Choć może się to wydawać dziwne – to nie wizyta przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska jest najważniejszym wydarzeniem ostatnich dni w Armenii. W porozumieniu z prezydentem Serżem Sarkisjanem komisja konstytucyjna opublikowała projekt reform ustrojowych, w ramach których szefem władzy wykonawczej stawałby się premier, bezpartyjny prezydent zaś traciłby większość swych uprawnień, wybierany zaś byłby przez parlament i reprezentację władz lokalnych na jedną, siedmioletnią kadencję. Z kolei Zgromadzenie Narodowe byłoby wyłaniane w wyborach dokonywanych z list partyjnych, dwuturowych w przypadku nieuzyskania przez żadną listę większości.
Obecnie propozycja reformy jest poddana obywatelskim konsultacjom, następnie zaś podlegać będzie procedurze parlamentarnej i podpisu prezydenta. Następnie pytanie o zmianę konstytucji stanie się przedmiotem referendum pod koniec tego lub na początku 2016 r. Prezydencka kadencja Serża Sarkisjana dobiega końca w 2018 r., a opozycja już zarzuca mu, że jego celem są kolejne wybory parlamentarne w 2017 r., w których prezydencka Republikańska Partia Armenii, dzięki nowym przepisom, zamieni swoją obecną większość (70 miejsca na 130) na całkowitą władzę w państwie, pozwalając swemu przywódcy stanąć na czele rządu.
Donald Tusk faktycznie zaś odwiedził republiki zakaukaskie, tak w Erewaniu, jak i w Baku opowiadając się za pokojowym rozwiązaniem konfliktu w Górskim Karabachu, a status quo nazywając „niemożliwym do utrzymania”. Armeńskie media skupiły się jednak bardzo na deklaracji, że Unia Europejska podtrzymuje zainteresowanie współpracą z Armenią pomimo i równolegle dla obecnie realizowanej przez S. Sarkisjana polityki integracji eurazjatyckiej.
Prezydent S. Sarkisjan może więc na swoje konto zapisać co najmniej dwa sukcesy – po pierwsze gwarancję utrzymania władzy, po drugie potwierdzenie słuszności dokonanego wyboru geopolitycznego. Po okresie straszenia przez Zachód (tak na niwie „reform demokratycznych”, czyli groźby kolorowej rewolucji, jak i zamrożenia stosunków gospodarczych), ustami niskiej rangi funkcjonariusza, niemniej jednak wyraźnie, struktury europejskie wydusiły z siebie akceptację dla obecnego kursu polityki międzynarodowej Erewania. Rzecz jasna jednak nie powinno to uśpić legendarnej ormiańskiej czujności. Groźba powtórki z Majdanu wciąż wisi nad Armenią, a wszelkie reformy polityczne – muszą brać pod uwagę kluczową, frontową rolę republiki na Zakaukaziu. Służyć temu mają też zacieśniane więzi handlowe nie tylko z Rosją i całą Eurazjatycką Wspólnotą Gospodarczą, ale także z Iranem. Ormianie jak przez całą swą wyjątkowo długą historię – wciąż kroczą po linie między Wschodem, a Zachodem, Północą i Południem. I słabym tylko pocieszeniem jest, że przecież wiadomo, że nawet najcwańszy Żyd nigdy najgłupszego Ormianina nie jest w stanie przy targowaniu się oszukać…
Konrad Rękas
Armenia teraz żyje tylko tym, że odwiedziły ich Kardashianki 😛