Paul Gottfried (ur. 1941) jest jednym z najbardziej cenionych amerykańskich historyków idei i paleokonserwatywnych myślicieli ostatnich czterdziestu lat oraz autorem 12 książek, w tym przełomowej „Conservatism in America” (2007). Jest głośnym krytykiem neokonserwatyzmu, widząc w nim intelektualną i polityczną uzurpację amerykańskiej prawicy. Nie szczędzi ostrych uwag pod adresem zarówno demokratów i republikanów, którym zarzuca coraz to bardziej zmniejszające się różnice programowe. Jego osadzona w tradycyjnym konserwatyzmie analiza nt. kulturowego kryzysu Ameryki i Zachodu zyskała uznanie ze strony m.in b. prezydenta Richarda Nixona, Patricka J. Buchanana, Rona Paula, Russella Kirka czy Tomasa Molnara. Obecnie jest emerytowanym profesorem nauk humanistycznych na Elizabethtown College w Pensylwanii.
Wywiad został przeprowadzony dla kwartalnika „Opcja na Prawo” jeszcze przed uzyskaniem przez Donalda Trumpa prezydenckiej nominacji Partii Republikańskiej.
Donald Trump prowadzi w sondażach. Jego popularność jest wybuchowa, a pojęcie „milcząca większość” powróciło do głównego nurtu. Coraz bardziej wygląda na republikańskiego nominata. Jakie czynniki przyczyniają się do jego popularności? Czy ma poważną szansę na objęcie urzędu prezydenta?
Nie wiem, czy Trump byłby w stanie wywalczyć zwycięstwo z rąk demokratów. Niemniej ruch, który tworzy Trump, szybko nie zniknie. Jest to populistyczno-prawicowa reakcja przeciwko obecnej administracji, przeciwko naszym lewicowym edukatorom i przemysłowi kulturowemu oraz wobec niechęci republikańskiego establishmentu do stawiania poważnego oporu lewicy. Animozja, jaką Trump wzbudza na lewicy, jest całkowicie zrozumiała, jak również nienawiść, którą wywołuje wśród neokonserwatystów. Ci zaś należą do tego segmentu lewicy, któremu udało się przejąć i okupować nasz ruch konserwatywny od lat osiemdziesiątych. Neokonserwatyści woleliby mieć kandydata, który podziela ich stanowisko, tj. takiego, który nie zagroziłby kulturowej lewicy, będzie zaspokajał potrzeby bogatych darczyńców i rozpętywał wojny w imię „praw człowieka” po namowie ze strony neokonserwatywnych doradców.
Jim Gergahty na łamach National Review nazwał Trumpa następcą Pata Buchanana. Jako bliski współpracownik Buchanan, czy podziela Pan Profesor ten pogląd?
Trumpa można określić, jako „miękkiego Buchanana”. Nie posiada jego elokwencji, religijnych przekonań i prawdziwego tradycjonalizmu. Podobny jest do Buchanana w tym sensie, iż ma populistyczny, anty-establishmentowy styl i przemawia do klasy robotniczej, jako ofiary niekontrolowanej polityki imigracyjnej. W przeciwieństwie do Trumpa, Buchanan ma wyraźny kanon zasad, ale z drugiej strony, nigdy nie był w stanie wzbudzić tak masowego poparcia, jakim cieszy się Trump. To naprawdę wstyd, że sprawy potoczyły się w ten sposób. Wolałbym widzieć Pata mającego szansę na prezydenturę.
W ubiegłym roku została opublikowana książka autorstwa Pana Profesora pt. Faszyzm: Kariera pojęcia. Głowna teza książki opiera się na założeniu, iż establishmentowa prawica i lewica ciągle nadużywają tego pojęcia w swoich sporach. Czy Pan Profesor mógłby ten temat rozwinąć?
Faszyzm, jako termin, jest nadużywany przez politycznych publicystów przeciwko ludziom i sytuacjom, które nie mają absolutnie nic wspólnego z tak scharakteryzowanym europejskim ruchem międzywojennym. Ruchem, który powstał w reakcji na rewolucyjną, internacjonalistyczną lewicę w łacińskich krajach katolickich i który inkorporował w sobie zarówno cechy rzymskie, jak i katolickie. Tylko w sposób incydentalny był związany z niemieckim narodowym socjalizmem i nie dotyczy w żaden sposób Donalda Trumpa, ani Marine Le Pen. Mamy do czynienia obecnie z wieloma zbitkami słownymi za każdym razem, gdy faszyzm jest wyciągany z czyjegoś arsenału zniesławiających określeń. Faszyzm ma przywieść na myśl Hitlera, następnie Holokaust (choć nie nazistowskie masowe morderstwa na Polakach) i wreszcie kogokolwiek, kto łamie reguły politycznej poprawności. Warto wspomnieć, iż moja interpretacja faszyzmu jest analogiczna do tej, jaką przedstawił wielki badacz faszyzmu (nomen omen, mój długoletni przyjaciel) Stanley Payne. Jedyną poważną różnicą między nami jest to, iż w przeciwieństwie do profesora Payne’a, ja widzę lewicowe elementy, które faszyzm eksponował w teorii, jako nie mające poważnych konsekwencji w momencie, gdy faszyści uformowali rząd we Włoszech.
W niedawnej recenzji biografii Russella Kirka autorstwa Bradley’a Birzera, wspomniał Pan o niełatwej relacji między tradycjonalistami i libertarianami w kontekście szerszego intelektualnego ruchu konserwatywnego w Ameryce. Czy oba te nurty są równoprawnymi wyrazami natury ludzkiej, jak twierdzą tzw. fuzjoniści, czy też jeden z nurtów jest bardziej inherentnie prawicowy?
Tradycjonaliści w sposób oczywisty są bardziej bliscy temu, co ja rozumiem jako esencjonalną prawicę niż libertarianie, którzy zazwyczaj skupiali się prawach indywidualnych i indywidualnej samorealizacji. Lecz w specyficznie amerykańskim kontekście, libertarianie niejednokrotnie eksponowali wyraźnie prawicowe cechy. Na przykład Alfred Jay Nock, który był jednym z bohaterów Kirka, określał siebie jako jeffersonowskiego libertarianina. Nock oponował przeciwko egalitaryzmowi i wykazywał arystokratyczną pogardę dla tzw. masowej demokracji. Prawicowi libertarianie (tzw. paleolibertarianie) w niektórych okresach wchodzili w sojusze z paleokonserwatystami i często obie grupy były nie do odróżnienia. Libertarianie, z którymi kłócił się Kirk, byli postrzegani jako odrzucający wszelką odziedziczoną władzę społeczną. W niektórych sytuacjach, ten zarzut był prawdziwy, lecz w innych być może był zbyt surowy. W Ameryce nadal istnieje żelazny mur oddzielający lewicowych libertarian (tych, którzy publikują na łamach Wall Street Journal, pojawiają się na antenie FOX NEWS i prowadzą CATO Institute) od bardziej kulturowo tradycjonalistycznych libertarian, np. tych związanych z Lew Rockwellem.
Jak Pan, jako twórca pojęcia paleokonserwatyzm postrzega, zamieszanie na Starym Kontynencie i europejską reakcję w postaci rosnących w siłę ruchów prawicowo-populistycznych?
Na kontynencie europejskim lokuję swoje sympatie po stronie nacjonalistycznej prawicy, niemalże niezależnie od kraju. Choć byłbym szczęśliwy widząc restaurację Imperium Habsburgów, jako siły powstrzymującej marksizm kulturowy i globalnych kapitalistów. Niestety wydaje się to mało prawdopodobne. Tam, gdzie miałbym ewentualnie głębokie zastrzeżenia wobec narodowej prawicy, to Rumunia, Grecja i Serbia. W tych krajach prawica wydaje się być gwałtownie irredentystyczna i/lub lekkomyślna gospodarczo. Ale na Węgrzech, w Polsce, Francji, w Czechach, Austrii i krajach bałtyckich, prawica wydaje się być bardziej odpowiedzialna. Chciałbym widzieć też pojawienie się prawdziwie konserwatywnej partii w Niemczech. Na obecnym etapie jednak Niemcy wydają się być zafiksowani polityką winy lub samowykorzeniania się, jako naród. Byłbym zadowolony, gdyby choć porzucili swoją antyfaszystowską neurozę. Być może reakcja przeciwko szalonej polityce migracyjnej Angeli Merkel, którąejw sposób niewolniczy przyklasnęła jej „konserwatywna” koalicja partyjna, może obudzić zdrowy opór. Niestety, nie ma partyjnej formacji na prawicy w Niemczech, która może odbudować niemieckie państwo narodowe, w przeciwieństwie do utrzymywania obecnego, antyfaszystowskiego, politycznie poprawnego ZOO. Z wyjątkiem Alternative für Deutschland, mało znaczącej i mało prawicowej, wszystkie niemieckie partie krajowe, które cokolwiek znaczą, są jeszcze bardziej lewicowe i bardziej antyfaszystowskie niż rząd Angeli Merkel.
Jak ocenia Pan Profesor obecną rolę dwóch ewidentnie tradycjonalistycznych przywódców europejskich: Władimira Putina i Wiktora Orbana w przynajmniej ograniczaniu ekspansji multikulturalnych i lewicowo-liberalnych tendencji w swoich krajach i szerzej- w Europie?
Mam głęboki szacunek do Wiktora Orbana, jako silnego przywódcy narodowego Węgier i rzadko kiedy się z nie zgadzam, z jego słowami, które tak oburzają nasze lewicowo-neokonserwatywne media. Węgrzy nadal mają do czynienia ze skutkami swojej katastrofalnej klęski po pierwszej wojnie światowej i utracie niemalże połowy swojego terytorium na rzecz sąsiadów, którzy byli stronnikami zwycięzców. Jednak Orban w sposób niewojujący przypomniał Rumunom i innym o obecności w swoich krajach węgierskich mniejszości, ale też nie pozwolił im zapomnieć o historycznych krzywdach. Putin jest nieco bardziej skomplikowaną postacią. Był bardziej bezwzględny wobec swoich wrogów i ma za sobą niesmaczną historię bycia pracownikiem KGB. Jeśli pytanie dotyczy tego, czy aprobuję sposób, w jaki obchodzi się z ruchami gejowskimi i feministycznymi lub z wokalistkami, które sprofanowały rosyjską katedrę, naturalnie moja odpowiedź brzmi: zdecydowanie tak. Również, uważam, że Putin ma prawo bycia zaniepokojonym ekspansją NATO na swoje podwórko. Ma również prawo czuć się obrażonym, gdy większość naszych republikańskich kandydatów, którym scenariusze piszą neokonserwatyści, rutynowo nazywają go mordercą i zbirem.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Michał Krupa