Wydana w 2005 roku w Polsce powieść pt. „Obóz Świętych” autorstwa Jeana Raspaila, stała się na naszej, konserwatywno-narodowej prawicy książką wręcz kultową. Konserwatyści wręcz prześcigają się zachwytach nad nią, jako celną przypowieść o upadku Zachodniej Cywilizacji, proroctwo o zgubnym nań wpływie obcych kulturowo imigrantów, negację lewicowych i politycznie poprawnych mitów. Ów aplauz był i jest wzmacniany faktem, iż od czasu napisania tej powieści, a więc – od 1973 roku – rzeczywistość zachodniej Europy zdaje się potwierdzać, zarysowaną przez Raspaila wizję. Miliony pozaeuropejskich imigrantów (oraz ich potomków) na stałe zadomowiło się w Europie, nierzadko tylko w małym stopniu lub też wcale, asymilując się, z resztą społeczeństwa, zmieniając przez to w pewien sposób dawne oblicze Starego Kontynentu. Rządzący Europą zaś wydają się nie mieć żadnego sensownego pomysłu na rozwiązanie problemów związanych z wielkim napływem przybyszów z Trzeciego Świata. Jednym zdaniem: stara, chrześcijańska Europa ginie, a rodowici Europejczycy są zbyt słabi i głupi, by ten proces powstrzymać. Oto przesłanie Jeana Raspaila, które urzekło tysiące twardych konserwatystów w Polsce i na świecie, czyniąc jego „Obóz Świętych” jedną z najbardziej cenionych w tych kręgach powieści. Czy jednak rzeczywiście mamy się tu czym zachwycać?
„Obóz Świętych” jest powieścią łatwą i prostą w odbiorze. Ktoś powiedział, iż czyta się ją jak zbiór esejów. Trudno się nie zgodzić z tą oceną. Choć mamy tu do czynienia z powieścią, to jednak sposób narracji jej autora, zestawienie występujących tam wypowiedzi, aura otaczająca jej pozytywnych bohaterów, a także przedmowa i posłowie, jakie Raspail był łaskaw do niej dołączyć, czynią przesłanie tej książki, aż nadto czytelnym. Treść „Obozu Świętych” w jednoznaczny sposób wskazuje więc czytelnikowi, co jest przez jej Autora uważane za słuszne, a co za błędne, z którymi występującymi tam postaciami ma się solidaryzować, a do których czuć wstręt i odrazę. Ta okoliczność sprawia, iż łatwo jest rozpoznać poglądy promowane przez Jeana Raspaila. Ten fakt wprawia również w osłupienie co do skali zachwytów, jakie w kręgach konserwatywnych zdołała wzbudzić owa powieść. Mimo pewnych słusznych uwag i obserwacji, jakie są na jej łamach forsowane, „Obóz Świętych” poraża ogromem i bezczelnością propagowanych tam błędów i herezji.
Skazani na nienawiść?
Sednem omawianej książki Raspaila jest wizja nagłego napływu do Europy przeszło miliona przybyszów z Indii. Imigranci ci, mają być śmiertelnym zagrożeniem dla zachodniej Cywilizacji ze względu na swą religię, kulturę, obyczaje, a także … rasę. Ciągle więc na kartach „Obozu Świętych” czytamy o niosących zagrożenie „czarnych” Hindusach, o potrzebie obrony „białej rasy”, o tym, że rasy nie są sobie równe. Wśród szkodliwych, bo politycznie poprawnych tez, wymienia się zaś twierdzenia o tym, iż „kolor skóry to tylko powłoka, pod którą wszyscy ludzie są tacy sami„. Piętnuje się tam również brak „poczucia dumy ze swej białej skóry i jej znaczenia”. Całości dopełniają jeszcze wywody o niezmienności charakteru rasowego: ” białego człowieka się nie zmieni, czarnego człowieka się nie zmieni, ponieważ jeden jest biały, a drugi czarny (…) Jeden nie znosi drugiego, jeden drugim pogardza. Obaj się nawzajem nienawidzą (…) Nie można ich zmienić „. Pomysł „zniesienia ras” jest kwitowany w książce stwierdzeniem: ” Skowronek i koń przysięgają, że już nigdy się nie rozłączą „.
Z kolei, RPA, kraj, który oficjalnie sankcjonował dyskryminację rasową, przedstawia się tam, jako jedną z ostatnich oaz zachodniej kultury, nieustannie nękaną przez zewnętrznych i wewnętrznych wrogów. RPA jest więc państwem, który przeprowadził rozdział ras (a jak wiadomo ich przemieszanie z największych nieszczęść dla ludzkości), a także w razie potrzeby nie zawaha się sięgnąć po jedyny możliwy sposób ocalenia białej cywilizacji, to znaczy masakrę setek tysięcy starców, kobiet i dzieci. Jak tu więc nie kochać RPA, które spełnia wszelkie promowane przez Raspaila kanony bycia odważnym obrońcą chrześcijańskiej cywilizacji?
W swej przedmowie i posłowiu Jean Raspail otwarcie głosi, iż segregacja ras jest koniecznością, gdyż są one do siebie nieprzystawalne, kiedy przychodzi dzielić im to samo środowisko. Jaki obraz rasy kreśli więc Raspail? Wydaje się on być jasny. Fakt posiadania białej skóry jest powodem do dumy, determinuje to nasz charakter. Osobowość zostaje też wyznaczona przez posiadanie innej niż biała (np. czarnej) skóry. Odmienne rasy będą zawsze się wzajemnie nienawidzić i sobą pogardzać, dlatego nie mogę żyć one razem.
Gwoli ścisłości należy dodać, iż w końcówce powieści napotykamy na wypowiedź jednego z jej pozytywnych bohaterów, która nie pasuje do tej zarysowanej przed chwilą wizji. Hamadura (tak się nazywa ta postać) jest z pochodzenia Hindusem, który przystępuje do tytułowego „Obozu Świętych” (czytaj: bandy, która postanawia zabijać wszystkich napotkanych po drodze imigrantów). Człowiek ten deklaruje, iż dla niego „bycie białym nie oznacza koloru skóry, lecz stan ducha„. Takie postawienie sprawy może więc uspokajać i oddalać oskarżenia o rasizm. Jeśli bowiem nie wyznaczamy czyjejś przynależności rasowej poprzez jego kolor skóry, ale przez „stan ducha”, to wydaje się to nie być aż tak groźnym. Powstaje jednak pytanie, czy po tych wszystkich tyradach, jakie Raspail nam serwuje w kwestii wielkiego znaczenia białej skóry oraz ogromnego zagrożenia, jakie mają nieść dla Europy przybysze z Indii, m.in., ze względu na swą rasę, stwierdzenie o tym, iż ” bycie białym, to nie kwestia koloru skóry, lecz stanu ducha ” ma jeszcze, jakiekolwiek znaczenie? Czy może Autor nie próbuje w ten sposób mydlić oczu co poniektórym bardziej wrażliwym na przejawy rasizmu czytelnikom, przyczepiając nie-rasistowski kwiatek do rasistowskiego kożucha? Niestety, ale niemal wszystko wskazuje na to, że tak właśnie jest. Gdyby rzeczywiście bowiem Raspailowi chodziło tylko o „stan ducha”, jako wyznacznik identyfikacji, to nie dodawałby ciągle przy wzmiankach o Hindusach, iż są oni zagrożeniem dla Europy również ze względu na swą rasę. „Stan ducha” jest bowiem wyrażany przez cywilizację, kulturę, obyczaje, wierzenia, ale nie poprzez rasę, która przecież ze swej definicji jest zespołem wrodzonych cech biologicznych, tj. kolor skóry, barwa włosów, kształt twarzy, etc. Raspail mówiłby więc o „obcej cywilizacji”, „obcej religii”, „obcych wierzeniach”, ale nie „o obcej rasie”. Dla wyrażenia bowiem czyjegoś stanu ducha w 100 procentach wystarczą tego rodzaju określenia, zaś powołanie się tu na rasę niczego – poza przekonaniem, iż wrodzone cechy biologiczne wyznaczają naszą osobowość – tu nic nie wnosi.
Warto zauważyć, iż w całej powieści Raspaila, co rusz pojawiają się określenia faktycznie odczłowieczające i degradujące hinduskich przybyszów. I tak względem ciemnoskórych dzieci używa się tam słów typu: „potworki”; „potworkowate dziecko”, „potworkowate dzieci”, „dziecko-potwór”, „małe potworki”, „symboliczne potwory”, „karły”, „potworne karzełki”. Trudno oprzeć się wrażeniu, zwłaszcza, gdy weźmie się pod uwagę, wymowę całej książki, iż te degradujące przybyszów określenia są stosowane w celu osłabienia oporów czytelnika przed udzieleniem moralnego poparcia bohaterom powieści, którzy w imię ratowania zachodniej cywilizacji w pewnym momencie decydują się wystrzelać jak najwięcej owych „potworków” i „karłów”. Nie od dziś wszak wiadomo, iż obiekt swej agresji najlepiej jest odczłowieczyć. Dla nazistów Żydzi byli „podludźmi”, biali rasiści zwykli nazywać Murzynów „czarnymi małpami”, a obrońcy aborcji mówią o nienarodzonych dzieciach per „zygota”, „płód”, „zlepek komórek”. Temu odczłowieczanie hinduskich imigrantów towarzyszą jawne deklaracje pozytywnych bohaterów powieści Raspaila, w których deklarują oni, iż obcy rasowo lub kulturowo ludzie nie są dla nich żadnymi bliźnimi i w związku z tym nie poczuwają się względem nich do żadnej solidarności i miłości. „Pan nie jest moim bliźnim (…) zatem zabiję pana” – mówi stary profesor Calgues do młodego lewaka, który przyszedł okraść jego doń i zapowiedzieć nadejście milionów imigrantów. „ (…) chcę zgasić to spojrzenie, bo tak mi się podoba. Nie uznaję za brata żadnego z tych tysięcy Marsjan. Nie jestem z nimi solidarny i ten jeden raz chcę to sobie udowodnić!” – wykrzykuje konsul Himmans, inny z pozytywnych bohaterów „Obozu Świętych” przed zastrzeleniem przez siebie jednego z ciemnoskórych młodzieńców.
W świetle powyższego tym bardziej złowrogiej wymowy nabierają już bynajmniej nie słowa bohaterów owej powieści, ale samego Raspaila, który określa egoistyczne wartości mianem „normalnych”. Gdyby ktoś nie wiedział, to egoizm z sensie etycznym oznacza postawę pozwalającą nawet na krzywdzenie innych o ile tylko będzie to leżało w interesie danej jednostki czy grupy (jeśli mamy na względzie tzw. egoizm narodowy).
Słabo kamuflowany rasizm promowany przez Raspaila na łamach „Obozu Świętych” jest błędem i herezję, które są nie do pogodzenia z chrześcijaństwem. Ewangelia nie zna bowiem dzielenia i wartościowania ludzi wedle ich rasy. W Piśmie świętym czytamy, iż wszystkie narody zostały wywiedzione w jednego pnia ( Dz 17, 26); wszyscy ludzie zgrzeszyli ( Rz 5, 12) zaś ” Bóg nie ma względu na osobę, lecz w każdym narodzie miły mu jest ten, kto się go boi i sprawiedliwie postępuje ” (Dz 10, 34 – 35). Co więcej Biblia naucza, że Syn Boży, Jezus Chrystus cierpiał mękę Krzyża za wszystkich ludzi. Boża miłość, która kazała Ojcu posłać swego Syna na haniebną śmierć krzyżową obejmuje wszystkich ludzi. Pan Bóg kocha wszystkich ludzi (Mt 5, 44-45; J 3, 16). Na tej podstawie Kościół święty zawsze nauczał o zasadniczej jedności całej rasy ludzkiej i jednakowej godności wszystkich ludzi.
Gloryfikowanie RPA z jego apartheidem, jako oficjalną ideologią, kwestionuje z kolei tradycyjnie chrześcijański nakaz miłowania i sprawiedliwego traktowania wszystkich naszych bliźnich. Nasza miłość i sprawiedliwość nie może być mącona przez wzgląd na rasowe pochodzenie. Oznacza to, iż np. to co będziemy za równie złe uważać dokonywanie aborcji na białych, jak i czarnych dzieciach nienarodzonych. Zgwałcenie białej niewiasty będzie nas oburzało w takiej samej mierze co zgwałcenie czarnej kobiety. W sferze społeczno-politycznej miłość i sprawiedliwość objawiać będzie się w uznaniu równości wszystkich ludzi co do ich naturalnej godności i wypływającej z tego faktu praw, tj.: prawo do życia, wolności, honoru, pracy, poszanowania dobrego imienia, sprawiedliwego wynagrodzenia, własności, założenia rodziny. Apartheid z zasady jednak traktował w sposób gorszy ludzi o innym, niż biała kolorze skóry. Z mocy prawa czarni pracownicy otrzymywali tam znacznie mniejsze pensje za taką samą pracę co biali, służba zdrowia z białym personelem nie przyjmowała kolorowych rannych i chorych, choćby i mogło to dla nich skończyć się śmiercią, zaś przestępstwa dokonywane przez nie-białych były traktowane surowiej niż te same czyny w wykonaniu białych. Warto też dodać, iż za rasistowskie władze RPA wspierały mordowanie nienarodzonych dzieci, o ile te należały do rasy czarnej. Działo się to poprzez rządowy program wszczepiania Murzynkom aborcyjnego środka Depo-Provero. Mieszkające w tym kraju czarne niewiasty nie mogły otrzymać pracy bez przedstawienia swej karty kontroli populacji.
Mianem jawnej i ewidentnej herezji należy zaś nazwać Raspailowski pogląd w myśl którego charakter wypływający z rasowej przynależności jest niezmienny i w związku z tym ludzie odmiennych ras są skazani na wzajemną nienawiść oraz pogardę. Gdyby to było prawdą, to za kompletny nonsens musielibyśmy uważać katolickie nauczanie o powszechnym powołaniu do świętości! Gdybyśmy byli skazani na nienawidzenie i pogardzanie sobą nawzajem, to doprawdy jaki sens miałyby choćby wezwania Pana Jezusa, byśmy przebaczali i miłowali swych wrogów? Gdyby to rasa czyniła nas nieuleczalnie złymi (bo przecież żywienie do kogoś nienawiści i pogardy czyni nas złymi), to absolutnym absurdem byłaby nauka Pisma świętego i Magisterium Kościoła, wedle której zawsze jesteśmy w stanie odpierać pokusy do złego i postępować cnotliwie (por. 1 Kor 10, 13; Sobór Trydencki, Sesja VI, „Dekret o usprawiedliwieniu”, rozdz. 11; bł. Jan Paweł II, Veritatis Splendor, n. 102).
Podobnie odmawianie komukolwiek (choćby i naszym wrogom) miana bycia naszymi bliźnimi i kwestionowanie obowiązku miłości i solidarności, jaki powinniśmy w związku z tym im okazywać jest radykalnym zaprzeczeniem tego co na ów temat naucza Pan Jezus oraz Magisterium Kościoła. Podajmy kilka cytatów tego dowodzących: „Jest tedy bliźnim naszym (jak się to z nauki Chrystusa pokazuje,) każdy, którykolwiek potrzebuje pomocy naszej, choćby krewnym był, lub nie, choć mieszczanin albo gość, choć przyjaciel albo nieprzyjaciel” (Katechizm Soboru Trydenckiego, cz. III, p. VIII, 4); „Naszym bliźnim jest każdy człowiek, tak przyjaciel jak nieprzyjaciel. Tego uczy Pan Jezus w przypowieści o miłosiernym Samarytaninie” (Katechizm diecezji chełmińskiej, Grudziądz 1921, s. 50); „Pierwszy błąd, przynoszący dziś wielkie i powszechne szkody, polega na zapomnieniu o istnieniu węzłów wzajemnej solidarności i miłości między ludźmi, na które jako na konieczność wskazuje wspólne pochodzenie wszystkich i równość duchowej natury takiej samej u wszystkich, niezależnie od przynależności narodowej, a które są nakazane faktem ofiary złożonej na ołtarzy krzyża Ojcu przedwiecznemu przez Chrystusa Pana, dla odkupienia dusz” (Pius XII, „Summi pontificatus”); „Miłujcie nieprzyjaciół waszych, czyńcie dobrze tym, którzy was prześladują” (Mat 5, 44); „Jeśliby łaknął nieprzyjaciel twój, daj mu jeść, jeżeliby pragnął, daj mu pić, bo tak czyniąc, nałożysz węgli ognistych na głowę jego. Nie daj się złemu zwyciężyć, ale w dobrem złość zwyciężaj” (Rzym 12, 19 – 21).
Głodnych wystrzelać, spragnionych wyrżnąć
Najbardziej wstrząsającym elementem omawianej książki Jeana Raspaila jest jednak nawet nie jej nieudolnie maskowany rasizm, ale wręcz otwarcie pochwalane tu ludobójstwo. Co uczynić z milionem głodnych, spragnionych, pozbawionych dachu nad głową, z których większość to bezbronne kobiety, dzieci i starcy, zmierzających do brzegów Europy z nadzieją „lepszego jutra”? Odpowiedź, jaka wyłania się z kart „Obozu Świętych” jest jasna. Jako, że wywodzą się oni z innego kręgu kulturowego, wyznają obcą religię, należą do odmiennej rasy – należy ich wszystkich wymordować. Mamy tu mieć bowiem do czynienia z „pokojowym najazdem” na Europę obcych przybyszów, których bronią jest „nędza i litość”, a których miłosierne przyjęcie doprowadzi do zniszczenia europejskiej cywilizacji. Jedyną deską ratunku w tej sytuacji jest więc wycelowanie w stronę imigrantów broni i wystrzelanie ich wszystkich bez różnicy wieku i płci. Wyrzuty sumienia, jakie mogą się tu pojawić są zbędnym, a nawet lewicowym i modernistycznym balastem, którego trzeba się pozbyć. To przerażające, ale właśnie do takiego „morału” zmierza cała treść „Obozu Świętych”.
Bądź okrutny, wyrzeknij się miłosierdzia
Niepokojącą zapowiedź tej strasznej konkluzji znajdujemy już w samej przedmowie Jeana Raspaila, gdzie zapowiada on nadejście „okrutnych czasów”, w których „miłosierdzie zwane chrześcijańskim okaże się bezsilne”. Na dalszych stronach „Obozu Świętych” przekonujemy się, iż istotnie sposób obrony europejskiej cywilizacji, jaką proponuje nam Raspail nie ma nic wspólnego z chrześcijańskim miłosierdziem, za to przeniknięty jest okrucieństwem.
Cała nadzieja w ludobójstwie
” Wszystko zależy od Francuzów, prawda? Myślisz, że oni będą zdolni zabić milion nieuzbrojonych przybłędów? „. Oto fragment pytania, jakie niejaki Jack zadaje Normanowi Hallerowi, socjologowi i doradcy władz miejskich Nowego Jorku. To w usta Hallera Raspail wkłada cytowane wcześniej twierdzenia o koniecznej i nieodwołalnej nienawiści pomiędzy rasami. Ów socjolog, jako remedium na problemy rasowe trapiące Nowy Jork, wskazuje burmistrzowi tego miasta (owemu Jackowi) następujące remedium: ” Nic (nie można zrobić), panie burmistrzu, przynajmniej dopóki nie zabijecie ich wszystkich, jednych albo drugich, skoro nie można ich zmienić. A może pan potrafi? „. Burmistrz odpowiada na to: ” Psiakrew, nie potrafię! Możemy tylko czekać (…).” Zarówno Jack, jak i Norman, są ukazani w „Obozie Świętych”, jako ludzie z jednej strony rozsądni i mądrzy, z drugiej zaś: zbyt tchórzliwi i słabi, by uczynić coś konkretnego w obronie białej cywilizacji. Z jednej strony wiedzą, że „trzeba zabijać wszystkich”, z drugiej mają świadomość, że sami tego nie uczynią. Pozostaje więc mieć im tylko nadzieję na ludobójców – oswobodzicieli białej rasy i cywilizacji.
Zabić ich wszystkich!
Czy znajdzie się zatem ktoś mający odwagę wymordować setki tysięcy niewiast, dzieci i starców? Z tym pytaniem Raspail zostawia więc czytelników swej powieści od początku.
W miarę czytania książki pojawiają coraz to nowe promyki nadziei w tej sprawie. Wbrew lewicowej propagandzie, pomimo apeli „progresistowskiego” papieża i „modernistycznych” biskupów, wzywających do okazania miłosierdzia i solidarności przybyszom, znajduje się garstka prawdziwych bohaterów, którzy gotowi są ich zabijać. Obserwujemy więc jak dzielny kapitan Notaras nie chcąc pomagać w „inwazji na Europę” zostawia tonących imigrantów znad Gangesu, ich własnemu losowi (czyli na pewną śmierć w wodach oceanu). Władze Republiki Południowej Afryki stanowczo deklarują z kolei, iż żaden przybysz z Indii nie wkroczy żywy na jej terytorium, a cała masa imigrantów zostanie w razie potrzeby zmasakrowana przez karabinowe kule i lotnicze bomby. Prezydent Francji w swej uroczystej przemowie do narodu deklaruje, iż wydał rozkaz armii, by zabiła milion obcych przybyszów, wśród których – jak sam on przyznawał – były ” przede wszystkim kobiety, dzieci, wieśniacy bez pracy i bez źródeł utrzymania, wygnani przez głód, nędzę i nieszczęście „. Wreszcie zaczyna się formować tytułowy „Obóz Świętych”. A więc, nawiązująca do słów Apokalipsy św. Jana (20, 7-9) resztka obrońców dawnej cywilizacji. Owi „święci” okazują się spełnieniem nadziei Jacka i Normana, realizacją zapowiedzi południowoafrykańskiego rządu i rozkazu prezydenta Francji. Na czele z płk. Dragasesem postanawiają zabijać wszystkich imigrantów znad Gangesu, których spotkają na swej drodze. Nie ważne, czy będzie to mężczyzna, starzec, niewiasta czy małe dziecko. Nie jest istotne, czy napotkani przybysze są uzbrojeni, czy nie. Tak jak nie ważne jest, czy zachowują się pokojowo, szukając tylko chleba i dachu nad głową, czy też agresywnie. Dla raspailowskich „świętych” wszyscy oni, bez różnicy płci i wieku, pokojowych bądź agresywnych zamiarów, są wrogami i złoczyńcami, którzy zasługują na kulę w łeb. Ich „winą” jest ciemny kolor skóry, odmienny krąg kulturowo-religijny, w którym przyszło im się urodzić i wychowywać oraz nędza, która kazała im szukać lepszego życia, poza Indiami. Wyrok płk. Dragasesa i jego bandy brzmi więc: trzeba zabić ich jak najwięcej, najlepiej wszystkich, jeśli tylko się da. Dzielni obrońcy cywilizacji strzelają więc do każdego napotkanego przybysza bez ostrzeżenia, celowo zabijając nawet małe hinduskie dzieci. Swą misję traktują już nawet nie jako wojnę, lecz „safari”, czyli polowanie na zwierzęta, a nawet zabawę i „byczy wypad” kolegów. Każdego zamordowanego w ten sposób ciemnoskórego imigranta, zaznaczają niczym trofeum, jako kreska na kolbach swych karabinów.
Sumienie, jako przeszkoda
Zakaz zabijania niewinnych, potępienie ludobójstwa, miłość do ubogich, karmienie głodnych, udzielanie gościny wędrowcom – te wszystkie tradycyjne cnoty chrześcijańskie, jawią się w powieści, jako zbędny balast w wojnie ras i cywilizacji, która nas czeka. Wszak „przeżycie usprawiedliwia masakry”, a pilot, który niegdyś zrzucił bombę atomową na Hiroszimę spokojnie umierał w swym łóżku. Niestety jednak ” od tamtej pory zachodnie armie wyćwiczyły się w wyrzutach sumienia „. Chrześcijańskie i po prostu ludzkie odruchy sumienia, są więc na kartach całej powieści przedstawiane, jako objaw słabości i tchórzostwa europejskiej cywilizacji. Nadzieją są ci, którzy je odrzucą i posuną się do ludobójstwa.
Obrońcy jakiej cywilizacji?
Czytając „Obóz Świętych” ma się nieodparte wrażenie, iż Zachodnia Cywilizacja, którą autor tak opiewa i w imię której nie waha się on opiewać nawet aktów ludobójstwa i innych zbrodni, jest przez niego traktowana wybitnie powierzchownie. Chrześcijańska cywilizacja na kartach tej powieści, to przede wszystkim jej atrybuty zewnętrzne: budzące podziw wieże katedr, zabytki, zwyczaj jedzenia sztućcami. Gdzie jednak podziała się w tym wszystkim przemiana serca, skrucha, pokuta, odmienione życie? Słowem to wszystko: co pozwalało chrześcijanom zmienić bieg historii dawnej Europy i odmienić jej dawną specyficznie pogańską mentalność (niestety jednak nie do końca)?
Trudno jest doszukiwać się na kartach powieści Raspaila, śladów tego, co w cywilizacji europejskiej było najcenniejsze. Jest tam co prawda, fragment o ofiarnych zakonnikach, którzy chrzczą hinduskie dzieci (wystrzelane przed chwilą przez książkowych „świętych”), jednak ów wątek, po bliższym przyjrzeniu się wygląda bardziej groteskowo niż przejmująco. Oto bowiem, dobrzy i cnotliwy mnisi ratują dusze niewiniątek, którym śmierć zadali inni „święci”, prawdziwi obrońcy Europy. Poza tym, na poły groteskowym przecież fragmentem, „Obóz Świętych” nie oferuje nam prawie wcale, prawdziwie głębokich wspomnień chrześcijańskiej cywilizacji. Rzewnie i wzruszająco są za to opisane wspomnienia wizyt „świętych” w jednym z domów płatnej rozpusty. Jak brzmi komentarz narratora w tej kwestii: ” Widać było, że ogarnęło ich szczere wzruszenie. Miniony czas przybrał jakieś konkretne oblicze, a utracone szczęście – jakąś konkretną tożsamość. Na Zachodzie pieniądze dawały także szczęście. Tyle grzechów, ile proponowały… „. Właściciel tegoż przybytku, niejaki Sollacaro, po przystąpieniu do „Obozu Świętych” nie wykazuje żadnych oznak skruchy z powodu swej stręczycielsko-sutenerskiej przeszłości, chociaż jak deklaruje z dumą jest „katolikiem i nie zapomniał żadnej modlitwy”. Czego miałby zresztą żałować, skoro pozostali „święci” składają mu gratulacje z powodu prowadzenia najlepszego domu uciech na wybrzeżu, a nawet obwołują go kapelanem swej kompanii.
Do obrony jakiej cywilizacji wzywa więc Raspail, skoro łzy wzruszenia wywołuje w nim zarówno wspomnienie dawnych katedr, jak i przybytków prostytucji, jako oaz szczęścia i wytchnienia?
Pokojowa inwazja?
Fani omawianej powieści Raspaila usprawiedliwiają jej przesłanie twierdząc, iż przedstawia ona „pokojowy najazd” imigrantów na Europę, którego efektem będzie zniszczenie europejskiej cywilizacji, kultury i stylu życia, a w obliczu takowej inwazji trzeba zachowywać się jak na prawdziwej wojnie (czyli „strzelać do wszystkiego co się rusza”, jak wdzięcznie ujął to jeden ze zwolenników „Obozu świętych). Bronią obcych rasowo i kulturowo są „bieda”, „litość”, „głód”. Tą bronią są oni zdolni najechać i podbić Europę – dlatego też należy traktować ich jak wrogich najeźdźców, do których się strzela bez litości. Hinduscy przybysze z książki Raspaila, to odpowiednik żołnierzy Wermachtu atakujących Polskę w 1939 r., tyle tylko, że w odróżnieniu od tych drugich zamiast karabinów, czołgów i samolotów, mają oni w rękach tobołki i biedacze torby. Wojna to wojna, a „w miłości i wojnie wszystkie chwyty są dozwolone”. Cóż można odpowiedzieć na taką argumentację?
Nawet, gdyby w rzeczywistości i dosłownie miała się spełnić raspailowska wizja „pokojowego najazdu”, a więc z jakiegoś kraju wyruszyły by miliony uchodźców uzbrojonych nie w ostrą amunicję lecz swą biedę i nędzę, by zawładnąć innym krajem, to sposób postępowania z nimi „Świętych” byłby i tak moralnie nie do zaakceptowania. Owszem istnieją wojny sprawiedliwe, zaś rządzący danym krajem nie mają obowiązku wpuszczać doń kogokolwiek. Ale czy to oznacza, że w takim razie, zabawiać się w duchu „byczego wypadu” i „Safari” strzelaniem do każdego – bez różnicy płci, wieku, pokojowego bądź agresywnego nastawienia – „Śniadego”, jaki nawinie się pod lufę karabinu? Wbrew popularnemu przekonaniu, nawet na wojnie nie wszystko jest dozwolone i nawet wówczas trzeba okazywać swym nieprzyjaciołom litość, miłosierdzie i dobroduszność. Gdyby naprawdę któregoś dnia, jakiś kraj został zaatakowany przez „pokojowy najazd” milionów imigrantów, to pierwszą rzeczą, jaką należałoby względem nich uczynić, z pewnością nie byłoby strzelanie do nich wszystkich bez jakiejkolwiek różnicy, ale np. pojmanie, skierowanie do obozów uchodźców, a następnie odesłanie do kraju skąd przybyli.
Raspailowska wizja „pokojowego najazdu” i sposobu walki z takowym, wydaje się być tym bardziej groźna i przerażająca, gdy weźmiemy pod uwagę, iż autor „Obozu świętych” w wyraźny sposób sugeruje kogo w świecie realnym uważa za odpowiednik opisanych przez siebie w powieści „pokojowych najeźdźców”. W przedmowie do jednego z kolejnych wydań swej książki, które ukazało się w 1985 r., Raspail czyni wyraźne aluzje w tym względzie do społeczności muzułmańskiej, która już wówczas była w jego ojczystej Francji prężną mniejszością, coraz wyraźniej odciskającą swe piętno na obliczu nie tylko „najstarszej córy Kościoła”, ale i całej Europy. To mahometanie są więc owymi „najeźdźcami”, których miliony najechały Europę. Rzecz jasna, postępująca islamizacja Starego Kontynentu jest faktem i można mówić, iż przybiera ona coś na kształt „wojny kulturowej”. Dałby jednak Bóg, by chrześcijanie i konserwatyści nie chcieli stać się w obliczu tej okoliczności naśladowcami raspailowskich „Świętych”.
Zła powieść
Przy lekturze powieści zawsze istnieje pewien margines niepewności, wyrażony słowami: „Co autor chciał przez to powiedzieć?”. Jeśli więc, ktoś się uprze, to – z różnych powodów – będzie twierdził, iż Raspail, nie pochwala w swej książce zbrodni, a tylko ją ukazuje. Wszelkie zasady interpretacji tekstu, zadają jednak kłam takiej wykładni. Raspail w jasny sposób wskazuje, kto w powieści ma budzić sympatię, a kto antypatię. Pozytywnymi bohaterami są więc tu, ci którzy mordują bezbronnych i niewinnych, a negatywnymi, wzywający do miłosierdzia i litości. Nadzieją jest tu zbrodnia i ludobójstwo, zaś tchórzostwem i słabością, miłość wobec przybyszów z Indii.
Gdyby zestawić przesłanie książki Jeana Raspaila ze „złotymi myślami” „Biblii Szatana” Anthony’ego Szandora La Veya, znaleźlibyśmy uderzające podobieństwa pomiędzy oboma „dziełami”. „Bądź okrutny, nie miej litości dla wrogów”; „Torturuj i zabijaj, jeśli kto cię uderzy w prawy policzek, trzaśnij go w lewy i roztrzaskaj mu głowę”, „Niech będą przeklęci słabi, albowiem ziemia należy do silnych” – oto kilka (z nieco sparafrazowanych przeze mnie) cytatów z satanistycznej filozofii. Czy naprawdę wiele od nich różni się morał „Obozu Świętych”?
Mirosław Salwowski
a.me.
Ciekawą dyskusje o apartheidzie prowadziliśmy tutaj, więc żeby się nie powtarzać: http://archiwum.konserwatyzm.pl/aktualnosci.php/Wiadomosc/5501/
Mogę zgodzić się z tym, iż Apartheid – choć był oparty na złych przesłankach – znacznie górował nad tym, z czym mamy do czynienia w RPA dziś. Ale nie do kwestii pochwały apartheidu zamyka się sprawa „Obozu potępieńców”…, pardon „Świętych”.
Aparthaid nie był dobry. To prawda. Ale kolonizacja i jej pochodne utrzymywały afrykańskie plemiona w ryzach, dziś natomiast dano im wolność – a efektem jest Somalia, Sudan, Kongo… miliony zabitych i torturowanych. Chrześcijan można bezkarnie spalić żywcem na oczach całego miasta. Członków innego plemienia też. Nie wiem jak to ktoś odbierze, ale jestem jak najbardziej za starym porządkiem w Afryce.
Tym razem wyjątkowo zgodzę się z p. Salwowskim. Nie wiem i nie rozumiem czemu ludzie tak bardzo jarają się tym, że ktoś ma inną skórę. Rasizm pochodzi z pychy. Rasiści ośmielają się oceniać i komentować plan samego Boga co do istnienia ludzi o różnych kolorach skóry. Osobiście nie zdobyłbym się nawet na stwierdzenie czy rasy ludzkie są równe czy nie. Nie wiem tego, jestem tylko prostym chłopkiem ze wsi. Wiem tylko, że najwidoczniej są tak samo potrzebne.