Praca a kapitał

Dom w budowie

Niestety, znana praktyka jest nieco inna. W pewnej znanej mi z moich podróży brytyjskiej firmie, w której zatrudnionych jest m.in. wielu Polaków – kilka miesięcy temu właścicielka stwierdziła, że choć od kilku lat płace nie były podnoszone – pracownicy nie mogą nadal spodziewać się podwyżki, ponieważ właśnie kupiła sobie nowy dom i ma w związku z tym wydatki. W UK obowiązuje jednak płaca minimalna, która w kwietniu br. została podniesiona z £ 6.70 na godzinę do £ 7.20/h. Chcąc nie chcąc również i wzmiankowana właścicielka musiała podwyżkę wdrożyć, co nieco sobie osłodziła spłaszczając wszystkim dochody i likwidując większość dodatków funkcyjnych. Następnie zaś oświadczyła, że w tej sytuacji – skoro dom jest jeszcze w urządzaniu – ograniczy wydatki inwestycyjne firmy, nie ma więc mowy np. o zakupie nowego sprzętu czy nawet środków niezbędnych do codziennej pracy. Jak sobie radzić z jej wykonywaniem? A to już problem samych pracowników, właścicielka ma dość zmartwień z doborem koloru zasłon.

Na obrzeżach

Ktoś powie, że to argument przeciw płacy minimalnej – niesłusznie, bo łatwo zgadnąć ile bez niej wynosiłyby zarobki we wspomnianej firmie gdyby np. przyszło płacić za lot właścicielki w kosmos. Inny zauważy, że to wyjątek, patologia, a w ogóle jest wolność i można pracę zmienić, jak się nie podoba – to jednak założenie naiwne, zakładające, że filozofia prowadzenia działalności w innych miejscach jakoś istotnie się różni w sytuacji gdy wciąż mamy do czynienia z rynkiem pracodawcy, a nie pracownika. Oczywiście zwolennicy przywołanej na wstępie tezy o z natury wyższej racjonalności pracodawcy prywatnego dodadzą też, że takie przykłady w makroskali nie mają znaczenia, bo przecież podejmujący błędne decyzje ekonomiczne przedsiębiorca zbankrutuje, jego zadania i na pewno pracowników przejmie ktoś inny, mądrzejszy itd. – co jednak wydaje się błędem percepcji, niedostrzeganiem co jest regułą, a co bywa wyjątkiem. Wreszcie prawdziwy dogmatyk w ogóle zaprzeczy, jakobyśmy mieli do czynienia ze zjawiskiem negatywnym – bo przecież dzięki decyzjom wykańczającej dom pracodawczyni wprawdzie jej własna firma się nie rozwija, efektywność realizacji jej zadań spada, a zatrudnionym nie wzrasta siła nabywcza – no ale przecież przybędzie choćby dostawcy zasłon (oczywiście kiedy już w końcu uda się je wybrać). Tyle tylko, że nie ma gwarancji, czy on z kolei nie oszczędza na nowy samochód… Faktycznie bowiem, tak skonstruowana gospodarka nadal się jakoś kręci – tylko z coraz większą rzeszą na jej całkowitych obrzeżach i to pomimo posiadania i wykonywania pracy i uzyskiwania dochodów pozwalających na utrzymanie minimum egzystencji.

Czy jest różnica?

Oczywiście, z punktu widzenia samego pracobiorcy różnica między pracodawcą państwowym (zwłaszcza takim, jakiego niektórzy pamiętają jeszcze sprzed ’89), a prywatnym nie wydaje się duża. Państwo również posiadało tendencję do maksymalizacji swojej części dochodu uzyskiwanego z pracy, nie tylko go jednak „marnując”, ale przede wszystkim wydając na inne cele, uznawane z różnych względów za zasadne – w tym przede wszystkim jednak na inwestycje mające w założeniu unowocześnić, czy zwiększyć efektywność całej gospodarki (niekonsumpcyjne gałęzi przemysłu – jak maszynowy, sieci energetyczne, pozyskiwanie źródeł energii, budowę infrastruktury). Działania te niekoniecznie były skuteczne, a niemal nigdy nie dawały szybkiego, odczuwalnego powszechnie efektu – a takim byłby przecież niemal wyłącznie wzrost indywidualnej konsumpcji i poprawa warunków bytowych. W tym sensie pracodawca prywatny, który zamiast inwestować we własną firmę albo dawać podwyżki pracownikom buduje dom, leci na egzotyczne wczasy lub po prostu uzyskany dochód przepija – samemu pracownikowi wydaje się równie obmierzły, jak państwo, które zamiast dać mu na samochód budowało kolejną fabrykę obrabiarek. W tak lubianej jednak przez klasyków liberalizmu „perspektywie długoterminowej” – różnica między oboma podejściami do gospodarki i obiema formami własności jednak przecież istnieje.

Czy więc opisana sytuacja, a raczej jej zaprzeczająca doktrynie powszechność może być uznana za argument strony przeciwnej praktykom kapitalistycznym, a w każdym razie zdecydowanej dominacji kapitału nad pracą? Także niekoniecznie, jak zwykle bowiem, nie jest to ani opis sytuacji na PRECZ, ani na WIWAT. To po prostu obserwacja jak naprawdę wygląda świat i działa gospodarka, nie tylko zresztą w skali mikro…

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Praca a kapitał”

  1. Pan Rękas to jakiś absolwent akademii pierwszomajowej. Większych bzdur nigdzie nie czytałem. Czy pracownikowi ktoś broni podnosić swoje kwalifikacje i pójść do innego pracodawcy. Czy mityczna PODWYŻKA jest jakimś obowiązkiem pracodawcy? Czy pracownicy w domaganiu się PODWYŻKI byli jakoś sensownie zorganizowani? Tak tak, jest duża różnica między związkami na zachodzie a w Polsce. Czy ci PRACOWNICY polscy oprócz chęci zarabiania mieli chociążby na tyle opanowany angielski (skoro mieszkają w Zjednoczonym Królestwie), żeby wiedzieć w ogóle jak poprosić o podwyżkę? Pytania mnożą się jak króliki. Sam osobiście nie raz nie dostałem pracy bo coś tam… ale nie domagam się od nikogo, a już na pewno nie od państwa, by za mnie myślało i robiło i mi coś dawało (np. na nowy samochód). Sam sobie na swój samochód zapracowałem i tylko socjaliści o takim myśleniu jak Pan Rękas dalej mnie okradają, bo przecież on ma…. Coś obrzydliwego czytać takie teksty

  2. Więc skoro się Pan niczego nie domaga – to czemuż się Pan tak oburza, od autora też nic Pan nie chcij, nie nowina będzie 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *