Ale Źródło wciąż bije…

Ale źródło wciąż bije…niewidzialną siłą, niedostrzegalną dla ludzkich oczu, delikatnym pulsem wody życia. Dla tych wszystkich- wytrwale szukających, którzy kroczą drogami prawdy i wolności, to niegasnące źródło ich wiedzie- prowadzi pewnie, dając natchnienie i siłę… bo to źródło wciąż bije, od swego początku, tym niezniszczalnym rytmem. Kroplą swojej wody, od górskiej szczeliny po świt oceanów…

Kiedy milknie dźwięk gitary, gasną światła, cichną oklaski, a na scenie opada już kurtyna- jest taki moment, kiedy publiczność jeszcze przez chwilę pozostaje na swoich miejscach, za-nim się ocknie, podniesie z krzeseł i zacznie kierować do wyjścia. Tak bywa za każdym razem, kiedy występuje ktoś, kto łączy w sobie przesłanie z legendą, która od początku twórczości idzie tuż obok niego, ktoś- dla kogo moc płynącego przekazu unosi się ponad czas, ponad miejsce i ponad pokolenia.

 

Człowiekiem, dla którego życie zapisane zostało pieśnią; jest Jacek Kaczmarski. Nie chciałbym powtarzać słów o Nim za innymi, nie chcę powielać zasłyszanych odczuć tych, którzy byli zawsze blisko Niego, nieustannie od 1977 roku- czasu debiutu na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie.

 

Piszę o Nim, odbierając go nadal jako profetycznego wieszcza, kiedy słuchając Jego głosu, odkrywam nieustannie na nowo to, co mnie tak wiele razy umacniało, krzepiło i rozniecało płomienie Nadziei.

 

Pieśni Jacka były moim drogowskazem, przez wszystkie szare i mroczne lata minionej epoki. Jak wielu z moich rówieśników, pełen oczekiwania na lepszą przyszłość nowych czasów, wkroczyłem w rzeczywistość „grubej kreski” w kolizji z dokonaną rzeczywistością polityczną i słowa Jacka powróciły do mnie- silniejsze, po raz kolejny, niosąc w sobie nieustannie aktualne przesłanie. Zmiany ustrojowe nie zamknęły Mu ust. Kiedy opadły już kolejne emocje i wielu z nas pozbyło się złudzeń; ja uczyłem się ciągle z jego, jakże proroczych i trafnych, zdań; uczyłem się wielkich rzeczy z Historii, do której On tak często się odwoływał. Idąc Jego ścieżkami, śpiewałem Jego utwory podczas licznych górskich wypraw; nieprzespanych, letnich nocy, jesiennych wieczorów. Tak wiele rozumiałem z Jego słów, które dochodziły do mnie wówczas różnymi; i nie zawsze prostymi ścieżkami. To Jego pieśni rzuciły mnie w świat literatury i sztuki, w świat szukania prawdy, zawartej w polskiej kulturze. To Jego jest zasługą, że półki w domu nadal uginają się pod setkami książek, których od lat tylko stale przybywa.

 

Często o tym myślę, jak wiele Mu zawdzięczam. Swoimi piosenkami sprawił, abym umocnił siebie w tym, w co wierzę, co czuję i co nadal stanowi moje Credo od bardzo wielu lat.

Takim go właśnie odebrałem i takim pozostanie na zawsze w mojej pamięci. Powracam nieustannie do „Murów”, „Sarmatii”, do „Muzeum”. Powracam, aby przeżywać to jeszcze raz, bo chociaż dni płyną nieustannie- nic się nie kończy prostym TAK lub NIE. Nadal pozostaniemy sobą: dojrzalsi od swych ojców, my- szarzy ludzie w autobusie, pędzący przez polską dzicz. Gdyby jednak coś miało być inaczej, to Raj nie byłby Rajem, a Mury by nie rosły… Lecz kiedy spoglądamy na równy tłumu marsz, milcząc wsłuchani w kroków huk; jakże ciągle niewielu z nas potrafi wyjść naprzeciw i stawić pochylone czoło nurtom rzek.

Jacek miał dar, który pozwalał otwierać nasze umysły, serca oraz poszerzać sfery wyobraźni. W mojej świadomości pozostawił sporo aktualnych pytań, na które szukałem i szukam ciągle odpowiedzi- nie tylko, zresztą, w Jego twórczych wskazówkach, ale i w tym, do czego się odwoływał i przywracał do życia. Szukałem źródła idąc tym śladem, choć daleki był mi Jego rodowód, postawa, czy światopogląd. Czy słuchając Jego głosu, znając niemal wszystkie utwory na pamięć, mając na uwadze Jego miejsce w tej wędrówce; miało to dla mnie znaczenie?

Po Jacku Kaczmarskim pozostały niegasnące nuty pieśni i słów, a ja z tego dorobku uczyłem się kochać i rozumieć Polskę. Trudna to była miłość, to prawda, ale czy Polska jest łatwa?

Jacek Kaczmarski- poeta, bard, wieszcz, który pieśnią dodawał sił, być może inaczej rozumiał to, co śpiewał, a ja odebrałem to tak, gdybym sam był bohaterem jego utworów. Czułem wiele razy, jakbym wkraczał w ramy obrazów Malczewskiego, albo rękoma wieśniaków niósł głupca na wzgórze z szubienicą. Jestem zesłańcem na Etapie, Sarmatą, Śpiewakiem na wskroś serc i głów, budowniczym Arki przed Potopem, który szukając wody życia, zawędrował do Terra Felix. Starałem się widzieć siebie przechodzącego przez Czerwone Morze, pędzącego czerwonym autobusem paradoksów historii, po wertepach krzywej melancholii…

Może gdybym znał Jacka osobiście, spoglądałbym dziś inaczej nieco na Niego? Może stalibyśmy się antagonistami, prowadząc niekończące się spory? Trudno byłoby mi łączyć kosmopolityzm z patriotyzmem, laickość z religijnością. Może słowa Jego, stały by się dla mnie gorzkie, ciężkie i puste w przeciwieństwie do pieśni? Dzisiaj nie znajdę na to odpowiedzi. Ostatni akcent Jego drogi, to sakrament chrztu i akt pojednania z Bogiem, albowiem tak jak i On, to każdy z nas poniesie swój Krzyż…

Odszedł, uniesiony na skrzydłach aniołów ku Niebu, gdzie odnalazł Raj, o którym śpiewał. Po tej drożnej i bezdrożnej wędrówce trafił do właściwego Domu, po to, by u Studni z wielkim kołowrotem spotkać jemu podobnych i oczekiwać tych, co wkrótce nadejdą.

Nie płoną na Jego grobie połamane gitary. Lecz Ból już zamienia się w Moc. Umarł w takiej Polsce, w której można było głośno o Nim mówić, w której głośno się będzie o Nim pamiętać. I za Nim podąży wielu z nas, tak jak szliśmy pewnie przez czerwone morze, nocami stanu wojennego, po blacie okrągłego stołu, po cierniach przeklętego ethosu.

Cieszę się, że dane mi było usłyszeć Jego pewny i silny głos, i że znalazło się miejsce dla mnie pośród tych, którzy Go uwielbiali. Tak wiele się nauczyłem, choć ciągle jeszcze za ma-ło. I będę stale powracał do nieśmiertelnej „Zbroi”, abym chociaż trochę stał się mocniejszy.

Dałeś Mu Panie zbroję- wykutą z naszych pragnień, a On szedł pewnie po drogach tego świata, szukając swego własnego portu. Od pierwszych kroków tej niezwykłej wędrówki, bowiem wybrał tę drogę, aby dać świadectwo, i żeby tak wiele serc i głów zrozumiało i płonęło nie spalając się nadaremno. Zostawił nam znaki, bo choć dzisiaj z tak wielu świątyń nie widać Nieba, to i tak istnieje gdzieś przecież Sarmacja. Tylko ocal nas od pogardy Panie! Bo już zbyt dużo przeżyliśmy, by móc się łatwo sprzedać.

I tak jest z Jackiem. Zaprawdę, bowiem jeśli Pieśń ujdzie cało, to źródło wciąż bije…

 

Piszę te słowa, będące wspomnieniem dla wielkiego człowieka. Tak bardzo nasze drogi pląta-ły ślepe siły historii, którym wciąż skakaliśmy do oczu. Już niebawem, 10 kwietnia będzie kolejna rocznica śmierci Jacka Kaczmarskiego, więc piszę te słowa, które utoną w morzu wie-lu innych słów, ale niechaj staną się maleńkim votum wdzięczności mojej za to, co zdobyłem dzięki Jego pieśniom w swym burzliwym i zawiłym życiu. Jestem osobiście Mu to winien, nawet w tak prosty i banalny sposób.

 

Piszę te słowa, bo wiele emocji, przemyślanych refleksji nagromadziło się już od czasu, kiedy licho nagrane na kasety magnetofonowe piosenki Jacka, wypełniały mój pokój licealisty. Z wypiekami na twarzy podróżowałem drogami Głupiego Jasia, szukać swojej wody życia. Przed oczami miałem  Sen Katarzyny, Starych Ludzi w Autobusie, majaczącego Karła, skupionego Andrieja Rublowa… unosiły mnie ceglane fale ze „Śmierci Baczyńskiego”, a przywdziany w „Zbroję”, wyrywałem namiętnie „murom zęby krat”. Z Jego odejściem zmieniło się wiele w mojej Ojczyźnie, lecz jeszcze długo nie znajdzie się nikt taki, kto wkroczy na pustą scenę. Ludzie jego pokroju nie znajdują szybko następców, choćby dlatego, że ich czyny są poza doczesnością, a Jacek Kaczmarski, w końcu zasłużył na wieczność w naszej pamięci, uderzeniem dłoni w struny swej gitary.

 

Nie łatwo pisać o Jacku, przywołując tylko swoje osobiste wrażenia. Zdecydowałem się jednak to uczynić również dla tych, którzy Go jeszcze nie znają, dla tych, którzy stali obok kiedy śpiewał i nadal nie potrafią sięgnąć oczyma duszy nieco głębiej. Chociaż nie jesteśmy ludem o twardym karku, to zdarza nam się unosić w zachwycie, by potem krzyczeć: „ukrzyżuj!”. Pomiędzy tym całym morzem polskiej zawieruchy; śpiewak jest zawsze sam, a ich nie policzyłby nikt.

Wróżba

Kary nie będzie dla przeciętnych drani,

A lud ofiary złoży nadaremnie.

Morderców będą grzebać z honorami

Na bruku ulic nędza się wylęgnie.

Pomimo wszystko świat trwać będzie nadal –

W Słońce i Kłamstwo wierzą ludzie prości.

Niedostrzegalna szerzy się zagłada,

A wszystkie ręce lśnią aż od czystości.

Handel, jakich nie było, z chciwością się zmaga,

Na gorycz popytu, na zdradę ceny nie ma.

Uczynków złych i dobrych kołysze się waga

Z pełnymi krwi szalami obiema.

Nieistniejące w milczeniu narasta,

Aż prezydenci i gwiazd korce bledną,

Coś się na pewno wydarzy – to jasne,

Ale nam wtedy będzie wszystko jedno.

(J.K., 28 II 1982r.)

 

Pozostanie Jacek Kaczmarski młody i natchniony, a Jego głos będzie zwiastował świt, bowiem… „Cóż drąży kształt przyszłych przestrzeni, jak nie rzeka podziemna?” 

A Źródło niechaj wciąż bije…

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Ale Źródło wciąż bije…”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *