Nie chce ale musi
Jakkolwiek więc śmiech i oburzenie w Polsce wywołały słowa prezydenta Rosji, że aneksja Krymu nie była bynajmniej planowaną wcześniej operacją – to deklaracja ta wydaje się w pełni odpowiadać prawdzie. Putin jeszcze półtora miesiąca temu nie miał zapewne wyrobionego zdania na temat przyszłości Półwyspu, analizując różne warianty, w tym zwłaszcza oceniając czy na obecnym etapie może sobie pozwolić nawet na deklaratywną zimną wojnę z Zachodem i spodziewane utrudnienia w relacjach gospodarczych z USA i Unią Europejską. Decyzja, by wybrać drogę konfrontacji dowiodła, że górę w elitach władzy Federacji mają zwolennicy wschodniego, azjatyckiego kierunku współpracy, a ponadto przełamano wreszcie bierny opór przed pogłębianiem i rozszerzaniem integracji eurazjatyckiej. W tym kontekście warto też jednak zestawić dwie wypowiedzi Putina z jego ostatniej Wielkiej Telekonferencji z narodem. Z jednej strony bowiem prezydent przyznał, że nie chciał zajmować Krymu – z drugiej zaś, że dziś „nie chciałby interweniować na Ukrainie”. Nie chciał wtedy – ale musiał, ostrzeżenie wobec Kijowa jest więc nadto wyraźne.
Kijowski kabarecik
Rzecz jasna jednak straszenie wojną, czy interwencją, to domena raczej mediów z Polski. W ogóle Warszawa i Kijów wydają się funkcjonować w alternatywnej rzeczywistości, nie mającej większego związku z faktycznymi zdarzeniami tak w Mało- i Nowej Rosji, jak i przy stołach światowej dyplomacji. Chyba już tylko redaktorzy programów informacyjnych III RP emocjonują się kolejnymi oświadczeniami, powołaniami, rozwiązaniami, czy ultimatami których pełne usta mają Jaceniuk i Turczynow. Poza dziennikarzami z Polski – nie słucha ich już w zasadzie nikt, włącznie z ukraińskim wojskiem, czy bojówkarzami. „Operacja antyterrorystyczna” na Wschodzie okazała się nie tyle nawet klęską, co parodią. Amerykanie nie zdecydowali się udzielić efektywnego wsparcia, choćby sprzętowego czy szkoleniowego kijowskiej juncie, a akcja przeciw republikom ludowym stała się jedynie okazją do wyprowadzenia z Kijowa najbardziej bojowego i niepewnego elementu, stanowiącego potencjalne zagrożenie także dla obecnych władz. Że ich wewnętrzna pozycja jest słabiutka wskazują kolejne wydarzenia, jak próby odtworzenia Majdanu, czy manifestacje pod kadłubową Radą Najwyższą. Z drugiej jednak strony „ukraińscy heberyści” też już utracili impet i potencjał, a raczej ujawniło się, że nigdy go nie posiadali, będąc tylko alibi dla interesów pompujących ich do czasu oligarchów.
Oczywiście, że Rosja byłaby w stanie przeprowadzić skuteczną interwencję zbrojną na Ukrainie, włączając w skład Federacji terytoria Małorosji i Nowej Rosji aż po Odessę, a faktycznie nawet po Naddniestrze i Gagauzję. Poważnie rozważany jednak wydawał się być (a i nadal chyba jest) wariant utrwalenia powstałych właśnie państw de facto. Właśnie ta druga ewentualność budzi niepokój Zachodu, ograniczając znacznie atrakcyjność przeznaczonej do kolonizacji Ukrainy jako rynku zbytu i zaplecza podwykonawczego dla zachodnioeuropejskiej gospodarki. Porozumienie genewskie, choć nie musi wytrzymać próby czasu jasno wskazuje, że Zachód faktycznie chce utrzymać Ukrainę w całości, nawet jako kondominium z Rosją. Władze kijowskie pełnią wobec tych ustaleń rolę całkowicie służebną i wykonawczą, przy czym nikomu – ani Amerykanom, ani tym bardziej Rosji nie zależy nawet, by dać Jaceniukowi i spółce szanse na zachowanie twarzy.
Czynnik ludowy
Kijów pospiesznie więc ma zmienić konstytucję, wprowadzić samorządność na poziomie regionalnym i rejonowym, wycofać się z zarządzania w terenie przez administrację centralną, przywrócić prawa języka rosyjskiego – słowem spełnić wszystkie postulaty wysuwane od półtora miesiąca przez mieszkańców rosyjskiego Wschodu. Co ważne, są to również projekty, których wbrew swym deklaracjom nie zrealizowała przed laty Partia Regionów dochodząc do władzy. Nowa sytuacja wymaga zresztą nowej organizacji politycznej przeciwników banderyzmu i zapadnictwa nie tylko w republikach ludowych, ale i w środkowej części państwa ukraińskiego. Skądinąd w dalszym ciągu kluczową rolę będzie w tym zapewne odgrywał Rinat Achmetow, wcześniej liczący na odnalezienie się na Ukrainie bez Janukowycza. Bieg wydarzeń, w tym zwłaszcza marcowe zatrzymanie Dmytro Firtasza przekonało go jednak do udzielenia dyskretnego wsparcia separatystom. W istocie zresztą Ukraina tak w okresie przed wzmocnieniem centralistycznej władzy Janukowycza, jak i wg zamysłów faktycznych beneficjentów Majdanu – była i miała znowu stać się swego rodzaju „federacją”, w tym sensie, że poszczególnymi jej częściami już oficjalnie rządzić mieli oligarchowie, przez juntę kijowską wyniesieni nawet do rangi gubernatorów. Rewolucja ludowa na Wschodzie, podobnie jak i postawa Rosji wobec niej wskazują jednak, że to właśnie taki scenariusz wzbudził szczególny opór.
Tak w realiach sfederalizowanej (zdecentralizowanej, usamorządowionej – jak zwał, tak zwał…) Ukrainy, jak i w przypadku utrzymania się ludowych republik jako państw de facto, pobudzona aktywność oddolna, związana zwłaszcza z ruchami socjalnymi, krytycznymi zarówno wobec kapitalizmu państwowego w wersji a’la Janukowycz, rządów oligarchicznych wg wzorca kijowskiego, a zwłaszcza banderowskiego chaosu i terroru – może nawet w kulawych realiach polityki wewnętrznej Ukrainy dać efekt nowej jakości. Właśnie z tego powodu utrzymanie integralności ukraińskiej może okazać się szansą na odwojowanie całości tego państwa dla rozwiązań innych niż proste zapadnictwo.
Korzyści z federalizacji
Z polskiego punktu widzenia wariant federalny wydaje się być korzystniejszy, w każdym razie przyjmując tradycyjną geopolityczną optykę endecką. Rozpad Ukrainy i funkcjonowanie skażonego banderyzmem państewka lwowskiego, czy też banderowsko-oligarchicznego pseudopaństwa w Kijowie, w dodatku zintegrowanego gospodarczo z Unią Europejską to wciąż dla Polski groźba, mająca w dodatku konkretny wymiar gospodarczy, jak i polityczny. Korzystniejszym wariantem byłoby rzecz jasna bezpośrednie wcielenie Małorosji i Nowej Rosji do Federacji, bo im bliżej rosyjska armia będzie miała do naszych granic – to tym samym bliżej też będzie miała do Berlina i Brukseli, a włączenie obecnych republik ludowych w obszar gospodarczy Unii Celnej czyniłoby ten organizm silniejszym, co na przyszłość mogłoby przydać się i Polsce, gdy już w końcu UE zakończy swoją niesławną egzystencję i trzeba będzie dla niej szukać wreszcie racjonalnych alternatyw. Optymalnym rozwiązaniem, do którego zdaje się dążyć Moskwa przy akceptacji Zachodu – jest jednak przetrwanie zdecentralizowanej Ukrainy, otwartej na obustronną penetrację gospodarczą i dającą szansę na całkowite wyparcie wpływów Zachodu bez możliwości opanowania w całości przez banderowców. Polacy na Ukrainie mogą i powinni robić interesy, jednak do ich powodzenia trzeba, by nie było to państwo upadłe, ogarnięte wojną domową, czy choćby stanowiące pole bitwy zimnej wojny, odcięte od Wschodu nową żelazną kurtyną. Działania prezydenta W. Putina, ministra S. Ławrowa, a zwłaszcza aktywność samych mieszkańców zrewoltowanych republik ludowych dają nadzieję, że uda się tego negatywnego scenariusza uniknąć. Mamy więc powody, do umiarkowanego geopolitycznego optymizmu i to pomimo tych wszystkich głupstw, które wyprawiają władze w Warszawie.
Konrad Rękas
Zapraszam też na Geopolityka.org