Jak LGBT wygrało w Irlandii

Sekularyzacja Irlandii nie pozostawia wątpliwości. Słabość Kościoła katolickiego i papieska odmowa interwencji, skorumpowana klasa polityczna i nieustępliwe media pro-gejowskie – wszystko to czynniki, które przyczyniły się do ostatecznego wyniku głosowania. Jednak głos na „tak” najpewniej nie zyskałby dostatecznego wsparcia w sytuacji, gdyby chodziło o normalne, przeprowadzone w sposób typowy, irlandzkie referendum. Te same w ogólnym zarysie warunki istniały w USA – od Kalifornii po Maine, a jednak tzw. małżeństwa gejowskie długo nie zyskały tam społecznego poparcia.

Ostatnie wybory, mające miejsce w warunkach swoistej wojny kulturowej, odbyły się jednak w okolicznościach nie widzianych na Zachodzie nigdy przedtem. W zasadzie cały wysiłek, mający na celu promocję sprawy małżeństw gejowskich, wiązał się z gigantycznym wsparciem finansowym z USA – przede wszystkim z wartej miliard dolarów organizacji pro-gejowskiej Atlantic Philanthropies oraz misternie prowadzonej kampanii, trwającej ponad dekadę.

Początki

Chcąc zrozumieć mechanizm wygranej w irlandzkim referendum, warto nawiązać do historii USA.

Mało kto pamięta, że jeszcze 20 lat temu szanse powodzenia projektu legalizacji małżeństw gejowskich gdziekolwiek na świecie wydawały się bliskie zeru. W latach 1998 – 2009 w samych tylko Stanach Zjednoczonych miało miejsce 31 stanowych głosowań, w których postulowano zupełne zablokowanie podobnych inicjatyw: wszystkie one rozstrzygnięto na „tak”. Niektóre wygrywały mając przytłaczającą przewagę rzędu 80% głosów.  W stanie Massachusetts lobby gejowskie bez skutku zaciekle walczyło o niedopuszczenie do procedowania nad zakazem. Jego liderzy zaczęli z czasem wierzyć, że jedyny sposób na osiągnięcie jakiegokolwiek przełomu to udanie się na drogę sądową.

Wielki zwrot roku 2012

W roku 2009, po tym, jak sprawa małżeństw gejowskich przepadła w kolejnym referendum – tym razem w stanie Maine, środowiska homoseksualne zdecydowały o konieczności zaimplementowania zupełnie nowego podejścia do kampanii.   

Zebrano razem specjalistów z zakresu walki politycznej, psychologów, ankieterów, ekspertów od organizacji, a także ludzi z różnych think-tanków. Metodycznie studiowali oni dane oraz doświadczenia z poprzednich kampanii, po czym zaprojektowali zestaw nowych strategii przeciwko swoim prawicowym adwersarzom.

Stworzono misterną kampanię propagandową. Do kluczowych z wyborczego punktu widzenia rejonów wysyłano tysiące aktywistów, chodzących od drzwi do drzwi. W celu zmiękczenia stosunku zwykłych obywateli do homoseksualistów i wytworzenia atmosfery niechęci do tradycyjnych wartości religijnych wskrzeszono techniki „wielkiego kłamstwa”, jakże często wypróbowane przez niektóre reżimy totalitarne. Np. non stop wmawiano ludziom, że głosowanie przeciwko małżeństwom gejowskim jest szkodliwe dla gospodarki, a także, że negatywny stosunek do nich mają wyłącznie ignoranci oraz jednostki zacofane, wierzące w przesądy. Homoseksualizm jawił się jako kolejny etap walki o prawa obywatelskie. Kluczowym punktem takich pogadanek stawała się konstatacja, że wspierając małżeństwa gejowskie osoba staje po właściwej stronie historii (co jest taktyką czysto marksistowską, stosowaną m.in. przez Trzecią Rzeszę).

Niezwykle ważną częścią planu stało się pozyskiwanie funduszy. Przed wcześniejszymi wyborami zbierano mniej więcej tyle samo, co organizacje „pro life”. Teraz jednak zaczęto ubiegać się o wielkie sumy.

I wszystko to zadziałało. W listopadzie 2012 r. środowiska homoseksualne wygrały cztery referenda w sprawie małżeństw gejowskich: ponowne głosowanie w stanie Maine, dalej – kolejne w stanach Minnesota, Maryland i Washington. Wydano wówczas sumy dziesięć razy większe od tych, jakimi dysponowali obrońcy rodziny. Stosowana przez homoseksualistów propaganda była przy tym niezwykle przebiegła: ludziom pokazywano np. przyjazne twarze par gejowskich, które wydawały się lubić wszystko i wszystkich. Margines wygranej pozostawał stosunkowo mały – między 51 a 53% – ale nie to było najważniejsze: po raz pierwszy ruch LGBT zdobył przewagę.

Niedługo potem jego przedstawiciele opisali swoją kampanię w jednej z gazet. Od tamtej pory są w zasadzie nie do zatrzymania.

Irlandia: tworzenie fundamentów

Założone przez Atlantic Philanthropies irlandzkie grupy LGBT zaczęły kłaść fundamenty pod odniesione właśnie zwycięstwo ponad dziesięć lat temu. Ich ambitny plan, od samego początku obliczony na działania długofalowe, zakładał m.in. misterny i agresywny lobbing w parlamencie. Jego celem mieli być w pierwszej kolejności główni gracze irlandzkiej sceny politycznej. Metoda okazała się trafna: dość powiedzieć, że poparcie dla ruchu w irlandzkim parlamencie rosło w postępie geometrycznym.  

To, a także wszelkie inne środki, jakie wówczas podejmowano, miały na celu jedno: tj. „zmiękczenie” irlandzkiego społeczeństwa i przygotowanie gruntu pod ewentualną wygraną w referendum dotyczącym legalizacji małżeństw gejowskich, które z powodów prawnych musiało mieć charakter ogólnonarodowy.

W stronę referendum

Zyskanie wpływów w parlamencie i budowa atmosfery umożliwiającej usunięcie zastrzeżeń moralnych na margines w drodze odpowiedniej legislacji – to jedno. Czym innym jednak było skłonienie narodu o tysiącletniej tradycji katolickiej do akceptacji małżeństw gejowskich w drodze ogólnokrajowego głosowania.

Kwota, jaką środowiska LGBT przeznaczyły na ten cel, szacowana jest na 25 000 000 USD – co oznacza, że dysponowały one sumą 50 razy większą od tej, jaką na przygotowania do referendum mogły przeznaczyć organizacje broniące tradycyjnej definicji małżeństwa. Ich wydatkowanie było precyzyjnie zaplanowane – co odróżnia kampanię LGBT od tej prowadzonej przez ich przeciwników – tu w znacznej mierze widać zdanie się na przypadek.

Dysponując znacznymi środkami i setkami wolontariuszy homoseksualiści postawili na intensywną i długotrwałą kampanię propagandową. Narzędziem podstawowym stała się psycho-manipulacja. Przeciętny Irlandczyk nie był w stanie zorientować się w skali presji, jakiej go poddawano – a to był dopiero początek. Postawiono nie na argumenty racjonalne – lecz na emocje.

Ludziom wmawiano bez ustanku, że ci, którzy sprzeciwiają się małżeństwom homoseksualnym:

– sprzeciwiają się demokracji;

– są przeciwko prawom człowieka;

– szkodzą międzynarodowej reputacji Irlandii;

– szkodzą irlandzkiej gospodarce;

– są za dyskryminacją;

– są przeciwko miłości;

– są przepełnionymi nienawiścią bigotami;

– są głupi i zacofani.

Wszystko to miało zatrważający wpływ na stronę przeciwną. Doszło do tego, że ludzie sprzeciwiający się małżeństwom gejowskim byli przez ich zwolenników uważani za niższy rodzaj istot ludzkich; wypadki, gdy ktoś z powodu poglądów tracił pracę, nie były odosobnione. Szczególnie zaciekle atakowano osoby religijne i Kościół katolicki. Wiele osób czuło się zastraszonych i zagubionych, podczas gdy sympatycy LGBT coraz agresywniej i coraz bardziej otwarcie zaznaczali swoją obecność w przestrzeni publicznej.

Lekcja mechaniki wyborczej

W miarę zbliżania się terminu referendum sondaże wskazywały 78% na „tak”. Jednak homoseksualiści wiedzieli, że nie jest to jeszcze sytuacja w pełni dla nich bezpieczna.

Istniało ryzyko, że wiele osób ukryje swoje poglądy, a w ostatnim momencie zagłosuje zgodnie z sumieniem – równocześnie jednak udzielając ankieterom odpowiedzi poprawnych politycznie. Co więcej: zdawano sobie sprawę, że znaczny odsetek osób wspierających małżeństwa gejowskie to ludzie młodzi – a zatem elektorat niejednokrotnie, pomimo deklarowanego wsparcia, w dniu wyborów wykazujący się fatalną frekwencją.

Środowiska LGBT nadal mogły przegrać w sytuacji, gdyby odpowiednio duży odsetek ich zwolenników nie zagłosował, lub też nie zarejestrował się w miejscu zamieszkania (w Wielkiej Brytanii i Irlandii, wobec braku obowiązku meldunkowego, obowiązek rejestracji w lokalnym rejestrze wyborczym należy odnawiać co roku). Chcąc temu zapobiec, na kilka miesięcy przez referendum – korzystając ze wsparcia policji – dla osób chcących głosować za wprowadzeniem małżeństw gejowskich zorganizowano specjalne punkty wyborcze w collegach. Zgodnie z relacjami naocznych świadków często wbrew prawu pomijano formalne procedury rejestracyjne w celu dopuszczenia do głosu większej liczby wyborców. Zarejestrowano w ten sposób m. in. około 50 000 studentów, ujawniano też przypadki podwójnych rejestracji (aktywiści LGBT rejestrowali osoby już zarejestrowane gdzie indziej). Co więcej: płacono ankieterom, by ci upewniali się, że prawdopodobni zwolennicy małżeństw gejowskich dopełnili obowiązku rejestracyjnego w swoich miastach.

W dniu referendum aktywiści LGBT zorganizowali zakrojoną na ogromną skalę kampanię, zachęcającą do udziału w głosowaniu, opartą na mediach społecznościowych.

Efekt? 90% dających się zidentyfikować sympatyków LGBT i zwolenników małżeństw gejowskich oddało swój głos, podobnie, jak 95% tych, których zarejestrowano w collegach. Dla kontrastu – wielu przeciwników postulatu głosowanego w ostatnim referendum czuło się zastraszonych i przytłoczonych przez psychotechniki, na jakie byli wystawieni w trakcie ostatnich miesięcy, nie miało wsparcia organizacji, które namawiały by ich do głosowania – w rezultacie pozostało w domu.  

Nie ma wątpliwości co do tego, że w przypadku normalnego przygotowywania procesu wyborczego i standardowej kampanii, nawet wobec znacznych środków finansowych, jakimi dysponowały środowiska LGBT, ich postulat wcale nie musial wygrać. Jeden z głosujących poszedł jeszcze dalej: „gdyby głosowanie przeprowadzono przy zastosowaniu zwykłych schematów wyborczych, łatwo można to było pokonać”.

Środowiska obrońców tradycyjnego modelu rodziny

Pomimo trudnej sytuacji i psychologicznej manipulacji, jaką przeciw nim zastosowano, środowiska aktywistów broniących tradycyjnego modelu rodziny zachowały się godnie. Niestety byli osamotnieni. Jedyne środki finansowe, jakie zdołali zebrać, pochodziły od  osób prywatnych. Nie dysponowali żadnym zapleczem „z zewnątrz”. Ustawiano tyle znaków i ogłoszeń, ile było możliwe – pomimo licznych aktów wandalizmu. Rozdawano tysiące ulotek w miastach, a na terenach wiejskich starano się prowadzić agitację chodząc od drzwi do drzwi. Wydano blisko 100 000 egzemplarzy broszur. 12 zborów, prowadzonych przez baptystów, umieściło ogłoszenia na łamach prasy parafialnej.

Niestety zawiódł Kościół katolicki. Nie wezwał on wprost do głosowania na „nie”. Zgodnie z raportem Catholic Action League co najmniej 15 księży poparło kampanię LGBT, a przynajmniej jeden biskup skrytykował wysiłki środowisk pro-rodzinnych. Księża, którzy publicznie nawoływali do głosowania na „nie”, byli w tym osamotnieni i wyrażali swoją opinię na własną rękę.

Bez szczegółowego planu i skoordynowanej akcji zabrakło jednolitego przekazu. Skandowano hasła, o tym, że dziecko potrzebuje zarówno mamy, jak i taty, niektórzy próbowali mówić o zagrożeniu ideologią gender w szkołach, gdzie indziej wskazywano na zagrożenia wypływające z zachowań homoseksualnych. Niestety poziom oporu pozostawał daleko w tyle za silnie ujednoliconą, doskonale zaplanowaną, a także hojnie finansowaną akcją środowisk gejowskich.

Czy da się to jeszcze zatrzymać?

Mówi się, że Włochy stanowią kolejny cel środowisk LGBT. Słychać narzekanie na kilka krajów afrykańskich, które wciąż blokują prawa osób homoseksualnych…

Czy da się to zatrzymać? Oczywiście – przy zastosowaniu odpowiednich środków. Wszystkie techniki, wykorzystywane przez organizacje homoseksualne, można podchwycić i zastosować w drugą stronę. Plus – praca w zgodzie z Prawdą zawsze przynosi rezultaty. Kłamstwa, jakich używają aktywiści LGBT, ich irracjonalność, manipulacje – wszystko to działa tylko dlatego, że nie ma efektywnego oporu.

Największym zwycięstwem homoseksualistów stało się odcięcie dopływu wsparcia finansowego do środowisk broniących rodziny. Milionerzy i bilionerzy, którzy sympatyzują z tymi ruchami, mają możliwość wpłacenia sum znacznie przewyższających zapotrzebowanie. Ich chęć pomocy została jednak sparaliżowana strachem przez gejowską mafią. Musimy zatem stworzyć nowe metody finansowania. Zwykli ludzie stają się teraz ważniejsi niż kiedykolwiek.

Co więcej: wiele osób, w tym potencjalnych darczyńców, nadal nie rozpatruje całej sprawy w kategoriach wojny o podporządkowanie społeczeństwa, a jedynie zwykłego sporu między wierzącymi a ateistami. Sprawia to, że znaczna część wysiłków z naszej strony spełza na niczym, a zebrane pieniądze przeznaczane są na cele nie przynoszące sprawie większych korzyści.

Najważniejsze – to teraz wyciągnąć lekcję z tego, co 22 maja wydarzyło się w Irlandii.

Na podstawie: lifesitenews.com opracował: Mariusz Matuszewski

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *