28 września wiodące polskie media od prawa do lewa solidarnie zachwycały się zburzeniem przez „społeczeństwo” największego pomnika Lenina na Ukrainie. Problem jednakże w tym, że liczący 8,5 m postument w Charkowie został zrzucony z cokołu nie przez „społeczeństwo”, ale przez członków neonazistowskiego batalionu ochotniczego „Ajdar”. Wiodące polskie media albo nie mają jakiegokolwiek pojęcia o sytuacji na Ukrainie, albo zajmują się cyniczną dezinformacją swoich odbiorców. Od początku kryzysu ukraińskiego nie mam wątpliwości, że w grę wchodzi ta druga ewentualność. Dowodem na to jest chociażby to, że wiodące media polskie zupełnie nie zauważyły bardzo ważnego wydarzenia, które miało miejsce prawie w tym samym czasie, kiedy w Charkowie spadał z cokołu pomnik Lenina.
Hucpa w Babim Jarze
Babi Jar to miejsce znajdujące się dziś w granicach administracyjnych Kijowa. W 1941 roku był to wąwóz położony między dawnymi osadami Łukianowka i Syriec nieopodal Kijowa. 29 września 1941 roku – w żydowskie święto Jom Kippur (Dzień Pojednania) – niemieckie formacje SS rozpoczęły w tym wąwozie masowe egzekucje Żydów. Ofiary doprowadzano pieszo pod eskortą SS i Ukraińskiej Policji Pomocniczej z Kijowa i okolicznych miejscowości. Przed egzekucją oprawcy dokonywali rabunku posiadanych przez Żydów kosztowności i pieniędzy. Według raportów kierujących egzekucjami oficerów SS, do 3 października 1941 roku rozstrzelano w Babim Jarze 33771 Żydów obojga płci od niemowląt po starców. Chociaż nie był to pierwszy masowy mord na Żydach dokonany przez Niemców podczas drugiej wojny światowej, ani nawet po agresji 22 czerwca 1941 roku na ZSRR, zbrodnię w Babim Jarze uważa się za początek holokaustu.
Egzekucje w Babim Jarze trwały jednak aż do wyzwolenia Kijowa 6 listopada 1943 roku. Zabijano tam ofiary represji SS i Policji Bezpieczeństwa skierowanych przeciw ludności okupowanej Ukrainy. Wśród zamordowanych znajdowali się Żydzi, Ukraińcy, Rosjanie, Ormianie, Polacy, Romowie i in. Łącznie z ofiarami egzekucji na Żydach z przełomu września i października 1941 roku podczas okupacji niemieckiej (1941-1943) rozstrzelano w Babim Jarze ok. 70 tys. osób różnych narodowości. Na terenie Babiego Jaru od października 1941 do września 1943 roku funkcjonował też obóz koncentracyjny, w którym więziono komunistów, jeńców wojennych i członków ruchu oporu. Liczbę ofiar tego obozu szacuje się na ok. 30 tys. zamordowanych i zmarłych z wycieńczenia. W sumie zatem podczas dwóch lat okupacji Niemcy zgładzili w Babim Jarze ok. 100 tys. osób różnych narodowości.
29 września 2014 roku – w 70. rocznicę rozpoczęcia masowych egzekucji Żydów – do Babiego Jaru przybył prezydent Ukrainy Petro Poroszenko, by uczcić zamordowanych tam Żydów i osoby innych narodowości. Jednakże ukraiński prezydent uhonorował w Babim Jarze również członków Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów Melnyka (OUN-M). Mają oni swój krzyż i tablicę pamiątkową w miejscu, gdzie w czasie drugiej wojny światowej dokonano ludobójstwa w pierwszej kolejności na ludności żydowskiej. To było najważniejszym celem wizyty Petro Poroszenki w Babim Jarze w 70. rocznicę zagłady kijowskich Żydów. Dał temu wyraz na swoim oficjalnym profilu w serwisie twitter, gdzie napisał: „Złożyliśmy kwiaty pod pamiątkowym krzyżem członków podziemia Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Bohaterowie nie umierają. Sława Ukrainie!”
Trzeba w tym miejscu wyjaśnić, że OUN-M razem z OUN-B (Bandery) współtworzyła kolaboracyjne bataliony „Nachtigall” i „Roland”, a niezależnie od tego tzw. grupy pochodne i wojskowe oddziały OUN-M, które w lipcu 1941 roku razem z niemieckimi formacjami SS i ludnością ukraińską dokonały we Lwowie dwóch pogromów na Żydach (ok. 9 tys. ofiar). Melnykowcy współtworzyli też Ukraińską Policję Pomocniczą, która współuczestniczyła w zbrodni w Babim Jarze poprzez wyłapywanie i ograbianie ofiar, a następnie eskortowanie ich na miejsce egzekucji. Do konfliktu melnykowców, a także banderowców z Niemcami doszło w związku z nieuznaniem przez Hitlera tzw. rządu Stećki, proklamowanego we Lwowie 30 czerwca 1941 roku. Melnykowcy jednakże byli mordowani głównie przez swoją konkurencję polityczną, czyli banderowców. Z rąk Niemców zginęło ich niewielu, ponieważ podobnie jak banderowcy Andrij Melnyk i jego ludzie uważali III Rzeszę Niemiecką nie za wroga, ale za pożądanego sojusznika. W lutym 1942 roku melnykowcy ponownie pomagali Niemcom w tworzeniu Ukraińskiej Policji Pomocniczej (Ukrainische Hilfspolizei). W kwietniu 1943 roku zaangażowali się natomiast w utworzenie zbrodniczej 14. Dywizji Grenadierów SS (1. ukraińskiej dywizji SS), czyli dywizji SS-Galizien. Taki był ich udział w antyniemieckim ruchu oporu. Wytrwale czekali na zmianę koniunktury, co nastąpiło w drugiej połowie 1944 roku, kiedy w obliczu klęsk na froncie wschodnim Berlin poczynił szerokie koncesje na rzecz ukraińskich nacjonalistów. Ich rezultatem było utworzenie 17 marca 1945 roku Ukraińskiego Komitetu Narodowego i Ukraińskiej Armii Narodowej u boku III Rzeszy.
Nie ulega żadnej wątpliwości, że w 1941 roku melnykowcy (jak również banderowcy) byli sojusznikami Niemiec hitlerowskich i współsprawcami zbrodni na Żydach, w tym w Babim Jarze. Uhonorowanie OUN-M jako rzekomego antyhitlerowskiego ruchu oporu w miejscu, gdzie jego członkowie współuczestniczyli w zbrodni ludobójstwa pokazuje dobitnie oblicze ukraińskiej polityki historycznej. Tym obliczem jest kpina z prawdy i ofiar. Złożenie kwiatów pod krzyżem upamiętniającym OUN-M w Babim Jarze w 70. rocznicę tego ludobójstwa przez prezydenta Ukrainy pokazuje też prawdziwe oblicze Petro Poroszenki. Tak samo jak wcześniej Wiktor Juszczenko wszedł on w buty ukraińskiego nacjonalizmu. Partie nacjonalistyczne („Swoboda”, Prawy Sektor, Partia Radykalna) wcale nie muszą wygrywać wyborów do Werchownej Rady, zapowiedzianych na 26 października. Mogą je zupełnie przegrać, co media w Polsce odnotują z zadowoleniem jako rzekomy dowód słabości ukraińskiego nacjonalizmu. Program, cele, ideologia, a nawet retoryka i rytuał ukraińskiego nacjonalizmu są przejmowane przez Petro Poroszenkę i tworzony wokół jego osoby obóz polityczny. Dokładnie tak samo postępował Wiktor Juszczenko podczas swojej prezydentury w latach 2005-2010, wspieranej przez główne siły polityczne Polski.
Zagrywkę z OUN-M należy uznać za bardzo sprytną. Przypuszczam, że obliczona została na usprawiedliwienie Poroszenki w oczach polskiej opinii publicznej przez warszawskie i krakowskie salony. Polscy admiratorzy antyrosyjskiej Ukrainy będą mogli powiedzieć: ależ Poroszenko uczcił nie banderowców, tylko melnykowców, którzy byli umiarkowani. Gdyby ktoś nie wiedział na czym polegało ich umiarkowanie, to informuję, iż na tym, że melnykowcy do swoich ofiar strzelali, podczas gdy banderowcy ćwiartowali je na kawałki, nabijali na widły, rozrywali końmi, palili żywcem itd.
Jest jeszcze jeden aspekt incydentu z 29 września 2014 roku. W moim przekonaniu prezydent Ukrainy sprofanował żydowskie ofiary niemieckiego i ukraińskiego ludobójstwa. Jednakże ze strony zawodowych tropicieli antysemityzmu w Polsce, Europie Zachodniej, USA i Izraelu nie padły żadne słowa oburzenia, ani nawet protestu. O czym to może świadczyć? O tym, że odrodzenie tzw. integralnego nacjonalizmu ukraińskiego, który w wersji banderowskiej był czystej wody nazizmem, ma zielone światło ze strony lobby żydowskiego w USA, ponieważ służy realizacji celów polityki amerykańskiej wobec Europy Wschodniej. W czerwcu br. „Der Spigel” podał informację, że prezydent Poroszenko, premier Arsenij Jaceniuk i wicepremier Wołodymyr Hrojsman mają żydowskie pochodzenie. Z kolei finansowy sponsor rewolty kijowskiej 2013/2014 roku – oligarcha Ihor Kołomojski (obywatel Ukrainy, Izraela i Cypru) – ma nie tylko żydowskie pochodzenie, ale jest czołowym działaczem społeczności żydowskiej na Ukrainie i w Europie. Ci ludzie są równocześnie protektorami nacjonalizmu ukraińskiego. Nie wahają się nawet przed gloryfikacją OUN na grobach Żydów rozstrzelanych w Babim Jarze.
Gloryfikacja UPA
Hucpa w Babim Jarze nie jest jedynym dowodem na to, że Poroszenko wpisuje nacjonalizm ukraiński w ideologię i politykę kierowanego przez siebie państwa. Od wielu lat dzień 14 października – uważany przez propagandystów neobanderowskich za rocznicę powstania Ukraińskiej Powstańczej Armii – jest hucznie czczony na Ukrainie przez pogrobowców OUN/UPA. Faktycznie banderowcy przejęli dla swoich band nazwę UPA od tzw. bulbowców (marginalny odłam nacjonalistów ukraińskich, który rzeczywiście walczył z Niemcami), a właściwie im tę nazwę ukradli na początku 1943 roku. 14 października jako rzekoma data powstania UPA – jak prawie wszystko w oficjalnej historii OUN/UPA – jest zatem fałszywką. Datę 14 października preparatorzy historii nacjonalizmu ukraińskiego uznali za domniemaną rocznicę utworzenia UPA, ponieważ tego dnia przypada greckokatolickie Święto Pokrowy, uważane też za święto Kozactwa.
Od wielu miesięcy partie nacjonalistyczne ze „Swobodą” na czele żądały uchwalenia ustawy uznającej UPA za bojowników o niepodległość Ukrainy, a 14 października za ich święto. Od 10 do 14 października trwały, głównie w zachodniej Ukrainie, obchody ku czci UPA, organizowane nie tylko przez partyjne struktury „Swobody” i zdominowane przez nią samorządy, ale także Kościół greckokatolicki i lokalną administrację państwową. Szczególnie hucznie świętowano we Lwowie, gdzie odbyły się okazałe uroczystości kościelno-państwowe na Polu Marsowym. 14 października w Kijowie Werchowna Rada nie uchwaliła jednak żądanej przez nacjonalistów ustawy i w związku z tym gmach parlamentu został zaatakowany przez uczestników wielotysięcznej manifestacji zorganizowanej przez neobanderowską „Swobodę”. W stronę parlamentu poleciały kamienie, a na funkcjonariuszy policji neobanderowcy ruszyli z pałkami i łańcuchami.
Jak wypadki te skomentowały polskie media? Np. na onet.pl mogłem poczytać o rosyjskiej prowokacji. To agenci Putina przebrani za „Swobodę” atakowali policję i Werchowną Radę. Poza tym onet.pl uraczył swoich czytelników bredniami o rzekomej walce UPA z Niemcami. Pan Tiahnybok był bardziej rzetelny od onet.pl, bo przemawiając do tłumu stwierdził, że „UPA walczyła z Niemcami, Rosjanami i Polakami”. Nie dodał tylko, że walka z Polakami polegała na wyrzynaniu ludności cywilnej. Szczytem bezczelności ze strony onet.pl było zacytowanie 90-letniego zbrodniarza z UPA, niejakiego Wasyla Kyryliuka z Równego na Wołyniu, który powiedział Polskiemu Radiu, że najważniejszym wrogiem UPA był Związek Sowiecki. Otóż ten człowiek, który niewątpliwie brał udział w rzezi wołyńskiej, dobrze wie kto był najważniejszym wrogiem UPA w 1943 i 1944 roku, kto za takiego wroga został uznany na III. konferencji OUN-B (17-21 lutego 1943 roku).
O ile tegoroczny 14 października był już na Ukrainie oficjalnym świętem UPA, to w Polsce był to dzień oswajania Polaków z UPA. Takie zadanie zostało najwidoczniej postawione przed wiodącymi mediami polskimi. Te media zupełnie nie zauważyły, że dzień 14 października został uznany na Ukrainie za święto państwowe, pomimo nieuchwalenia przez parlament Ukrainy żądanej przez nacjonalistów ustawy. Zamieszanie wokół tej ustawy jest wewnątrz-ukraińską rozgrywką, która z polskiego punktu widzenia nie powinna mieć żadnego znaczenia. Z polskiego punktu widzenia znaczenie ma to, że prezydent Poroszenko przeniósł państwowe święto Dnia Obrońcy Ojczyzny z 23 lutego (rocznica powstania Armii Czerwonej) na 14 października (rzekoma data utworzenia UPA).
„W celu uhonorowania męstwa i heroizmu obrońców niepodległości i integralności Ukrainy, wojskowych tradycji i zwycięstw ukraińskiego narodu, a także dalszej budowy mocnego patriotycznego ducha w społeczeństwie, postanawiam ustanowić na Ukrainie święto – Dzień Obrońcy Ojczyzny, który obchodzony będzie corocznie 14 października” – napisał w stosownym rozporządzeniu Poroszenko. Narzucił nacjonalistom zaproponowaną przez siebie formę święta państwowego 14 października, żeby pokazać im miejsce w szeregu. Ale czy 14 października będzie się nazywał Dniem Obrońcy Ojczyzny czy Świętem Bojowników o Niepodległość Ukrainy, to nie ma większego znaczenia. Faktycznie będzie to państwowe święto UPA, bo nikt na Ukrainie nie będzie tego rozumiał inaczej.
UPA-elementarz
Najbardziej drastycznym przykładem wpisywania ideologii nacjonalizmu ukraińskiego w polityczną rzeczywistość Ukrainy pod patronatem prezydenta Petro Poroszenki jest tzw. „Powstańczy alfabet” („Powstanśka abetka”), oficjalnie wprowadzony do szkół publicznych na razie na zachodniej Ukrainie. Jest to elementarz do nauczania języka ukraińskiego. Od normalnego elementarza różni się tym, że zamiast Ali i Asa są w nim Jarema i inni bojcy UPA maszerujący przez złocone łanami zbóż pola Ukrainy, z karabinami i kozackimi szablami, czerwono-czarną flagą OUN-B i śpiewem na ustach. Ukraińskie dzieci mają się uczyć alfabetu na podstawie spreparowanej historii OUN/UPA. Książka jest nasycona treściami szowinistycznymi i antyrosyjskimi. Autorem tego niezwykłego podręcznika jest niejaki Ołeh Witwićkyj, którego ukraiński portal Doba.te.ua reklamuje jako historyka i działacza społecznego. „Powstańczy alfabet” – jak donosi Doba.te.ua – został wydany już po raz drugi. Do poprzedniego wydania dodano fragmenty poświęcone „Niebiańskiej sotni” z kijowskiego „majdanu”. Poza portalem kresy.pl nie znalazłem w polskich mediach informacji o „Powstańczym alfabecie”. Na temat tego osobliwego elementarza nie wypowiedział się ani minister edukacji Polski ani komisarz UE ds. edukacji, kultury, wielojęzyczności i młodzieży. To milczenie dziwi, bo przecież Ukraina ma być członkiem Unii Europejskiej i chce wychowywać dzieci i młodzież w kulcie UPA – organizacji faszystowskiej, terrorystycznej i odpowiedzialnej za ludobójstwo. To tak jakby w Niemczech wydano elementarz przedstawiający Horsta Wessela i innych fajnych chłopaków z SA i SS.
Kto strzelał na „majdanie”?
A’ propos „Niebiańskiej sotni” z kijowskiego „majdanu”. Jest coraz bardziej prawdopodobne, że to właśnie „niebiańska” albo piekielna sotnia zrobiła sławną jatkę na „majdanie” w lutym tego roku. Xportal.pl poinformował 11 października o śledztwie dziennikarskim agencji Reutera w sprawie lutowych wypadków w Kijowie. Śledztwo to wykazało, że obecne władze ukraińskie fałszują materiały, przygotowując pokazowe procesy oficerów jednostki specjalnej „Berkut”. W świetle informacji zebranych przez dziennikarzy Reutera, kierowane pod adresem milicjantów oskarżenia o niesprowokowane otwarcie ognia do antyrządowych demonstrantów na placu Niepodległości w Kijowie i ich umyślne zabójstwo są najprawdopodobniej bezpodstawne. Pracownicy agencji Reutera ujawnili, że jeden z oskarżonych jeszcze sześć lat temu stracił rękę, więc nie mógł strzelać i brać aktywnego udziału w walkach ulicznych. Ponadto okazało się, iż z dowodów rzeczowych w nieznanych okolicznościach zniknęła broń, z której rzekomo strzelano, oraz amunicja, którą zostali zabici demonstranci. Z dokumentacji zdobytej przez dziennikarzy Reutera wynika także, że 20 lutego w Kijowie pierwszymi ofiarami użycia broni palnej byli milicjanci.
Chocholi taniec w Polsce
To oczywiście nie jest temat dla wiodących polskich mediów. Od miesięcy cały kraj pogrąża się w chocholim tańcu, do którego grają wszystkie onety i TVN-y, „Gazeta Wyborcza”, „Gazeta Polska” i TV Republika. Bronisław Wildstein ogłosił w tygodniku „Do Rzeczy”, że jest Polakiem i dlatego pomaga Ukrainie. Bo Ukraińcy jego zdaniem walczą o „wolność, godność i uczciwość” przeciw strasznej Rosji. Zagrożeniem ze strony odradzającego się „imperium” moskiewskiego wiodące media karmią polskiego odbiorcę 24 godziny na dobę. Żadnemu celebrycie dziennikarstwa nadwiślańskiego nie wymknie się jednak refleksja, że jeżeli zagrożenie rosyjskie nagle się pojawiło, to musiało zostać czymś sprowokowane. Zostało sprowokowane niewątpliwie przez współczesny polski prometeizm – politykę „jagiellońską”, szczególnie na kierunku ukraińskim, która w założeniu miała odsunąć od Polski zagrożenie rosyjskie, a faktycznie je przybliżyła. Środowiskom liberalnym, sterowanym przez „Gazetę Wyborczą”, oraz prawicowym, sterowanym przez „Gazetę Polską”, wydaje się, że jeżeli tradycja banderowsko-upowska jest antyrosyjska, to jest godna pobłażliwości, a nawet poparcia. Ale jeszcze bardziej niż antyrosyjska jest to tradycja antypolska. Ze Stepanem Banderą żartów nie było i nie ma. Dlatego zagrożenie ze Wschodu przyjdzie, jednak nie będzie to zagrożenie rosyjskie. Na razie polityczni spadkobiercy Stepana Bandery ze względów taktycznych, tzn. z powodu zapotrzebowania na poparcie pożytecznych idiotów z Polski, wyciszyli antypolską retorykę. Jednakże, jak pokazują przytoczone powyżej przykłady, nie zapomnieli o swojej ideologii i wytyczonych przez nią celach. Dlatego, gdy ich Ukraina okrzepnie i dorosną dzieci wyedukowane na „Powstańczym alfabecie” zmienią również język rozmowy z Polską.
Bohdan Piętka
/ame/