Mieliśmy przy okazji Światowych Dni Młodzieży w Krakowie pokaz przerażającego przerostu formy nad treścią w mediach dowodzący, że propaganda już dawno przestała być zadaniem dla jubilerów, przechodząc w sferę zainteresowania stawiaczy pali mostowych. Mieliśmy też walkę o słowo papieskie, z góry i z założenia przegrywaną przez wszystkich zniechęconych do Franciszka za jego postawę w kwestii uchodźców. W efekcie reszta opinii publicznej została ogłuszona tym, czego wcale Ojciec Święty nie mówił, ale co niektóre media i środowiska chciałyby, aby powiedział i zrobił. No i mieliśmy zupełnie bezprecedensową, zwłaszcza w warunkach polskich falę hejtu do następcy św. Piotra.
Święty obciach
Odnośnie relacji z Krakowa i przyległości – właściwie napisać można tylko jedno: Drodzy Nie – Kościelni i niewierzący telewidzowie. Jeśli wkurzał was permanentny medialny orgazm na tle ŚDM – to wiecie teraz, co czuje zdrowy emocjonalnie i estetycznie człowiek rok w rok katowany tak samo na świeckim tle Wielkiej Orkiestry… Infantylizacja przekazu zaprezentowana przy tej okazji we wszystkich bez wyjątku masowych publikatorów dowodzi tylko jakiemu sprymitywizowaniu uległa propaganda, testowana chyba przy okazji – i jak dalece nie boi się ona już wyobcowania, czy wrażenia zwykłego obciachu… Niestety, ale nasuwa się przerażająca refleksja, że może to redaktorzy wydań i sami prezenterzy, choć nie wyglądają i nie brzmią – ale wiedzą co robią i to właśnie takich chichotów, podskoków, pisków i egzaltacji wymaga współczesny odbiorca?
Skądinąd zresztą właśnie wychodząc na chwilę z roli zaangażowanego widza – można zauważyć prawidłowość pozapapieską, ale też związaną z działalnością mediów, tych tzw. publicznych. To prawda, że w nieustannym polemicznym przydechu i łopatologii rządowej są one męczące. Ale denerwują one obecnie głównie zwolenników władzy poprzedniej, tudzież nagle objawiony „obóz demokratyczny”. Dla normalsów – w czasach sprzed PiS brzmiało to tak samo, tylko młotkowano kogoś innego. Słowem – wektor był ten sam, tylko zwrot przeciwny.
Co powiedział papież?
Wracając jednak do Franciszka – to najmniej mogliśmy i nadal możemy dowiedzieć co naprawdę powiedział i co uznał za ważne do przekazania także Polakom na tu i na teraz. Jak zwykle jednak papież okazał się być mądrzejszy od nadgorliwych interpretatorów jego słów. Czy obecnej sytuacji na świecie nie oddaje najlepiej to zdanie wygłoszone jeszcze w drodze do Polski: „Mamy do czynienia z wojną o zasoby, o pieniądze, o kontrolę nad narodami – ale nie z wojną religijną. To inni chcą, aby tak ona wyglądała”? Papież nie tylko powiedział to wszystko, o czym jego zawzięci krytycy byli pewni, że zamilczy – choćby o męczeństwie ks. Jacquesa Hamela. Przede wszystkim jednak swój przekaz bardzo mocno ztargetyzował: – Przy tej okazji przypomnijmy także deklarację wspólną między Kościołem katolickim w Polsce a Kościołem prawosławnym Patriarchatu Moskiewskiego: jest to akt, który rozpoczął proces zbliżenia i braterstwa nie tylko między dwoma Kościołami, ale również pomiędzy dwoma narodami. Naród polski pokazuje można rozwijać dobrą pamięć i porzucić tę złą – mówił Franciszek na Wawelu. A w obecnych realiach brzmiało to, jakby opowiadał o zupełnie innym kraju!
Zaprawdę bowiem – oto jest klątwa papieska! JP2 mówił rozsądne rzeczy zwłaszcza w swoim nauczaniu społecznym. Nikt go nie słuchał, bo wszyscy darli mordy i coś durno śpiewali. B16 z wiekiem dojrzał do ciekawej refleksji teologicznej i liturgicznej – ale kto by słuchał przeintelektualizowanego niemieckiego nudziarza. A Franciszka, następcy stylu Wojtyły – nie słucha się już w ogóle, bo nieważne co powiedział, ważne jak to przetłumaczą, zinterpretują, a przede wszystkim jaki mem z tego zrobią.
Jedyny przekaz, jaki otrzymaliśmy z tej wizyty – to z jednej strony idiotyczne podrygi telewizyjnych gwiazdek w stylu „kochamy Cię, Alleluja” i analizowania jak ślicznie Franciszek powiedział „dobry wieczór”. Z drugiej – zaciekłe przekonywanie, że papież przyjechał po coś innego, niż rzeczywiście przybył, mówi co innego niż mówi – i w ogóle jest kimś innym, niż widzialną głową Kościoła katolickiego. Oto Polskę odwiedził równiacha wyłącznie w celu nasobaczenia miejscowym katabasom, tudzież krytyki rządu. Wpleciono Franciszka nawet w pseudo-spór o Trybunał Konstytucyjny! I robiono to w sumie bezkarnie, grając do jednej bramki, bo reszta potencjalnie zainteresowanych przesłaniem papieskim – mecz oddala walkowerem. A nawet postanowiła potraktować papieża jak starą futbolówkę.
Mówić i robić swoje
Fala nienawiści do papieża w związku z tym co mówi o uchodźcach (a właściwie co mówi o przykazaniu miłości bliźniego, właściwie tylko przy okazji kwestii imigranckiej…) to z jednej strony tylko kolejna faza całkowitego odpuszczenia sobie tego biskupa Rzymu przez część środowisk ideowych i politycznych. Trudno oprzeć się wrażeniu, że cokolwiek by Franciszek nie powiedział, to nastawienie niektórych kręgów określających się jako prawicowe, patriotyczne itp. – waha się między wspomnianym hejtem, a ponurą rezygnacją, w duchu „no tak, Tron Piotrowy jest pusty….!”, „ciężko nas doświadczasz, Panie!” itp. A może to po prostu normalne w tych kręgach cierpiętnictwo, w duchu „wypijmy za nasze spalone dwory i zgwałcone prababki”, tudzież umysłowe lenistwo, bo żeby wykorzystać na swoją nutę to, co naprawdę papież mówi i pisze (tak jak czyni to wszelkiej maści postęp i lewactwo) – a, to już by trzeba coś przeczytać, coś pomyśleć, napisać. A jęczeć i jojczeć albo wołać, że „Bergolio to kretyn!” – jest zwyczajnie łatwiej.
Po drugie zaś cały ten hejt jest zwyczajnie niedojrzały. Przecież gdyby np. wybuchła wojna – to papież, jak wszyscy jego poprzednicy – zapewne rytualnie wezwałby obie strony do zaprzestania przelewania krwi, powtarzał apele o rzucenie broni i omawiał problem wojny jako zła. Taką ma po prostu pracę i rolę na tym doczesnym świecie. Czy uczestnicząc w takiej wojnie, z musu, dla idei, w imię wyższych wartości, słuchając rozkazu czy po prostu też robiąc swoje – też nieustannie powtarzalibyśmy „no co za debil! Co on wygaduje?! On nie rozumie, że my się musimy/chcemy/potrzebujemy bić i zabijać?!”. Przecież tak już było. Przecież takie rzeczy zdarzyły się już Benedyktowi XV, Piusowi XII, a za naszych czasów także i JP2. I co – były apele o pokój nie mniej gorętsze, niż dzisiejsze tłumaczenia Franciszka o relacjach chrześcijaństwo – uchodźcy. I jakoś aż tak poprzednim papieżom nie bluzgano. Przynajmniej nie w internecie…
Dlatego patriarcha Zachodu i tak mając ten problem, że nie bardzo czego już ma być patriarchą – ma prawo i obowiązek robić swoje. A mądry i CHRZEŚCIJAŃSKI włodarz i suweren danego kraju i narodu też wiedzieć powinien swoje. O ile oczywiście w końcu się gdzieś taki trafi… I o co tu się tak zapluwać?
Oczywistością jest, że organizowane w takiej skali „spotkania z papieżem ” mają co najmniej jedną cechę wspólną z koncertami rockowymi (od których zresztą zapożyczyły część stylistyki). Oczywiście mają swoich zagorzałych fanów przekonujących, że „liczy się sam udział”, „osobiste przeżycie” „poczucie wspólnoty” – a nie konkretny przekaz. Ale dla reszty i tak lepiej wypada to w telewizji. Co więcej zaś – jeśli miałoby to tak dalej wyglądać, to podróże papieskie przynajmniej do Polski (niegdyś szumnie zwane „pielgrzymkami”) zwyczajnie nie mają sensu. Chyba, że faktycznie posłuchamy co papież ma do powiedzenia – choćby krytycznie. I wykorzystamy doświadczenie, żeby na czas wizyty wyłączyć wszystko, co nie jest bezpośrednim, pozbawionym skrótów i komentarzy tekstem wypowiedzi papieskiej. Takie ćwiczenie w samodzielnym słuchaniu, rozumieniu i wyciąganiu wniosków w sumie zawsze może się przydać.
Konrad Rękas