Kilka refleksji imigracyjnych

Pieniądz rządzi światem

Warto sobie przypomnieć, że jako „biedni Bośniacy” – występowali wtedy na ulicach także polskich miast głównie żebrzący nachalnie Cyganie z Rumunii. Trochę podobnie jest dzisiaj, gdy za ofiary wojny podają się np. przybysze z Erytrei, gdzie jako żywo ani ISIS, ani nawet amerykańskich bombardowań nie uświadczysz – tylko po prostu jest biedniej, niż na przykład w Niemczech, czy nawet w Polsce. Fakt, że Erytrejczycy stanowią drugą co do wielkości grupę ubiegających się o prawo pobytu w UE – podważa więc koronny argument pro-imigranckich sentymentalistów, że przecież nie godzi się nie wpuszczać uciekinierów wojennych. Niejako poza dyskusją o domniemanej hidżrze –mamy bowiem do czynienia z klasyczną imigracją zarobkową, a zatem o jej przyjmowaniu w tym aspekcie decydować powinny względy ekonomiczne, tj. czy przybysze są potrzebni gospodarce krajów Unii.

Wydaje się, że przynajmniej w przypadku Niemiec – ale być może także Holandii czy Zjednoczonego Królestwa, ciągle jeszcze są, bowiem wciąż ubytek w liczbie rąk do pracy spowodowany dekadami niekorzystnej polityki demograficznej jest tam zbyt duży, by pozwolić na zabezpieczenie odpowiednich dochodów budżetowych oraz rzecz jasna istniejącego systemu opieki społecznej i emerytalnej. Pomimo więc oporów wśród samych Niemców – Berlin znakomicie wie, że oprócz kłopotów – ściąga sobie po prostu kolejną porcję taniej siły roboczej, a tylko w ramach unijnej nowomowy kryguje się i udaje, że robi łaskę całej Europie. Stąd właśnie żądania partycypacji w kosztach, stąd rozkładanie odpowiedzialności, stąd wrażenie poświęcania się w imię „europejskiej solidarności”. Słowem – Niemcy robią sobie dobrze (a przynajmniej tak uważa ich rząd), a my im mamy jeszcze za to współczuć.

Oczywiście, mamy tu do czynienia z kolejną rażącą sprzecznością interesów między narodami Zachodu – a elitami politycznymi europejskiego państwa. To dla tych pierwszych problemem (chociaż często nienazwanym) są kwestie cywilizacyjne, alienacja kulturowa przybyszów, zagrożenie codziennego bezpieczeństwa dotychczasowych tubylców. Dla rządzących – tworzących, jak opisano gdzie indziej, nowy naród polityczny, operujący w kategoriach globalnych – są to zagadnienia bez znaczenia, dzielące współczesnych proli, służące do skuteczniejszego rządzenia nimi i wtórne wobec kwestii utrzymywania permanentnego pseudo-wzrostu światowego rynku. W tym sensie fala imigracyjna przybijająca do Europy nie jest końcem, ani nawet poważniejszym zagrożeniem dla demoliberalnego świata kapitalistycznego, tylko po prostu jego logiczną konsekwencją.

Polska w kryzysie

Jakie są skutki ostatnich wydarzeń dla Polski – poza oczywiście rozpętaniem fejsbukowych histerii pro- i anty-imigranckiej, obu równie płytkich i zastępczych? Kryzys społeczeństwa polskiego jest faktem. Coraz słabiej identyfikujemy się jako naród – tzn. u siebie. Polskie współczesne uchodźstwo, choć przecież w dużej mierze złożone z jednostek spoza historycznie rozumianej inteligencji, a w dodatku mocno apolitycznych – ma bowiem łatwiej, nagle rozumiejąc znaczenie słów „swój” i „obcy”. Paradoksalnie, czy pojawienie się „obcych” na naszej własnej ziemi pomoże nam odnaleźć się jako Polakom? Trudno być jednoznacznie optymistycznym, skoro wywołane emocje mogą okazać się chwilowe, a fakt, że przy okazji całej dyskusji ci „tolerancyjni” nie są w stanie tolerować „nietolerancyjnych”, a prawdziwi patrioci najbardziej nienawidzą swoich rodaków, tylko tych o innych poglądach. Cóż, tego typu awantury rozpala się przecież nie po to, żeby wzmocniły narody przeciw nowej elicie, a w dokładnie przeciwnych zamiarach…

Na marginesie imigranckiej histerii pojawiają się zresztą pomysły, które tylko sytuację samych Polaków mogą dodatkowo pogorszyć. Znani miłośnicy łatwych recept na wszystko już np. przebąkują, że najlepszą metodą powstrzymania uchodźców przed przybywaniem do Polski – będzie całkowite zniesienie nędznej imitacji państwa opiekuńczego funkcjonującego nad Wisłą. Można założyć, że np. transmutującej się w KNP/KORWiN Platformie Obywatelskiej koncepcja taka może bardzo przypaść do gustu. A ponieważ żyjemy w III RP i co tu może pójść źle, to pójdzie – to zasiłki zostałby zniesione, ale ani wydatki budżetowe i koszty państwa by nie spadły (bo „oszczędzone” pieniądze szybko zostałyby przez kapitalistów partyjnych zagospodarowane na inne miłe im cele), ani pracy by nie przybyło. Zastanówmy się logicznie – przecież Polacy też nie wyjeżdżają z kraju tylko dlatego, że w Szkocji, czy Norwegii są lepsze osłony socjalne (choć cieszą się, że tam takowe stworzono). Banalną jest konstatacja, że wyjeżdża się za pracą. Tymczasem skoro imigrantom do Polski zaproponuje się 70 zł miesięcznie przez rok – a potem zachęci do szukania pracy i mieszkania „na tych samych zasadach co Polaków”, to mamy rozwiązanie problemu. Ani pracy bowiem, ani mieszkań w Polsce nie ma. I nie zmieni tego nawet szczere przekonanie demoliberałów, że bezrobocia też nie ma, bo nie udało się im znaleźć chętnych do czyszczenia przez 6 godzin szamba szczoteczką do zębów za 10 zł dziennie. Polska gospodarka (czy raczej to co z niej zostało) nie jest atrakcyjna ze względu na brak miejsc pracy i dlatego Niemcy grają na pewniaka wiedząc, że co użytecznego w imigrantach – uda im się wyssać, na pozostałe nacje zwalając odpadki i poczucie winy.

Kwestia odpowiedzialności

Odrębną kwestią pozostaje odpowiedzialność mediów – a raczej jej brak. To również spostrzeżenie dość oczywiste, ale czy któryś z pracowników mediów działających w Polsce w ogóle zauważyłby dylemat, który w ułamku sekundy musiała rozstrzygnąć węgierska reporterka w obliczu tłumu przełamującego granicę? Jasne, Petra Laszlo złamała podstawową zawodową zasadę niezaangażowania, tą samą, która każe beznamiętnie filmować tonące w błocie słoniątko. Laszlo stanęła jednak przed wyborem – czy jest przede wszystkim dziennikarką, czy Węgierką i kobietą w stanie bezpośredniego zagrożenia. Wybrała, za co spotkał ją zawodowy ostracyzm i ogólnoświatowe potępienie, nasuwa się jednak pytanie czy którykolwiek z bubków z mikrofonem w barwach mediów III RP w ogóle byłby w stanie myśleć i działać w tych kategoriach?

Reasumując, mimo całej swej obiektywnej powagi – problem imigrancki pozostaje w Polsce hasłem wyborczo-propagandowym, Mimo wszystko wciąż nie żyjemy w „Obozie świętych” i nie dotykają nas bezpośrednio zagrożenia czy obawy dręczące społeczeństwa Zachodu. Nie ma też większego sensu ulegać emocjom, które zaraz znowu każą komuś pomazać tatarski cmentarz, a innych skłonią do napadu na pierwszą budkę z kebabem, choćby nawet był on ormiański. Oczywiście, refleksja cywilizacyjna przy takich okazjach jest jak najbardziej na miejscu, w szczególności w tych środowiskach, które wciąż odwołują się do anachronicznych wizji „jedności łacińskiej Europy”, której jak widać już zupełnie wyraźnie – od dawna już nie ma. Nie ulegając popularnej herezji ekonomocentryzmu – w tym przypadku jednak faktyczne dla Polaków użyteczniejsza byłaby odnowa gospodarcza, socjalna i demograficzna, tj. takie wzmocnienie potencjału narodowego, w wyniku którego nie byłoby nad Wisłą już nawet miejsca na uchodźców. I problem sam się rozwiąże.

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *