Wyindywidualizować się z rozentuzjazmowanego tłumu

Wychodząc z takiego założenia np. komunizm był zły, bo w PRL-u zabrakło bananów, tudzież nie wdrożono do produkcji syreny-sport. Niejako podobnie (choć tym razem wynika to raczej z przyjętej koncepcji podtrzymywania gospodarki) oceniano w swoim czasie i więdnącą dziś polską „zieloną wyspę”, analizując jej sytuację pod kątem nadpodaży powierzchni biurowych klasy A i apartamentowców na wynajem. Zabawne jednak, że te same kręgi bardzo niechętnie stosują równie zindywidualizowane podejście do efektów gospodarczych swych ideologicznych antenatów i pobratymców – czyli neo-liberałów i monetarystów, np. w Wielkiej Brytanii pod rządami Thatcher. W jej ocenie dominuje hagiografia ogólnymi wskaźnikami, natomiast całkowicie odrzucany jest punkt widzenia nie tylko robotników brytyjskich, ale także tamtejszej spauperyzowanej klasy średniej, która pytana w latach 80-tych i 90-tych co myśli o „cudzie ekonomicznym Żelaznej Damy” mówiła tylko (opuszczając przekleństwa): „ale my nie mamy pracy!”.

Na takie dictum zwolennicy bananów jako wskaźnika odpowiadają przeważnie, jak ów minister ze skeczu Kabaretu Moralnego Niepokoju: „…ja mam!”. Problem ze wskaźnikiem indywidualnego dobrostanu, traktowanym jako wykładnik „słuszności” danej linii polityczno-gospodarczej – polega bowiem na jego oczywistym subiektywizmie (w tym sensie dla znajdującego się w gorszej sytuacji ma taką samą wartość, jak pociecha, że za PRL-u taniały lokomotywy), a także pewnej nietrwałości. Założenie bowiem, że „mam dom, dobry samochód i stałe źródło godziwych dochodów – więc tak będzie zawsze” pozostaje w sprzeczności z innym prawem tej samej koncepcji, w myśl którego szczególną wartością kapitału i wolnego obrotu nim, jest właśnie pełna zmienność, mobilność i szybkie reagowanie na reakcje rynku, bez oglądania na czynniki tak nieistotne, jak osobiste potrzeby poszczególnych konsumentów i wytwórców, inne niż „tanio kupić – drogo sprzedać”.

Inna sprzeczność związana jest z kolejnym błędnym założeniem całego systemu, a zatem, że bogacenie się nielicznych i tak per saldo doprowadzi do poprawy sytuacji ekonomicznej pozostałych – choćby jako pracobiorców i tym samym wytwórców dóbr potrzebnych tym szczęśliwcom. Teoria ta opiera się na przyjęciu, że konsumpcja może rosnąć praktycznie w nieskończoność, przy czym ważniejsza jest wartość jednostkowa, a nie rozszerzanie zakresu, dla którego jest dostępna. Pomija się więc takie czynniki, jak spadek tendencji do produktywnego inwestowania nadwyżek, ucieczka do oszczędzania – czyli gromadzenia kapitału pomnażanego zyskami z operacji finansowych bez zakorzenienia np. we wzroście wydajności pracy, produkcji czy zatrudnienia. W dodatku dochodzi drobiazg – mierzalność i domykanie się takiego systemu jedynie w warunkach globalnych, a więc w sytuacji, gdy nie ma znaczenia, czy dobra luksusowe sprowadza się z zagranicy (jak w XVIII-wiecznej Polsce), czy też produkcja masowa lokuje się na rynkach taniej pracy (jak współcześnie w Azji). Dopiero przy takiej perspektywie, gdy do jednego worka wrzuca się dobrostan menedżerów Lehman Brothers i robotników z Bangladeszu (też przecież zadowolonych z każdego dolara) cały pomysł wydaje się wewnętrznie spójny, a niezadowolenie polskiego bezrobotnego traci jakiekolwiek znaczenie. Nawet, jeśli ten bezrobotny, to ten sam gość przed chwilą zadowolony z domu (na kredyt), nowego auta (na drugi kredyt) i stałych dochodów (które właśnie uzyskuje inny zadowolony w innej części świata).

Oczywiście, zarówno patrzenie przez pryzmat indywidualnych potrzeb, jak i ignorowanie uwarunkowań własnej sytuacji społeczno-ekonomicznej nie jest ani czymś dziwnym, ani specyficznie polskim. I znowu można sięgnąć po analogię z czasami PRL, gdy zżymano się na zadłużenie gospodarki narodowej, nie wiedząc jeszcze, że poniekąd zastępowało ono m.in. indywidualne zadłużanie się obywateli, z którym mamy do czynienia dzisiaj. Ba, ignorowano nawet rzeczy dziś tak oczywiste, jak względna taniość życia (np. kosztów utrzymania mieszkań), istotniejszy był bowiem czynnik ich dostępności – do dziś paradoksalnie nierozwiązany (oczywiście z wyłączeniem tych, co „mają”…). Itd. – przecież na przykład irytujące do dziś braki infrastrukturalne: starzenie sieci energetycznych, przestarzała i fatalnej jakości sieć komunikacyjna (drogowa i kolejowa) to skutki nie tyle samej ignorancji rządzących Polską Ludową, co raczej ich ulegania tęsknotom za byciem lubianymi, tzn. miotaniem ograniczonych mocy przerobowych w sferę szczególnie okrzyczanych braków konsumpcyjnych. Wybór, czy w grudniu przyjmować statki z bananami, czy obrabiarkami wcale bowiem nie był kwestią prostego widzimisię władzy, tylko wynikał z rachunku,w którym raz czynnik społeczny brał górę nad gospodarczym, a raz odwrotnie.

Wracając do współczesności – mamy poniekąd do czynienia ze zjawiskiem podobnym, tyle tylko, że rolę dotowanego chleba, gazu i energii – pełnią tanie kredyty konsumpcyjne, a także zastrzyki gotówki również kredytowej, zwanej „funduszami unijnymi”. Fakt, że w przypadku tych ostatnich czeka nas najprawdopodobniej dwuletnia przerwa w dopływie (a nawet zapewne regres w związku z faktem, że przynajmniej część już wykorzystanych środków będziemy musieli sami zwracać) – skłania władze do rewizji dotąd prowadzonej polityki. Jak wiadomo, zakładała ona stały i jak najszybszy obrót pozyskiwanymi pieniędzmi (czy to „unijnymi”, czy np. przysyłanymi przez gastarbaiterów z zagranicy i jak najszybciej wpuszczanymi do krajowego obiegu, bez specjalnego oglądania się na legalizację nawet nierejestrowanych dochodów). Na ostatniej prostej dała się zauważyć nagła kontrolowana zadyszka w realizowaniu zatwierdzonych wcześniej projektów, przy czym zdaje się mieć ona podstawy głębsze, niż tylko zwykła nieudolność czy chaos decyzyjno-prawny w Polsce. Gospodarka oparta na mieleniu „funduszy unijnych” zwalnia, żeby mieć co mielić przez najbliższe dwa lata, kiedy dopływ gotówki ustanie. Nagle okazało się, że to poopóźniane wdrażanie zaskórniaków unijnych ma przede wszystkim utrzymać armie urzędników zatrudnionych przy ich planowaniu, dzieleniu i rozliczaniu. Rząd i władze samorządowe ogłaszają więc po cichu odwrót na z góry upatrzone pozycje w myśl zasady, że wyżywią się same, porzucając na razie żyjące w nimi w symbiozie kręgi zajmujące się absorpcją i wstępnym przejadaniem pieniędzy już to na etapie tworzenia wniosków itp., jak i realizacji projektów miękkich. Przez najbliższe 2 lata muszą więc one jakoś radzić, przejadając w założeniu wcześniej zgromadzone środki. Sęk w tym, że wcześniejsza logika władzy zakładała nie odkładanie ich, tylko jak najszybsze puszczanie w ponowny obieg, tak, żeby zarobił i organizujący szkolenie, i dostarczający na nie kanapki, i robiący nadruki na długopisach rozdawanych uczestnikom – a wszyscy dalej mogli te pieniądze wydać na perkusje dla syna i wczasy w Bułgarii itp.

To była polska bańka, na której zbudowana była fałszywa ekonomia szczęścia, realizowana na polskiej „zielonej wyspie”. Jej mieszkańcy mogli się dotąd łudzić, że ich dobrostan może dotąd jedynie ulec pewnemu dyskomfortowi czy to przez objęcie naszego kraju prawidłowością wskazywaną przez drabinę Cantrila w powiązaniu z wysokością i wzrostem PKB, czy to przez ograniczenia wynikające z prawa malejącej użyteczności krańcowej. Słowem liczyliśmy, że „pieniądze nie będą dawać nam tyle szczęścia, bo już za chwilę będziemy bogaci i przestanie nas to tak wzruszać”. Jak się okazuje jednak – raczej nie będziemy, po staremu więc raczej oprzemy się na sprawdzonej ekonomii bananów – tyle tylko, że gdy ich zabraknie stanie się ona zapewne narzędziem dla narzekających jak jest źle i proponujących łatwe recepty. Jak wiadomo, w latach 80-tych nastawienie takie wyniosło do władzy obóz „Solidarności”, którego eksperci i liderzy dość szybko nadali nowe znaczenie odczuwaniu dobrostanu przez znaczne kręgi społeczeństwa. Niewykluczone, że tym razem czeka nas jeszcze dotkliwsza powtórka z rozrywki, przy czym zabawna i ciekawa pozostaje już w zasadzie tylko jedna kwestia: czy kierując się bananową logiką, czasy Tuska będą kiedyś wspominane tak, jak dziś początek dekady Gierka?

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *