W ciągu ostatnich sześciu miesięcy sejm proponuje Polakom trzecią z rzędu nowelizację ustawy o Trybunale Konstytucyjnym oraz toczy razem z rządem i prezydentem spektakularne boje o konstytucyjność i niekonstytucyjność każdej z nich. Trybunał orzeka, w których punktach nowelizacje są lub nie są zgodne z konstytucją, a strony parlamentu, rząd i prezydent forsują swoją ich interpretację. Polacy, wabieni najpierw hasłami kampanii prezydenckiej, a następnie parlamentarnej, zostali wprowadzeni bez żadnego uprzedzenia do ostrej walki dwóch opcji politycznych: „demokratycznej” z Nowoczesną, PO i PSL oraz „sprawiedliwej-patriotycznej” reprezentowanej przez PiS popierany wyrywkowo (rozrywkowo?) przez ludzi występujących pod szyldem Kukiz’15. Ani w jednej, ani w drugiej kampanii, a także w żadnym programie wyborczym nie było mowy o Trybunale Konstytucyjnym. Można więc twierdzić, że zostaliśmy w cyniczny sposób oszukani przez wszystkie komitety wyborcze i wszystkie partie, tworzące obecny parlament. Gdy z inicjatywy koalicji PO-PSL przeforsowano w sejmie poprzedniej kadencji pierwszą z trzech nowelizacji ustawy o TK i na jej podstawie wybrano „prawidłowo” trzech sędziów i „nieprawidłowo” dwóch, nikt – poza wąskim gronem wtajemniczonych w plany PiS (a może i PO) – nie protestował i nie nagłaśniał zaistniałego problemu w kampanii wyborczej. Walkę o Trybunał, a raczej o jego skasowanie, zaczął prezydent, nie odbierając przysięgi od sędziów wybranych na podstawie pierwszej nowelizacji i zaognił sytuację, zaprzysięgając wybranych na podstawie drugiej nowelizacji wszystkich pięciu sędziów – dwóch „prawidłowo” i trzech „nieprawidłowo”.
Dopiero wówczas Polacy dowiedzieli się, że trzeba zmieniać konstytucję – już nie tylko z powodu wciskanych przez ruch Kukiza JOW-ów, ale także z powodu tego organu władzy sądowniczej, który ma strzec przestrzegania konstytucji w Polsce. Nagle okazało się, że Trybunał musi działać albo tak, jak tego zachciała koalicja PO-PSL, albo według pierwszego, a następnie drugiego pomysłu PiS. Obecnie o żadnym konsensusie, dialogu, woli współpracy itp. nie ma mowy. Żadna ze stron nie ma zamiaru ustępować. Tym bardziej, że ostatnia nowelizacja ustawy, nazwana „naprawczą”, niczego w sferze politycznej i społecznej nie naprawiła, natomiast ma wejść w życie zanim TK orzeknie, czy jest zgodna z konstytucją. To już nie tylko kryzys, ale anarchia, za którą odpowiadają obydwie strony wojującego sejmu i senatu, rząd oraz prezydent. Odpowiedzialność rośnie, gdyż zaczęły się i zapowiadają się dalsze demonstracje uliczne, które uwydatniły pogłębienie istniejącego od katastrofy smoleńskiej podziału społeczeństwa. Jest to jednak podział nie na dwie, lecz na trzy części. Trzecią stanowią ci, którzy nie mają swojej reprezentacji ani w sejmie i senacie, ani poza nimi. Dlatego głęboko obrażają ich skandowane przez PiS na manifestacjach ulicznych pod adresem przeciwników okrzyki: kwiczą odrywani od koryta. Oni milczą i nie kwiczą, gdyż nie byli przy tzw. korycie. Zostali z góry wykluczeni z dwubiegunowej sceny politycznej, wyreżyserowanej na wzór amerykański w czasie poprzednich rządów PiS, przy zgodnym współudziale PO i PSL, walczących obecnie z partią Jarosława Kaczyńskiego. To m.in. odwołujący się do Romana Dmowskiego kontynuatorzy endecji – kasowani z wszelkiej debaty politycznej, zwłaszcza na temat Rosji – czy te prawicowe środowiska, które nie mieszczą się ani w opcji PO, ani w PiS. Szeregi trzeciej siły powiększają ci, których pomija rozdawnictwo rządzącej partii – 500+, darmowe leki, czy jednorazowe dodatki do najniższych emerytur – czyli wypłacanych z KRUS. Do tej części społeczeństwa należą także apolityczne grupy zagrożone reformami PiS – nauczyciele, pracownicy wyższych uczelni, urzędnicy państwowi. Trzecia część społeczeństwa nie jest zainteresowana pogłębianiem konfliktu i zaostrzeniem walk, a na płynącą z nich anarchię może odpowiedzieć budową alternatywy dla istniejącego stanu rzeczy. Alternatywa może być tym bardziej realna, że słyszymy, iż PiS nie wprowadza na razie „dobrej zmiany” (okazało się, że ustawa o dodatku 500+ jest dopiero pisana…), gdyż przeszkadza mu w tym nie tylko opozycja, ale również TK. Jednak bardziej realny jest, niestety, pesymistyczny scenariusz. Występuje w nim zewnętrzna siła – zarządzająca kryzysem konstytucyjnym i rodzącą się z niego anarchią. Komuś zależy na tym, aby Polskę doszczętnie osłabić poprzez wyprowadzenie ludzi na ulice i zniszczenie wszystkiego, co się tylko da. Ta anarchia nie ma wolnościowego ducha polskiego rokoszu. Jest przejawem tego rewolucyjnego ducha, który celnie ujął Michaił Bakunin w formule: radość niszczenia jest radością tworzenia.
Wielu z milczącej w obecnym kryzysie części społeczeństwa ma świadomość tego, że polska konstytucja nie jest dobra, Nie tylko z powodu TK, ale również braku w tym najwyższym akcie prawnym zapisu o ochronie życia poczętego czy odzyskaniu suwerenności, złamanej przez nasze członkostwo w UE rządzonej z Berlina i przez USA, które dyktują Warszawie sprzeczną z polską racją stanu politykę zagraniczną – wciągają nas do swoich globalnych interwencji, narzucają wojnę z Rosją i wybierają dla jej przeprowadzenia terytorium Polski. Jeśli konstytucja miałaby chronić naszą suwerenność, powinna jasno zakazywać stacjonowania obcych wojsk, baz i składów broni na obszarze naszego państwa. Czy zmiana zapisów o TK bądź jego likwidacja, mogą nam coś z tego zapewnić? Tymczasem czeka nas egzamin z polskiej suwerenności, związany z budową ważnego elementu amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Redzikowie i szczytem NATO w Warszawie, na którym polskie władze z prezydentem Dudą na czele będą zabiegały o wschodnią flankę sojuszu w Polsce. I w tej właśnie sprawie nie ma żadnych podziałów między walczącymi o Trybunał frakcjami sejmu i senatu, rządem i prezydentem. Wszyscy – nawet „narodowcy” w ruchu Kukiza – są proamerykańscy, pronatowscy, antyrosyjscy. Co najwyżej różnią się stopniem zależności od USA i rywalizują między sobą o pierwszeństwo w jej rankingu. Ostatnio przebił wszystkich – z B. Komorowskim na czele – prezydent Duda, proponując neobanderowskiej Ukrainie pożyczkę w wysokości miliarda euro, podczas gdy jego poprzednik wraz z byłą premier E. Kopacz zaoferowali jej z kieszeni polskiego podatnika „tylko” 100 milionów euro. Nowa władza udowodniła, że stać ją na takie gesty sprzeczne z polską racją stanu, a w dodatku demonstrowane ostentacyjnie w momencie, gdy Rosja ma wystąpić do międzynarodowego arbitrażu ze skargą na kijowskie władze, odmawiające jej spłaty trzech miliardów dolarów długu. Wszystko też wskazuje na to, że Moskwa ogłosi bankructwo Ukrainy, od której polski establishment polityczny i środowiska opiniotwórcze uzależniają nasze bezpieczeństwo i wolność. Od pomarańczowej rewolucji powtarzane przez nich jak zaklęcie hasło: nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy było przewodnią ideą wizyty prezydenta Dudy w Kijowie, anulującą kwestię odpowiedzialności za ludobójstwo wołyńsko-galicyjskie i sankcjonującą odrodzenie banderyzmu.
Jeszcze raz mogliśmy się przekonać, jak zabójcza dla Polski i jednocześnie zbawienna dla amerykańskiego globalizmu w tej części świata jest doktryna Giedroycia, którą postawili po 1989 roku ponad nasz interes narodowy wszyscy prezydenci i wszystkie rządy. Nowe władze dopiero teraz, gdy już nie muszą zabiegać o głosy wyborców, pokazały swoje proukraińskie nastawienie, obejmujące odrodzenie ideologii Stepana Bandery. Nowy prezydent i nowy rząd – pokazali nam, że nie możemy na nich liczyć nie tylko w sprawie symbolicznego choćby osądzenia ukraińskiego ludobójstwa, ale również upamiętnienia jego ofiar poprzez budowę pomnika w wybranym miejscu na Ukrainie. Idzie o to, aby tam Polacy nie mieli nawet gdzie składać kwiatów i palić zniczy w rocznicę rzezi. Widać jasno, że międzynarodowy układ polityczny, w którym Polska odgrywa jedynie rolę wykonawcy zatwierdzanych odgórnie planów, postanowił, że nagłaśniany może być tylko Katyń, a Polaków nauczy się, że są dwie kategorie ofiar ludobójstwa: pierwsza i druga. Ta ostatnia zaś może i nawet powinna ulec zapomnieniu, bo podważa doktrynę Giedroycia.
Sterowany z zewnątrz kryzys konstytucyjny i towarzysząca mu anarchia zagrażają Polsce nie tylko politycznie, ale również cywilizacyjnie. Wtrącają społeczeństwo w chaos aksjologiczny i niszczą jego morale. Wyjście z tej groźnej sytuacji to szansa dla trzeciej siły. Czy uwierzy ona w swoją role i podejmie czekające ją zadanie?
Anna Raźny
Czy Pani sie spodziewa sukcesu Trzeciej Siły głoszącej sojusz z prezydentem Putinem?