Pierwsza ginie prawda

Spojrzeć chce zaś na nie nie tylko jako analityk, ale jako czynny, aktywny dziennikarz z 18-letnim stażem zawodowym.

Otóż przywołując jak bodaj wszyscy mówcy dzisiaj zagadnienie Ukrainy i Noworosji – muszę zaznaczyć, że po raz kolejny prawdziwą okazuje się maksyma głosząca, że pierwszą ofiarą wojny pada prawda. O tym, że w przypadku ukraińskim mamy do czynienia z wojną – dowiodę dalej, najpierw jednak przywołam dwa znamienne przykłady pracy mediów (w tym przypadku z Polski) relacjonujących ten konflikt. Zapewne ze względu na błąd w tłumaczeniu, pierwsze informacje o pamiętnej masakrze w Odessie podawane w Polsce mówiły, że zbrodni dopuścili się tzw. separatyści, czyli manifestujący w obronie rosyjskiego języka regionalnego. Wiadomości i komentarze były więc utrzymane w tonie bardzo surowego oburzenia. Gdy jednak okazało się, że cywili bestialsko zamordowali, spalili bojówkarze wynajęci przez oligarchów finansujących władze w Kijowie – ucięto jakąkolwiek dyskusję, nie pojawiły się sprostowania, ścichło oburzenie, a co najwyżej półgębkiem pisano o… rosyjskiej prowokacji. Podobnie rzecz się miała z atakami ukraińskich sił szturmowych na Donieck. 26 maja media w Polsce podały, że separatyści zaatakowali cele cywilne w mieście, w tym dworzec kolejowy. Tyle tylko, że przebywająca wówczas w Donbasie misja obserwacyjna Europejskiego Centrum Analiz Geopolitycznych na własne oczy widziała, że stroną atakującą były wojskowe śmigłowce Ukrainy, strzelające do kobiet, dzieci, ludzi, za którymi bynajmniej nie ukrywali się uzbrojeni po zęby rosyjscy terroryści. I znowu – mimo że media z Polski mają dostęp do naocznych świadków tych zbrodni, nie mają najmniejszego zamiaru korzystać z ich wiedzy. „Co to jest Prawda? Prawda stoi przed tobą” brzmiał jeden z najsłynniejszych dialogów w historii i współcześni dziennikarze mogliby śmiało powtarzać pytanie Piłata w nieskończoność.

Na przykładzie ukraińskim widać więc wyraźnie, że zadaniem mediów, w rozumieniu ich roli w świecie zachodnim nie jest zapobieganie konfliktom i wojnom, ale właśnie kreowanie i organizowanie konfliktów i prowadzenie wojen. Dzisiejsza wojna nie wymaga bowiem wyprowadzania na ulice ciężkiego sprzętu. Nikt w ostatnich dekadach nie prowadził większej ilości wojen niż USA, a przecież wielu obywateli tego kraju zdziwiłoby się, że działania ich kraju można określić w ten sposób. Podobnie jak Europejczycy w sierpniu 1914 r. nie zdawali sobie sprawy, że już toczy się I wojna światowa (słusznie nazywana Wielką Wojną Domową świata cywilizacji chrześcijańskiej), tak i my dzisiaj nie w pełni rozumiemy, że być może rozpoczął się trzeci etap tego samego konfliktu, tylko tym razem prowadzony na polu ekonomiki i informacji.

Wobec takiego rozumienia mediów – jako broni i informacji jako formy prowadzenia wojny w pełni uzasadnione wydają się tezy postawione tu przez Elenę Grigorijewnę [Ponomariową] i Michaiła Lenidowicza [Chazina], że nie może być mowy o „obiektywnym” dziennikarstwie jeśli w ogóle chce się jeszcze myśleć o dziennikarstwie uczciwym. Rzekoma przezroczystość mediów, bez intelektualnego zaangażowania ich kreatorów nieuchronnie prowadzić do cynizmu i nihilizmu, a więc w istocie do opowiedzenia się po jednej ze stron obecnego konfliktu, w dużej mierze ogniskującego się wokół podstawowych wartości, kontrowanych przez ich zaprzeczenie, myląco nazywane „demokracją i liberalizmem”.

Co więcej, właśnie owa „druga strona” ma pełna świadomość utylitarnego znaczenie mediów, czego w Polsce najbardziej chyba charakterystycznym przykładem była kampania przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Uczestniczący w niej dziennikarze nawet nie ukrywali, że ich zadaniem jest przekonywać, a nie informować, a więc pojęcia mediów, informacji i propagandy zostały znowu w pełni utożsamione, niczym w III Rzeszy.

Skutkiem m.in. tej operacji Polacy mieli bardzo nikłą świadomość, że pojęcia „suwerenności” i „integracji” (europejskiej) stoją do siebie w kontrze. Przeciwnie, Unię, podobnie jak wcześnie Pakt Atlantycki przedstawiano Polakom jako gwarancję pełnej i niepodzielnej niepodległości, co odnosiło się do zawsze ważnych dla moich rodaków wartości i emocji. Sytuacja dzisiejsza jest zresztą podobna, bowiem tylko „zasługą” mediów jest zignorowanie przez Polaków i wielu innych mieszkańców Europy faktu, że przestała być ona wspólnotą państw, a nabrała cech państwa związkowego, a następnie federalnego, zmierzając wprost do pełnego centralizmu. Specyficzną cechą tego organizmu, ukonstytuowanego ostatecznie przez Traktat z Lizbony, pozostaje jednak fakt, że można się zachować nazywając go suwerennym. W istocie bowiem znamiona suwerenności ma nie cała Unia Europejska, ale rządzącą nią, przed nikim w istocie nieodpowiedzialna Komisja Europejska, reprezentująca bezpośrednio interesy nowej klasy wschodzącej – biurokracji unijnej, a pośrednio będąca emanacją innej również zwyżkującej grupy – globalnej oligarchii.

Ten sam mechanizm zastosowano w przypadku wydarzeń na Ukrainie, kiedy to obliczoną na jak najdłuższe utrzymanie suwerenności państwa linię prezydenta Wiktora Janukowycza przedstawiano jako właściwie zrzeczenie się niepodległości ukraińskiej na rzecz Unii Celnej, z którą ledwie nawiązano poprawne kontakty. Dla równowagi zaś – i samym Ukraińcom, i Polakom, i zachodniej tzw. opinii publicznej dążenie do ograniczenie niezawisłości Ukrainy na rzec Unii Europejskiej, Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego – prezentowano jako politykę niepodległościową…

Media zastępują więc nie tylko wojnę, ale i właściwie resztę polityki. W realiach postpolitycznych przecież polityka nie powinna zajmować się „sprawami poważnymi” – dyplomacją i geopolityką, wychowaniem, edukacją, cywilizacją, kulturą, ideologią. We wszystkich tych kwestiach powinien panować albo absolutny „konsensus”, albo rzekoma „wolność”, również chroniona takim konsensusem jako określony zestaw treści i wartości. Wszystkie te zagadnienia w istocie zostają przesunięte w zakres działania mediów i polityki informacyjnej, sprowadzonej do dwóch elementów: propagandy i rozrywki.

Media bowiem osiągają cele polityczne, ale ich nie opracowują, w czym pomaga ich skomercjalizowanie, żerowanie na tragediach i prostych ludzkich popędach. W takim świecie głównym przeciwnikiem przywoływanego tu tyle razy uczciwego dziennikarza bywa często własny wydawca, czy właściciel nośnika medialnego, kierujący się określoną wyżej nowa, quasi-militarną definicją mediów i ich zadań. Tak oto w zintegrowanym świecie zanika kolejny, trochę już zapomniany aspekt suwerenności, która przecież niegdyś, w czasach tradycyjnych i średniowiecznych przypisana była wspólnotom, a nawet niektórym jednostkom. nie zaś tylko państwom, co do dziś odnajdujemy w dekonstruowanych stopniowo zawodach tzw. zaufania publicznego i ich korporacjach. Proces ten dotyka też w zastraszającym stopniu i tempie naszej, medialnej branży.

Z tego także powodu trudno mi sobie wyobrazić taką konferencję, na takim poziomie intelektualnym i tematycznym – zorganizowaną czy w Polsce, czy innych krajach Zachodu, gdzie media są już sprawdzonymi narzędziami propagandy i polityki informacyjnej, a zagadnienia ich obiektywizmu, ich integracyjnej i pacyfikacyjnej roli, nie mówiąc już o roztrząsaniu sfery trendów w których zmierza cywilizacja, czy światowa ekonomia – nie wydają się już możliwe do publicznego dyskursu nawet w obrębie swojej branży. Zapewniam, że pytania: co nastąpi po światowym kryzysie systemu ekonomicznego? Co zastąpi w przyszłości Unię Europejską? Jakie formuły społeczne ułożą relacje między schyłkowymi, a wschodzącymi klasami społecznymi? – akurat w moim kraju bez próby udzielania odpowiedzi zostałyby uznane za spiskologię, fantastykę i coś z założenia niepoważnego.

To także jest odpowiedź na wiszące tu w powietrzu pytanie jaka jest cena źle ukierunkowanego zrzeczenie się suwerenności i niszcząco dokonanej integracji, a w istocie globalizacji.

Konrad Rękas

Wystąpienie na IX Białoruskim Międzynarodowym Forum,

Mińsk, 10 czerwca 2014 r.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Pierwsza ginie prawda”

  1. Obawiam się, że marksowski model walki klas (?, czy jak to określić) zaczyna obecnie być adekwatny: z jednej strony „wilki i rekiny globalizacji”, tzn. miedzynarodówka szefów korporacji, właścicieli tychże korporacji oraz, mówiąc skrótowo, „lichwiarzy”, a po przeciwnej stronie – międzynarodowy „uogólniony proletariat”. Pomiędzy nimi – państwo o zredefiniowanej roli, a raczej roli zredukowanej do drenażu fiskalnego od „proletariatu” do „elyty”. Do tego media i przemysł rozrywkowy, pełniące rolę pacyfikacyjną (gł. ogłupiająco-strasząc-bawiąc), a jeśli trzeba – szczującą (wskazywanie tzw. „wrogów”, aby „masy” ponapierdalały się nieco miedzy sobą, co odwraca ich uwagę od realnych wrogów – czyli „elyty”). Prawdopodobnie niedługo dolączy do tego „ekumeniczna religia światowa”, jako pomocnicze narzędzie szantażu moralnego (w końcu 2017 rok to 500-lecie reformacji, 300-lecie masonerii i 100-lecie rewolucji blszewickiej, więc jakiś „przełom ekumeniczny” pewnie się pojawi; może nawet sfabrykują laserami na niebie „wirtualna Paruzje”, 🙂 ?).

  2. Ale dowcip polega na tym, że w Marks w części analitycznej bez wątpienia miał rację – zwłaszcza diagnozując kapitalizm, czy porządkują pojęcie socjologiczne i politologiczne pozwalające zdefiniować jednocześnie materialną i duchową sferę życia. Dopiero w części proponowania rozwiązań opuszczała go logika myślenia 😉

  3. Zgadza się: diagnoza raczej poprawna, a co do terapii – różnie o tym można sądzić. Chociaż przetrzepanie skóry często przywraca poczucie realizmu. Bez Lutra nie byłoby Soboru Trydenckiego, :-).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *