Sułkowski: uroki demokracji.

Od dawna uważam demokrację za ustrój szkodliwy, absurdalny i nieprzystający do rzeczywistości. Nie jest to jednak myśl odkrywcza. Argumentacja przeciwko wybieraniu władzy przez ludzi niemających żadnych do tego kompetencji jest znana już od 2500 lat, więc nie ma większego sensu jej powtarzać. Warto jednak uważnie śledzić nonsensy jakie mają miejsce w jej obrębie, by móc je uwypuklać i merytorycznie ośmieszać status quo, bowiem w dużej mierze to ludzkie postrzeganie problemów decyduje o naszej przyszłości. To na kanwie tego dobieramy środki do celu w postaci rozwiązania tychże problemów.

Od momentu rozpoczęcia kampanii prezydenckiej mamy kilka dość zabawnych zjawisk. Pierwszym jest oczywiście postawa Rafała Trzaskowskiego, człowieka doskonale znanego z lewicowych poglądów, opowiadającego histeryczne bajki o płonącej planecie, konieczności odejścia od nauczania Kościoła i przyklaskującego każdemu progresywnemu nonsensowi, łącznie z ideologią LGBTQwerty. Gdy tylko zaczęła się kampania, nasz uroczy lewak zmienił narrację o 180 stopni i osobiście tylko czekam aż pośle dzieci do pierwszej Komunii i zacznie postulować samochody na węgiel. Ale ludzie tego słuchają i stawiam dolary przeciwko orzechom, że oddadzą na tego człowieka głos bez obrzydzenia dla samych siebie.

Drugim jest postać Karola Nawrockiego, czyli kandydata obywatelskiego, niezależnego i bezpartyjnego. Jest on jednak tak niezależny jak Jarosław Kaczyński wysoki, a przypomnę, że dokładnie tak skomentował bezpartyjność Hołowni sam prezes, co doskonale pokazuje hipokryzję środowiska PiS. Pan Nawrocki jest jednak tak bezbarwny, że zamiast nadać swojej kandydaturze odrobinę tonu i powiedzieć samodzielnie oraz sensownie cokolwiek o istotnych dla Polski kwestiach, woli oddawać się temu, w czym PiS brylował przez ostatnie 8 lat, szczególnie w przekazie medialnym – odmienianiu „Tusk” przez przypadki. Możliwe, że środowisko PiS liczy na powtórkę z Andrzeja Dudy i stąd taka „strategia”, natomiast od partii mającej na ustach patriotyzm oczekiwałbym czegoś więcej niż od nauczyciela języka polskiego dla kasy 4 szkoły podstawowej a już z całą pewnością oczekiwałbym, że kandydat ten nie będzie mylił swoich kompetencji i wmawiał Polakom, że jako prezydent ma jakiekolwiek narzędzia do wypowiedzenia paktu migracyjnego.

Trzecim jest start Krzysztofa Stanowskiego, który to start ma wymiar typowej dla działalności tego jegomościa kapitalizacji zainteresowania, nie zaś realnej walki o dobro Polski i Polaków. Co jednak jest zabawne w tej sytuacji to fakt, że w tarabany krytyki postawy p. Stanowskiego zaczęli bić zarówno najwięksi zwolennicy demokracji jak i jej niezbyt przychylni komentatorzy, jak np. red. Warzecha. Bez względu na stosunek do samej demokracji, nagle spora część komentujących zaczęła mówić z uniesionym palcem i groźną miną, że oto stoimy u progu najważniejszych wyborów od wielu lat (słyszę to od dziecka) i nie przystoi robić sobie żartów z tej procedury. Jak widać większości udało się wdrukować, że wybory to „święto demokracji”, więc zaczęli je sakralizować i traktować z wielką nabożnością. Choć zapewne część robi to koniunkturalnie i z obawy o osobiste korzyści doskonale wiedząc, że ich rola w systemie medialnym byłaby mocno zmarginalizowana, gdyby nie demokracja. Na co komu bowiem tylu propagandzistów, szumnie nazywanych publicystami lub dziennikarzami, gdyby nie trzeba było nikim manipulować? Z czego mieliby żyć, skoro nie skalali się pracą na rzecz dobra? Toteż krytyka p. Stanowskiego jest raczej pokazem zabawnego przerażenia niż solidnych argumentów.

Czwarta kwestia to przewijające się regularnie w social mediach zarzuty w stronę Grzegorza Brauna, że ten nie ma żadnego programu poza opowiadaniem długich historii o „Żymianach” jak w Internecie pisze się o Żydach (by ominąć cenzurę na niektórych portalach). Ten argument rozbawił mnie szczególnie, bo choć mam osobiste zastrzeżenia do p. Brauna (nie jestem w stanie przetrawić np. jego bliskości z zepsutymi liberałami jak Korwin-Mikke albo przypadkami szczególnymi jak Pitoń, czy formy w pewnych działaniach, ale to temat na osobny tekst), to nie sposób zauważyć, że właśnie ten argument jest najlepszym dowodem na to, że demokracja jest ustrojem, który nie działa a jest usilnie wciskany jako najlepszy. Z całej gamy kandydatów, którzy albo przerzucają się wzajemnie inwektywami utrwalając rewolucyjną mechanikę konfliktu (co robią PO i PiS od wielu lat niszcząc Polskę), albo są łgarzami i hipokrytami albo bez poglądów, akurat to na p. Brauna spadła krytyka za brak programu! Człowiek, który od lat znany jest z długich i merytorycznych wystąpień, w których omawia kwestie historyczne, ideowe czy geopolityczne uznany jest jako ten bez pomysłu na Polskę. Dlaczego tak się dzieje? Ano dlatego, że wszyscy inni biegle operują w demokratycznym bagnie i przerzucają się hasłami – krótkimi sloganami zapadającymi w pamięć i mającymi szansę utrwalenia choć na kilka chwil. Aby jednak wiedzieć jaki pomysł ma Grzegorz Braun trzeba się pomęczyć, skupić, słuchać długich wypowiedzi i coś wywnioskować. To jest dramat szablonowego wyborcy, który wcale nie interesuje się polityką! No bo komu chce się słuchać ponad półtoragodzinnego wywiadu dla Superexpresu, w którym Braun wyraźnie sygnalizuje, że jego celem jest zmiana systemu władzy w sposób ewolucyjny i pierwszym krokiem byłoby przekształcenie go w system prezydencki, aby choć trochę przypominał to, do czego odwołują się konserwatyści? Takich osób jest garstka i nawet publicyści w większości przypadków nie wykonują tej pracy. Tym oto sposobem Grzegorz Braun jest awybieralny dla większości. Zastanawiam się więc, czy „akcja gaśnicowa” nie była więc elementem szerszego planu w obrębie realizmu politycznego. Planu znalezienia odpowiednika dla hasła, sloganu jakimi posługują się przeciwnicy polityczni, by dotrzeć do większego grona. Czy to się uda? Nie wiem, ale jeśli jest to scenariusz prawdziwy, to zabawny i druzgocący dla demokracji jest fakt, że w ogóle ktoś wpadł na taki pomysł.

Marcin Sułkowski

Click to rate this post!
[Total: 11 Average: 4.2]
Facebook

28 thoughts on “Sułkowski: uroki demokracji.”

  1. Jeśli nie demokracja to jaki inny system.
    Przypominam, że dorobiliśmy się w krajach najbardziej cywilizowanych, bogatych – jeśli to komuś bardziej pasuje, gdzie obywatele tych krajów wyrażają najwyższe zadowolenie z życia, demokracji liberalnej, czyli czegoś więcej niż ta, 2500 lat temu. Od tamtych czasów powstały koncepcję liberalizmu, który wprowadził wolność i prawa jednostki do systemów politycznych. Zbitka tych dwóch systemów dała wpływ ludu na rządy, ale dała też wolność i prawa każdej jednostki żyjącej w państwie, co potwierdzają istniejące systemy.
    W historii ludzkości mieliśmy klika propozycji systemów politycznych. Łowcy-zbieracze, żyjąc w małych grupach, mieli demokrację plemienną, często związaną z matriarchatem. W epoce agrarnej mieliśmy czysty patriarchalizm wynikający z męskiej dominacji w prowadzonych wojnach o ziemię. Systemy jakie znamy z tej epoki to autorytarne królestwa, oligarchie, ateńską demokrację i rzymski republikanizm. Rządy jednoosobowe wiemy na czym polegają, choć wydaje się, że są jeszcze ludzie, którzy tego nie rozumieją, a są głównie w środowisku konfederacji. W końcówce agraryzmu, choć jest prawdopodobnie tworem miasta był republikanizm, który w zasadzie można uznać za ukrytą oligarchię, bo główna władza leży w rękach najbogatszych, jak w rzymskim Senacie czy w brytyjskim parlamencie gdzie w First Reform Act w 1832 r. , rozszerzono prawo głosu do siedmiu procent mężczyzn. Podobnie było w konstytucji amerykańskiej. Ten system lansowany był przez nowoczesny konserwatyzm, taki jaki reprezentował Burke, choć był on reprezentantem Wigów, którzy dziś w Angli prawie nie istnieją, a powrócił tradycyjny konserwatyzm. Dopiero po II wojnie światowej na dłużej zagościła demokracja liberalna jako wytwór industrializacji i dominacji miast, tam gdzie bogactwo, a co za tym władza z ziemi przeniósł się na produkcję. Tak więc wszystkie systemy oprócz demokracji plemiennej, demokracji i demokracji liberalnej (wszystkie to demokracja) reprezentowały tylko niewielką część społeczeństwa co w logiczny sposób prowadziło do wyzysku reszty. Pamiętamy feudalizm czy pozbawianie praw czarnych w Ameryce.

    Ponawiam więc pytanie jaki system z tych podanych wyżej chciałby Pan wybrać? Chyba, że wymyślił Pan coś zupełnie nowego.

    1. Gwoli doprecyzowania, dzisiejsza demokracja jest tak naprawdę jej jedną z bardziej zdegenerowanych form, czyli ochlokracją. Możemy próbować dorabiać piękne łatki do niej, mówić o maksymalizacji optymalności w stosunku do społeczeństwa kapitalistycznego etc. ale nie zmienia to istoty rzeczy – tendencja jest taka, że wyborcy nadal nie mają kompetencji by właściwie ocenić kandydatów, więc w efekcie rządzą nami nie ci, którzy powinni, bo zrobią to najlepiej a ci, którzy najlepiej potrafią sprzedać swoje obietnice. Czyli tak naprawdę rządzą nami ludzie będący pomieszaniem świetnych łgarzy, akwizytorów i aktorów. Nie szukamy jednak cyrkowych kuglarzy a rządzących, więc chyba zrozumiałe jest, że nie jest to tak naprawdę optymalny model wyboru władzy.

      Jaki system ja bym proponował? Oczywiście moim marzeniem jest klasyczna monarchia, która bynajmniej nie jest anachroniczna wobec dzisiejszych czasów. To ludzie mają nieprawdziwe rozumienie monarchii i wyobrażają sobie ten model władzy tak, jak w amerykańskich filmach – siedzący na tronie król, który decyduje indywidualnie o wszystkim i głównie na podstawie swoich kaprysów. Gdyby monarchia w historii naprawdę tak wyglądała, to upadłaby bardzo szybko. Ludzie regularnie pomijają rolę curia regis – rady królewskiej, czyli grupy wyspecjalizowanych fachowców doradzających królowi w tych obszarach, na których najlepiej się znają, co jest odpowiednikiem dzisiejszych ministrów (mniej więcej oczywiście). Nie widzę żadnego powodu, by ten model nie miał szans funkcjonować tylko z powodu innych realiów ekonomicznych czy postępu technologicznego.

      Ten scenariusz jest jednak mało prawdopodobny – bardziej prawdopodobny jest model autorytarny, który też uważam za lepszy niż demokrację, oczywiście zakładając odpowiedni autorytet na stanowisku. Ale i to nie jest aż tak bliskie ziszczenia właśnie ze względu na problemy personalne, więc konserwatysta ma obecnie ogromny dylemat odnośnie do modelu władzy.

      Co więc wydaje mi się najbardziej realne do ziszczenia być może jeszcze za mojego życia lub chociaż życia moich dzieci i lepsze niż obecny model? Powrót do demokracji ale nie opartej na możliwości wyboru władzy przez wszystkich, tylko przez stosunkowo wąską grupę uprawnionych, lecz wiązałoby się to z bardzo dużymi zmianami w innych obszarach – na przykład edukacji. Jestem w stanie przyjąć, że jednym z obostrzeń byłoby wykształcenie, lecz uzyskanie tytułu magistra nie byłoby takie jak dzisiaj, gdy nieco lepiej rozwinięty szympans jest w stanie skończyć socjologię czy europeistykę. Należałoby pójść w stronę elitaryzacji studiów, zwiększyć wymagania w rekrutacji oraz ewaluacji toku nauczania, by ludzie kończący studia naprawdę dysponowali aparatem intelektualnym pozwalającym na odpowiedzialne i świadome podejmowanie decyzji. Drugim istotnym obostrzeniem jest posiadanie rodziny – nie wyobrażam sobie, by głosować mógł ktoś, kto nie jest w związku małżeńskim i nie ma dzieci (ta koniunkcja jest istotna). Należy się wykazać zdolnością prowadzenia swojego oikos i mieć świadomość, że decyzje będą rzutowały na następne pokolenie, więc trzeba wciągnąć decydenta w osobisty interes w tej kwestii. Od strony praktycznej – jeśli coś będzie dobre również w dłuższej perspektywie to minimalizuje to ryzyko błędu. Obecny model, w którym mentalny dzieciak bez żadnego doświadczenia życiowego może współdecydować o kierunku rządów jest kuriozalny i zasadza się na kompletnie mylnym, bo oświeceniowym rozumieniu równości ludzi. Nie ma on niczego wspólnego z wypracowanym przez chrześcijaństwo rozumieniem równości pod względem ontycznej godności – jest rozumieniem wypaczonym i mającym na celu zatarcie przecież faktycznie istniejących różnic. To oczywiście zaledwie mizerna część takich obostrzeń, ale chodziło mi o krótkie ukazanie jaki model władzy uważam za wymarzony a jaki za możliwy do realizacji w stosunkowo bliskiej perspektywie i zdecydowanie lepszy od obecnego.

      1. „Drugim istotnym obostrzeniem jest posiadanie rodziny – nie wyobrażam sobie, by głosować mógł ktoś, kto nie jest w związku małżeńskim i nie ma dzieci (ta koniunkcja jest istotna). Należy się wykazać zdolnością prowadzenia swojego oikos i mieć świadomość, że decyzje będą rzutowały na następne pokolenie, więc trzeba wciągnąć decydenta w osobisty interes w tej kwestii. ”

        Może warto dodać jeszcze zmienę perspektwy, które dają dzieci. 40latek z małymi dziećmi myśli inaczej o perspektywie następnych 20 lat(gdy jego dzieci będą konczyć studia/rozpoczynać swoje życie) czy nawet 30lat (gdy jego dzieci dalej będą młodsze od niego teraz) niż 40latek bezdzietny, który zastanawia się nad tym jak ogarnąć swoją emeryturę i… tyle, w najlepszym przypadku.

        W 2100 roku ma być 15 milionów polaków, ze względu na tragiczną demografię. Dla posiadającego dzici człowieka perspektywa do 2100 roku jest bardzo realna. To tylko 75lat. 40latkowie mający małe dzieci mają młodszych niż75lat rodziców. Wnuki tych 40latków będą młodsze w 2100 roku niż rodzice tch 40latków teraz.

        Dla uświadomienia sobie jak mało czasu zostało do 2100 roku – 75 lat, proszę pamiętać, że w tym rku obchodzimy 80 rocznice zakończenia II wojny światowej. Bliżej nam do 2100 roku niż do upadku tysiącletniej rzeszy.

        Dlatego bardzo ważny jest ten fragment: „Należy się wykazać zdolnością prowadzenia swojego oikos i mieć świadomość, że decyzje będą rzutowały na następne pokolenie, więc trzeba wciągnąć decydenta w osobisty interes w tej kwestii.”

        To nie jest jakaś abstrakcyjna perspektywa dla ludzi, którzy mają dzieci. Porządek społeczny, funkcjnujące instytucje państwowe i społeczne, przetrwanie tradycji i tradycyjnych modeli rodzinnych to nie nostalgia dla ludzi, którzy z Bożą pomocą sprowadzili (daj Boże) wiele nowych dusz na ten świat. To nie tęsknona za jakąś monarchią czasów średniego/późnego średniowiecza czy marzenia senne o powrocie króla z Władcy Pierścieni. Przetrwanie cywilizacji dla tych ludzi to nie uczucie (nie tylko w każdym razie) ale zupełnie realna, namacalna, konkretna odpowiedzialność, której codziennie rano podają śniadanie a wieczorem czytają bajki.

        Kwestią pozostaje nie to, czy posiadanie dzieci jest warunkiem koniecznym do dopuszczenia do życia publicznego (głosowania / możliwość przyjęcia stanowisk państwowych) tylko ilu dzieci? Czy jedno jest wystarczające? Nie jestem tego zdania – na jedno dziecko przy takim systemie ludzie mogą się decydować by zyskać status społeczny. Dzieci powinna być conajmniej trójka dla możliwości wejścia w życie polityczne i najmłodsze (trzecie) powinno mieć co najmniej 7 lat. Samo powołanie do życia dziecka to jedno ale jako społeczeństwo powinniśmy jeszcze uważnie ale z szacunkiem przyglądać się funkcjonalności rodziny. Rozwodnicy tracą wszystkie przywileje.

        Łącząc to z koniecznością odpowiedniego wykształcenia (trzeba się zastanowić tylko jakiego? bo może do udziału w wyborach samorządowych wystarczającebędzie średnie / zawodowe ale to państwowych już wyższe? to temat do przemyślenia) skutecznie ograniczamy liczbę wyborców do już bardzo wyselekcjonowanego grona.

        Jeszcze proforma, bo będzie to warynek w 99.9% spełniona prawa wyborcze dawałbym od 30/35 roku życia nie 18 jak teraz.

      2. A no i „ochlokracja” 🙂 Feanor Aglarion trendsetterem dyskursu politycznego w Polsce 🙂 W USA i na Ukrainie mamy plutokracje z elementami mafijnymi.

        W Polsce niestety mamy przesunięcie się w stronę „ochlo”. I to mimo w zasadzie nieprzerwanego bogacenia się narodu przez ostatnie 30 lat. Moim zdaniem odpowiedzialne są za to przede wszystkim następujące czynniki:
        – systemowe niszczenie systemu edukacji, który po PRLu miał jeszcze przyzwoity poziom
        – rewolucja social media, które to niszczą serca, umysły, gusta i dusze młodych ludzi
        – niszczenie rodziny przez ideologiczne siły, które w ostatnich dniach szcześliwie straciły finansowanie

        To trzy najważniejsze. Pewnie jeszcze jakieś się znajdą.

        1. „To nie tęsknona za jakąś monarchią czasów średniego/późnego średniowiecza czy marzenia senne o powrocie króla z Władcy Pierścieni. Przetrwanie cywilizacji dla tych ludzi to nie uczucie (nie tylko w każdym razie) ale zupełnie realna, namacalna, konkretna odpowiedzialność, której codziennie rano podają śniadanie a wieczorem czytają bajki” – dlatego uważam za kluczowe posiadanie potomstwa dla możliwości wyboru władzy. Jest to zupełnie inna perspektywa niż nawet tych, którzy mają świadomość wagi długofalowych konsekwencji konkretnych decyzji, ale nie mają jednak osobistego czynnika w odbieraniu tychże.

          „Kwestią pozostaje nie to, czy posiadanie dzieci jest warunkiem koniecznym do dopuszczenia do życia publicznego (głosowania / możliwość przyjęcia stanowisk państwowych) tylko ilu dzieci? Czy jedno jest wystarczające? Nie jestem tego zdania – na jedno dziecko przy takim systemie ludzie mogą się decydować by zyskać status społeczny” – nie sądzę by decyzja o posiadaniu nawet jednego dziecka mogła być decyzją instrumentalną w przypadku osób, które będą obwarowane masą innych obostrzeń koniecznych do uzyskania tego statusu. O wiele bardziej prawdopodobny był scenariusz posiadania dzieci dla 500+ a jak widać – nie ziścił się on. Co do liczby dzieci – kluczowy jest fakt posiadania dziecka, bowiem zmienia on perspektywę i nadaje ów osobisty czynnik w odbieraniu długofalowych konsekwencji. Zmianą jakościową jest więc posiadanie dziecka a ich liczba jest już zmianą ilościową. Rozumiem jednak argument o zastępowalności pokoleniowej jako istotny dla nadawania praw w imię pewnej odpowiedzialności społecznej.

          „jako społeczeństwo powinniśmy jeszcze uważnie ale z szacunkiem przyglądać się funkcjonalności rodziny. Rozwodnicy tracą wszystkie przywileje” – całkowita zgoda. Nie ma żadnego powodu by kogoś, kto złożył publiczną przysięgę i jej nie dotrzymał traktować jako człowieka poważnego, odpowiedzialnego a więc mającego odpowiednie zaplecze do podejmowania decyzji dotyczących władzy. Taki człowiek nie odniósł sukcesu sterując własnym życiem osobistym, więc z jakiej racji miałby mieć możliwość współ-sterowania życiem wszystkich? Jest to oczywisty nonsens i choć w dzisiejszych czasach powszechnej akceptacji wszelkich patologii tego typu będzie to postulat bardzo trudny do przeforsowania (już widzę oczami wyobraźni te histeryczne argumenty zwolenników rozwodów), to jest on jednym z ważniejszych dla sprawnego funkcjonowania społeczeństwa.

          „Jeszcze proforma, bo będzie to warynek w 99.9% spełniona prawa wyborcze dawałbym od 30/35 roku życia nie 18 jak teraz” – przy obecnym kształcie społeczeństwa jest to jak najbardziej słuszny postulat. Wydaje mi się jednak, że gdyby zmienić znacząco system edukacji właśnie pod zaproponowany model możliwości wpływu na wybór władzy można byłoby ten wiek odrobinę obniżyć trzymając się jednocześnie innych warunków. Jestem w stanie wyobrazić sobie sytuację, w której ponownie tendencją będzie, że 26 letni mężczyzna jest człowiekiem dojrzałym i odpowiedzialnym. Jeśli już założył rodzinę i ma potomstwo, to należałoby się zastanowić, czy nie warto uprawnić go do możliwości wybierania władzy.

          Co zaś się tyczy ochlokracji – tak Aglarion rozpowszechnia w social mediach to pojęcie. Ja jednak używam go zanim Feanor w ogóle pojawił się w Internecie – jednak jestem sporo starszy i szybciej dorwałem się do Arystotelesa i jego klasyfikacji ustrojów 😉

  2. Najwięcej może ugrać niewspomniany tu Mentzen na rosnących nastrojach antyimigranckich. Ze względu na obecność Ruchu Narodowego w Konfederacji jest jedynym wiarygodnym kandydatem w tej materii.

    No i co tu dużo gadać prawda jest taka, że w narracji tej faktycznie ma więcej atutów wiarygodnościowych. Najmniej ma Hołownia, który tymi wyborami kończy zdaje się swoją karierę polityczną.

    1. Men-Cen „najwięcej” to może sobie „ugrać” na organkach, albo na mandolinie (jeśli umie).

    2. Wszystko zależy jak będzie rozgrywał swoje zaangażowanie w mediach klasycznych i społecznościowych, bo przypominam, że Mentzen bodaj dwa lata temu sygnalizował, że przyjmowanie legalnych imigrantów będzie korzystne dla Polski i rozwoju ekonomicznego. Dodawał co prawda, że należy polonizować imigrantów i faktycznie taki model brzmiał całkiem sensownie, ale rzeczywistość pokazała, że nie ma większego znaczenia czy imigranci są legalni czy nie – tendencja jest taka, że nie chcą się asymilować, tworzą społeczeństwo równoległe i gdy zdobędą odpowiedni potencjał osobowy (co przez naszą fatalną demografię a ich lepszą szczególnie w pierwszej fali imigrantów nie jest trudne do osiągnięcia), zaczynają narzucać swoje warunki. Widać to doskonale po Wielkiej Brytanii i Polacy zaczynają to dostrzegać. Coraz więcej jest głosów, żeby nie wpuszczać żadnych imigrantów – bez względu na status prawny. I osobiście od pewnego czasu przychylam się do tej opcji.

      Hołownia skończył swoją karierę polityczną wchodząc w sojusz z Donaldem Tuskiem, który potrafił przemielić tak wytrawnych i doświadczonych polityków jak Rokita, Płażyński czy Olechowski (kto pamięta jeszcze o Trzech Tenorach – założycielach PO?). Od początku było wiadomo, że płaczący nad konstytucją prezenter telewizyjny z programu typu gwiazdy skaczą przez wiadro nie będzie dla obecnego premiera żadnym wyzwaniem i będzie grzecznie merdał ogonem tak, jak Tusk mu zagra, co zdyskwalifikuje go jako polityka z trzeciej drogi.

      1. Tak. Mentzen jak kazdy liberał i przedstawiciel klasy posiadającej wspiera emigracje by najbiedniejszą część narodu trzymać w szachu. Przez dużą liczbę robotników fizycznych nie powstaje na tym poziomie rynek pracownika. Wiele lat temu Marks to krytykował jako sposób burżuazji czy kapitalistów po prostu do zwiększania dominacji nad klasą robotniczą.
        W tej diagnozie trafił jak nigdy. Zabawne, że lewica, która jest dziś siłą borniącą najbogatszych tego nie widzi.

      1. Ja nie wierzę w szczerość Men-Cena, bo jasno wyłożył on, „do czego są partie polityczne” (jego zdaniem): są to narzędzia do zdobywania władzy, które mają podsuwać „elektoratowi” jako wabik to, czym tam akurat w danej chwili elektorat jest zainteresowany (według sondaży, na przykład).
        Czyli taki niby „pragmatyzm” — ale z gatunku zgniłych.

        1. Podobne zdanie do Pana ma wielu wyborców i są od początku zrażeni do Mencena przez to, co powiedział. Tyle że zastanawiające jest, że ci sami wyborcy oczekują, żeby partie prawoskrętne zdobywały władze. W takim razie jak mają ją zdobyć, skoro nie tak, że wykorzystają znane mechanizmy wpływania na elektorat? To przecież nic innego jak realizm polityczny – tak często postulowany na prawicy. Czyżby prawicowy wyborca był tak wybredny, że owszem chce realisty u władzy, ale nie chce by ten realista mówił o mechanizmie realizmu? Świadczyłoby to o tym, że akceptują realizm jako mechanizm, ale z należytym obrzydzeniem i trzeba udawać, że wcale się realistą nie jest. Ciekawe zjawisko – przyzna Pan 😉

          1. „wykorzystają znane mechanizmy wpływania na elektorat”?

            Znaczy: niech podsuwają „kiełbasę wyborczą” ile wlezie — tak samo, jak to robią wszyscy inni? To jaką ja mam gwarancję, że to W OGÓLE są „prawoskrętni”? Mam akceptować kłamstwa i manipulacje — „bo realista wie, że to są metody zdobywania władzy”?

            Gównianymi metodami nie osiągnie się świetlanych celów. Tak, prawicowy wyborca może I POWINIEN być wybredny. „jak mają ją zdobyć” (władzę)? Czytaj Pan w wolnych chwilach Dmowskiego.

            1. To znaczy, że pewne mechanizmy istnieją i podpada pod realizm polityczny ich wykorzystanie. Jaką ma Pan gwarancję? Żadną. Tak samo jak nie ma jej Pan gdy ktoś nie kłamie i nie manipuluje, bo zawsze można przecież powiedzieć, że i tak ta postawa wynika z ukrytych celów.

              Ja nie powiedziałem, że takimi metodami osiągnie się świetlane cele. Mówię, że takimi metodami można dopchać się do władzy. Osobiście jestem wybredny jeśli chodzi o polityków i jednocześnie akceptuję, że przy utrzymaniu takich standardów możemy na chwilę obecną oczekiwać wyników na poziomie max kilku procent. Tyle że świadomie wybrałem drogę bezkompromisową i nastawioną na efekty najprawdopodobniej nie za mojego życia. Ilu jest takich na szeroko rozumianej prawicy? Podejrzewam, że garstka. Sam deklaratywny prawicowiec (a tak naprawdę kolejny libek jak Korwin) Mentzen ewidentnie prze do zdobycia władzy i zmian jak najszybciej. Jednocześnie nie rozumie, że kierując się w stronę elektoratu centrum, czyli chłodnego, zmiany na poziomie fundamentalnym są niemożliwe.

          2. Nawiasem mówiąc: ciekawe, że tam poniżej sam Pan pisze, iż „cel nie uświęca środków”.
            Rozdwojenie jaźni zatem? Czy jedynie po prostu „gada Pan, żeby gadać”?

            1. A gdzie stwierdziłem, że uważam, że cel uświęca środki? Odróżnia Pan zdanie deskryptywne od normatywnego? Ja jedynie zreferowałem sposób rozumowania – nigdzie nie twierdziłem, że z takim rozumowaniem się zgadzam. Jeśli rzetelnie przedstawię myśl Marksa to nie oznacza, że uważam, że miał rację.

  3. @Autor
    „choć mam osobiste zastrzeżenia do p. Brauna (nie jestem w stanie przetrawić np. jego bliskości z zepsutymi liberałami jak Korwin-Mikke albo przypadkami szczególnymi jak Pitoń”

    Tak z ciekawości: co Panu nie pasuje w Pitoniu? Nie śledzę jego aktywności jakoś szczególnie, ale na tyle, na ile znam jego wystąpienia na YT i wpisy na X, to ma zdrowe poglądy (ostatnimi czasy, pod wpływem fascynacji Chinami, strząsnął z siebie libertariańską wszawicę). Zasłużył się też podczas pseudopandemii, gdy zainicjował lokalny ruch Góralskie Veto, który potem przekształcił się w ogólnopolskie Polskie Veto.

    1. Przede wszystkim zraził mnie kwestią związaną z prawem do zabicia własnego dziecka i żony przez pater familias oraz manipulacyjne tezy dotyczące Goralenvolk. Ja oczywiście doceniam to, co zrobił dobrego i mam świadomość, że jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził, więc będą istniały różnice światopoglądowe i nie znajdę kogoś, z kim będę się zgadzał we wszystkim. Jestem jednak kategorycznym przeciwnikiem akceptowania i zadawania się z kimś, kto w kwestiach fundamentalnych popełnia tak elementarne błędy (lub manipuluje – tego nie wiem w przypadku p. Pitonia) i postuluje tezy podkopujące cechy istotowe cywilizacji łacińskiej. Takich ludzi należy wyrzucać z konserwatywnego obiegu bez żadnej litości, bo trzeba dbać o wysokie standardy. Dlatego właśnie mam zastrzeżenia do Brauna i choć znam jego linię argumentacyjną jeśli chodzi o utrzymywanie kontaktów z takimi ludźmi, to zwyczajnie się z nią nie zgadzam, bo cel nie uświęca środków.

  4. Każda z tych form, którą Pan proponuje już przerabialiśmy i jest niemożliwe, aby wszyscy ludzie w nich żyjący byli szczęśliwi., a to jest przecież cel społeczeństwa, jak mawiali Platon, Arystoteles czy nawet Marks. Oczywiście albo kłamali albo nie rozumieli tego co twierdzą. Każdy z nich dążył do szczęścia państwa/polis, a to coś zupełnie innego niż szczęście każdej jednostki. Myślę, że Pan popełnia dokładnie taki sam moralny i typowy dla konserwatysty błąd, że zależy wam na idei, często utopijnej, wyobrażonej, a nie na szczęściu jednostki. Bowiem każdy z tych systemów, nad którymi Pan się zachwyca nosi znamię myślenia holistycznego, a nie jednostkowego. Człowiek ze zwykłej zwierzęcej natury jest egoistą, bo tak, w trakcie ewolucji zostaliśmy ukształtowani, a szczególnymi egoistami zawsze byli królowie czy cesarze. Wszystko jedno czy rzymscy, chińscy, rosyjscy, europejscy. Otaczali się najbogatszymi ziemianami, którzy autorytarną władzę wspierali bo na niej korzystali. Nie byli to wyspecjalizowani doradcy jak Pan twierdzi. Często ciała te przekształcały się w parlamenty, tak jak na Sycylii czy w Anglii i zawsze między nimi, a królem istniały konflikty kto ma mieć większą władzę. W Anglii z tradycją wikińskiej demokracji plemiennej skończyło się to ścięciem króla i rządami oligarchicznymi, które, jak pisałem wcześniej, bardzo późno przekształciły się we władzę ludu.
    Władza autorytarna to przecież przedłużenie władzy królewskiej, która straciła boską przyczynę swoich rządów, wiec nie należy udowadniać, że zawsze kończy się żle: biedą, wyzyskiem, korupcją, oligarchizacją, durną propagandą, państwem policyjnym, morderstwami na tle politycznym, a nawet w najgorszych przypadkach Holokaustem, to tylko kwestia możliwości.
    Platońskie określenie „ochlokracja”, który pochodził z bogatej ziemiańskiej rodziny i był chyba jednym z pierwszych autorytarystów lub komunistów, jak nazwał go Tatarkiewicz, przychodzący z propozycją pierwszego systemu totalitarnego w historii myśli ludzkiej, traktował lud jak bezimienną masą budującą wielkość polis. Przytaczanie jego słów w stosunku do dzisiejszej demokracji pokazuje podobny autorytarny sposób myślenia, w którym liczą się złudne, wynikające z wewnętrznych lęków ideę, w których miejsca dla jednostki nie ma.
    Zgadzam się, że z ludem bywa różnie. Brak przyzwoitego wykształcenia popycha ludzi do zwierzęcych odruchów lęku, zabobonu i złudnej wierze w sprawczości wybitnych jednostek, ojców narodu. Tak było przez stulecia, pielęgnujące taki stan w formie niewolnictwa lub jego nowoczesnej odmianie feudalizmie.
    To w miastach egoizm rodowy i tym samym holistyczny przerodził się w altruizm indywidualny, a industrializm jeszcze to pogłębił. Kraje rozwinięte, w których taki humanistyczny altruizm się rozwinął, potrafiły wykształcić lud na tyle, aby dokonywał w miarę racjonalnych wyborów, aż doprowadził do powstania systemów demokracji liberalnej, w których udało się utrzymać egalitarne zasady demokracji przez długie lata – już prawie cały wiek. Niestety prymitywne lęki znowu się odradzają w szowinizmie, rasizmie i autorytaryzmie.
    Przykro mi to powiedzieć ale ta nuta potrzeb autorytarnych, która przebija się przez Pana tekst przeraża i pokazuje, że nawet w Xxi w. w czasach szerokiego dostępu do wiedzy te demony sprzed lat odżywają.

    1. Zacznijmy od tego, że definicja szczęścia u Platona czy Arystotelesa jest związana z rozumieniem porządku, który oparty jest na dobru i prawdzie. Nie jest prawdą, że szczęście polis jest zupełnie czymś innym niż szczęście każdej jednostki – w zasadzie nie istnieje szczęście w polis bez szczęścia jednostek.

      Idzie jednak o to, że dzisiejsza zliberalizowana a więc zindywidualizowana rzeczywistość jest oparta na subiektywnym poczuciu szczęścia a nie szczęściu jako takim i co upiorne – nie odróżnia Pan jednego od drugiego, więc wyjaśnię skąd mój pogląd. Otóż nie widzę prawdziwego szczęścia w dzisiejszej zepsutej rzeczywistości, w której otaczają mnie coraz większe rzesze singli albo par upadłych prowadzących „psieci” w wózkach jednocześnie ochoczo mordujących własne dzieci, których nie potrafią przyjąć i pokochać jako owocu własnej szczęśliwej relacji przepełnionej szczerym uczuciem. Nie widzę prawdziwego szczęścia u ludzi, którzy są chorzy psychicznie lub tak zmanipulowani, że odcinają sobie narządy rozrodcze okaleczając swoje ciało, bo nie akceptują rzeczywistości i wolą wierzyć w swoje urojenia. Nie widzę prawdziwego szczęścia u ludzi, którzy goniąc za kolejnymi niczego niewartymi gadżetami, ubraniami i innymi bzdurami zatracają się i lądują masowo na kozetkach u psychologów szukając sensu własnego istnienia. To wszystko są ludzie do cna nieszczęśliwi i szukający tylko chwilowych strzałów dopaminowych naśladujących szczęście – pod względem mechaniki działania oni niewiele różnią się od narkomanów. Nie widzę też szczęścia w społeczeństwie spolaryzowanym, które od 20 lat skacze sobie do gardeł w plemiennej wojnie politycznej. Mogę tak wymieniać długo.

      Owszem – postuluję system holistyczny. Pan forsuje, że nie ma możliwości by jednostka była spełniona, jeśli myśli się właśnie w obrębie systemu holistycznego. A jest to nieprawda – to jest pogląd liberalny i nie ma on pokrycia w rzeczywistości, czego doświadczamy na własnej skórze. Wmówiono ludziom, że każdy może robić co chce i realizować indywidualne szczęście bez baczenia na tych, którzy jednostkę otaczają. Proszę powiedzieć ludziom mieszkającym w bloku, że jeden alkoholik-awanturnik folgujący indywidualnemu poczuciu szczęścia oddając się pijaństwu w ich klatce nie ma przełożenia na ich szczęście. Oczywiście, że ma. Z natury nie jesteśmy egoistami – jesteśmy istotami społecznymi. Właśnie dlatego jesteśmy skłonni do poświęceń, gdy trzymamy się tradycyjnego czyli zgodnego z naszą naturą sposobu funkcjonowania. Mamy dzieci, którymi trzeba się zająć, dajemy małżonkowi poczucie bezpieczeństwa i pomoc gdy jest taka potrzeba. Egoistami są ludzie zepsuci i to tacy nie chcą mieć dzieci albo zostawiają małżonka w chorobie, bo skończyła się wygoda.

      Jeśli chodzi o tendencję to władcy nie byli egoistami i nie otaczali się określonymi grupami ludzi z powodu chęci realizacji partykularnych interesów. Zarządzali państwem przez pryzmat jego rozwoju. Jasne, że na tym również korzystali i nie ma w tym niczego dziwnego czy złego, ale korzystało na tym całe państwo i trzeba naprawdę złej woli by ignorować ten fakt. Analogicznie można mówić, że naukowcy otaczają się tylko sobie podobnymi i rozwijają naukę przez pryzmat egoizmu. Doskonale Pan wie, że to jest redukcjonizm, więc nieprawda.

      Co do władzy autorytarnej – myli Pan autorytaryzm z totalitaryzmem, więc siłą rzeczy dochodzi Pan do błędnych wniosków.

      Ochlokracja dotyczyła określonego sposobu wyboru władzy. I to nie Tatarkiewicz a Popper zinterpretował pod liberalny klucz holistyczną wizję państwa Platona jako totalitaryzm. Nie jest jednak prawdą, że Platon traktował lud jak bezimienną masę budującą wielkość polis, czym sugeruje Pan, że lud był w zasadzie tylko swoistym nawozem dla tych wyżej w hierarchii. Proszę sobie przypomnieć pojęcie harmonii w ujęciu Platona – to właśnie o tym celowo „zapomniał” Popper snując swoje fatalistyczne wizje odnośnie do państwa Platona. Co do Tatarkiewicza – nie będziemy chyba udawali, że nie wiemy jak słaby jest podręcznik do historii filozofii jego autorstwa z powodu konieczności pisania pod klucz cenzury? Reale czy Copleston nie biją w histeryczne tarabany totalitaryzmu, bo podchodzą do tej filozofii rzetelnie i bez filtrów ideologicznych.

      Demokracja liberalna w kształcie jaki znamy ma zaledwie 70 lat. Na przestrzeni zaledwie trzech pokoleń „udało” jej się doprowadzić do upadku naszej cywilizacji, gdy punktem wyjścia był dorobek pokoleń opartych na tradycyjnych wartościach, dzięki czemu rozwijaliśmy się i mieliśmy przed sobą świetlaną przyszłość. Obecnie w imię liberalno-demokratycznych egalitarystycznych bajań sami zawieszamy na gałęzi sznur, na którym zawiśniemy a ruszał nami będzie wiatr obcej cywilizacji, która pożre naszą. Mnie również jest przykro, że Pan tego nie zauważa i nie lokalizuje Pan prawidłowo przyczyn dorabiając do tego nieco histeryczną optykę groźby totalitaryzmu, mylnie utożsamianego z autorytaryzmem. To przypomina wdrukowanie pewnego bezkrytycznego, hasłowego modelu myślenia w postaci „dobra liberalna demokracja, złe wszystko inne”. To skoro jest tak dobrze, to dlaczego wymieramy jak dinozaury, nasz dorobek kulturowy jest niszczony a nasze żony i córki są gwałcone przez najeźdźców, których sami wpuściliśmy w imię idiotycznej koncepcji egalitaryzmu i tolerancjonizmu? Do ludzi musi w końcu dotrzeć, że demokracja liberalna to nieudany eksperyment. System chory ze swej istoty i jesteśmy w fazie, w której zamiast się obudzić, to tańczymy gdy wokół wszystko płonie. Jeśli się nie przebudzimy, to jeszcze za naszego życia doświadczymy bycia rezerwatem przypominającym zrabowane muzeum.

    2. Śmierć d***krytycznym imperialistom ze zgniłego Zachodu – przeklętym wrogom narodowo katolickiej, polskiej klasy chłopsko-robotniczej! W Polsce trzeba wprowadzić dziedziczną monarchię absolutną i rozmieścić broń jądrową wycelowaną w demoliberalne reżimy Zachodu.

      1. Broń jądrowa, podobnie jak każda broń masowa To jest niemoralna ponieważ wraz z winnymi giną niewinni.
        To podstawy katolickiej etyki.
        Co Ty piep@#%^ chłopie…

  5. Odniosę się do tego, wniosek podumowujący na końcu:
    „nie sądzę by decyzja o posiadaniu nawet jednego dziecka mogła być decyzją instrumentalną w przypadku osób, które będą obwarowane masą innych obostrzeń koniecznych do uzyskania tego statusu. O wiele bardziej prawdopodobny był scenariusz posiadania dzieci dla 500+ a jak widać – nie ziścił się on. Co do liczby dzieci – kluczowy jest fakt posiadania dziecka, bowiem zmienia on perspektywę i nadaje ów osobisty czynnik w odbieraniu długofalowych konsekwencji. Zmianą jakościową jest więc posiadanie dziecka a ich liczba jest już zmianą ilościową. Rozumiem jednak argument o zastępowalności ”

    Tu jest kilka poziomów.
    1. „nie sądzę by decyzja o posiadaniu nawet jednego dziecka mogła być decyzją instrumentalną” ależ bywa. Kobiety łapią mężczyzn „na brzuch”, stare kobiety (w tym wypadku w okolicy 40) w panice łapią kogokolwiek byle uleczyć się z lęku przed nieposiadaniem dziecka. Przez większość historii ludzkości posiadanie dzieci było motywowane instrumentalnie (albo masz ręce do pracy na roli i w gospodarstwie albo umrzesz przed 40tką – to jest historia większej części ludzkości przez większą część jej istnienia). Realizacja nakazu kulturowego również jest decyzją instrumentalną (bo co ludzie powiedzą, we wsi będą krzywo patrzeć).
    A w przypadku mojej propozycji mówimy o: statusie politycznym, państwowym, czyli w efekcie po jakimś czasie społecznym – społeczeństwo zawsze dryfuje w swojej moralności za faktyczną moralnościa państwową. Mówim o tym, że taki człowiek będzie albo mieć dziecko albo będzie kimś niepoważnym, niedojrzałym – w każdym razie za takiego będzie uważany i de facto tak będzie traktowany. 500 zł przy tym to nie jest zysk, to nawet nie okruchy ze stołu.

    2. Nie wspomnianym przeze mnie wcześniej ale nie mniej ważną kwestią jest to, kto w tej chwili decyduje się na pierwsze dziecko. Odejmijmy teraz grupę ludzie, którzy tworzą wysokofunkcjonalne małżeństwa, pochodzą z dobrych rodzin, są poukłądani jako indywidua i jako para i (mówiąc poetycko) mają tyle miłości w sobie, że ona domaga się powołania nowej istoty by móc ją kochać i dać jej to co najlepsze i sprawić by była najlepszą wersja siebie. To najlepszy powód do posiadania dzieci, ale jakbyśmy mieli mieć dzieci z tego powodu to nasz gatunek nie dotrwałby pewnie nawet do epoki brązu.
    Wracają kto decyduje się na pierwsze dziecko. W olbrzymiej części przypadków jest w tzw. wpadka. Czy uważamy, że ludzie, którzy mają dziecko z wpadki są odpowiedzialni? Na pewno powinni się tacy stać, to ich moralny obowiązek gdy mają dziecko, ale czy byli wcześniej? Czy wykazali się cnotą i wstrzemięźliwością charakterystyczną dla ludzi odpowiedzialnych? Po ślubie trudno mówić o wpadce, prymarnym celem małżeństwa jest posiadanie i wychowanie potomstwa wpadki są przed ślubem. Trudno więc mówić o cnocie.

    Dalej – na pierwsze dziecko decydują się w naszych czasach często również kobiety po 35 roku życia, gdy groza zagląda do oczu, że być może nigdy już nie zostanie matką. Czy ludzie, którzy tak kierowali swoim życiem, powinni być traktowani jako odpowiedzialni? Czy może ważniejsze było dorobienie się i pseudo-kariera, oraz fajne życie w młodym wieku? Jeżeli takie były priorytety to też trudno traktować taką osobę jako mającą na względzie w pierwszej kolejności dobro wspólne. Dlaczego mielibyśmy takie osoby dopuszczać do decydowania o wszystkich, skoro mieli wszystkich w czterech literach wcześniej? Poza tym mają to dziecko dla siebie czy dla niego?

    3. To dlaczego nie dwoje? W Polsce jest ciśnienie na posiadanie parki. Janusz i Grażyna mają Sebę, który ma Karynę, którym urodzili się Brajan i Dżesika. To historia demografii Polski zaklęta w imionach. Istnieje więc za duże ryzyko podjęcia decyzji wynikającej nie z miłości ani z osobistej odpowiedzialności tylko z presji rodzinnej (która w ogóle nie jest czymś radykalnie złym z zasady ale nie jest też informacją o osobistej odpowiedzialności).

    4. Argument z zastępowalności. Tak to również ma znaczenie i cieszę się, że się zgadzamy. Osoba posiadająca mniej niż troje dzieci przyczynia się do realnej społeczno-ekonomicznej szkody następnego pokolenia, także tu faktycznie (choć czesto w sposób nieintencjonalny – ale nasze działania mają konsekwencje nie ze względu na nasz intencje tylko na to co faktycznie zrobiliśmy) trudno jest mówić o odpowiedzialności. Oczywiście sprawa jest bardziej złożona ponieważ jakoś wychowania dzieci również jest istotna ale znowy statystyka co do uspołecznienia oraz wyników w nauczaniu mówi wprost o korzyściach modelu 3+ zględem mniejszej liczby dzieci.

    5. „Długa perspektywa”, która faktycznie jest udziałem osób, które posiadaja dzieci nie jest jednak udziałem wszystkich tych osób. Niestety a wszystkich powinna. Dla osób, które wskazałem powyżej to nie długa perspektywa jest tym o czym myślą w pierwszej kolejności ale bierząca potrzeba (w przypadku starych kobiet) oraz bierzący „problem” w przypadku „wpadki”. Ilu tych ludzi zastanawia się nad edukacją swoich dzieci od wczesnej młodości? To nie jest przypadek, że arystokracja ma swoje szkoły z internatami, ani, że ludzie z tzw. „old money” są gotowi na (tymczasowe) obniżenie standardu życia byle mieszkać bliżej dobrej szkołu dla dzieci. Odpowiedzialność za całą wspólnotę przejawia się w pierwszej koleności w odpowiedzialności za własne dzieci. Oczywiście trzeba zaznaczyć jeszcze, że…

    Mając na uwadze powyższe chciałbym podkreślić, że nie jest tak, że każda osoba, która decyduje się na pierwsze dziecko robi to w sposób nieodpowiedzialny, to co chcę napisać to to, że przed trzecim dzieckiem istnieją statystycznie istotne powody dla niemożliwości stwierdzenia na poziomie państwowym owej odpowiedzialności. Później również można się pomylić ale błąd jest wpisany w naturę ludzkich decyzji. Chodzi o zwiększenie prawdopodbieństwa dobrych decyzji. Dlatego też dodatkowe obwarowanie wykształceniem jest konieczne, oraz będę się upierać obwarowanie warunkiem wieku. W przypadku tego ostatniego chodzi również o zakończenie rozwoju mózgu, który staje się bardziej stabilny, także biologia zaczyna grać na rzecz bycia odpowiedzialnym. Kolejnym argumentem za wysokim wiekiem jest pozowolenie ludziom na realne sprawdzenie walorów charakteru przez wychowanie dzieci. Pewne cechy mamy tylko potencjalnie i do czasu aż nie nadejdzie próba nawet nie wiemy, że istnieją a muszą zaistnieć by operować w bardzo abstrakcyjenej odpowiedzialności jaką jest troska o wpólnotę potomków, którzy urodzą się po naszej śmierci.

    Odpowiedzialność za wspólnotę w pierwszej kolejności odpowiedzialność za konkretnych ludzi, nie istnieje większa odpowiedzialność niż za dzieci, których całe życie jest w rękach rodziców. W wielu przypadkach można powiedzieć, że szczęśliwie „rodzice nie spieprzyli bardziej” i człowiek jakotako się przez to życie przebuja. Antynatalizm współczesnych młodych dorosłych to w dużej mierze dziedzictwo, które otrzymali od rodziców, dla których radość rodzicielstwa była konieczną udręką.

    Także podsumowaując: istnieją dobre powody by nie ufać za wcześnie ludziom mającym pierwsze dziecko. Nie oznacza to, że należy ich jakoś dyskryminować, mówimy o dostępie do współdecydowania o dobru wspólnym oraz polityce państwa. Nie mówię, że wszyscy oni to małodzietna patologia ale istotna część z nich tak. Zbyt istotna by ryzykować moim zdaniem.

    1. 1. Chodziło mi jednak o instrumentalność w odniesieniu do uzyskania statusu pozwalającego brać udział w głosowaniu. Motywacje, o których Pan pisze są owszem motywacjami instrumentalnymi, lecz dotyczą bezpośrednio np. możliwości przeżycia jak dodatkowe ręce do pracy na roli albo perspektywa uzyskania pomocy na starość u kociary, która zorientowała się, że jest sama. To są motywacje ściśle egzystencjalne. Nie wiem czy można oczekiwać takiej samej siły oddziaływania statusu związanego z głosowaniem jak z zachowaniem egzystencji.
      Druga część argumentacji dotycząca naśladowania porządku społecznego ukształtowanego przez dobre prawo jest jak najbardziej sensowna, ale czy owo naśladowanie jest instrumentalne, czy jednak ze względu na powtarzalność wzorca jednak jest to pewne nazwijmy to „zautomatyzowane dobro”? Trzeba byłoby najpierw rozważyć tę kwestię.

      2. Tutaj akurat dotykamy kwestii nieco innej – czy uprawnienie do głosowania, czyli ów status społeczny przysługuje z samego faktu bycia w związku małżeńskim i posiadania potomstwa? Czy jednak miałyby mieć miejsce inne obostrzenia? Skłaniałbym się ku drugiemu rozwiązaniu i jednym z pomocnych elementów byłaby delegalizacja rozwodów.
      Podobnie ma się rzecz z kwestią późnych związków i późnego rodzicielstwa.

      3. Właśnie problemem jest arbitralność jeśli chodzi o liczbę dzieci. Mamy tak po prawdzie tylko dwie opcje – albo od pierwszego dziecka, bo jest to jak najbardziej obiektywny punkt, albo od trzeciego, bo skupiamy się na zastępowalności pokoleń jako obiektywnym punkcie. Tertium non datur – trzeba więc rozważyć która z tych dwóch opcji byłaby lepsza.

      4. Co do samej istoty zastępowalności jak najbardziej się zgadzamy. Co do realnej społeczno-ekonomicznej szkody następnego pokolenia już nie do końca, ponieważ szereg innych czynników jakościowych decyduje o owej szkodliwości, szczególnie w nowoczesnej gospodarce. Ale i w historii gdy choć model wielodzietny był raczej tendencją (choć w pewnej mierze jest to skorelowane ze śmiertelnością noworodków i dużą liczbą zgonów przed dorosłością) to trzeba pamiętać, że wspomnianej przez Pana pracy na roli blisko połowa dzieci nawet nie dożywała a jednak ludzkość dała radę się rozwijać.

      5. Dlatego właśnie czynnikiem różnicującym do uprawnienia nie powinien być sam fakt posiadania małżonka i dzieci a proponowany przeze mnie model jest pójściem wprost w stronę elitaryzacji decyzyjności o władzy.

      Co do uwag końcowych ogólnie się zgadzam. Natomiast jedna kwestia: „W przypadku tego ostatniego chodzi również o zakończenie rozwoju mózgu, który staje się bardziej stabilny, także biologia zaczyna grać na rzecz bycia odpowiedzialnym.” – warto pamiętać, że badania rozwoju mózgu dotyczą ludzi kształtujących swój mózg w określonym kontekście społecznym, ekonomicznym etc. Wiemy z historii ale także z różnych badań, że przesunął się wiek, w którym statystyczny człowiek zaczyna pojmować znaczenie odpowiedzialności. Skoro się przesunął w jedną stronę, to zapewne może i w drugą. Stąd moja propozycja o byciu reaktywnym w tej kwestii.

  6. Odpowiadam Panu Sulkowskiemu.
    Świat się zmienia i tkwienie w zapuszkowanej (konserwa), konserwatywnej rzeczywistości jest nie tyle błędem intelektualnym co przypadłością charakterystyczną dla osobowości autorytarnej, takiej jak opisuje ją Adorno, czy w Polsce Koralewicz ( co ciekawe badania nad tym problemem psychicznym są w Polsce coraz częściej podejmowane, chyba że względu na ujawnienie się skrajnie konserwatywnych poglądów). Co znaczy osobowość autorytarna? Znaczy to, że bardzo wąska grupa wymyśliła sobie ideologię społeczną, która zwyczajnie służy jej interesom. Zazwyczaj jest tak, że ktoś komu jest dobrze broni status quo, czyli część społeczeństwa, która stanowi 10% jak w Polsce czy 5% jak w krajach zachodnich (w okresie feudalizmu) ma prawo do określania zasad funkcjonowania tego społeczeństwa. Reszta ma obowiązek służyć tej mniejszości, aby realizować jej wygodę,. Mamy więc system absolutnie sprawiedliwy, realizujący prawa jednostki do szczęścia, do realizacji samego siebie? To sarkazm. Przecież do tego się Pan odwołuje, do władzy jednej osoby realizującej interesy wąskiej grupy ziemian lub oligarchicznej grupy jednostek uprzywilejowanych. Przecież tęsknicie za średniowieczem, za władzą króla, lub wąskiej, oligarchicznej grupy najbogatszych arystokratów, bo chyba nie wierzycie w demokrację szlachecka, w której na sejmikach dochodziło do przekupstwa lub zastraszania szaraczków?
    Wówczas można było realizować utopijne ideały państwową idealnego, jak u Platona. Przypominam jednak, że Platon uważany był przez Tatarkiewicza za komunistę dlatego, że miał ideał społeczeństwa tak odrealnionego jak cała jego filozofia, gdzie świat rzeczywisty był odbiciem w jaskini świata idealnego. Rządzić mieli filozofowie, a społeczeństwo miało zostać podzielone na grupę wojowników i robotników, w którym tylko wojownicy, jako grupa wyselekcjonowana maila prawa rozrodcze. Czy nie przypomina to nazistowskich Lebensborn, czyli programu hodowli nadludzi? Nie wspomnę o postulacie przerobienia literatury, tak aby służyła wizjom idealnego człowieka.
    Nie da się ludzi przykroić do własnych wyobrażeń. Robili tak, czy nawet robią to nadal dyktatorzy w rodzaju Hitlera, Stalina czy Kim Dzong Una, nawet Putin, Orban czy Kaczyński wpisują się w ten paradygmat, tylko z dużo mniejszymi możliwościami.
    Stworzenie idealnego państwa/polis czy idealnego człowieka. Państwa silnego, podbijającego innych, gdzie indywidualne, zakompleksione nacjonalizmy zaspokajają wewnętrzne fobie bycia nic niewartym. Tworzenie człowieka idealnego, bez wad, takiego który zachowuje się nie tak jak wynika to z funkcji realizowanej zgodnie z wymogami otaczającej go rzeczywistości, ale jakiegoś tworu wewnętrznych, ukształtowanych w ramach autorytarnego, konserwatywnego, co za tym idzie zachowawczego wychowania ideałów. Co za utopijna mrzonka. Jest ona jednak wyobrażeniem nierzeczywistym, niedopasowanym do realiów świata istniejącego naprawdę. Olbrzymia część społeczeństwa chce realizować te wartości, które daje im nowoczesny świat. Nie mają fobii, chcą się do niego dostosować, korzystać z jego uroków, nawet wówczas kiedy komuś wydaje się to niemoralne lub zgubne. Człowiek nie jest już marionetką czy sługą innych, tak jak było to w czasach przeszłych, chce być szczęśliwy na swój różnorodny sposób.
    Ale ludzie Pana pokroju tego nie rozumieją, macie zakodowane w umyśle bycie poprawnym, takim jakich chcieli was widzieć wasi rodzice, pokolenie, które nie che nic rozumieć z przemian, które się dokonują. Przemian, które wcale nie idą w kierunku jakiejś wyimaginowanej przez was degrengolady. Idą w kierunku wyzwolenia, wolności i spełnienia indywidualnych potrzeb jednostki, ale tylko w ramach przyjętego konsensusu, że nie należy krzywdzić innych. I tak się dzieje, nowoczesny czlowiek nie krzywdzi innych, na tym polega nowoczesność. To Wy krzywdzicie tych, którzy chcą wolności.

    1. Tak czytam ten komentarz i on chyba nadaje się raczej do strony oko.press, a nie do strony konserwatywnej xd. Przecież całe to gadanie o ustawianiu ludzi do swojego ideału i o 10% zadowolonych ze status quo ma się nijak do rzeczywistości. Najwięksi zwolennicy demoliberalizmu, progresywizmu i „antyfobii” w większości mieszkają w strzeżonych osiedlach lub żyją na garnuszku rodziców. Oni mogą tego typu bzdury popierać, bo nie odczuwają ich skutków. Normalny zwykły człowiek myśli kategoriami, żeby wystarczyło mu do wypłaty i żeby odpoczął po pracy. Większość zwykłych ludzi ma raczej socjalkonserwatywne myślenie.

    2. Tak, świat się zmienia. Natomiast zmiana nie oznacza z konieczności dobra – każda zmiana podlega moralnej ocenie i nie ma żadnego powodu by twierdzić, że zawsze będzie ona dobra. Była w historii medycyny taka zmiana będąca efektem rozwoju, że niejaki Muniz uznał lobotomię za dobrą metodę kuracji niektórych schorzeń psychicznych. Okazało się, że nie była to dobra zmiana.

      Fantazmaty Adorno o osobowości autorytarnej ma tyle samo podstaw co histeria Poppera o protofaszyzmie Platona, czyli niewiele. Wynika to choćby z braku rozumienia pojęć. Pan ten błąd regularnie powiela utożsamiając konserwatyzm z tkwieniem w zapuszkowaniem rzeczywistości. A jest to nieprawda, bowiem konserwatyzm nie ma niczego przeciwko zmianie samej w sobie. Jest przeciwny określonemu tempu zmian – rewolucji. I nie jest to bynajmniej żaden błąd intelektualny, bo każda nauka opiera się na powolnych procesach, śledzeniu ich następstw i wyciąganiu wniosków. Co więcej – szeroko rozumiana lewica postulując zmiany rewolucyjne, bez baczenia na ludzką naturę, jest elementem barbarzyńskim, dzikim i świadczącym o rażącym braku zdolności obserwacji rzeczywistości. Proszę obserwować naturę – czy widzi Pan w niej jakiekolwiek rewolucje? Nie. Nawet tornado ma szereg powolnych przyczyn – tylko skutek ma charakter gwałtowny. Więc nawet otaczająca nas rzeczywistość pokazuje, jak należy do niej podchodzić – to lewica jak zwykle próbuje występować wbrew rzeczywistości i forsuje kompletnie nonsensowny jej kształt, będący w istocie bezrozumnym chaosem.

      „Znaczy to, że bardzo wąska grupa wymyśliła sobie ideologię społeczną, która zwyczajnie służy jej interesom.” (oraz dalsza część tej wypowiedzi) – przecież to jest tylko i wyłącznie Pana arbitralna ocena takiego układu społecznego a nie fakt o nim. Ponownie – gdyby było tak, jak Pan mówi i społeczeństwa byłyby zniewolone przez garstkę, nie miały absolutnie żadnych korzyści z takiego kształtu rzeczywistości, to upadałyby błyskawicznie. Tak się jednak nie działo z prostego powodu – Pan widzi tylko korzyści tej małej grupy bez baczenia na ponoszone przez tę grupę ciężary. To jest pokłosie mentalności lewicowej, dla której sam fakt istnienia różnic powoduje palpitację i stąd ich postulat o egalitaryzmie. Tyle że taki kształt egalitaryzmu jest nieprawdziwy na gruncie samej logiki – różnice między bytami istnieją i istnieć muszą. A co za tym idzie, musi istnieć stopniowalność cech różnicujących – jedni będą mieli czegoś więcej (np. wzrostu, predyspozycji matematycznych, urody czy predyspozycji genetycznych do budowania masy mięśniowej) a inni czegoś mniej. Te cechy będą, oczywiście przy właściwym ich zagospodarowaniu, bo nic się samo nie zrobi, przynosiły pewne konsekwencje zarówno jednostkowe jak i społeczne. Ten wyższy będzie grał w koszykówkę a ten niższy ćwiczył zapasy. Ten z predyspozycjami matematycznymi będzie badał kwestie istotne dla budowy rakiety kosmicznej a ten bez tych predyspozycji będzie robił rzeczy o mniejszym poziomie złożoności matematycznej. Zmierzam do tego, że Pana wizja świata to wizja, w której ci obdarzeni jakimiś talentami nie robią absolutnie nic, wszystko przychodzi im samo i na kanwie tego wykorzystują resztę, która tych talentów ma mniej. Jest to oczywistą nieprawdą. Zideologizowaną wersją rzeczywistości. Ci, którzy mają więcej władzy czy majątku mają o wiele większy zakres odpowiedzialności. I by państwo dobrze funkcjonowało, muszą współgrać z resztą społeczeństwa i dbać o nią. Pan po prostu się oburza o to, że te jednostki, które nie będą decyzyjne, mają wykonywać to, co nakazują jednostki decyzyjne. Jest tak, ponieważ ma Pan tę lewicową wizję rzeczywistości, nieprzystającą do niej samej. Nie ma niczego złego by bardziej kompetentny kierował a mniej kompetentny wykonywał. I co zabawne – gdy przychodzi Panu naprawiać samochód czy pralkę, to słucha Pan tego, który to potrafi a nie postuluje, by każdy mógł naprawiać samochód lub pralkę.

      Odnośnie do Platona – jak już napisałem wyżej, ocena Tatarkiewicza była błędna. Zaś Pana ocena filozofii Platona świadczy tylko o tym, że albo nie czytał Pan Platona, albo niewiele z niego zrozumiał. Widać to po „gdzie świat rzeczywisty był odbiciem” – nie szanowny Panie, Platon nie mówił, że świat materialny nie jest rzeczywisty. Mówił, że z odbierania świata rzeczywistego nie dojdziemy do pełni prawdy. Zalecam lekturę Listu VII, by zapoznać się z hierarchią stopni poznania u Platona.

      „w którym tylko wojownicy, jako grupa wyselekcjonowana maila prawa rozrodcze” – nie jest to prawda i udowadnia Pan, że nie czytał Państwa. O Prawach nie wspominając.

      „Nie da się ludzi przykroić do własnych wyobrażeń.” – pełna zgoda. I po prawdzie nikt tego nie postuluje poza Panem samym, bo nie chce Pan przyjąć, że nie chodzi o szukanie systemu bez wad. To Pan wbrew temu co pisałem forsuje, że ktokolwiek rozmawia o systemie bądź człowieku bez wad. I forsuje to Pan prawdopodobnie nie ze względu na złośliwość, tylko przez bycie przesiąkniętym określonym sposobem myślenia, które nie dopuszcza krytyki status quo. Więc powtórzę – chodzi o szukanie systemu, który będzie najbardziej odpowiadał ludzkiej naturze oraz celowi ludzkiego życia. Nikt o zdrowych zmysłach nie powie, że jakikolwiek system polityczny będzie doskonały, bo nigdy taki nie będzie istniał. Rozmawiamy o tym, który system jest lepszy a przez lepszy rozumiem taki, który właśnie odpowiada ludzkiej naturze i celowi człowieka na tym łez padole. Wady każdego systemu politycznego są wtórne wobec ludzkiej natury, w której leży brak doskonałości (omylność). Idzie więc o to, by system nie tylko redukował możliwość pomyłki ale przede wszystkim by uniemożliwiał normalizację błędu! Dlatego właśnie demokracja liberalna jest nonsensem, bo daje podstawę do normalizacji nawet największych błędów i głupot – wystarczy tylko odpowiednia liczba głosów.

      „Olbrzymia część społeczeństwa chce realizować te wartości, które daje im nowoczesny świat.” – czyli jakie wartości? Te, które wymieniłem? Psieci, kozetki u psychologów, aborcje i doprowadzanie do samozagłady, co Pan komicznie ocenia jako bynajmniej nie idące w kierunku degrengolady? Czy w końcu wskaże mi Pan te wspaniałości efektów demokracji liberalnej, których nie dostrzegłem? Bo bon-mot o szczęśliwości na swój sposób mogę odbić następująco i równie histerycznie jak Pan – jeśli ja po swojemu zrozumiem realizację szczęśliwości, bo nie chcę być marionetką czy sługą innych jak w czasach przeszłych, to mogę zjeść swojego sąsiada i nic nikomu do tego. Jeśli jednak ktoś ma coś przeciwko, to ma fobie i nie chce realizować wartości, które daje im nowoczesny świat, ulega jakiejś poprawności nie chce rozumieć przemian, które się dokonują. Fantastyczna wizja, która jest konsekwencją Pana postulatów a czego Pan usilnie nie rozumie. Zresztą założę się, że będzie się Pan oburzał na scenariusz zjedzenia sąsiada, ale jednocześnie nie zauważy, że by ten scenariusz się nie ziścił, to trzeba zacząć akceptować jakieś normy. I te normy nie są bynajmniej arbitralne, bo jeśli są, to tylko kwestią czasu jest, gdy będę mógł tego sąsiada zjeść a Pana oburzenie będzie tylko i wyłącznie anachronizmem.

      „Idą w kierunku wyzwolenia, wolności i spełnienia indywidualnych potrzeb jednostki, ale tylko w ramach przyjętego konsensusu, że nie należy krzywdzić innych.” – a krzywdę rozumie Pan po liberalnemu, czyli nie jest coś krzywdą, jeśli dorosły człowiek wyrazi na coś zgodę. To standardowo zapytam, bo to jest taki mój osobisty test na zaczadzenie liberalne, przyzwoitość i inteligencję – czy jeśli dorosły ludożerca dogada się z dorosłym masochistą, że zje mu nogę to państwo i społeczeństwo powinny reagować czy nie wtrącać się, zaakceptować to i rozumieć jako spełnienie wolności?

      „To Wy krzywdzicie tych, którzy chcą wolności” – nie szanowny Panie. To wy nie chcecie wolności. Wy chcecie swawoli, czyli robienia tego, co się chce – stąd choćby te infantylne rojenia o wyborze płci przez chwilowy kaprys co dostało etykietkę płynnej podmiotowości. Chcecie więc swawoli bez żadnej moralności oraz powinności i odpowiedzialności z tej moralności wynikającej. Wolność realizuje się w czynieniu dobra a nie w czynieniu czegokolwiek co się chce – łącznie ze złem. Człowiek, który w imię swojego chcenia naćpa się przed podróżą samochodem nie jest wolny i nie realizuje wolności. Jest groźnym durniem realizującym swawolę, którego działania mogą i w większości przypadków skończą się tragedią w wymiarze społecznym. Wolny jest człowiek, który pohamuje swoje złe i głupie chcenie.

    3. Nie chodzi o to czy ktoś chce wolności, czy chce czegokolwiek innego. Chodzi o to co robi. Państwo nakazuje pewne rzeczy i osobista chęć bądź jej brak nie ma nic do rzeczy.

      Np. życie jest wartością bardziej fundamentalną niż wolność (żeby być wolnym trzeba żyć ale nie odwrotnie) i dlatego Pana wolność do zdecydowania czy pomoc osobie która zemdlała jest ograniczona nakazem udzielenia mu pomocy pod sankcje kary.

      Pana chce nikogo nie obchodzi w tej sytuacji. W ogóle Pana wolność zasadniczo nikogo nie obchodzi. Podobnie jak zresztą wolność innych ludzi.

      Wszystkich obchodzi tylko tyle, żeby zachowal się Pan tak jak Pan powinien gdy będzie taka potrzeba. Jak Pan tego nie zrobi wsadzimy Pana do wizienia.

      Zrobimy to z wielu różnych powodów utrzymując w ten sposób porządek publiczny.

      Powtarza nikogo Pana wolność nie interesuje. A nawet więcej. Pana nie interesuje wolność innych ludzi. Interesuje Pana wyłącznie to, żeby nie łamali ustalonych zasad.

      Także proszę przestac pisac te liberalne pierdoly, bo to wstyd, żeby dorosły człowiek się pod takimi głupotami podpisywał.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *