Gabiś: Sam Francis redivivus!

Już w trakcie jego zwycięskiego „marszu na Waszyngton” zaczęto poszukiwać źródeł politycznych idei głoszonych przez Donalda Trumpa. W wielu artykułach i komentarzach pojawiło się nazwisko, zmarłego w 2005 roku, publicysty i pisarza politycznego Samuela Francisa, który własną myśl polityczną traktował jako rozwinięcie i reinterpretację w nowych warunkach historycznych koncepcji teoretycznych Jamesa Burnhama sformułowanych w jego książce Rewolucja menedżerska (1941). Autorowi Makiawelistów – obrońców wolności (1943) (zob. James Burnham: „13 zasad makiawelizmu”) i Samobójstwa Zachodu (1964) poświęcił Francis książkę Power and History. The Political Thought of James Burnham (1984). Opus magnum Francisa odnaleziono dopiero dziesięć lat po jego śmierci i wydano w tym roku pod tytułem Leviathan and Its Enemies: Mass Organization and Managerial Power in Twentieth-Century America (791 str.) Timothy Shenk w artykule “The dark history of Donald Trump’s rightwing revolt”, ocenił, że jest to “one of the most impressive books to come out of the American right in a generation”. Są nawet tacy, którzy uważają, że dzieło Francisa stanie się dla prawicy tym samym, czym jest Kapitał Marksa dla lewicy.

Francis, uznawany za jednego z ideowych „ojców założycieli” amerykańskiej Alternatywnej Prawicy i jej czołowego teoretyka, był dobrym znajomym Patricka Buchanana i doradzał mu w latach 90. zeszłego wieku podczas jego starań o prezydenturę jako kandydata niezależnego oraz o nominację prezydencką z ramienia Republikanów. Radził mu m.in., żeby zrezygnował z samookreślenia „konserwatysta”. Prezydent Donald Trump będący zwielokrotnionym wcieleniem Buchanana, realizował w istocie – na płaszczyźnie retoryki wyborczej – strategię proponowaną przez Francisa w licznych tekstach. Przypomnijmy jego niektóre diagnozy i prognozy sprzed lat.

W styczniu 1991 roku na łamach kulturalno-politycznego miesięcznika „Chronicles. A Magazine of American Culture” ( redagowany do 1985 r. przez Leopolda Tyrmanda), którego był stałym współpracownikiem, Francis pisał, że elity polityczne rządzące USA są zużyte pod każdym względem; Kongres i prezydent zajmują się wyłącznie jedną sprawą: jak uchwalić budżet, żeby móc utrzymać wszystkich pasożytów nie doprowadzając jednocześnie kraju do bankructwa. Wzajemnie powiązane ze sobą grupy zdominowały biurokrację polityczną, gospodarczą i kulturalną używając władzy do niszczenia tych nie-biurokratycznych instytucji społecznych, które stawiają opór ich hegemonii i ją ograniczają. Obecna elita używa jako ideologicznego instrumentu progresywistycznych i uniwersalistycznych ideologii, które usprawiedliwiać mają istnienie i trwanie całego aparatu władzy dokonującego redystrybucji bogactwa, „budującego” Nowy Porządek Światowy i zmieniającego tradycyjny ład społeczny poprzez oferowanie „terapii” dla każdego „problemu”.

Struktura władzy stworzona przez elitę jest, według Francisa, dogodnym żerowiskiem dla rozmaitych politycznych gangów i różnego rodzaju klik, których nie interesuje żadna ideologia, ale wyłącznie napychanie sobie kieszeni forsą, utrzymanie posad i wpływanie na politykę w celu realizacji własnych interesów. Struktura ta jest skorumpowana i tyrańska, eksploatuje ład społeczny i zarazem go niszczy. Normalnie wszyscy, którzy nie należą do elity, to „lud”, ale dziś w Ameryce nie ma już „ludu” w dawnym tego słowa znaczeniu, są tylko jego szczątki i fragmenty. Potrzebni są ludzie, którzy zaczną zlepiać te fragmenty, aby mogła powstać nowa, radykalna siła polityczna, która rzuci wyzwanie aparatowi władzy i dokona demontażu systemu. Dzisiejsi konserwatyści wtopili się w waszyngtońską nomenklaturę, ich język jest całkowicie anachroniczny i niezdolny jest, by stać się językiem ruchu politycznego, który wyłoni z siebie niezadowolona i milcząca na razie Middle America.

W „Stańczyku” nr 19 (1993) omawiałem inny artykuł Francisa „Stary i nowy nacjonalizm”, także opublikowany w „Chronicles” (czerwiec 1992). Cytuję tamto omówienie:

Po powstaniu państwa menedżerskiego z jego ponadnarodowymi korporacjami, gigantycznymi związkami zawodowymi, uniwersytetami, fundacjami i całym tym tytanicznym labiryntem biurokratycznych organizacji zarówno „publicznego”, jak i w coraz większym stopniu iluzorycznego „prywatnego” sektora, nie jest już możliwa restauracja dawnego republikanizmu i instytucjonalizacja jego ideałów. To się nie może udać, gdyż ci, którzy potrafią manipulować dziś techniką i biurokratycznymi masowymi organizacjami, posiadają władzę niedostępną dla najbardziej władczych despotów z przeszłości. Obecne elity usadowione w państwie i dominujące w biurokratycznych organizacjach gospodarki i kultury określają i manipulują naszymi dochodami, naszymi myślami, wartościami, emocjami i gustami. Trudno marzyć, żeby trend ku umasowieniu został odwrócony w kierunku odbudowy lokalnych i zdecentralizowanych instytucji.

Dawny republikański ustrój Ameryki opierał się na klasie ludzi wolnych i niezależnych, którzy nie chcieli państwa-Lewiatana prowadzącego w imię demokracji wojny na całej kuli ziemskiej i udającego, że w ten sposób broni ich ognisk domowych i ich samych. Nie potrzebowali i nie chcieli oni pracować i zarabiać u innych, nie wiedzieli, co to są emerytury, zwolnienia lekarskie, płatne urlopy lub pięciogodzinny dzień pracy. Nie musieli robić zakupów w wielkich domach towarowych, gdzie nic nie jest warte kupienia i wszystko, co się kupi, nie przetrwa dłużej niż rok. Nie zapisywali się (ani swoich dzieci) na kursy terapeutyczne i nie uczestniczyli w psychologicznych treningach mających „rozszerzać wrażliwość” i pomagać we właściwym „kształtowaniu stosunków międzyludzkich” po to, by mogli porozumieć się z sąsiadami. Nie oczekiwali pouczeń i wskazówek od mass mediów, które służą permanentnej rozrywce lub indoktrynacji. Jeśli obywatele popadają w takie zależności, nie mogą się sami rządzić, a jeśli nie potrafią się sami rządzić, to nie są również w stanie stworzyć i zachować republiki.

Dziś praktycznie każdy Amerykanin przyzwyczajony jest do życia, które upływa w zależności od masowych organizacji i struktur – supermarketów, wielkich szpitali, firm ubezpieczeniowych, mass mediów, fabryk i biur, gdzie się pracuje, i od urbanistycznych kompleksów, gdzie się mieszka. Nad tym wszystkim góruje ogromne państwo, które kontroluje wszystkie, nawet najbardziej osobiste, dziedziny życia. Większość Amerykanów nawet nie potrafi sobie wyobrazić życia bez tych wszystkich zależności i nie chciałaby żyć bez nich, nawet gdyby mogła sobie to wyobrazić. Klasyczni republikanie mieli rację: deprawujemy się, jeśli jesteśmy zależni od innych, gdy chodzi o środki do życia, o nasze bezpieczeństwo, nasze rozrywki a nawet nasze myśli i gusta. Ani nie chcemy republiki, ani nie potrafilibyśmy jej zachować, gdybyśmy ją mieli. Nie zasługujemy na nią i podobnie jak barbarzyńcy podbici i zamienieni w niewolników przez Greków czy Rzymian jesteśmy przeznaczeni do niewolnictwa. Dlatego klasyczny republikanizm jest martwy i nie może być żadną poważną polityczną alternatywą dla obecnego reżimu. Nie oznacza to jednak, że Amerykanie powinni powrócić do starego hamiltoniańskiego nacjonalizmu, ani tym bardziej wpatrywać się biernie w telewizor czekając na kolejne gwizdnięcie swoich panów.

Nawet jeśli już praktycznie nikt nie czuje więzi z klasycznymi republikańskimi ideałami męstwa, wolności i niezależności, nawet jeśli większość Amerykanów jest zbyt „zdeprawowana”, aby móc odbudować republikę, to jednak duża część Amerykanów (a może nawet ich większość) to ludzie, których interesy materialne i głębiej tkwiące systemy wartości kulturowych zagrożone są przez reżim menedżerski. Ci Middle Americans zależni są od masowych struktur i organizacji menedżerskiej gospodarki i dominującej kultury. Ale reżim niewiele dla nich robi. Widzą oni, że ich miejsca pracy są niepewne, oszczędności coraz mniej warte, ulice, szkoły i domy mało bezpieczne, ich wybrani liderzy to miernoty lub kanciarze. Widzą, że ich moralne i religijne zasady oraz obyczaje są pod nieustannym atakiem ich własnego rządu, że ich dzieci uczone są pogardzać tym, w co oni wierzą. Widzą, że ich tożsamość i dziedzictwo kulturalne są zagrożone, ich przyszłość – polityczna, gospodarcza, kulturalna, rasowa, narodowa i osobista – niepewna. Widzą wreszcie, że niezależnie od tego jaką partię czy kandydata poprą, niezależnie od tego, co i kto im obiecuje, nic się nie zmienia, chyba że na gorsze. Choć to ich praca podtrzymuje menedżerski system, choć to oni płacą podatki, które służą jego finansowaniu, walczą na wojnach, które prowadzą przywódcy; choć to oni dbają o swoje rodziny i usiłują kultywować te przekonania i obyczaje, które pozwalają reżimowi i krajowi egzystować i przetrwać, to otrzymują niewspółmiernie mało w stosunku do tego, co dają. To są ci Amerykanie, którzy wyszydzani są jako Ciemnogród i atakowani jako rasiści, seksiści, antysemici, ksenofobowie, homofobowie i sprawcy „przestępstw z nienawiści” straszący w ciemnych zakamarkach kraju. To ich denuncjuje się w mass mediach jako mieszkańców „Ciemnej Strony Ameryki”, choć to właśnie ich energia, pracowitość i poświęcenie pozwalają istnieć reżimowi i elitom, które nimi pogardzają, wyzyskują ich i wywłaszczają. To oni są rzeczywistymi ofiarami reżimu i jądrem „Prawdziwej Ameryki”, „Narodu Amerykańskiego” i amerykańskiej cywilizacji. Nic nie mają im do zaoferowania ani lewica, ani liberałowie, ani główny nurt konserwatyzmu, ani też nowa wersja klasycznego republikanizmu opartego na przedsiębiorcach.

To czego potrzebują Middle Americans to nowa formuła polityczna, nowy mit polityczny będący syntezą „lewicowej” wrażliwości na interesy materialne i „prawicowej” obrony konkretnej kulturowej i narodowej tożsamości. Taką formułą jest nacjonalizm. Państwo menedżerskie zlikwidowało lub poważnie osłabiło regionalne, lokalne i stanowe odrębności. Reżim stacza się w upojeniu ku globalizacji, której celem jest wmontowanie wszystkich Amerykanów (i wszystkich ludzi) w planetarny – gospodarczy, demograficzny i kulturalny – porządek, w którym całkowicie zaniknąć ma narodowa tożsamość. Homogenizacja i centralizacja, wpływ mass mediów, urbanizacja i umasowienie spowodowały, że stare, zdecentralizowane tożsamości nie mobilizują już Amerykanów do skutecznej akcji politycznej. Ale rodząca się nowa tożsamość Middle Americans może stać się podstawą istotnej pod względem politycznym i społecznym siły.

Nacjonalizm wyrażający materialne interesy Middle Americans i ich obyczajowe i kulturowe normy może stać się dominującym mitem politycznym amerykańskiej cywilizacji i jedynym instrumentem skutecznego oporu wobec menedżerskiego globalizmu grożącego zagładą narodowej tożsamości. Tylko agresywny nacjonalizm jest w stanie zorganizować ludzi do efektywnej akcji w masowym wymiarze. Taktyka defensywna prowadzi zawsze do klęski jak pokazuje przykład konserwatyzmu. Potrzebny jest atak, którego celem jest zdobycie władzy i dominacja. Tylko nacjonalizm zdolny jest do zmobilizowania ludzi do masowej solidarności i poświęceń. Misją nowego nacjonalizmu jest nie tylko zdobycie władzy politycznej i opanowania państwa, ale zdobycie władzy społecznej i kulturalnej i wyparcie elity reżimu menedżerskiego oraz zastąpienie jej przez nową elitę rekrutującą się z warstwy Middle Americans i ją reprezentującą. Musi ona zredefiniować reguły prawne i procedury polityczne, mechanizmy podatkowe i budżetowe oraz całą politykę państwa w sposób, który byłby korzystny dla interesów Middle Americans.

Nowy nacjonalizm nie powinien robić sobie iluzji, że uda mu się odrzucić, zdecentralizować lub „rozbroić” państwo. Musi zachować te wszystkie instrumenty władzy, których można użyć w interesie Middle Americans. Równocześnie nowy nacjonalizm musi rozpoznać, które organy państwa egzystują wyłącznie po to, aby służyć obecnej elicie i jej sojusznikom z nizin społecznych, i je zlikwidować. Musi również zlikwidować te agencje i departamenty biurokracji, które służą globalistycznym i antynacjonalistycznym celom. Nowa kontrelita musi wyruszyć w długi marsz przez instytucje dominującej kultury. Równość wszystkich ludzi będąca mitem reżimu menedżerskiego musi zostać zastąpiona nowym mitem narodu jako historycznego i kulturalnie wyjątkowego ładu opartego na lojalności, solidarności i dyscyplinie. To jest prawdziwe znaczenie hasła „Po pierwsze, Ameryka”: Ameryka musi być pierwsza nie tylko pośród innych narodów, lecz także pierwsza w tym sensie, że jej interesy są nadrzędne wobec wszelkich partykularnych interesów. Afirmacja narodowej i kulturowej tożsamości będąca sercem nowej nacjonalistycznej etyki nabiera specjalnego znaczenia w okresie masowej imigracji, totalitarnego, skierowanego przeciw Białym, „wielokulturowego” fanatyzmu, wojny ekonomicznej i działania sił antynarodowego globalizmu. Wszystkie te zjawiska narażają na szwank kulturową tożsamość, demograficzną egzystencję, gospodarczą autonomię, narodową tożsamość i suwerenność narodu amerykańskiego.

Swoje tezy na temat Middle Americans i ich roli w amerykańskiej polityce Francis formułował na łamach „Chronicles” wielokrotnie m.in. w trakcie, toczonej w piśmie w latach 1992-1993, dyskusji na temat kondycji amerykańskiego konserwatyzmu, w której głos zabierali m.in. Charley Reese, Clyde Wilson, Thomas Fleming, Murray N. Rothbard, Paul Gottfried (całość dyskusji tutaj: http://www.tomaszgabis.pl/2014/04/24/amerykanski-konserwatyzm-r-i-p).

Francis uważał, że amerykańscy konserwatyści to „piękni przegrani” (jest też autorem książki Beautiful Losers: Essays on the Failure of American Conservatism, 1994) – wszystkie sprawy, o które walczyli od trzech pokoleń, zostały przegrane. Utraciwszy starą, burżuazyjną bazę społeczną, dali sobie narzucić reguły gry i przejęli wiele wartości i idei od swoich dotychczasowych przeciwników ideologicznych i politycznych. Zaakceptowali zasadnicze założenia i cele socliberalnej ideologii, które, jak głoszą, zwalczają, i przestali stawiać lewicy opór we wszystkim z wyjątkiem środków politycznych. Stali się ideologiczną kserokopią socliberalizmu, a niektórzy z ich guru zaszli tak daleko, że za swoich idoli uznają J. F. Kennedy’ego i Martina Luthera Kinga. Wpisali się w instytucje i myślowe ramy określone przez reżim socliberalny. Amerykański konserwatyzm, nie będący w stanie rozpoznać natury rewolucyjnego reżimu menedżerskiego, dał się zasymilować przez rządy lewicy i stał się częścią lewicowego establishmentu, który, jeśli nie jest jeszcze w stanie rozkładu, to zagrożony jest przez nowe siły, które próbują go pokonać tak samo, jak lewica pokonała swoich poprzedników.

Według Francisa stara konserwatywna prawica zaakceptowała wilsonowsko-rooseveltowski globalizm i jego uniwersalistyczne założenia. Połknąwszy globalistyczne i mesjanistyczne założenia polityki zagranicznej lewicy, konserwatywna prawica „zwymiotowała” te założenia w polityce wewnętrznej. Współcześni konserwatyści tak samo jak socliberałowie służą Lewiatanowi, który postanowił rozciągnąć Demokrację i Prawa Człowieka na cały świat, planuje wojny za sprawy i za ludzi, o których mieszkańcy USA nawet nie słyszeli. Lewiatan bełkocze o „zbiorowym bezpieczeństwie”, o „rozbrojeniu”, o „międzynarodowych Rządach Prawa”, o „współzależności”, „globalnej demokracji”, „Nowym Ładzie Światowym”, a wszystko to są tylko globalne wersje zawsze tego samego terapeutycznego, menedżerskiego państwa opiekuńczego (therapeuthic managerial welfare state), które „zbudowano” w kraju. Zabiera ono pieniądze zwykłym obywatelom, aby płacić za te wszystkie patologie i neurotyzmy, o których socjalni menedżerowie sądzą, że stanowią „wyższą cywilizację”.

Francis dowodził, iż nowa amerykańska populistyczna prawica musi szukać swoich naturalnych sojuszników nie w New Haven czy Waszyngtonie, ale wśród robotników, wszystkich ludzi pracy realnej, coraz bardziej wyobcowanej i zagrożonej klasy średniej (Middle America). Strategia nowej prawicy polegać powinna na skierowaniu niezadowolenia Middle Americans przeciwko obecnemu reżimowi, a nie na budowaniu koalicji z obrońcami i beneficjentami reżimu. Farmerzy, robotnicy, drobni przedsiębiorcy i inne nie-burżuazyjne lub postburżuazyjne grupy tworzące Middle America sprzeciwiają się celowemu niszczeniu ich społecznej, kulturalnej i narodowej tożsamości przez żyjące na ich koszt pasożytnicze elity i podklasę beneficjentów opieki socjalnej. Populistyczna prawica, sytuująca się w opozycji zarówno wobec establishmentu, jak i jego sojuszników z nizin społecznych powinna objąć przywództwo Middle Americans i zmobilizować ich do fundamentalnego sprzeciwu wobec socliberalnego reżimu. Nie powinna rezygnować z wysiłków politycznych, ale przystępując do oblężenia twierdz establishmentu winna być świadoma, że musi również zdobyć władzę kulturalną. Dlatego – nawoływał Francis – musi cierpliwie prowadzić pracę na poziomie społecznych i kulturalnych instytucji, budować infrastrukturę umożliwiającą rozpowszechnianie prawicowej kontrkultury – w obrębie reżimu, ale przeciwko niemu, w żołądku bestii, ale tak, by nie dać się strawić. Do klasy średniej, do ludzi pracy wyzyskiwanych przez pasożytnicze elity, atakowanych przez pozostający na ich usługach, wytworzony przez welfare state, motłoch, gniecionych przez państwo-Lewiatana i wyzuwanych przez lewicę z kulturalnej i narodowej tożsamości, powinna nowa prawica zaapelować: „Walczcie, nie macie do stracenia nic prócz kajdan!”

Donald Trump stał się wyrazicielem niezadowolenia i dążeń „powstających z kolan” i „zrywających kajdany” Middle Americans, dlatego tak masowo go poparli. Wybuchła Revolution from the Middle, jak zatytułował Francis swoją wydaną w 1997 roku książkę. Jak każda rewolucja, także i ta zostanie „zdradzona”, ale mimo to w znaczący sposób wpłynie na bieg historii politycznej Ameryki i świata w najbliższych dziesięcioleciach.

Tomasz Gabiś

Sam Francis redivivus!

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *