„Żołnierze wyklęci” w świetle „poprawności politycznej”

Nie milkną dyskusje na temat kultu „żołnierzy wyklętych”. Jedno wydaje się nie podlegać dyskusji: zwykłym Polakom, uczestnikom patriotycznych marszów, happeningów tudzież miłośnikom patriotycznych gadżetów, nie można odmówić szlachetnych intencji.

Problem polega na tym, że emocjonalny patriotyzm oderwany od elementarnej wiedzy i nieukształtowany w szkole „polityki polskiej”, może prowadzić i niestety nierzadko prowadzi do opłakanych skutków. Istnieje wiele powiedzeń obrazowo ilustrujących ten paradoks, począwszy od stwierdzenia, że „dobrymi chęciami piekło wybrukowano”, a skończywszy na finezyjnej sentencji, że „fałszywa historia jest mistrzynią błędnej polityki”. Nieprzemyślana akcja patriotycznej młodzieży warszawskiej przeprowadzona dnia 29 listopada 1830 roku zaowocowała wybuchem powstania listopadowego, którego klęska spowodowała likwidację szczątkowego, ale jednak polskiego państwa, Królestwa Polskiego. Patriotyczna egzaltacja w latach 1860-1862 doprowadziła do wybuchu powstania styczniowego, którego skutkiem był kilkudziesięcioletni proces cofania się polskości na rozmaitych polach.

Jedną z naszych największych wad narodowych jest nieumiejętność żmudnego budowania. Inną zaś, łatwość do ulegania romantycznym porywom, jak mawiał Wojciech Wasiutyński: kult „kolorowego ułana”. Zrozumienie przyczyn naszych narodowych klęsk zawdzięczamy wysiłkowi tych rozumnych patriotów, którzy uważali, że dla Polski trzeba pracować wzmacniając jej siły, a nie walczyć zbrojnie w sytuacji, gdy nieprzyjaciele wielokrotnie górują nad naszym potencjałem. Roman Dmowski potrafił zbudować wpływowy (a nie kanapowy) obóz polityczny, który patriotyczne emocje podporządkowywał racjonalnej argumentacji.

Dwa największe zwycięstwa sprawy polskiej w XX wieku: odzyskanie niepodległości w 1918 roku i odzyskanie niepodległości po 1989 roku, zawdzięczamy polityce skoncentrowanej na pracy dla Polski i rozumiejącej konieczność zawierania kompromisów. Trzeba być naprawdę całkowicie oderwanym od rzeczywistości i niepodatnym na racjonalną argumentację, by tego nie dostrzegać. Zważywszy okoliczności sprzyjające sprawie polskiej oraz te zgubne dla naszych interesów, trudno jest zrozumieć, dlaczego w 2011 roku niemal jednogłośnie Sejm uchwalił dzień obchodów „żołnierzy wyklętych”. Na płaszczyźnie polityki państwowej uchwała stanowi przejaw odchodzenia od polityki kompromisu i łączenia wszystkich Polaków, ponad podziałami politycznymi, do wspólnej pracy dla Polski.

W czyim interesie leży dzielenie zamiast łączenia, zaognianie zadawnionych ran, kierowanie uwagi narodu w przeszłość, zamiast w przyszłość? Jeśli ktoś uważa, że przesadzam, wyjaśniam, że kult „żołnierzy wyklętych” oznacza uznanie, że po 1945 roku nie istniało państwo polskie. Tertium non datur. Albo Polska Ludowa była formą państwowości polskiej, ale wówczas partyzantka antykomunistyczna była przejawem wojny domowej i niszczenia podstaw tegoż państwa, albo państwa polskiego nie było, wobec czego walka zbrojna była jedyną formą sprzeciwu wyrastającego z pobudek patriotycznych, jak np. podczas okupacji hitlerowskiej i sowieckiej w latach 1939-1944.

W oficjalnej narracji dominuje imperatyw walki zbrojnej. Kto stał z boku, jak np. prymas Stefan Wyszyński (i wszyscy jego zwolennicy), ten staje się politycznie niewiarygodny a nawet moralnie podejrzany. W ten sposób wznosząca się fala patriotycznej egzaltacji unieważnia rozumną politykę. Unieważniona zostaje również podstawowa zasada „Solidarności” z 1980 roku, głosząca metodę dążenia do stopniowej realizacji wyznaczonych celów bez użycia przemocy. Lekcja wyciągnięta z klęski powstania warszawskiego, klęski partyzantki antykomunistycznej, niepowodzenia powstania poznańskiego w 1956 roku i krwawych demonstracji w grudniu 1970 roku. Sami unieważniliśmy to, za co nas świat podziwiał i co do dziś uznaje za naszą doniosłą zasługę. Według dzisiejszych standardów, obraz rzeczywistości zostaje sprowadzony do biało-czarnego schematu. Trudno nie patrzeć ze smutkiem na przekształcanie się narracji o „żołnierzach wyklętych” w jeden z kanonów obowiązującej oficjalnie „poprawności politycznej”.

Obok płaszczyzny politycznej, niemniej ważna jest płaszczyzna naukowa, historyczna. Inaczej ujmując, ważne zadanie polegające na odtworzeniu zbliżonego do prawdy obrazu naszej smutnej przeszłości w pierwszych latach powojennych. Aby wzmocnić wiarygodność tego co piszę i odeprzeć zarzuty o niechęć do „żołnierzy wyklętych” podaję do wiadomości, że należę do tych publicystów, którzy jako pierwsi upomnieli się o odkłamanie dziejów partyzantki antykomunistycznej. Dla przykładu już w 1993 roku opublikowałem w „Dzienniku Bałtyckim” (19 III) artykuł pt. „Ostatni partyzant”, poświęcony Stanisławowi Marchewce ps. „Ryba”, zabitemu w bunkrze 4 marca 1957 roku. Napisałem wówczas:

„Schodzili ze sceny najdłużej, choć nigdy przedtem dysproporcja sił pomiędzy ścigającymi a ściganymi nie była tak znacząca. Dla jednych byli bandytami, reakcjonistami i faszystami, dla drugich – prawdziwymi Polakami i żołnierzami, wiernymi przysiędze.(…) Ich czas zamknął się ramą lat 1939-1944. Ale oni albo nie chcieli o tym wiedzieć, albo nie stworzono im możliwości wyboru. Wszystko świadczyło przeciw nim – geopolityka, układ sił, psychologia społeczna. Przywódcy opozycji antykomunistycznej nawoływali do zaprzestania straceńczej partyzantki. Społeczeństwo popadło w stalinowski amok, „władza ludu” szerzyła się z niepowstrzymanym impetem. „Parowóz dziejów” zmiótł ich z powierzchni, a wszechogarniająca propaganda okryła niesławą i pogardą.” Gdy pisałem te słowa, nie przypuszczałem, że po dwudziestu latach, powstanie oficjalna narracja stanowiąca dokładne przeciwieństwo tej z czasów PRL. Niegdysiejsi „bandyci” zamienili się w „rycerzy bez skazy i zmazy”. A prawda o tamtych wydarzeniach pozostaje wciąż nieodkryta.

Teoretycznie, prawdę o czasie „żołnierzy wyklętych” powinien ujawnić Instytut Pamięci Narodowej. Niestety, reakcja prezesa IPN na niedawne ujawnienie teczek Lecha Wałęsy dowodzi, że prezes dr Łukasz Kamiński nie stanął na wysokości zadania i nie potrafił zachować się zgodnie z naukową zasadą działania sine ira et studio. Zresztą, swobodę działalności IPN ograniczają uchwały, takie jak o „żołnierzach wyklętych” z 2011 roku. Skoro są w majestacie prawa Rzeczypospolitej oficjalnymi bohaterami, to wszelkie źródła wskazujące na inny obraz przeszłości należy ukryć, albo przynajmniej udawać, że takowe nie istnieją.

W rezultacie, historycy zostali zepchnięci na drugi plan. Ich miejsce zajęli albo usłużni interpretatorzy, albo politycy i publicyści, którzy posiadają pewność i nie potrzebują czegoś takiego, jak wiedza. W rewolucyjnych czasach, takich jak dzisiejsze, wnikliwość, dociekliwość i sceptycyzm badawczy nie są cechami pożądanymi. Natomiast liczą się: słuszność, poprawność i posłuszeństwo.

dr Wojciech Turek

Ilustracja: rysunek z książki dla dzieci o żołnierzach wyklętych pt. „Rycerze lasu”. Wzorce propagandowe przypominają do złudzenia te rodem z czasów PRL.

Myśl Polska, nr 13-14 (27.03-03.04.2016)

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “„Żołnierze wyklęci” w świetle „poprawności politycznej””

  1. Witam Pana, Chciałbym odnieść się do dwóch tez zawartych w Pana artykule: 1. Nie traktuję PRL jako państwa polskiego. Zresztą wyniki wyborów z 1947 r. potwierdziły, że 70% głosujących wówczas mieli podobne zdanie. Ponadto życiorysy przywódców PRL wskazują silne uzależnienie od ZSRS. Część z nich jak Bolesław Bierut czy Aleksander Zawadzki byki agentami NKWD. 2. Można postawić tezę, że to komuniści dali „paliwo” do powstania partyzantki antykomunistycznej. Partyzanci AK byli aresztowani natychmiast po wejściu Armii Czerwonej na tereny RP. Innymi słowy, wielu z nich nie miało wyjścia. Mieli trzy wyjscia: a. uciec zagranicę – odziwo komuniści powinni na to pozwolić, a robili wszystko, żeby złapać ludzi chcących uciec zagranicę; b. dać się aresztować i dostać wyroki dożywocia lub kary śmierci c. walczyć w lesie, nawet za cenę śmierci.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *