zwłaszcza niechętny jestem biurokratycznej wierze w to, że jak nie zostało coś gdzieś zapisane i podbite, to to nie miało miejsca. Bo pamięć z czasem obumiera i za kilka pokoleń znajdzie się jakiś publicysta, co stwierdzi, że np. Łosie to były samoloty wykonywane metodami rzemieślniczymi, ponieważ nigdzie nie ma dokumentacji produkcji czy projektowania, a jakieś relacje z pamiętników czy listów potraktuje jako fałszywki, stworzone przez władze IIRP, aby zataić zacofanie kraju. Podobna quasi-propaganda sukcesu miała miejsce kilka razy w historii, zatem ów przyszły znajdzie zapewne niemało zwolenników, co do swojej tezy. Oczywiście, zastosowanie podobnego mechanizmu co do sprawy rozmów kolonialistów z Niemcami może nieść ze sobą pewne ryzyko zarażenia się zarazą „spiskowych teorii”, to jednak odrzucenie informacji z wywiadu radzieckiego na podstawie dwóch poszlak (1- Sowieci wiele razy fałszowali dokumentacje i raporty 2- Zachodnie demokracje odtajniały raporty i inne, nawet jak były one im niemiłe wizerunkowo) też jest niebezpieczne. W końcu niszczono w historii dokumentacje i tylko źródła nieprzychylne poprzedniej stronie zawierały jakieś wzmianki o jakimś fakcie. Co do Bałtów to też jest problem, czy aby na pewno działania te szły pod protekcją wiary w sojusz z Niemcami. I tutaj też wchodzimy w problemy ze źródłami – jedne źródła radzieckie mówią o planach ataku ZSRR na Niemcy na jesień 41. a inne mówią, że Stalin i dowództwo szczerze wierzyło w dobre stosunki z Niemcami. Zatem przedstawiona przez Pana teza też nie jest jakoś permanentnie poprawna.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *