Wewnętrzny kryzys polityczny na Ukrainie już dawno przestał być sprawą tylko samej Ukrainy. Mocarstwa ze Wschodu i Zachodu wykorzystały rewolucję i wciąż trwające rozdarcie wewnętrzne kraju do realizacji własnych celów geopolitycznych, a konsekwencje Majdanu dotykają kraje, oddalone od Ukrainy o setki i tysiące kilometrów. Dla samych Ukraińców oznacza to, że o ich własnej przyszłości decyduje już nie tyle Kijów, co Berlin, Moskwa, Bruksela i Waszyngton.
USA: militarna ekspansja i zaostrzanie stanowiska wobec Rosji
10 kwietnia na wody międzynarodowe Morza Czarnego wpłynął amerykański niszczyciel rakietowy „Donald Cook”, uzbrojony w balistyczne pociski manewrujące Tomahawk. Rosja fakt ten odbiera jako demonstrację siły i próbę zastraszenia w związku z zajęciem Krymu, a także jako złamanie międzynarodowej konwencji dotyczącej obecności na Morzu Czarnym okrętów wojennych państw, które nie posiadają linii brzegowej z tym akwenem. Po 15 kwietnia w rosyjskich mediach RTV i elektronicznych pojawiają się pogłoski o tym, że najnowocześniejszy system obrony antybalistycznej „Aegis”, znajdujący się na okręcie marynarki USA, został unieszkodliwiony przez nieuzbrojony myśliwiec Su-24.
Faktycznie – w odpowiedzi na obecność na Morzu Czarnym Rosja wysyła nieuzbrojony myśliwiec Su-24, który wielokrotnie przelatuje nad niszczycielem. Odrzutowiec jest nieuzbrojony – ale zdaniem ekspertów, na jego pokładzie znajdował się najnowszy rosyjski kompleks elektronicznego zaburzania funkcjonowania wrogich systemów uzbrojenia o nazwie „Chibiny” (perspektywicznie ma znaleźć się na pokładzie każdego rosyjskiego samolotu bojowego). Po uruchomieniu systemu, w pewnym momencie po prostu wszystkie amerykańskie radary przestały działać, system obrony i namierzania się wyłączył, a rosyjski samolot zniknął z ekranów. Wtedy rosyjska maszyna zawróciła, i wykonała manewr imitujący atak rakietowy. To samo powtórzyła 12 razy. Amerykanie przez cały ten czas pozbawieni byli możliwości obrony antyrakietowej, ponieważ cały najważniejszy system przestał działać.
Wykonanie tego ćwiczenia potwierdził 21 kwietnia prof. Paweł Sołotarjow z z-ca dyrektora Instytutu USA i Kanady Rosyjskiej Akademii Nauk. Amerykańskiego elektronicznego systemu obrony i namierzania przeciwnika nie udało się uruchomić; USS „Donald Cook” ewakuował się do Rumunii. 27 członków załogi miało złożyć podania o zwolnienie z służby, argumentując, że nie zamierzają narażać bez powodu swojego życia – i faktycznie, Pentagon potwierdził pośrednio, że incydent na Morzu Czarnym miał bardzo demoralizujący wpływ na załogę okrętu…
22 kwietnia na Morze Czarne wpływa kolejna amerykańska fregata rakietowa – USS „Taylor”. Zdaniem Amerykanów ma ona „działać w ramach praw międzynarodowych i gwarantować pokój i stabilizację w regionie”. Także 22 kwietnia Pentagon potwierdza, że wyśle do Polski i krajów bałtyckich 600 amerykańskich żołnierzy. 23 kwietnia 150 żołnierzy brygady powietrznodesantowej przerzuconych zostało z Włoch do Polski, po 150 trafić ma też do Litwy, Łotwy, Estonii. Żołnierze USA mają wspólnie z siłami zbrojnymi tych 4 państw brać udział w wspólnych „ćwiczeniach”, które potrwają… co najmniej 2 miesiące.
Wiceprezydent USA John Biden podczas wizyty w Kijowie 22 kwietnia zapewnia nowe władze Ukrainy, że USA przeznaczą 50 mln dolarów na wsparcie „gospodarczych i politycznych reform” na Ukrainie oraz „procesu demokratyzacji”. Jednocześnie padają także słowa o pomocy wojskowej dla Ukrainy – wprawdzie nie ma być bezpośrednich dostaw broni, ale zza oceanu ma napłynąć wsparcie w dziedzinie transportu i łączności. To są bardzo ważne zapowiedzi i ostry znak ostrzegawczy pod adresem Rosji. Tymczasem minister spraw zagranicznych USA John Kerry w rozmowie telefonicznej nawołuje ministra SZ Rosji Ławrowa do tego, by Rosja stanowczo zażądała od separatystów na wschodzie Ukrainy złożenia broni i opuszczenia zajmowanych budynków administracyjnych. I ostrzega Rosję ostrzejszymi sankcjami, jeśli nie będzie postępów w realizacji porozumienia z Genewy (tymczasem sami separatyści mówią, że porozumienie ich nie dotyczy, albowiem nie byli oni stroną przy jego podpisaniu) – to kolejna, wyraźna próba zastraszenia Rosji i obarczenia jej całą odpowiedzialnością za sytuację na Ukrainie, której nie kontroluje przecież żaden z głównych aktorów zaangażowanych na „ukraińskim teatrze działań” – jeszcze nie wojennych, ale już nie tylko dyplomatycznych.
Rosja: postawa wyczekująca
Kreml umiejętnie odbija piłeczkę, i zdaje się wyczekiwać na dalszy rozwój wydarzeń. Putin oczywiście nie wzywa separatystów do złożenia broni – za to umiejętnie wykorzystuje sprawę ukraińskich skrajnych nacjonalistów i neonazistów. W rozmowie z Kerrym minister Ławrow domaga się rozbrojenia bojówkarzy Prawego Sektora, UNA-UNSO i Swobody, uwolnienia aresztowanych aktywistów prorosyjskich, wycofania z działań przeciwko separatystom ukraińskiej armii i rozpoczęcia „reformy konstytucyjnej” Ukrainy, która de facto doprowadziłaby do rozbicie państwa na suwerenne podmioty, które potem z kolei mogłyby starać się o przyłączenie do Rosji.
Po świętach ukraińska armia wznowiła operację „antyterrorystyczną” przeciwko własnym obywatelom na wschodzie kraju. Ostrzelany został ukraiński samolot zwiadowczy, który przelatywał nad kontrolowanym przez prorosyjskie siły regionem Sławiańska (nikt nie został ranny). Kilka osób zginęło podczas ataku na punkt kontrolny separatystów. Ukraina oskarża Rosję o wspieranie separatystów, wątpliwe dowody na obecność rosyjskich oficerów i komandosów przedstawiają Amerykanie.
W większości przypadków jednak zajmowanie budynków administracyjnych czy przejmowanie ukraińskiego sprzętu i uzbrojenia przebiegają bez jednego wystrzału. Moskwa chwali się ilością żołnierzy i sprzętu, które miały przejść na stronę prorosyjską. Ile z tego jest prawdziwe, trudno zweryfikować. Samozwańcze władze z kolei wzywają Putina do udzielenia im pomocy, obrony przed ukraińską przemocą i włączenia w skład Federacji Rosyjskiej. Wydaje się jednak, że Putin obecnie wyczekuje na dalszy rozwój wydarzeń. Zapewne fundamentalne znaczenie dla ewentualnych kolejnych posunięć Rosji będą miały dwa czynniki: z jednej strony eskalacja konfliktu na samej Ukrainie bądź jego stopniowe zażegnanie; z drugiej natomiast konsekwencja i zdecydowanie stanowiska USA i UE wobec Rosji.
NATO i UE: konflikty interesów politycznych i ekonomicznych
Obama zaostrzył stanowisko wobec Rosji i zdaje się dążyć do izolacji Rosji na arenie międzynarodowej. Ale USA bynajmniej nie cieszą się pełnym poparciem swych sojuszników. Porozumienie w Genewie zostało wprawdzie wypracowane przez duet USA-UE, czyli John Kerry – Wysoki Przedstawiciel UE ds. Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa Catherine Ashton. Ale twardego kursu USA bynajmniej nie podziela cała Europa.
Przede wszystkim nie podziela go najpotężniejsze państwo UE: Niemcy. Niemieccy politycy od prawej strony sceny politycznej po lewą podkreślają, że nie ma mowy o długoterminowej stabilizacji i pokoju, jeśli Rosja ma być izolowana, pomijana i traktowana jako „persona non grata” w stosunkach międzynarodowych. Konieczny jest dialog z Rosją, a nie jego torpedowanie. Nie jest jednak też żadną tajemnicą, że duże znaczenie odgrywają interesy gospodarcze. Europa jest o wiele bardziej uzależniona od współpracy z Rosją, niż USA, i jakiekolwiek sankcje gospodarcze uderzą w równym stopniu w rosyjski eksport, co w jego europejskich odbiorców.
NATO deklaruje stanowisko bojowe: 5 okrętów sojuszu wpłynęło 22 kwietnia na Bałtyk, wcześniej wysłane zostały dodatkowe samoloty do patrolowania przestrzeni powietrznej krajów bałtyckich. Wprawdzie mówi się o czysto defensywnym charakterze tej formacji marynarki 5 państw członkowskich Paktu, ale symboliczna wymowa jest tak samo o wiele bardziej znacząca, jak w przypadku przybycia 150 amerykańskich spadochroniarzy do Polski. NATO chce zamanifestować gotowość do obrony i zapewnić przede wszystkim kraje bałtyckich o ich bezpieczeństwie.
Ale za takimi deklaracjami musiałyby pójść czyny. Poza USA, większość państw członkowskich paktu jest słaba militarnie – a już zwłaszcza są słabe państwa Europy Środkowo-Wschodniej, które najbardziej obawiają się rosyjskiej agresji i najgłośniej nią straszą. Kraje bałtyckie nie posiadają ani jednego czołgu i ani jednego samolotu. Polska sama rozwiązała swoją armię, Ukraina ją wyprzedała. To ciekawy paradoks: przez 25 lat od upadku poprzedniego systemu doprowadzono do ruiny sił zbrojnych – przykładowo – Polski, a teraz ci sami ludzie, odpowiedzialni za taki stan, zdają się z niecierpliwością oczekiwać, kiedy padnie pierwszy strzał.
W nerwowej atmosferze mówi się w niektórych krajach – przykładowo w Szwecji i Norwegii – o konieczności zwiększenia budżetów obronnych. W Polsce władza objeżdża pokazowe, najnowocześniejsze jednostki i bazy wojskowe. Ale takie medialne ruchy nie zniwelują procesu destrukcji po 1989. Zresztą najwyższe władze państwowe w Polsce, ręka w rękę z „najwyższymi” przedstawicielami opozycji, bynajmniej nie ukrywają, że Polska liczy wyłącznie na obronę z zewnątrz. Ale czy NATO będzie chciało bronić kogoś, kto nie potrafi bronić się sam? Tu znów powraca wątek ekonomiczny: Europa handluje z Rosją. Także na płaszczyźnie zbrojeniowej. Niemcy, Francja, Wielka Brytania, Turcja… To tylko niektóre kraje, które mają podpisane ważne kontrakty na eksport broni do Rosji.
Amerykanów rozwściecza ten fakt, i stąd zapewne bierze się też dalsze zaostrzanie stanowiska przez Obamę. Do klęski wizerunkowej pierwszej fazy amerykańskich gróźb sankcjami i kompromitujących niepowodzeniach amerykańskiej prezencji militarnej na Morzu Czarnym doszedł jeszcze fakt, że najważniejsze państwa NATO nie tylko nie palą się do przyjęcia stanowiska USA, ale i w najlepsze współpracują z Rosją. Amerykańscy politycy głośno oskarżają niemieckie koncerny zbrojeniowe o to, że dostawy uzbrojenia i wyposażenia oraz szkolenie rosyjskich komandosów czy budowa centrów szkoleniowych w Rosji tak naprawdę umożliwiły spektakularny sukces rosyjski na Krymie. Ale czy Niemcy sobie cokolwiek z tego robią?
Michał Soska
a.me.