W ostatnim czasie przewija się sporo plotek, artykułów czy pogłosek na temat tworzenia hipotetycznej wielkiej europejskiej armii. Mimo iż zdaje się (przynajmniej na ten moment), że są to raczej plotki i fantazje to należałoby się nad tematem pochylić. Gdy myślę o europejskiej armii to mam w głowie dwie historyczne formacje: napoleońską Grande Armée oraz niemiecki Wehrmacht (wraz z Waffen-SS). Ironicznym jest, że obie te armie, w swoich czasach nowoczesne i świetnie dowodzone, przegrały wyruszywszy wpierw na Rosję, nie dając rady podbić mackinderowskiego heartlandu1. Ironiczne jest to dlatego, że hipotetyczna armia europejska, a ściślej rzecz ujmując – armia Unii Europejskiej, również zostałaby stworzona z myślą o walce z “sercem Eurazji”. Nie należy jakoś szczególnie utożsamiać ich z hipotetycznym projektem epoki XXI wieku i wskazywać na jego nieuchronną porażkę z “niezwyciężoną Rosją”.
Aby dokonać pewnego rozróżnienia: armia UE, byłaby armią federalną – nie ma co do tego złudzeń. Oczywistym jest, że jeśli Unia posiadała by armię, to państwa członkowskie tracą swoją suwerenność. Ich obecna suwerenność przecież polega na tym, że mimo podporządkowania się wyższej instancji, nie są one przedmiotem wymuszania posłuszeństwa w tej relacji. Tak, Unia może nałożyć sankcje, odebrać środki finansowe, a Parlament Europejski może nawet (o zgrozo!) potępić nieposłuszne państwo. Brakuje tu jednak siły, nie ma armii, która mogłaby owe państwo spacyfikować. Jeżeli więc, takie siły zbrojne by się kiedyś pojawiły, prawdopodobnie Unia będzie rozumiana już nie jako związek państw a jako państwo.
Wspomniane wyżej armie – napoleońska i hitlerowska nie były armiami czegoś co można by określić mianem państwa europejskiego. Geograficznie co prawda zarówno Rzesza Niemiecka jak i Cesarstwo zdominowały ogromne połacie kontynentu, jednak ich armie najpierw zdobywały kolejne ziemie, a dopiero potem rozszerzały się o mieszkańców tych ziem wojsko, czy to wprowadzeniem poboru, czy to zachętami ideologicznymi czy nawet narodowowyzwoleńczymi. Są to więc armie mocarstw, których celem była ekspansja.
Unia Europejska ma raczej charakter politycznego kontraktu między państwami. Intuicyjne wydaje się, że armia projektu federalnego ma większe szanse powodzenia, niż armia projektu “rozszerzającego się mocarstwa”.
Unia żadnego państwa członkowskiego nie wcieliła w procesie ekspansji, państwa zrzeszone są w niej dobrowolnie – być może i zostały do tego skłonione z przyczyn ekonomicznych czy jakichkolwiek innych, jednak nikt z zewnątrz im tego nie narzucił. Wobec tego nasuwa się myśl, że armia stworzona przez członków, którzy dobrowolnie będą chcieli przekazać swoje zasoby na jej budowę, będzie potencjalnie potężniejsza. Takie rozumowanie nie jest pozbawione sensu – armia niemiecka w trakcie drugiej wojny światowej musiała wykorzystać sporą część swoich sił i środków celem okupacji podbitych terenów. W hipotetycznych siłach zbrojnych UE taki problem nie istnieje. Armia niemiecka rekrutowała również relatywnie niewielu obcokrajowców. Unia Europejska nie miałaby kłopotów w tych aspektach. Wojskom UE doskwierał by o wiele większy problem – brak woli.
Podobno Napoleon miał powiedzieć, że człowiek nie da się zabić za pół pensa dziennie ani drobne wyróżnienie, a należy poruszyć jego duszę. Należałoby więc zadać pytanie: Czy jest ktoś w stanie umrzeć za Unię Europejską? Oczywiście tak. Użycie wyrażenia kwantyfikującego “ktoś” sprawia, że wystarcza nam tylko jedna taka osoba. I na pewno w całej Unii Europejskiej taka osoba. Pytanie ile takich osób jest? Być może i setki, a może nawet tysiące. Zasadnym jest jednak wątpić, że są to setki tysięcy tak potrzebne do zasilenia szeregów hipotetycznej armii. Nie ma woli społecznej aby taki projekt zrealizować. Za wschodnią granicą Rzeczypospolitej giną tysiące żołnierzy obydwu stron, których społeczeństwa w mniejszym lub większym stopniu są gotowe poświęcić życie. Rzesze ukraińskich uchodźców w krajach ościennych i całej Unii Europejskiej oraz nieoceniony wkład NATO (m.in. przez przekazywanie sprzętu wojskowego) w podtrzymanie egzystencji Ukrainy zdaje się temu na pierwszy rzut oka zaprzeczać. Mówi się, że Ukraińcy nie chcą walczyć a wojna by się dawno skończyła gdyby nie zagraniczne wsparcie. Być może, ale jednak ktoś tam został aby walczyć za pomocą zachodniej broni.
