Sułkowski: Precz z frajerokracją!

Zapewne większość czytelników kojarzy amerykański film komediowy klasy B z lat 80-tych ubiegłego wieku o wymownym tytule „Zemsta frajerów” (ang. Revenge of the nerds). Polskie tłumaczenie nie oddaje dokładnie o jaką grupę społeczną chodzi, bowiem angielski „nerd” to ktoś, kto jest ponadprzeciętnie inteligentny, uwielbia zdobywać wiedzę, przewyższa swoich rówieśników pod względem merytorycznym ale jednocześnie odbija się to negatywnie na jego relacjach towarzyskich – jest wycofany, nie ma powodzenia u płci przeciwnej dlatego chętnie oddaje się rozrywkom odpowiednim nerdom, czyli np. gry, komiksy czy inne aktywności niewymagające interakcji bądź umożliwiające ją w obrębie innych „nerdów”. Tytułowy frajer oddaje więc tylko te negatywne elementy powyższego opisu, ale na potrzeby niniejszego tekstu to pomieszanie znaczeniowe będzie całkiem przydatne. Mamy bowiem w Polsce, zwłaszcza w pokoleniach X i Y, pewien obraz ucznia godnego naśladowania, będącego wzorem dla innych. Często mawia się o takich „prymus”. Jest to ktoś, kto ma dobre oceny, szkoła angażuje go w liczne konkursy i podobnie jak w filmach obwoźnym mistrzem Kung-Fu jest pan Miyagi, tak prymus jest obwoźnym mistrzem we wszelkich możliwych aktywnościach mogących przynieść zarówno uczniowi jak i szkole pewne korzyści. Niestety najczęściej takowy prymus to nie jest jednostka odpowiadająca w zakresie cech pozytywnych definicji „nerda”. Gdyby być bardziej precyzyjnym, to chyba najlepszym pojęciem obrazującym sylwetkę takiego ucznia to po prostu kujon. Ktoś, kto potrafi nauczyć się na pamięć pewnych formułek, powtarza je pod klucz i dzięki temu osiąga cele edukacyjne stawiane przez system. Czyli całkowite przeciwieństwo zdolnego erudyty – ideału stawianego przez myśl klasyczną.

I właśnie w tym miejscu zauważyć należy istotny problem, który stanowi istotę tytułowej frajerokracji, którą można nazwać też kujonokracją. Taki uczeń jest modelowym produktem współczesnego polskiego systemu edukacji oraz akceptacji tegoż systemu przez społeczeństwo. Zawsze bowiem posłusznie wykonuje polecenia nauczycieli, aby nie narazić swojej średniej ocen, toteż nigdy nie wykazuje się refleksją i myśleniem krytycznym. Pokornie klepie to, co wykuł na blachę, uważnie zerkając czy potok wypowiadanych słów spotyka się z mimiczną akceptacją tego, od którego zależy jednostkowy sukces w postaci pozytywnej oceny – nauczyciela. Tenże oczywiście będzie usatysfakcjonowany pokorą swojego pupilka, wiernością w recytowaniu podstawy programowej oraz byciem tym, który już samym skinieniem głowy da znak, że uczeń doskonale wykonał swoją pracę i tym samym może być wzorem dla innych. Taki uczeń to skarb na wielu poziomach – idealne dopasowanie do wymagań systemu pozwala na chwalenie się konkretnym przypadkiem zarówno na zebraniach, dniach otwartych jak i właśnie wychodząc ze szkoły by ją reprezentować. To wszystko rzecz jasna dzieje się przy społecznym poklasku – któż nie chciałby mieć w rodzinie prymusa, który jest punktem odniesienia dla rodzeństwa, kuzynostwa i reszty dzieci w rodzinie i wśród znajomych? Ciocia na imieninach może długo opowiadać o pociesze, która w poniedziałek pięknie wyrecytowała wiersz na konkursie, w środę stawała w szranki w konkursie matematycznym a w piątek oddała pracę na konkurs plastyczny. Można pomyśleć, że oto mamy do czynienia z istnym człowiekiem renesansu, polihistorem pokroju Leibniza! Niestety polski system edukacji publicznej jest zbudowany w sposób taki, że odróżnienie naprawdę zdolnego i perspektywicznego ucznia od klepacza wyćwiczonych zbitek słownych jest bardzo trudne na podstawie samych ocen oraz peanów ze strony ciała nauczycielskiego. Co więcej – sylwetka kujona jest spełnieniem oczekiwań nie tylko systemu edukacji oraz dużej części społeczeństwa rozkochanego w bezwartościowych wskaźnikach ale i części rynku pracy, który chętnie wchłania ludzi bezrefleksyjnie oddanych linii korporacji czy mniejszej firmy. Kujon to przecież doskonały pracownik pokornie stosujący się do nawet najgłupszych pomysłów przedsiębiorstwa, bo uznaje je za element konieczny sprawnego i dobrego funkcjonowania. Został wytresowany w klepaniu formułek w systemie edukacji, spotkała go za to nagroda od społeczeństwa (rodziny i jej otoczenia), więc powiela wzorzec w życiu dorosłym robiąc to najczęściej z pozytywnym skutkiem, bo dla szefa taki prymus to właśnie ten, którego można postawić innym pracownikom za przykład. Produkt takiego sposobu myślenia nie zadaje więc pytań o sensowność tego, co robi – jest do tego niezdolny a nawet jeśli w pewnych przypadkach jest zdolny, to nie wykracza poza swoją sferę komfortu, więc nie kontestuje tego, co pozwoliło mu na odniesienie sukcesu.

Można zadać jednak pytanie, dlaczego opisuję to zjawisko i skąd w ogóle refleksja na ten temat? Otóż lata po zakończeniu edukacji w polskim systemie, a w życiu dorosłym mając szczęście niewielkiej styczności zarówno z kujonami jak i środowiskami wspierającymi takie postawy, znów doświadczyłem tego zjawiska. Obejrzałem bowiem kilka materiałów jednego z kandydatów na prezydenta – doktora ekonomii Artura Bartoszewicza. Jest to modelowy produkt frajerokracji – naszego chorego systemu edukacji na każdym szczeblu oraz klakierującemu temu społeczeństwu, któremu wystarcza właśnie klepanie formułek, by uznać kogoś za erudytę oraz umiejętność jedzenia sztućcami, by uznać kogoś za kulturalnego. Człowiek z tytułem naukowym, pretendujący do stanowiska prezydenta kraju bezrefleksyjnie powtarza wykute zbitki, rzuci co jakiś czas fachowym symbolem z dokumentacji, której nikt myślący nie wkuwa na pamięć i okraszając to autoerotyzmem godnym bodaj największego znanego mi egocentryka – Waldemara Łysiaka kupuje poklask części społeczeństwa. Pan doktor mentalnie nadal jest chwalonym przez wychowawcę na zebraniu Arturkiem z podstawówki, tyle że obecnie piastując pewne stanowisko, sam próbuje wcielać się w rolę arbitra pouczającego jak należy myśleć. I muszę powiedzieć, że efekt jest komiczny! Koncepcja proponowanej przez p. Bartoszewicza demokracji bezpośredniej jako modelu sprawowania władzy w ręku prezydenta jest przecież kompletnym nonsensem, bowiem kłóci się ona właśnie z istotą władzy, czyli decyzyjnością oraz odpowiedzialnością. Pan doktor bez trudu dostrzegłby ten wyraźny konflikt, gdyby nie był wiernym dzieckiem frajerokracji, z której odniósł przecież pewne osobiste korzyści, jeśli chodzi o status społeczny i wykonywany zawód. Pomyślał więc, że skoro bezrefleksyjne powtarzanie formułek wystarczało by zostać przewodniczącym klasy oraz obronić doktorat, to wystarczy to również w wyborach prezydenckich. Nie został przecież p. Bartoszewicz uzbrojony w odpowiedni aparat warsztatowy umożliwiający mu właściwą ewaluację swoich kompetencji twardych oraz miękkich. Z tego powodu nie widzi on problemu, że startując na prezydenta państwa jest nonsensem proponować koncepcję sprowadzającą się do bycia organizatorem referendów. Jak słusznie zauważył Grzegorz Braun – do tego wystarczy w dzisiejszych czasach aplikacja na smartfonie i nie potrzebujemy do tego prezydenta. Niestety żadne argumenty nie trafiają do Pana doktora, bo trafić nie mogą – ani one same ani konfrontacja z nimi nie zostały ujęte w celach edukacyjnych i modelu systemu. Nie można więc mieć pretensji do wołu, że nie jest wierzchowcem. Stąd też p. Bartoszewicz nie jest w stanie ocenić własnych pomysłów i skonfrontować ich choćby z prawidłowym logicznie rozumowaniem. Dość zabawnym przykładem tego jest jego postulat, by w razie wygranej w wyborach prezydenckich do swojego zespołu brać ludzi najlepszych, ale z wyłączeniem polityków. To populistyczne hasło jest wypowiadane przezeń pewnie dlatego, że rzuciwszy u cioci na imieninach frazes o odsunięciu od koryta brzydkich polityków uzyskał poklask. I to mu wystarczyło, bo frajerokracja zasadza się na przytakiwaniu i klaskaniu bez myślenia. Ale czy p. Bartoszewicz zastanowił się czy przypadkiem nie jest tak, że polska rzeczywistość jest skonstruowana w taki sposób, że zachowując ogromną niechęć do klasy politycznej możemy z całą pewnością powiedzieć, że nie ma w tej grupie ludzi bardzo dobrych albo nawet najlepszych w pewnych dziedzinach? Czy połączenie ich kompetencji z doświadczeniem w polityce nie powoduje, że właśnie w takim a nie innym systemie stanowią lepsze zaplecze doradcze niż fachowcy mające kompetencje i doświadczenie tylko rynkowe? Toteż czy eliminowanie niektórych dla samej zasady „precz z politykami” nie przyniesie negatywnych skutków dla składu ciała doradczego a co za tym idzie dla Polski?

Takich pytań nie postawił sobie dr Bartoszewicz. Podejrzewam jednak, że nie tylko dlatego, że nie potrafił. Dodatkowo raczej nie miał na to czasu – był zbyt zajęty kolejnymi westchnieniami nad samym sobą i swoją niekwestionowaną we własnym mniemaniu wybitnością. Lata trwania i to z sukcesami we frajerokracji powodują, że traci się kontakt z rzeczywistością i uznaje kształt tego, w czym się tkwi za punkt odniesienia, do którego należy dążyć. Owe sukcesy zaś bardzo często podsuwają pokusę, by czuć się lepszym niż jest się faktycznie, w efekcie czego popada się w nieznośny, choć momentami komiczny w odbiorze egocentryzm. Kujon będący produktem frajerokracji jest więc modelowym przykładem intelektualistów czasów marnych widzących siebie na szczycie drabiny społecznej. Ku naszemu utrapieniu i rozbawieniu.

Marcin Sułkowski

Facebook
Click to rate this post!
[Total: 10 Average: 3.2]

23 thoughts on “Sułkowski: Precz z frajerokracją!”

  1. Wszystko ładnie a nawet pięknie ale!
    Pisze Pan: „Nie został przecież p. Bartoszewicz uzbrojony w odpowiedni aparat warsztatowy umożliwiający mu właściwą ewaluację swoich kompetencji twardych oraz miękkich.”

    A jakie zatem mamy metryki? Bo krytyka metryk słabych oczywiście jest wskazana ale czym je zastąpić? Nie ewaluować / oceniać w ogóle? Takie pomysły są już wprowadzane w edukacji niższej.

    Co do korporacji i firm w ogóle to jakieś metryki też są potrzebne. Uczestniczenie w dużym projekcie jest często związane z wykonywaniem małych zadań, które muszą być zrobione choć ich istotność (np. na kiedy itd.) jest trudna do oszacowania. Jak oceniać pracowników? Wywalić wszystkich, którzy nie mogą pokazać co zrobili w ostatnim tygodniu? Takie ekperymenty kończą się błaganiem o powrócenie na miejsce pracy. Bo bezwzględną metryką istotności człowieka na jego stanowisku jest ilość kłopotów, które pojawią się gdy zniknie. Tylko nie jest to metryka, którą można stosować bez dużego ryzyka.

    Więc co zamiast tego co mamy ? Bo nic wydaje się gorsze niż to co jest.

    1. Oczywiście nie należy rezygnować z ewaluacji w imię zauważenia, że obecny system ewaluacji nie funkcjonuje prawidłowo. Mielibyśmy podówczas powtórkę z myślenia doktora Bartoszewicza, który chce wylać dziecko z kąpielą upierając się, by żaden polityk nie był angażowany w jego potencjalny sztab doradców.

      W obrębie systemu edukacji jedną z zakał przy ocenianiu jest tzw. klucz, będący zestawem sztywnych reguł i formułek, których pojawienie się w ocenianej pracy/wypowiedzi powoduje uzyskanie punktów a ich brak skutkuje niższym wynikiem. Uczymy więc, podobnie jak w przypadku egzaminu na prawo jazdy, jak zdać klasówkę czy maturę a nie tego, w jaki sposób podchodzić do zdobytych wiadomości. Prawdopodobnie w jakimś stopniu w obrębie edukacji przyświecała temu idea unifikacji, motywowanej chęcią zakończenia plagi arbitralności ułatwiającej proceder korupcyjny czy dostawanie lepszych ocen „po znajomości”. Tyle że w ten sposób doprowadzono do kolejnych negatywnych efektów, bo system kształtuje sylwetkę ucznia – klepacza sformułowań ustawionych w odpowiedniej kolejności. Stąd ogromne problemy ze zrozumieniem czytanych czy słuchanych wiadomości. Co więcej – jesteśmy tak bardzo wrośnięci w to rozwiązanie, że nawet nie ma wystarczającej kadry by wcielić w życie potencjalne reformy, bo tendencją jest, że nauczyciele to również klepacze formułek.

      W firmach prywatnych po prawdzie mało mnie interesuje jaki system ewaluacji sobie stworzą – to jest ich problem, by pogodzić maksymalizację kompetencji i zysk. Bardziej istotne jest to, że firmy muszą tworzyć system pod materiał, który trafia na rynek, czyli właśnie pod absolwentów fatalnego systemu edukacji.

      Jeśli chcemy zacząć zmieniać ten system, to trzeba iść w stronę budowania kompetencji w prawidłowym rozumowaniu. Zacząłbym więc od obowiązku matury z matematyki, zwiększenia zakresu treści z tego przedmiotu na poziomie podstawowym, wykluczenia korzystania z tablic matematycznych podczas egzaminu oraz wyeliminowania zadań zamkniętych. Do tego dodałbym obowiązkową już na poziomie szkoły średniej logikę i również obowiązkowy egzamin maturalny. Te dwa przedmioty bardzo dobrze formują prawidłowe rozumowanie. Czas skończyć z fałszywym argumentem, że istnieje coś takiego jak „umysł humanistyczny” rozumiany jako brak znajomości matematyki. Taki humanista to nie jest humanista tylko tuman.

      1. Jedną rzeczą jest to jaki materiał powinien być wprowadzony i rozszerzony w procesie edukacji a druga jak ewaluować wiedzę uczniów.

        Akurat przykłady matematyki i logiki są mało szczęśliwe ponieważ w ich przypadku mamy najmniejsze pole do manewru związanego z arbitralnością. W zasadzie każde zadanie w procesie nauczania tych dziedzin można jednoznacznie oceniać jako rozwiązane dobrze albo nie. Wynik zadania jest jednoznaczny. To jest banał ewaluacyjny.

        Weźmy coś trudniejszego – jak ewaluwać umiejętność czytania ze zrozumieniem, np. znajomość lekutry? Odpytanie o imiona bohatrów i ich relacje jest dość jednoznacze ale to już jest robienie czegoś pod klucz. Jak ocenić znajomość historii, powiedzmy Wojny Peloponeskiej? Albo uczeń zna daty i strony konfliktu albo nie – znowu to jest pod klucz.

        Jak te sprawy rozwiązać?

        1. To nie jest tak, że każdy klucz jest zły z zasady. Zły jest ten, w obrębie którego nie uczy się myśleć np. o tekście, jego treści, konkretnych postaciach etc. tylko uczy się szablonu zdawania. Trzeba pogodzić się z tym, że w obrębie nauk innych niż matematyka czy fizyka zawsze wkraść się może pewna arbitralność. Dobry belfer jednak nie ma problemu z odróżnieniem tego, który lekturę przeczytał, zrozumiał i ma trafne wnioski od tego, który przeczytał po łebkach i leje wodę.

            1. Zasugerowałem, żeby nie trzymać się kurczowo obecnego klucza do każdego przedmiotu i przyjąć do świadomości, że pewna doza arbitralności w niektórych dziedzinach jest nieunikniona. Tym samym to rzeczywistość będzie ewaluowała wiedzę absolwentów. Choć byłbym skłonny przystać na system monitorowania gdzie trafiają absolwenci danych szkół, by rodzic wiedział, która placówka zapewnia odpowiednią jakość.

  2. A katolicyzm to się nie przyczynił nieco do nieuctwa, usztywnienia umysłów, irracjonalności, niechęci do logiki w tym narodzie? Od kiedy np ,,ani żadnej rzeczy która jego jest” jest jakimś zakazem czy nakazem? Albo w ogóle zdaniem. Zacznijcie od własnego podwórka. Właśnie zamiłowanie do logiki pozwala wychwytywać takie różne kwiatki których tam pełno i sprawia często że człowiek odchodzi od religii

    1. Jeżeli chce, to odchodzi. Wolna wola. Irracjonalność to widzę u ateistów. Nie wiedzą jak zrozumieć ten świat i czepiają się komunizmu, liberalizmu, nazizmu, etc. No bo przecież rozum i logika… A czasami nie było logiki w scholastyce? Taka piękna Tradycja katolicka.

      1. Panie Grzegorzu, jak Pan jesteś taki domyślny i uczony to wytłumacz proszę fenomen, że wraz z laicyzacją w Polsce (ale nie tylko) poziom nauczania i poziom uczniów spada.

        Proszę również wyjaśnić dlaczego szkoy katolickie (w Polsce szkoły sternikowe oraz jezuickie) są w czołówce swoich regionów w wynikach nauczania. W Anglii nie-katolicy dają dziecku chrzest w Kościele Katolickim, żeby dostało się do katolickiej szkoły ponieważ ta wielka jest różnica w poziomie. I dotyczy to zasadniczo całego świata zachodniego.

        Bardzo mnie interesuje odpowiedź. Proszę ją nam tu zaprezentować, to może być poznawczo odkrywcze doświadczenie.

        1. Ja tylko zadałem pytanie, nic tu kategorycznie nie stwierdziłem
          No chyba w 1989 laicyzacja została nieco powstrzymana kiedy to parę lat później religię wprowadzono do szkół, uczniowie są zabierani do kościołów na rekolekcje itd
          Podobno wcześniej poziom nauczania był wyższy, nie wiem czy to idzie tak równomiernie w górę liniowo

        2. Z tego co wiem to po rewolucji francuskiej zaczęła następować laicyzacja. No i zaczęła też następować scholaryzacja i w ogóle zaczęto próbować likwidować analfabetyzm ( podobno jeden największych był wciąż w Polsce biorąc dane z1939r, jakby nie patrzeć jednym z najbardziej katolickich krajów). Poziom nauki coraz bardziej wzrastał, wręcz aż za bardzo uwierzono w naukę

          1. Analfabeta potrafi być mądrzejszy od przekształconego łba to po pierwsze, po drugie bycie wykształciuchem nie zagwarantuje zbawienia.

        3. I księża nie widzą w tym nic dziwnego że niekatolicy chrzczą dzieci w kościele katolickim?? Byle bulili

          1. Trzy sprawy:
            1. Proces laicyzacji w Polsce postępuje od dawna jeszcze przed 89′ ale po nim tylko szybciej. Proszę spojrzeć na te dane: https://pl.wikipedia.org/wiki/Dominicantes_i_communicantes_w_Polsce

            2. II RP była zdecydwanie bardziej zróżnicowana religijnie niż III RP. Samych wznawców religii mojżeszowej było blisko10% a prawosławnych Ukraińców blisko 15%. Nie wspominając o Niemieckich protestantach. Stanisław Cat-Mackiewicz o Warszawie pisał „małe żydowskie miasteczko na niemickim pograniczu”. Łódź jest pełna po niemieckich kamienic, pałaców i budynków pofabrycznych. Niemcy natomiast byli natomiast tradycyjnie protestantami. Katolików łacińskich w II RP było (nominalnie) ok 65%. To więcej niż teraz ale dalej spory odsetek wielkomiejskich Katolików trzeba uznać za fikcyjny już wtedy. Życie w miastach nie było wzorem cnót w II RP.

            3. Gdyby Pan wiedział jak rozumiany jest chrzest i jaka ma wagę dla katolików wiedziałby Pan, że z zasady nie odmawia się chrztu dzieciom niezależnie od stanu rodziców. Nie wie Pan tego jednak…

            …co prowadzi mnie do pewnej konkluzji. Pisze Pan i pyta o rzeczy, które SPRAWDZA się najpierw a potem o nich wypowiada. Odrabiam za Pana pracę domową. Niestety dość typowy i nudny przykład antyklerykalne/ateistycznego bigota o wąskich horyzontach i jeszcze węższej wiedzy. Co Panu w ogóle przyszło do głowy, żeby się wypowiadać? Jaki czort Pana podkusił, żeby zabierać głos w sprawach w których wiedzę ma Pan ujemną?

            1. No po 1989 mieliśmy już ponad 90% katolików (przynajmniej nominalnie). No i pamiętam za PRL też było trochę tego chodzenia na lekcje religii w salkach katechetycznych, u mnie gdzieś chyba z 10 lat
              Ja tylko zadaję pytania bardziej niż coś stwierdzam. Przez tak krótki czas więcej się tu dowiedziałem niż przez wiele lat czytania u innych źródeł
              Dzięki i niech Bóg wam to w dzieciach wynagrodzi. Ewentualnie wnukach

            2. Ja mam zresztą raczej empiryczne podejście do poznawania rzeczywistości. Widzę poziom umysłowy różnych katolików ( mam na myśli tych prawdziwych tych praktykujących), widzę ich zamiłowanie do wiedzy, ich chęć do dyskusji, ich ciekawość świata
              ( zwykle np gdzie tanio kupić schab bez kości) itd Możecie sobie zaklinac rzeczywistość cytując Augustyna Tomasza z Akwinu, przytaczać dane ile tam uniwersytetów zbudowano w Średniowieczu itp Trochę już żyję wśród katolików i mam porównanie z innymi

      2. Myślałem że scholastyka to sposób dowodzenia istnienia Boga, jego przymiotów, planów. A tu kolejna Tradycja
        Teraz to faktycznie wolna wola bo co katolicy mogą zrobić z tym odchodzeniem jak mamy państwo neutralne. Jedynie namawiają jeszcze ludzi żeby przyszli na mszę. Ale przecież chyba wszyscy wiedzą jak msza wygląda, jak któryś wciąż nie widział może sobie zobaczyć w telewizji. O co im chodzi z tym namawianiem, wiara w frekwencję? Jak u wielu w wyborczą. Jedna wiara zastępuje inną

    2. Nie, nie przyczynił się do tego, co Pan napisał. I w zasadzie zadanie tego pytania potwierdza fatalną kondycję polskiego systemu edukacji. Pana ominęło, że to właśnie w obrębie katolickiej Europy powstały uniwersytety? Nie słyszał Pan o scholastyce? O rozwoju logiki i usystematyzowanej myśli? Naprawdę można wyliczać godzinami osiągnięcia katolickiego średniowiecza by zadać kłam oświeceniowym i komunistycznym bredniom utożsamiającym średniowiecze z ciemnotą.

      Co do kwestii cytatu – wyjaśnił to św. Augustyn. Szukania odpowiedzi na pytania tego typu również powinien uczyć system edukacji przez naukę kwerendy. Obecnie jednak skręcamy ku ostatecznemu triumfowi głupoty i lenistwa, bowiem zadanie pytania AI ma według większości być wystarczającym narzędziem do uzyskania prawdy.

      1. Aha, czyli zdanie może się zaczynać od ,,ani”. I w ogóle jest to jakieś przykazanie czyli nakaz albo zakaz. Bo pewnie ,,Bóg tak chce” jak mawiają księża. A dla niego nie ma rzeczy niemożliwych

      2. Katolicyzm stracił monopol po reformacji( dodam że sam się go nie wyrzekł) i dalej wszędzie powstawały uniwersytety, nawet w Stanach, Australii
        Coś ominęło w trakcie edukacji? To też potwierdza fatalną kondycję polskiego systemu edukacji

        1. A to już łapanie figur: II RP jako jeden z najbardziej katolickich krajów- z największą „mniejszością” Żydowską, prawosławną. Włochy czy Hiszpania nie pasowały by do „zacofania”.
          Scholastyka to nie nauka o dowodzeniu istnienia Boga tylko metoda naukowa argumentacji pro-kontra. W Pana wypadku: lepiej wiedzieć co się mówi niż mówić co się wie.
          System edukacji w Polsce to przeniesienie metod wydajnej produkcji (zarządzanie przez jakość) prosto z USA (sformułowanych w USA w czasie II WŚ, potem przeniesionych i rozwiniętych w Japonii by powrócić do USA pod koniec ubiegłego wieku), stosowane jest to do całości sektora publicznego np. slużby zdrowia (mierniki, procedury). Ale nawet w koncepcjach „jakościowych” jest miejsce na samodzielność kompetętnych pracowników (przywództwo) – w tym wypadku nauczycieli.
          W Polsce zawsze musi być najgorszy wariant wybrany.

          1. System edukacji w Polsce jest niewydajny, produkujący przekształciuchów z wiedzą, której nie potrafią wykorzystać w życiu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *