Święty kucharz od Hipciego
Wszyscy święci, hej, do stołu!
W niebie uczta: polskie flaczki
wprost z rynsztoków
Kilińskiego!
Salcesonów misa pełna,
Świeże, chrupkie
Pachną trupkiem:
To z Przedmurza!
Do godów, święci, do godów,
Przegryźcie Chrystusem
Narodów!
(Tadeusz Gajcy; wiersz znaleziony
przy poecie po śmierci 16.VIII.44)
67 lat temu wybuchło powstanie warszawskie. Ktoś powie – skąd i dlaczego taki tytuł? Czyżby ktoś ośmielił się wychwalać rzeźników Dirlewangera czy Kamińskiego? Oczywiście, że nie. Są za to całe zastępy tych, począwszy od Prezydenta RP, poprzez partyjnych szefów, władze samorządowe, a skończywszy na rozmaitych historykach i publicystach, którzy rokrocznie dokonują apoteozy zbrodni na Polsce i Polakach jakim było to powstanie, stawiając nadto na piedestał tych, którzy do tej zbrodni doprowadzili i są za nią odpowiedzialni. Społeczeństwo polskie karmione jest jak zwykle dużą dawką kompletnie absurdalnych stwierdzeń, które zasadność tego katastrofalnego błędu polskiej polityki mają potwierdzać.
Podczas niedzielnych uroczystości oficjalnych w Warszawie można było usłyszeć m.in., że dzięki powstaniu mówimy po polsku, że udowodniliśmy nim światu, że patrioci gotowi są oddać życie za sprawę, że powstanie to praprzyczyna powstania Solidarności itd. Wcześniej, w tygodniu, słuchacz Radia Maryja, bez komentarza ze strony gospodarzy audycji, stwierdził, że dobrze się stało, że warszawiacy mogli zginąć z bronią w ręku, bo inaczej zostaliby spacyfikowani i wywiezieni przez Sowietów. Doprawdy ręce opadają… Nie sposób stwierdzić, w jaki sposób warszawska hekatomba wpłynęła na zdolność posługiwania się językiem polskim w, dajmy na to, Krakowie i Poznaniu, które zresztą także, razem z szeregiem innych polskich miast, nie zostały, choć nie wybuchły w nich powstania, spacyfikowane przez Sowietów a ludność ich nie została wywieziona. Oczywiście, pewną część mieszkańców tych miast poddano represjom stalinowskim, ale raz, trwały one przez lata, dwa, nie dotknęły ani całej ludności tych miast, ani nie zakończyły się śmiercią 200 tysięcy ludzi. Nadto, żeby oświecić słuchacza RM, cywilne ofiary broni w ręku nie miały, nie mieli jej też w dużym procencie, żołnierze. A co z dawaniem dowodów światu? Nic. Ani nie mieliśmy żadnego obowiązku, żeby dokonywać ofiary całopalnej na globalny pokaz, ani też świat od nas żadnej ofiary nie oczekiwał i w ogóle nic go to nie obchodziło.
Czym było więc w istocie powstanie warszawskie? Było zbrodnią dokonaną na narodzie polskim przez beznadziejnych polityków i wojskowych, wyznających destrukcyjną ideologię powstańczą wyrażającą się słowami „tryumf albo zgon”, „wszystko albo nic”. Było tej ideologii ostatecznym i najkrwawszym w historii wyrazem. Było też oddaniem Stolicy, Jej ludności, Jej wielosetletniego dorobku materialnego, na pastwę rozpasanych teutońskich zbrodniarzy.
Z punktu widzenia politycznego, było najczystszej wody szaleństwem, poddającym w wątpliwość zdolność Polski i Polaków do posiadania, i utrzymania własnego państwa. Jak dalece tkwiła w nas idea powstańcza, świadczy fakt, że powstanie warszawskie poparły różne siły polityczne, nie tylko klasyczni jej wyznawcy – piłsudczycy. Co więcej, wybitny przedstawiciel piłsudczyzny, ówczesny Naczelny Wódz, gen. K. Sosnkowski, był powstaniu zdecydowanie przeciwny. Powstańcza konspiracja w strukturach wojskowo-cywilnych rządu londyńskiego i na to znalazła sposób, przetrzymując właściwą depeszę NW.
Nie można wyobrazić sobie gorszej kalkulacji politycznej i wojskowej od tej, jaka kierowała sprawcami powstania. Powstanie miało być politycznym zwycięstwem nad Stalinem, co nie przeszkodziło autorom tej „myśli” oczekiwać od tegoż Stalina pomocy w pokonaniu Niemców! Nie jest dobrze, kiedy politycy decydujący o losach narodu traktują wrogów, naiwnie i lekkomyślnie, jak idiotów. Chyba dla makabrycznego „żartu” nie poinformowano też o powstaniu, tracących do nas gwałtownie cierpliwość już długo przed jego wybuchem, sojuszników. Powstanie warszawskie było ostatecznym ciosem dla polityki rządu londyńskiego, pozbawiło go ostatnich atutów w tragicznej konfrontacji ze Stalinem i w beznadziejnych próbach utrzymania dlań sympatii Anglosasów. Skutkiem, na gruncie londyńskim, była dymisja Mikołajczyka i powołanie ostatniego wojennego rządu na emigracji z Arciszewskim jako premierem. Rząd ten na początku miał rację i czysto już formalne uznanie mocarstw zachodnich. Wkrótce została mu tylko racja… To naturalnie imponuje zwolennikom i wyznawcom hasła „wszystko albo nic”, ale nie niosło (i nie niesie) w ogóle, żadnej wartości pozytywnej dla narodu, który pozostał w Polsce, i którego o racje, legalistyczne mrzonki i wzniosłe hasła, nie pytano. Wojskowo, powstanie było zbrodnią dokonaną przez dowódców na własnych żołnierzach. Rzucono kwiat polskiej młodzieży w bój bez broni, którą słowami jednego z odpowiedzialnych za wybuch powstania, „zdobywa się na przeciwniku”. I tacy ludzie otrzymywali później w Londynie, wbrew idei tego odznaczenia, Virtuti Militari…
W kręgach decyzyjnych, wśród koryfeuszy londyńskiej polityki polskiej zwyciężyła XIX-wieczna tradycja krwawej ofiary, zwielokrotniona w swym tragizmie poprzez warunki II wojny światowej – zdziczenie obyczajów wojennych i postęp technologiczny. Jedną z wielu przyczyn takiego stanu rzeczy była także porażająca słabość Ruchu Narodowego, któremu zabrakło politycznej dojrzałości i przywództwa po śmierci Dmowskiego. Wyznacznikami tej słabości były bierność i sojusz z piłsudczykami o podłożu rusofobicznym. Jakże inaczej było w 1914 r., kiedy to jedyny raz, dzięki Dmowskiemu i Narodowym Demokratom, uratowano Polskę od klęskowego powstania, do którego dążył Piłsudski. Szczęściem w tym nieszczęściu było, że naród sam, bez udziału przywódców, zrozumiał jak wielkie zło przyniosło powstanie. Nikomu nie udało się wywołać powstania w Polsce po 1944 r., choć wielu tego pragnęło. Stąd dzisiaj, zawiedzeni w swych nadziejach i wściekli na rozsądek Polaków, wyznawcy ideologii powstańczej wymyślają sobie różne ersatze, typu powstanie czerwcowe 1956, czy powstanie grudniowe 1970. Nigdy nie rozumiałem tych ludzi, ale obserwacja ich zachowań wskazuje na to, że już samo użycie terminu „powstanie” wywołuje u nich nienaturalne podniecenie i sztubacką satysfakcję…
Dzisiaj znów sączy się powstańczy jad (ot, taka sobie wiadomość z 31.07 – Kilkuset szczecinian śpiewało na jednych z placów w centrum miasta pieśni patriotyczne – legionowe i powstańcze). Wszystkie oficjalne media przemawiają jednym głosem, który stanowi konglomerat naiwnych stwierdzeń i bezwzględnie budowanego mitu. Apoteoza powstania stała się również wyznacznikiem prawicowości, na równi z uwielbieniem dla Piłsudskiego i nienawiścią do Rosji. Naturalnie, przoduje w tym Prawo i Sprawiedliwość. Kiedy minister Radosław Sikorski na blogu użył w stosunku do powstania warszawskiego słów „narodowa katastrofa”, powstańczycy (taki neologizm) z PiS zawyli. Najpierw radni warszawscy, później sam rzecznik PiS, Adam Hofman. Radni stwierdzili, że „Podważanie sensu heroicznego zrywu Powstańców Warszawskich, atak na ich dowódców, przywołuje w pamięci praktyki władz komunistycznych, które nie powinny mieć miejsca w Wolnej i Niepodległej Rzeczypospolitej”, zaś Hofman, że „mentalność ministra Sikorskiego jest mentalnością ministra z PZPR”, i że „pasuje dokładnie do systemu, który nazywał się komunizm”. Pomijając absurdalną treść merytoryczną tych wypowiedzi, należy zwrócić uwagę na dwa ich aspekty. Pierwszy – w postaci trwającego procesu sprowadzania prawicy w Polsce do towarzystwa niepoczytalnych romantyków. Drugi – na zakamuflowaną chęć wprowadzenia cenzury historycznej odnośnie powstania warszawskiego, na wzór niesławnej pamięci ustawy o ochronie czci marszałka Piłsudskiego sprzed wojny i celowe obrażanie krytyków powstania porównaniami do komunistów (mała uwaga – co do zasady, nie jest ważne KTO mówi, ale CO mówi – nie przekreślam z góry historyków z PZPR, tak jak i historyków piłsudczykowskich; to dopiero treść decyduje o ocenie) itp. Heroizmu walczących i ofiar nikt nie kwestionuje. Chodzi o to, żeby ten heroizm nie był tarczą dla politycznej głupoty i nieodpowiedzialności. Dla politykierów żywiących się cudzym nieszczęściem. Jak ulał pasuje do tej sytuacji anegdota o dyskusji między emigrantami w Paryżu, kiedy Mickiewicz zarzucił wojskowym, że nie broniono do końca Warszawy „choćby miały z niej pozostać tylko gruzy i zgliszcza”. Odpowiedziano mu: „po to byś Pan, Panie Mickiewicz mógł siąść na zgliszczach i opiewać ruiny”. Otóż, to! Dzisiejsza prawica polska odwołująca się do tradycji powstańczej, karmi się opiewaniem klęsk, ich rozpamiętywaniem żyje. Mieliśmy tego najjaskrawszy przykład w postaci „zbrodni smoleńskiej”. Jej „program” to połączenie negacji z kultem katastrof narodowych. Brak programu pozytywnego, brak myśli o wychowaniu narodu w „kulcie” politycznego racjonalizmu i realizmu.
Taka prawica może pełnić rolę wyłącznie destrukcyjną. Jej politycznej wizji, obejmującej także narodowe dzieje, należy się zdecydowanie przeciwstawić. Stąd m.in. taki a nie inny wybór wiersza stanowiącego motto powyższego tekstu. Ten „pośmiertny” utwór poległego w powstaniu Tadeusza Gajcego poraża swoją agresywną wymową, jest wręcz obrazoburczy, uderza w „uświęcone” hasła polskiej tradycji, nie tylko przecież romantycznej, nadto, kpi z sił niebieskich, do których przywiązanie jest również dla wielu, wyznacznikiem polskiej tożsamości… A jednak – miast nerwowych tików i odruchowego łapania za nieistniejąca szabelkę, miast zakazów i świętego oburzenia, usiądźmy raczej do poważnej dyskusji nad naszą historią, żeby zminimalizować ryzyko błędów w przyszłości. Czy można, wbrew nadziei, uwierzyć że tak się stanie?
Adam Śmiech
[aw]
Płk Leon Mitkiewicz, który był przedstawicielem Polskiego Naczelnego Wodza przy Najwyższym Dowództwie Aliantów w Waszyngtonie, prowadził tam od kwietnia 1943 r. wszystkie sprawy współdziałania AK z Zachodnimi Aliantami, w książce „Powstanie Warszawskie” pisał: „Przede wszystkim jednak, należy jeszcze raz podkreślić, że powstanie zbrojne w Warszawie zarządzone było bez uprzedniego powiadomienia Najwyższego Dowództwa Zach. Aliantów w Waszyngtonie, a również bez wiedzy i zgody Brytyjskiego Sztabu w Londynie”. Z relacji płk Mitkiewicza wynika, że powstanie zbrojne w Warszawie w dniu 1 sierpnia 1944 r. nie mieściło się w ramach akcji „Burza”, o której poinformował Sztab Generalny USA w Waszyngtonie gen. Tatar. Powstanie to, jako działanie wojenne, wykonane zostało wbrew planom, opracowanym przez samo Dowództwo AK i przedstawionym do zatwierdzenia w 1941 r, 1943, i 1944 r. Rządowi RP i Sztabowi Naczelnego Wodza w Londynie, a z kolei oddanym do zadecydowania Najwyższemu Dowództwu Aliantów w Waszyngtonie. W dniu wybuchu powstania w Moskwie odbywały się konferencje między Rządem Związku Sowieckiego a delegacją Rządu Polskiego w Londynie pod przewodnictwem premiera Mikołajczyka. Celem wizyty Rządu Polskiego była chęć doprowadzenia do porozumienia pomiędzy Rzeczypospolitą Polską a Związkiem Sowieckim, który był w koalicji antyhitlerowskiej z Aliantami. 1 sierpnia 1944 r. w siedzibie tymczasowej Rządu Polskiego w Londynie nie byli obecni ani Prezes Rady Ministrów, ani Naczelny Wódz PSZ. Sztab Naczelnego Wodza w Londynie gen. Sikorskiego przyjął, że powstanie zbrojne w Polsce może nastąpić jedynie w uzgodnieniu z ogólnymi operacjami Zachodnich Aliantów, a w ostateczności ze Związkiem Sowieckim, i miały być wydane w odpowiednim czasie ogólne dyrektywy współdziałania z Aliantami. Do chwili śmierci gen. Sikorskiego, czyli do dnia 4 lipca 1943 r. żadne rozkazy, które miały dotyczyć powstania zbrojnego w Polsce, nie były przez Sztab Naczelnego Wodza w Londynie wydane.
Anglicy przed nalotami niemieckim na Londyn wywieźli statkami do USA swoje dzieci, aby je ocalić i ten sposób zachować dla przyszłości, gdyż dzieci są przyszłością narodu. Przebywały one do końca wojny u rodzin amerykańskich. Natomiast podczas Powstania Warszawskiego dowódcy AK postanowili nie tylko wytracić dorosłych warszawiaków, ale i dzieci. Stanisław Ryszard Dobrowolski ps. „Goliard”, napisał nawet słowa piosenki „Warszawskie dzieci”, czym zachęcił je do wzięcia udziału w powstaniu „… za każdy kamień Twój, Stolico damy krew”. Było to barbarzyństwo, jakiego świat nie zna.