Unia Europejska nie jest w stanie narzucić społeczeństwu operowania na osi polityczności: przyjaciel – wróg2. Wynika to przede wszystkim z tego, że coś takiego jak społeczeństwo europejskie nie istnieje. Obywatele państw członkowskich są raczej w najwyższym stopniu politycznie lojalni wobec własnego narodu i państwa. Nawet duża część z nich może przykładowo być kosmopolitami i uważać się za “obywateli świata”. Nie zmienia to faktu, że masy ludzkie nie czują w stosunku do Unii żadnych powinności czy szczególnej lojalności gdyż społeczeństwa europejskiego po prostu nie ma.
Oprócz problemu woli społecznej istotną kwestią wydaje się również brak woli politycznej. Elity Unii Europejskiej mimo sporej władzy jaką posiadają nad państwami członkowskimi nie są jednak suwerenem. Nie są decyzyjne w najistotniejszych kwestiach dotyczących polityki. Ursula von der Leyen nie reprezentuje tej konkretnej politycznej “woli mocy”. Nie jest reprezentuje też rządów “woli jednostkowej” jaką Napoleonowi przypisał Hegel3. Zdaje się, że Komisja Europejska nie wyraża żadnej realnej (ani nawet potencjalnej) władzy, nie licząc oderwanych od całości elementów, którymi się zajmuje ze szczególnym zapałem jak np. polityka klimatyczna. Elita polityczna UE nie jest prawdopodobnie w stanie prowadzić polityki zagranicznej czy nawet wewnętrznej w istotnych kwestiach, co prowadzi do smutnego dla zwolenników federacji europejskiej wniosku: armia europejska nie powstanie, bo nie ma żadnej woli, która by była w stanie zrealizować takie przedsięwzięcie.
Nie ma ani woli społecznej ani politycznej, która byłaby w stanie wcielić w życie plan europejskich sił zbrojnych. Jedyną opcją wydaje się ingerencja w aktualną strukturę, w tym sensie, że jakiś mąż stanu państwa członkowskiego ruszyłby na Brukselę, komisarzy aresztował a władzę w Unii przejął. Za pomocą siły lub perswazji musiałby przekonać resztę Europy, że opór nie ma sensu i należy się podporządkować. Zostałby on nowym Napoleonem. Taka opcja patrząc na dzisiejszy układ sił wydaje się jednak wręcz groteskowa.
Nie należy przez to sądzić, że armia europejska nigdy nie powstanie. To nie jest przesądzone. Natomiast wobec obecnej kondycji Unii Europejskiej, wydaje się, że nie jest ona w stanie takiego projektu zrealizować. Kondycja ta może ulec radykalnej zmianie, lecz jej obecny stan uniemożliwia jakiekolwiek myślenie w kategoriach europejskiego imperium, bo tak należałoby tę konstrukcję nazwać gdyby posiadała własne wojska.
Jakub Frąckiewicz
1 Zob. H. Mackinder Geograficzna oś historii, idem. Demokratyczne ideały a rzeczywistość.
2 zob. C. Schmitt Pojęcie polityczności.
3 G.W.F. Hegel Wykłady o filozofii dziejów, tłum. A. Zieleńczyk, Warszawa 1919, Gebethner i Wolff, s. 468.
Nudne jest to pisanie tysięczny raz tych samych bredni geopolitycznych. Dorabianie teorii (heartland) do tego, że Europie nigdy nie udało się podbić Rosji. Wielkie mi odkrycie Ameryki, że małe państwa i regiony nie są w stanie podbić dużych państw ze skomplikowaną geografią i klimatem, które posiadają dużą siłę militarną (przynajmniej ilościowo jeśli nie jakościowo). Stanów Zjednoczonych i Chin też nikt nie podbije. Nawet Japonii w czasie II wojny światowej nie udało się podbić całych Chin i w końcu przegrali wojnę.
No, straszne uproszczenie, ale takie są implikacje odrzucania teorii, abstrahując od ich słuszności