Nicolas Gomez Davila pisał, że trzeba nauczyć się posługiwać bronią wroga, jednak z należytym obrzydzeniem. Żyjemy w czasach, w których spełniając swój moralny obowiązek i śledząc to, co dzieje się w polityce, również musimy robić to z należytym obrzydzeniem a dobitnym tego dowodem jest kształt wczorajszego spektaklu w Końskich, zwanego szumnie debatą prezydencką. Wyłaniający się z tych trzech godzin obraz nędzy intelektualnej, merytorycznej i nawet retorycznej powinien skłonić mieszkańców Końskich do tego, by pogonili debatujące towarzystwo kijami i nie pozwolili im nigdy więcej wrócić do miasta. Podobny los powinien spotkać komentatorów politycznych, którzy próbują się prześcigać „kto wygrał debatę?” i silą się na argumenty na rzecz swojej oceny. Jakby najważniejszą kwestią nie było to, że mieliśmy do czynienia z festiwalem mierności i braku elementarnej przyzwoitości nie tylko na poziomie samej organizacji, co jest znamienne po półtora roku rządów Tuska, ale również na poziomie samych wystąpień.
Wczorajsza debata pokazuje, że powtarza się ten sam scenariusz, który jest aktualny od 20 lat. Dwóch przedstawicieli głównego motoru napędowego rewolucji w Polsce, czyli PiS i PO robiło to, co potrafi najlepiej – uprawiali naparzankę swoimi standardowymi pałkami dzikusów wyrwanych z jaskiń, w których gromadzą to, co złupili. Karol Nawrocki podtrzymał swój wizerunek wujka Kazika z wesela, który dlatego, że skończył studia, to po trzech kieliszkach zyskuje nieco werwy i zaczyna swoją symbolicznie patriotyczną fanfaronadę atakując głównego przeciwnika i chwaląc samego siebie. Rafał Trzaskowski zastosował standardowy dla swojej formacji ideowej manewr kampanijny, czyli potwierdził swoją hipokryzję również wywijając pokracznie rozumianym patriotyzmem udając jednocześnie fajnego, otwartego gościa, który nie ulega żadnym obłąkańczym narracjom jak jego główny przeciwnik. Typowy twór ojkofobicznej narracji dla pseudointeligentów z Gazety Wyborczej – fajnopolak, który wie doskonale, że duża część Polaków musi dostać w twarz symboliką patriotyczną, choć kandydat za nią stojący najchętniej wyrzuciłby ją do kosza jako relikt mentalności ciemnogrodu. Jak zwykle obaj barbarzyńcy nie silili się specjalnie na ukazanie swojego merytorycznego zaplecza, zapewne dlatego, że jest ono szczątkowe i robili to, czym od dwóch dekad zatruwają umysły i dusze Polaków – bezmyślnym tłuczeniem w stronę przeciwną, podtrzymywaniem konfliktu i udawaniem, że kształt Polski, na który ciągle narzekają, nie jest efektem ich naprzemiennych rządów. Dwaj główni aspiranci potwierdzili swój brak pomysłu i ciągłe tkwienie w tym samym scenariuszu, gdy powtórzony został manewr z flagą znany z debaty prezydenckiej, w której udział brali Andrzej Duda i Bronisław Komorowski. Podówczas Andrzej Duda dał swojemu przeciwnikowi flagę UE zamiast jak wczoraj tęczowej, lecz wymowa była identyczna – są obozy „my” i „wy”, które obustronnie traktują siebie nawzajem jako dwa wrogie sobie plemiona, które przez przypadek zostały ulokowane w tej samej szerokości geograficznej. To, że rząd PiS, który stał za Andrzejem Dudą w działaniu zawsze był mocno prounijny (wystarczy przypomnieć sobie słowa Jarosława Kaczyńskiego dotyczące Zielonego Ładu) nie przeszkadzało, by deklaratywnie mówić, że nie dadzą UE wejść nam na głowę. Podobnie teraz – po latach finansowania Krytyki Politycznej z pieniędzy budżetu czy wydawania milionów na genderowe granty, PiS stawia siebie w kontrze do tęczowej flagi, z którą należy utożsamiać Trzaskowskiego podtrzymując ułudę różnicy jakościowej w stosunku do PO.
Obok dwóch naczelnych dzikusów rewolucji byli również statyści. Cyrk to przecież nie jest przedstawienie tylko dwóch aktorów. To nie jest inscenizacja „Czekając na Godota”! Trzeba tej farsie nadać odrobinę elementów urealniających, więc w trosce o pluralizm, mimo organizacyjnej żenady, udało się dotrzeć i zaprezentować kilku innym kandydatom. Ci nadali nieco tragikomicznego kolorytu całemu spektaklowi. Marek Jakubiak, jak zwykle rzucił kilka dość trafnych spostrzeżeń, lecz udowodnił, że niestety nie jest to człowiek formatu prezydenckiego i miewa nieco egzotyczne pomysły (cena minimalna na alkohol).
Maciej Maciak, którego wcześniej nawet nie znałem, sprawiał wrażenie obłąkanego awanturnika, ale udało mu się odegrać ważną rolę. Mianowicie ukazał on mentalną słabość innego kandydata – Szymona Hołowni, którego kilka lepszych w odbiorze momentów wynikających tylko i wyłącznie z lat doświadczenia przed kamerą i pustych gestów mających łączyć społeczeństwo, nie zaś z zaplecza merytorycznego, przysłoniętych zostało ukazaniem autentycznej twarzy Marszałka rotacyjnego. Otóż zaatakowany przez p. Maciaka Hołownia udowodnił, że jest emocjonalnie rozchwianym, strasznie słabym chłoptasiem. Momentalnie zrobił się czerwony, przestał panować nad mimiką, zaszkliły mu się oczy i targał się na histeryczne docinki. Udowodnił tym samym, że nie jest politykiem – jest chłopcem z telewizji, któremu dając scenariusz można oczekiwać odegrania roli, lecz jakiekolwiek sytuacje spontaniczne, nieco bardziej stresujące i wymagające trzymania nerwów na wodzy rozkładają go kompletnie. Nie jest w stanie zachować się podówczas racjonalnie i widać po nim, że jest słabym człowiekiem. Jeśli nie dość czytelnikowi śmiechu ze spektaklu „Żenada w Końskich”, to proszę sobie wyobrazić reakcję Hołowni-prezydenta w konfrontacji z Donaldem Trumpem. Gdyby naszego rotacyjnego wesołka spotkała taka przygoda w Gabinecie Owalnym jak Żełeńskiego, to ponownie widzielibyśmy twarz zapłakanego Szymusia. To znamienne dla naszej polityki, że ktoś taki uważa siebie za odpowiednią osobę na stanowisko prezydenta Polski.
Kolejną statystką była Magdalena Biejat, której pomysł na Polskę to typowy przykład sojowej lewicy z „Warszafki” – brak realnego kontaktu z ludźmi spowodował, że niby coś o mieszkaniach socjalnych powiedziała, bo skoro jest się z lewicy, to trzeba rzucić jakieś socjalne frazesy, ale głównie chodzi o to, by była równość – czyli tęczowa flaga. Gdyby nie ten element, to pani Biejat mogłoby w ogóle nie być na debacie, bowiem rzucała formułkami niczym recytując wierszyk w 4 klasie podstawówki pokazując, że „frajerokracja” wypływa zewsząd. Owa sytuacja z flagą była jednak dość mocnym ciosem w Trzaskowskiego, który chowając flagę LGBT udowodnił oglądającym swoją hipokryzję.
Za część typowo komediową odpowiedzialne były głównie dwie osoby – Krzysztof Stanowski i Joanna Senyszyn. Redaktor Stanowski wypadł z całego towarzystwa najlepiej dlatego, że konsekwentnie realizuje swój pomysł, czyli pokazywanie procesu wyborczego od zaplecza, samemu nie próbując w żaden sposób zdobywać poparcia. Oczywiście część komentariatu ma wielkie pretensje, że atakował Rafała Trzaskowskiego, ale umówmy się – jeśli organizator debaty, główny pretendent do fotela prezydenckiego będący z ramienia partii rządzącej jest tak słaby, to tylko głupi by z tego prezentu nie skorzystał. Pani Senyszyn zaś udowodniła, że mentalnie nadal tkwi w latach 90-tych, gdy antyklerykalne gazety pokroju „Faktów i mitów” odnotowywały rekordową sprzedaż a SLD była u władzy. Atakowała Kościół z każdej możliwej strony – atakując nawet Rafała Trzaskowskiego. Jednakże największe wrażenie zrobiła na mnie w ostatniej wypowiedzi, gdy mogła pozwolić sobie na sformułowanie swobodnej myśli. Zalecam czytelnikom, by zobaczyli ten fragment, bowiem pani Senyszyn ze swoim demonicznym śmiechem mówiąca o tym, że chce być matką wszystkich Polaków wyglądała tak, jakby opętał ją Władysław Gomułka. Była jednocześnie komiczna i przerażająca. Klasyka starych horrorów klasy B. Brakowało tylko odpowiedniego podkładu muzycznego i w tej materii liczę na internautów, bowiem pani Senyszyn jest Korwinem lewicy – ma niesamowity potencjał memiczny.
Bez względu na opinie części komentariatu patrzącego ślepo w sondaże, wiadome są dwie rzeczy. Po pierwsze, najlepszą decyzję jeśli chodzi o debatę w Końskich podjęli ci, którzy się na nią nie stawili. Nie nobilitowali swoją obecnością tego festiwalu mierności pożytkując swój czas bardziej produktywnie. Po drugie, nieobecność Sławomira Mentzena, Grzegorza Brauna i Adriana Zandberga ukazała jak na dłoni jak fatalna jest mainstreamowa klasa polityczna. Co by nie mówić o wszystkich trzech wymienionych, to poziom dyskusji przy udziale każdego z nich jest o kilka poziomów wyżej niż przy dzikusach z duopolu ze statystami. Mentzen mimo swoich sporych ograniczeń stara się operować na faktach, odnosić do rzeczy i widoczny jest jego tok rozumowania. Braun mimo swojego gawędziarskiego stylu podchodzi do problemów od zasad, hierarchizując je i układając w ten sposób rozumowanie, więc również będzie mówił merytorycznie. Zandberg mimo określonego klucza interpretacji rzeczywistości oraz często pod ten klucz dobranymi danymi również wypowiada się w sposób logicznie zrozumiały i widać w tym chociaż jakieś rozumowanie. Jest więc znamienne dla stanu naszych elit i naszej polityki, że rozdmuchana na lewo i prawo debata odbyła się bez trzech najlepszych kandydatów.
Marcin Sułkowski
Sz.P M.Sułkowski,
1.Odnoszę wrażenie, że Pańska lekkość pisarska nie rozróżnia Debaty Kandydatów od „Tańca z gwiazdami”.
Zechce Pan zauważyć, że zwycięzca
” Tańca…” nie spowoduje wysłania Panu karty mobilizacyjnej a zwycięzca z
” Żenady” już tak .
2. ” Maciej Maciak, którego wcześniej nawet nie znałem, sprawiał wrażenie obłąkanego awanturnika, …”
Pięknie, lekko i spontanicznie.A czy logicznie? Nie znałem? Doprawdy?
Słuchając od lat p.M.Maciaka ujął mnie
zrównoważonymi opiniami a nade wszystko propagowaniem wartości pokoju i dyplomacji. Proszę wskazać taką osobę publiczną nie wyłączając
prominentów Kościoła Katolickiego
w Polsce.
Dla Pana pytanie do p.Sz.Hołowni o niestosowność używania knajackich
określeń w stosunku do Głowy Państwa
przez naszego reprezentanta może zadać tylko ” obłąkany awanturnik”!
To nazywa Pan ” atakiem”.
3.Odpowiedź Sz.Hołowni p.M.Maciakowi zupełnie Pana nie poruszyła! No tak, właściwie to zaprezentował horyzonty polskiej ynteligencji , która nie ma wydolności
przebić się poza horyzont rusożerstwa
i odchodzących w przeszłość układów geopolitycznych.
4.Chwali Pan K.Stanowskiego.
Bo wybory to taka impreza do obśmiania, …jak np.” opętał duch Gomułki”.
Mam pytanie? A co Panu ten Gomułka
złego zrobił? A może dlatego, że był ministrem Ziem Odzyskanych a obecnie
obchodzimy 80 tą Rocznicę Odrodzenia Państwa Polskiego .
Gomułka — obśmiewany przez salony jako „prostak” — był jedynym chyba dygnitarzem PRL-u, który miał jaja aby — w razie czego — stawiać się „towarzyszom radzieckim” (Gierek już nie umiał…) i jako jedyny pozostawił po sobie… nadwyżkę(!) budżetową. Niby „prostak” a przecież wiedział, że „wydaje się co najwyżej tyle, ile się zarabia”.
Wszyscy potem — od Gierka zaczynając — preferowali już „nowoczesne” pojęcie rozwoju, tj. „na krechę”. Efekty — widać, słychać i czuć. I będzie czuć jeszcze dłuuuuuuuuuuugoooooooo, tyle jest obecnie do spłacenia.
Szanowny Panie,
dziękuję za odpowiedź i pozwolę się ustosunkować do zarzutów.
1. Oczywiście jak najbardziej odróżniam. Tyle że mam świadomość, że przy dzisiejszej świadomości społecznej oraz systemie wyborczym szanse na wyłonienie gwaranta niewysłania karty mobilizacyjnej są podobne w wyniku wyborów jak i właśnie „Tańca z gwiazdami”. Widząc zarówno od strony prezydenta Dudy na X słowa o formowaniu armii europejskiej a tę linię będzie kontynuował Nawrocki oraz znając zaplecze Trzaskowskiego nie widzę w żadnym z obu kandydatów kogoś, kto będzie kierował się polską racją stanu. Po debacie w Republice uważam również, że Mentzen pogrzebał swoje szanse na drugą turę z dwóch powodów. Po pierwsze, wypadł bardzo słabo a debata zapewne jeszcze jakaś będzie. Nie widzę z nim świetnego mówcy, który udźwignie presję. Znów będzie klepanie formułek, co wypadnie blado a to są istotne czynniki decydujące o wygranej lub porażce. Po drugie, kampania wchodzi na pełne obroty i ataki na Mentzena wchodzą w ostrzejszą fazę, co widać na przestrzeni ostatnich kilku dni w mainstreamowych mediach. Pozostaje jedynie nadzieja na ziszczenie się scenariusza z Braunem w drugiej turze, ale chyba jesteśmy świadomi, że skoro istnieje zagrożenie wariantem rumuńskim po ewentualnym zwycięstwie Nawrockiego, to w przypadku Brauna prawdopodobieństwo jest drastycznie wyższe.
2. Tak, nie znałem p. Maciaka i przyznałem to w tekście. Moja ocena wynikała z zachowania p. Maciaka w kwestii pytania o sprzedaż książek. Był na tyle natarczywy, że aby nie zarzucić mu braku kultury wolałem ująć to w ten sposób. Inną sprawą jest fakt, że p. Maciak przysłużył się tym zachowaniem do ukazania prawdziwej twarzy histeryka Hołowni. Co zaś się tyczy wartości pokoju i dyplomacji – jest taki jeden kandydat, który mówi o normalizacji stosunków. Chyba wie Pan, kogo mam na myśli?
3. Prostackie zachowania Hołowni nie tyle mnie nie poruszyły, co po prostu są z mojej perspektywy jego standardem i wielokrotnie była ta kwestia omawiana w różnych publikacjach. Nie wiem czy jest sens ponownie pochylać się nad tym, że „koń jaki jest, każdy widzi”.
4. Chwalę, ponieważ Stanowski kapitalizując zainteresowanie mógł pójść po najmniejszej linii oporu tracąc tym samym mocno na jakości i doprowadzając swój pomysł do nieśmiesznego żartu. A tak nie jest. Wykorzystał wartości liberalizmu i demokracji jako systemu do tego, by pokazać od wewnątrz nieudolność obu w dowcipny i ironiczny sposób. Doceniam taką prześmiewczą konwencję, bo zdaję sobie sprawę, że reżimy często upadają nie dzięki barykadom czy przemowom a dzięki ich ośmieszeniu. I jak najbardziej uważam, że wybory w systemie demokratycznym, czyli w którym głosy dwóch durniów są więcej warte niż jednego fachowca są „imprezą do obśmiania”. Nie chciałbym ciągle krytykować tego oczywiście nieudolnego systemu w sposób poważny i cieszy mnie, że inni również obierają taki sposób.
Co zaś się tyczy Gomułki – to było nawiązanie do stylu przemawiania tegoż polityka. Figura Gomułki jako troskliwego ojca dobrze oddaje to, co zrobiła Senyszyn. I choć oczywiście doceniam zawsze to, co zostało zrobione, to nie będę zamykał oczu na fakt, że Gomułka pełnił swoją funkcję w systemie komunistycznym a więc nieakceptowalnym z mojej perspektywy na wielu poziomach. Ostatecznie jesteśmy na portalu konserwatywnym, więc spodziewam się, że domyśla się Pan jakie mogą być zarzuty w stosunku do komunizmu.
Tylko Jego Carska Mość Włodzimierz Włodzimierzowic Putin jest w stanie wyzwolić Polaków spod d***kratycznego jarzma Jankeskiego Mira.
„po latach finansowania Krytyki Politycznej z pieniędzy budżetu czy wydawania milionów na genderowe granty, PiS stawia siebie w kontrze do tęczowej flagi, z którą należy utożsamiać Trzaskowskiego podtrzymując ułudę różnicy jakościowej w stosunku do PO.”
Zwracam uwagę na coś, na co Autor jakoś nie zwrócił: zachowanie OBU kandydatów w trakcie wręczania owej flagi jest dowodem, że OBAJ (Trzaskowski również) są w pełni świadomi, iż społeczeństwo, w swojej masie, tej „tęczowej propagandy” nie akceptuje i nie znosi — i że utożsamienie z nią może oznaczać wręcz „śmierć polityczną”. A MIMO TEGO środowiska zboczeńców i ich propagandystów są finansowane i „dopieszczane” przez oba skrzydła partii POPiS.
Wydaje mi się, że akcentowałem tę kwestię kilka tygodni temu podkreślając, że od strony dalszego trwania rewolucji nie ma poważniejszej różnicy między PiS a PO, ale dziękuję za uwagę, z którą jak najbardziej się zgadzam.