Bunikowski: Zdewastowana kultura prawna

 

 

            Od wyborów parlamentarnych w 2015 r. w Polsce występują zasadnicze zmiany w systemie prawnym i konstytucyjnym. Wpływa to negatywnie na kulturę prawną, a pewnie i prawniczą, w Polsce.

            Czym jest kultura prawna

            Kultura prawna to, jak się sądzi we współczesnej zachodniej nauce prawa (np. Cotterrell, Hoecke, Aarnio), pewien zespół wartości, przekonań i idei co do prawa. Kultura prawnicza to zespół zachowań akceptowanych w środowiskach prawniczych. To także pewien etos, wzniosły ideał zachowania, wśród prawników.

            Nota bene, na co dzień nie mają ci ostatni najlepszej opinii w społeczeństwie polskim. Wyroki bywają niesprawiedliwe, a prawnicze usługi specjalistyczne są drogie, przy czym ich jakość bywa niska. Polskie środowiska prawnicze i prawnicze akademickie chcą prestiżu, a poczucie władzy niekiedy prowadzi do społecznej alienacji. Studenci prawa są uczeni tak teoretycznie, jakby wszyscy mieli być naukowcami, przy czym ten ideał szybko pryska, gdy zderzy się go z ogromną rywalizacją i cwaniactwem, tzw. życiową mądrością, towarzyszącymi studiowaniu prawa. Pomińmy jednak te kwestie i skupmy się na kulturze. Otóż, na studiach uczy się zasad prawa i szacunku dla prawa. Jest wiara w kulturę prawną.

            Fakty

            Wiele ustaw przegłosowanych w Sejmie w okresie od listopada 2015 r. do końca 2017 r. miało bardzo kontrowersyjny charakter. Ich treść budzi wątpliwości konstytucyjne. Chodzi tu przykładowo o przepisy ustanawiające Narodową Radę Mediów czy nowe przepisy prawa o zgromadzeniach lub przepisy zmieniające ustawy o policji i służbie cywilnej czy nowe reguły określające organizację Trybunału Konstytucyjnego oraz, ostatnio, zmieniające organizację sądów powszechnych, Sądu Najwyższego i Krajowej Rady Sądownictwa, a także ordynację wyborczą zmieniającą skład Państwowej Komisji Wyborczej. Krytykowano nie tylko kontrowersyjność tych ustaw z punktu widzenia praw i obowiązków obywateli czy zasad ustroju państwa, ale także sam styl procedowania, często w pośpiechu, nocą, bez przygotowania do debaty, w agresywnej i wulgarnej atmosferze. Aksjologia konstytucji wymaga ważenia zasad i współpracy władz. Tego też zabrakło.

            Nie tylko działania ustawodawcy są wątpliwe pod względem konstytucyjnym, ale także działania samego rządu i prezydenta budziły poważne wątpliwości. Premier odmawiał długo publikacji wyroków TK, a paru nie opublikował do dzisiaj (K 47/15, K 39/16, K 44/16). Usunięto je nawet ze strony internetowej bazy orzeczeń TK, jako że mają one nie należeć do systemu prawnego, mimo że odwołania do nich są w wielu innych orzeczeniach TK. Do najbardziej kontrowersyjnych działań władzy należało jednak uchwalenie unieważnienia wyborów 5 sędziów TK wybranych w październiku 2015 r. Uchwały z 25 listopada 2015 r. o stwierdzeniu braku mocy prawnej tych wyborów sędziów zawierają bardzo niejasne uzasadnienia. Po pierwsze, jest tam dużo teorii o czynnościach konwencjonalnych, a po drugie, jako powód unieważnienia podano w jednym zdaniu bardzo ogólne pojęcie rażącego naruszenia procedury. Nowych 5 sędziów wybrano 2 listopada 2015 r. W noc z 2 na 3 listopada 2015 r. Prezydent Duda dokonał ich zaprzysiężenia. Złożyli ślubowanie. Tych tzw. starych sędziów nie zaprzysięgał przez półtorej miesiąca, a wysłanie oświadczenia z przysięgą listem poleconym przez sędziego nie wchodziło w grę jako instytucja nieznana naszej kulturze prawnej i politycznej. Jak wiadomo, 3 listopada o 9 rano zaczęła się rozprawa w TK na temat konstytucyjności ustawy z 25 czerwca 2015 r., która była podstawą powołania sędziów w październiku.

            Z kolei w grudniu 2016 r. na podstawie nowego prawa o TK Prezydent Duda powołał sędzinę Przyłębską na pełniącą obowiązki prezesa TK, a później na prezesa TK. Warto zauważyć, że odbyło się to w kontrowersyjnych okolicznościach. Otóż, „p.o. prezesa TK” jest instytucją nieznaną polskiej konstytucji. Ponadto, także sam wybór sędziny Przyłębskiej na prezesa TK nie uzyskał wsparcia większości sędziów konstytucyjnych, co oznacza, że wbrew dotychczasowej wykładni konstytucji, została wybrana wbrew większości. Przyłębska, być może w ramach pewnych represji, odebrała wiceprezesowi TK Profesorowi Biernatowi jego gabinet, a jego samego skierowała na zaległy urlop, motywując to prawem pracy i oszczędnościami. Sprawy kontrowersyjne, rozpatrywane w TK, np. dotyczące zmiany granic Miasta Opola, za kadencji Przyłębskiej często miały taką obsadę, że byli tam wyznaczani wyłącznie albo dominowali sędziowie powołani przez PiS, w tym tzw. dublerzy. Wynik takiej sprawy był zawsze korzystny dla rządu. Ponadto ostatnio media informowały o wizytach ważnych ministrów rządu PiS w budynku TK. Były to wizyty nieoficjalne i to w części zarezerwowanej dla sędziów. Nie miało takie zachowanie miejsca za kadencji prezesa Rzeplińskiego.

            Podnoszono także w ostatnim roku w obozie prezydenckim potrzebę zmiany konstytucji, usunięcia niejasności i lepszego określenia relacji między organami władzy, ale przecież na gruncie obecnie obowiązującej konstytucji są jasne procedury zmiany konstytucji. Proponowane referendum konsultacyjne w sprawie konstytucji zastępuje de facto referendum konstytucyjne – jest to ciekawa faktyczna figura prawna, ale nie wiadomo, o co chodzi. Pewnie o władzę. W obozie rządowym zaś podnoszono zarzut aż do grudnia 2016 r., że prezes TK Profesor Rzepliński był aktywnym politykiem opozycji, związanym z jedną partią opozycyjną. Minister sprawiedliwości Ziobro nie kierował swoich przedstawicieli do udziału w rozprawach TK w tym czasie. Podobnie czynił Marszałek Sejmu Kuchciński. Ziobro publicznie zarzucał sędziom TK niską jakość i wydajność pracy, drugie etaty na uczelniach oraz wysokie wynagrodzenia w TK. Taka atmosfera budowała grunt pod zmiany, które miały nadejść w TK po grudniu 2016 r. Wybór Przyłębskiej na prezesa TK oraz legalizację przez nią dublerów przez dopuszczenie do orzekania szeroko komentowano publicznie. Przykładowo, Profesor Sadurski, polski filozof prawa z Sydney, uznał, że TK działa niekonstytucyjnie, a prezes TK jest nielegalny. Profesor Zajadło, filozof prawa z Gdańska, nazywa dzisiejszy stan „niedemokratycznym stanem bezprawia”.

Nowi mandaryni prawa

Ci, którzy bronili TK (jak Profesorowie Matczak, Pietrzykowski czy Gizbert-Studnicki, czy też piszący te słowa), spotkali się z zarzutami o ochronę dawnego postkomunistycznego i neoliberalnego układu, który symbolizował rząd poprzedniej partii. Spora część dyskusji na ten temat toczyła się też na forach prawniczych i politologicznych w Internecie i w części z nich uczestniczyłem. Nazywano tych obrońców TK czy sądów „liberalnymi prawnikami” rządów prawa (Profesor Wielomski). Inni mówili o „użytecznych idiotach” (Profesor Czarnota) broniących układu postkomunistycznego. Inni nie chcieli, by gloryfikowano Rzeplińskiego, gdyż wyroki TK za niego nie były sprawiedliwe społecznie, vide: emerytury (Profesor Sulikowski).

            Tymczasem wyłoniła się grupa prawników i profesorów prawa wspierających tzw. dobrą zmianę, którą forsował nowy reżim. Dotyczy to także TK i sądownictwa w ogóle. Wymienię tylko trzech akademików, którzy mocno wsparli reformy, w tym reformy personalne w TK. Pierwszym był Profesor Lech Morawski. Drugim jest Profesor Bogusław Banaszak. Trzecim jest Profesor Adam Czarnota.

            I tak Morawski, uznany teoretyk i filozof prawa (zmarł w lipcu 2017 r.; doktoryzowałem się w Jego katedrze) zasłynął w opinii publicznej swoim wystąpieniem w Oksfordzie w maju 2017 r. Jako osoba reprezentująca TK i wybrana na sędziego TK w listopadzie 2015 r. powiedział tam w swoim referacie, że reprezentuje rząd polski, a polscy sędziowie, w tym w TK i SN, są skorumpowani, zaś polska konstytucja to tragedia, jeśli chodzi o interpretację jej otwartych pojęć. W swoim wystąpieniu na seminarium w Berlinie w październiku 2016 r. twierdził zaś, dosłownie, że PiS popiera pasywizm sędziowski, a PO aktywizm sędziowski. To znaczy, jak twierdził, PiS chce ograniczenia władzy sędziów, tego, że oni tworzą prawo, choć mówią co innego. Przy czym odwoływał się do wielkich teorii prawniczych, jak tej Ronalda Dworkina. Morawski sam siebie uznał na osobę, którą kiedyś fascynował aktywizm, ale po latach badań nad tym problemem faktycznego tworzenia prawa przez sędziów przeszedł na stanowisko pasywistyczne.

            Z kolei Banaszak, uznany polski prawnik konstytucyjny, na tym samym berlińskim seminarium uważał, że Sejm miał prawo unieważnić wybór osób wybranych na sędziów TK. Osoby te, jego zdaniem, nie są sędziami, gdyż jak wskazywał, odwołując się przy tym do rozwiązań w innych państwach i polskich ustaw, elementem konstytutywnym takiego stosunku prawnego jest zaprzysiężenie przez prezydenta, a ono nie miało miejsca w przypadku 5 sędziów powołanych w październiku 2015 r. Parlament posiada funkcję kreacyjną i z niej skorzystał, unieważniając wybory. Na marginesie, za rządów nowej władzy Banaszak został nowym przedstawicielem Polski w Komisji Weneckiej, ciele doradczym Rady Europy (kwiecień 2016 r.) i członkiem Trybunału Stanu (styczeń 2017 r.). Trafił także do rady nadzorczej ZUS (luty 2017 r.).

            Czarnota, polski socjolog prawa pracujący w Australii, w swoich tekstach publikowanych przez „Kulturę Liberalną” (lato 2016 r.) twierdził, że w Polsce sądownictwo jest niesprawiedliwe i pozostaje poza kontrolą demokratyczną, a mało praktyczna i oderwana od społecznych funkcji edukacja prawnicza wymaga głębokiej reformy. Sędziów i sędziów-profesorów prawa nazwał „mandarynami prawa”, którzy bronią swojej pozycji i interesów swojej grupy. Z niesprawiedliwości działań wymiaru sprawiedliwości i niezrozumiałości jego decyzji czy uzasadnień wyroków wywodził obronę tezy, że działania partii rządzącej wobec sądownictwa są konieczne, ale dodał, że są zbyt mało radykalne. Na marginesie, Czarnota wraz z Profesor Pawłowicz są zastępcami redaktora naczelnego kwartalnika naukowego „Prawo i Więź”.

            Oczywiście, do grupy przedstawicieli nowej jurysprudencji, tj. tej popierającej działania PiS wobec TK, SN, KRS i całego sądownictwa, dodać można pełniącego obecnie funkcję wiceprezesa TK Profesora Muszyńskiego. Otóż, późną jesienią 2015 r. na portalu wpolityce.pl bronił on prawa parlamentu do unieważnienia wyborów sędziów wybranych w październiku 2015 r. Jak wiadomo, 2 grudnia 2015 r. został sam wybrany na sędziego TK. Przez krytyków jest nazywany dublerem, jak że zajął stanowisko, które było już obsadzone w październiku 2015 r.

            Jaką kulturę prawną wspierają owi przedstawiciele nowej nauki prawa, nie jest to jasne. Nie jest to chyba kultura a „winner-takes-all-democracy”, wygrany bierze wszystko, jako że w swych badaniach owi uczeni badali rządy prawa i zasady ustroju w demokracji.

Kultura prawna i prawnicza – parlament, rząd

            Kultura prawna jest związana z kulturą parlamentarną i rządową. Zaś kultura prawnicza jest związana także z tym, jak pracują urzędnicy.

            Zatem duże wątpliwości budzi język i styl procedowania w komisjach parlamentarnych oraz prowadzenie obrad w Sejmie. Kultura życia parlamentarnego systematycznie opada i jest już bardzo niska. Spory nie są merytoryczne, ale personalne. Dyskusja nad merytoryczną treścią proponowanych rozwiązań prawnych jest ograniczona do minimum, a Sejm, nie mówiąc już o Senacie, stał się, zdaniem wielu komentatorów, tak zwaną maszynką do głosowania. Pewnie jest tak w wielu systemach, jednak dobro publiczne wymaga większej dbałości o argumentację prawną przy stanowieniu prawa. Dobra kultura parlamentarna albo kultura parlamentarna w ogóle wymaga, aby prawo było stanowione tak, by ludzie mogli rozumieć argumenty stojące za stanowieniem prawa. Tymczasem zmiany w TK czy prawie o zgromadzeniach oraz styl procedowania nie spełniały minimalnych wymogów uczciwej dyskusji. Idealna sytuacja mowy Habermasa, gdzie wykłada się uczciwie argumenty i debatuje, nie istnieje w polskim parlamentaryzmie ani trochę. Zamiast tego dominuje wrzask, emocje, negatywna energia, argumenty personalne, przycinki, wymówki, gniew, złość, wyzywanie się i umniejszanie roli przeciwnika politycznego. Częste jest wyzywanie się od zdrajców czy dyktatorów i zarzucanie braku patriotyzmu.

            Kultura podejmowania decyzji w pewnych ministerstwach budzi także ogromne społeczne podziały. Słynne jest stwierdzenie byłego ministra skarbu na spotkaniu z liderami lokalnymi partii rządzącej, że o przyjęciu do władz spółek Skarbu Państwa decyduje lojalność wobec partii PiS. Zwrócić uwagę trzeba, że nie chodzi o kompetencje. Zwłaszcza także styl podejmowania decyzji w ministerstwie obrony narodowej wskazuje, że osobiste sympatie do młodych doradców i swoich zaufanych wyrażające się w niejasnych awansach są ważniejsze niż kompetencje, oburzenie opinii publicznej czy jasne procedury. Symbolicznym dopełnieniem tego smutnego obrazu jest moneta bita na cześć Bartłomieja Misiewicza. Podobnie, sprawa Puszczy Białowieskiej i dialog z Komisją Europejską o praworządności w Polsce w kontekście zastosowania art. 7 Traktatu Lizbońskiego to kolejne mankamenty polskiej kultury prawnej, choć to bardziej problem dobrej kultury politycznej i obycia w dyplomacji. Ma to jednak wpływ na to, jak postrzega się prawo stanowione obecnie w Polsce w klubach międzynarodowych, których Polska jest członkiem, jak UE, NATO, Rada Europy. Zapewne nie są to wysokie oceny, co wiemy z wszystkich dotychczasowych rekomendacji Komisji Weneckiej z 2016 i 2017 r., która zarzuciła władzy w Polsce łamanie praworządności, praw człowieka i demokracji. Dotyczyło to głównie reformy w TK i zmian w sądownictwie. Jest raczej jasne, że Polska nie zostałaby przyjęta do Unii, czyniąc to, co czyni z TK i sądami.

            Oczywiście, zmiany w sądach są konieczne, ale zarówno argument lidera PiS o demoralizacji sędziów spersonifikowanych w antyideale sędziego kradnącego spodnie, jak i jego argument z nieefektywności sądów, są uproszczone. Znam sądy, wydziały i sędziów działających dobrze i te sądy, które działają gorzej. Kwestia efektywności zaś wymaga zmiany procedur, odejścia od biurokratycznego myślenia i zwyczajów rodem z 19. wieku. Era stemplowania i myślenia o tzw. zwrotkach musi minąć. Wyrok musi być coraz bardziej zgodny z poczuciem sprawiedliwości, a nie tylko z suchym prawem czy jego suchą interpretacją opartą na sylogizmie, gdy suche interpretacje naruszają wymogi sprawiedliwości. Reformy sądowe PiS jednak oznaczają głównie zmiany personalne, a nie bardziej sprawiedliwe wyroki i szybsze postępowania. Sprawiedliwość i szybkość wymagają zmiany toku myślenia, zmian w procedurach, elektronizacji, nowej nauki zawodu sędziego, który służy ludziom i jest wzniosły moralnie, bo wszak sądzi innych. Tymczasem w parlamencie i spotach reklamujących kampanię reformy sądownictwa sędziowie są przedstawiani jako całe zło. Obraża to de facto wielu z  nich. Kultura prawna, gdzie poniża się sędziów, to zła kultura. Pewnie jako środowisko nie są oni bez winy. Powinni byli zaproponować zmiany w procedurach i efektywności wcześniej. Powinni się oczyścić z komunistycznych sędziów politycznych i tych biorących łapówki. Powinni model kształcenia oprzeć bardziej na etyce. Też podbudowałoby to wątłą kulturę prawną w Polsce.

            Ale ta kultura w Polsce była jednak budowana po upadku PRL. Szanowano wyroki SN, TK, NSA, doktrynę i komentarze. Były one ważne społecznie. Były wszak głosy krytyczne i glosy krytyczne szeroko przedstawiane w literaturze danego przedmiotu. Było to coś ważnego, co chciano rozwinąć jako wspólnota prawników, wierząc, że prawnicy mają jakieś porozumienia co do rozumienia sensu przepisów w imię stabilności i przewidywalności. I nie chodziło o cwaniactwo, prestiż czy pieniądze, ale o sens i tradycję własnego prawa i orzecznictwa. O jurysprudencję, naukę prawa. Edukacja młodego pokolenia prawników po 1989 r. pełna była szczytnych odwołań do wielkich idei jak rządy prawa czy silne, niezależne sądy. Ponadto powstało dużo prac doktorskich na temat praworządności. Nikt z prawników wychowanych na uczelniach po 1990 r., a zwłaszcza nawet po 2000 r., nie mógł przypuszczać, że rządy prawa mogą oznaczać, iż można legalnie uchwalić wszystko, gdyż ma się większość, na patrząc na kontekst ustrojowy i społeczny. Być może, w procesie edukacji prawniczej zbytnio idealizowano konstytucję, ale w końcu miała ona integrować naród w naród polityczny.

            Jeśli obecnie tak wygląda procedura podejmowania decyzji na tzw. górze, że ważne reformy sądowe są przeprowadzane szybko i w pośpiechu, bez idei wielkich kodyfikacji czy zmian skostniałych form myślenia prawniczego, a cechuje te reformy głównie idea reformy personalnej, to jak sytuacja ma wyglądać na dole, na przykład pośród urzędników niższego szczebla? Czego oczekiwać od urzędników, jeśli mocodawcy wyżej szanują tylko to prawo, które sami tworzą? A prawnicy… Pewnie w większości dostosują się oportunistycznie do sytuacji, nie chcąc wchodzić w konflikt z władzą. Moja teza jest taka, że zdecydowana większość prawników w Polsce, po wyparciu się uprzedzeń i emocji, stwierdziłaby, że w Polsce naruszono konstytucję przy zmianach w TK czy sądownictwie. To przekonanie o nielegalności jest powszechne wśród ludzi, których znam. Konstytucja została naruszona i prawie każdy prawnik o tym wie. Jest to intuicyjne poczucie aksjologiczne u neutralnego  prawnika dokonującego wykładni prawa (jako obywatele jesteśmy w swych rolach może bardziej emocjonalni). Obywatel bez wiedzy prawniczej jest łatwiejszym obiektem manipulacji partii władzy, ale nie jest specjalistą od wykładni prawa. Wykładnia to robota prawników. Mój instynkt prawniczy podpowiadał mi od samego początku, że coś było nie tak już przy ustawie PO o TK z czerwca 2015 r., ale działania PiS poszły jeszcze dalej i sparaliżowały ten organ. Cel był prosty. Przejąć go. Tak, jak dziś jest trend, by, dalej potocznie mówiąc, przejąć, to jest mieć wpływ personalny, na inne organy jak SN, KRS, PKW.

            Innym problemem jest obecnie natomiast znany z czasów PRL podział administracji na partyjną i rządową. To znaczy na czele rządu formalnie w Polsce stoi premier, a prawo stanowi formalnie Sejm i Senat, ale najważniejsze decyzje muszą być konsultowane z szefem partii rządzącej (dziś to poseł J. Kaczyński) i komitetem partii, tak, jak kiedyś czyniono w PRL, gdzie rząd, premier i Sejm tylko wykonywali głównie polecania i dyrektywy partii.  Dublowanie administracji państwa to poważny problem konstytucyjny. Faktyczne decyzje są gdzie indziej, niż formalna władza. Równie dobrze można by te decyzje faktyczne podejmować w siedzibie Episkopatu, a nie na Nowogrodzkiej, jeśli politykę po Dahlowsku rozumieć jako relację wpływów. Tymczasem politykę rozumiemy prawniczo jako dbałość o dobro wspólne, ale w ramach reguł konstytucji.

Dokąd to prowadzi

Aby odpowiedzieć sobie na pytanie, dokąd te zmiany prawne prowadzą w zakresie TK, SN, KRS i wielu innych dziedzin życia społecznego w kontekście dewastacji kultury prawnej i prawniczej, należy odpowiedzieć na pytanie, czego jako społeczeństwo sobie życzymy. Czy chcemy państwa, gdzie w nocy zaprzysięga się sędziów konstytucyjnych, nie publikuje wyroków sądu konstytucyjnego, ale wymienia się w trakcie kadencji składy sądu najwyższego, głównej komisji wyborczej, głównego organu samorządu sędziowskiego i zmienia się prezesów sądów powszechnych bez uzasadnienia? Czy karanie finansowo mediów prywatnych za relacje blokady Sejmu z grudnia 2016 r. to normalne zachowanie władzy? Te zmiany wskazują na dewastację kultury prawnej w Polsce. Winę za to ponosi obecna władza, jako że ma instrumenty, aby tego nie czynić i kulturę prawną wspierać.

            To nie jest prawda, że kultura prawna wspiera korporacje prawnicze czy kastę prawników. Ona ma wspierać funkcjonowanie państwa. Ona ma dawać dobry wzór i przykład na przyszłość. Obecny wzór dawany przez władzę jest taki, że jeśli ma się większość, można wszystko uchwalić, gdyż ma się „legitymację” do zmian. Na koncept legitymizacji społecznej powołuje się często poseł Piotrowicz, przewodniczący komisji sprawiedliwości w Sejmie, a kiedyś prokurator w stanie wojennym i członek PZPR. Jeśli takie standardy i wzory przyjmą się, to aparat państwa będzie zawłaszczany przez każdą władzę, która dojdzie do rządzenia, a przegłosować będzie można przykładowo odebranie emerytur posłom PiS, specjalną procedurą karną wobec ich lidera, unieważnienie wyborów prezydenckich etc. To bardzo niebezpieczne. „It is a dangeorus road to go down”, jak mówił kilka miesięcy temu angielski dziennikarz Tim Sebastian, z Deutsche Welle, do wtedy wicepremiera Morawieckiego. Morawiecki wówczas mówił, że są ważniejsze wartości niż prawo. Np. życie i bezpieczeństwo ludzi. Mówił to tak, jakby prawo polskie nie chroniło życia ludzi ani bezpieczeństwa publicznego. Wystarczy sięgnąć do konstytucji, by wiedzieć, że jest inaczej. Tak, to jest niebezpieczna droga, którą idzie obecna władza. Prawo bowiem rodzi ograniczenia także dla władzy i władza musi to rozumieć, nawet jeśli chce reformować kraj. Polska nie jest w stanie wojny, a zatem prawo musi być ważniejsze od polityki i partii.

            Jeśli władza uchwala, co chce, nie patrząc na złożoność stosunków w Polsce, na różnorodność opinii i wielość grup społecznych, to znaczy, że szanuje tylko swoich wyborców, ale nie resztę obywateli. Taka kultura polityczna jest niska i nie ma związku z dobrem wspólnym, który wynika z art. 1 konstytucji z 1997 r. Taka kultura polityczna  dewastuje kulturę prawną, co widać było po nocnych zaprzysiężeniach sędziów TK czy innych działaniach jak niepublikowanie wyroków TK, usuwanie wiceprezesa TK z gabinetu, uchwalanie zmian w prawie po nocach pod pozorem konieczności natychmiastowych zmian i pokazania ciężkiej pracy posłów, zatrzymywanie demonstrantów na podwórkach bez podstawy prawnej etc., etc. Nie oczekujmy, że obywatele będą szanować prawo administracyjne, cywilne, karne, jeśli ci na górze nie szanują prawa konstytucyjnego. I jest tu hipokryzja, i jest tu cynizm polityczny. Dziś mamy oto szanować wyroki TK i sędziów TK, a powód jest prosty. Pochodzi bowiem dziś TK w większości z wyboru PiS. Tak nie buduje się poważnych i stabilnych instytucji. To nie może być tylko gra personalna i partyjna. Res publica to dobro wspólne. Brzmi jak mantra, truizm i slogan, ale pozostaje wciąż niezrozumiałe.

Podsumowanie

            Kultura prawna wymaga przewidywalności i stabilności oraz szacunku dla wartości prawa jako takiego. Kultura prawna nie może akceptować powołania nocą sędziów w czasie pokoju. Kultura prawna nie może akceptować wpływu na niezawisłość i niezależność sędziów. Nie żyjemy w czasach sanacji i Piłsudskiego. Prawa znaczą. Polska kultura prawna, inspirowana rozwiązaniami niemieckimi czy francuskimi, ale i tymi rodzimymi płynącymi z czasów Pierwszej Rzeczypospolitej, nie może upaść tak nisko, by wstydzić się odejścia od zasad prawa rzymskiego, gdzie prawo łączyło, a nie konfliktowało społeczeństwo, a sami prawnicy, jak wcześniej kapłani, wyjaśniali jego sens, służąc państwu i ludziom. Wyjaśniali w uczony sposób dla uczonych, a w prosty sposób dla prostych. Ale budowali kulturę prawną, kulturę prawną wysoką. Nie widzę budowy wysokiej kultury prawnej w Polsce. Z zewnątrz to wygląda jak chałtura.

Dawid Bunikowski

17.12.2017 r. , Karelia Północna

Click to rate this post!
[Total: 6 Average: 4.3]
Facebook

1 thoughts on “Bunikowski: Zdewastowana kultura prawna”

  1. Całkowicie się z Panem zgadzam. Wśród wielu moich obaw, jedną z nich jest możliwość, po przegranej rządu PiS (w jakiejkolwiek formie ona nastąpi i kiedykolwiek to się stanie), dojścia do władzy ludzi szeroko rozumianej lewicy, która powołując się na praktykę obecnych rządów, będzie zdolna do zaprowadzenia zarówno nowego porządku społecznego, również nie zważając na prawo, co rozumiem poprzez zalegalizowanie rozwiązań skrajnie sprzecznych z obowiązującym konserwatystów kanonem wartości opartym na chrześcijaństwie oraz właśnie prawie rzymskim. Wtedy pozostanie się tylko zastanawiać, jak temu przeciwdziałać. Oby nie było za późno.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *