Zapewne wielu uważa dziś jeszcze, iż żyjemy w kraju kultury katolickiej. Cóż miałoby to oznaczać? Publiczne panowanie katolickiej moralności? Funkcjonowanie katolickiego prawodawstwa? Obecność takiejże symboliki? Czy może tylko nieprześladowanie struktur Kościoła i jego wiernych?
To wszystko myślenie błędne i życzeniowe. Od niedawna można bez ryzyka błędu powiedzieć, że kraj jest wielokulturowy, a państwo i społeczeństwo – postchrześcijańskie. I nie chodzi w tym o żadną herezję, schizmę czy apostazję, żeby roszczeniowo zmagać się z wyimaginowanymi buntami. Po prostu – nie jesteśmy już u siebie. W wielkich miastach panuje kultura nowa, odrębna, zatomizowana i pseudointelektualna – w pewien sposób „trzecia”. Trzecia wobec zramolałych sił pseudolewicy i pseudoprawicy potykających się o utrzymanie w swoich rękach stołków Republiki Okrągłego Stołu. Ta kultura nie pretenduje do obiektywności, bo jej nie uznaje. Awatarem tej nowej, prawdziwie wolnej kultury jest pan Palikot, który szturmem swojej amorficznej doktryny ośmieszył paradygmat polityki postokrągłostołowej, obnażył egoizmy sentymentalnych starców – zarówno tych z „układu”, jak i antykomunistycznych rozliczeniowców. Oficjalność ruchu Palikota oznacza włączenie tzw. Polski w przestrzeń dyskursu agnostycznego Imperium.
Można by oskarżać starsze, tak poczciwe pokolenie wierzgających przeciwko systemowi socjalistycznemu: „spowodowaliście zmianę, zignorowaliście jej przebieg, rzuciliście nas na jej pastwę”. Ale po co?
Ontologię przeciwieństwa (klasowego) zastąpiła ontologia różnicy.
To znak, iż Nowoczesność już się kończy. Młodzi traktują artefakty katolicyzmu na równi z dorobkiem wszelkich innych formacji społecznych, politycznych, ekonomicznych czy artystycznych. To tylko jedna z wielu zabawek na nieskończonej ladzie Spektaklu. Kraj dawno przestał być katolickim, a stał się demoliberalnym – już w otchłani XX wieku. Rezygnacja z metafizycznych podstaw państwowości oznacza zaprowadzenie nowej epoki; rzekome odrodzenie Polski, już jako państwa świeckiego, było w istocie antychrztem. Żeby ocenić konsekwencje tej niepozornej widzialnie zmiany potrzeba lat – tak jak od czynu Mieszka I przez bunty pogańskie szersze ustanowienie sieci parafialnej nastąpiło dopiero w XIII wieku. Dogoniliśmy wreszcie Europę, dopełniamy dekadenckiego przeznaczenia Zachodu – Erebu, krainy zmierzchu. Tutaj nikt nie jest u siebie. Wszystko tu – jest brakiem. Efemerycznie przejawiają się tylko antagonistyczne grupy, zrzeszenia, plemiona.
Nauka już nie istnieje, świecka obiektywność okazała się atrapą, straszakiem, niewypałem. Postmodernizm podnieca się wielością autonomicznych i rozłącznych sensów. My, nieliczni z tłumu samotników na wirtualnej agorze, mamy nawet swoją definicję prawdy: to zgodność opisu z rzeczywistością. Odnoszę to do poziomu empirycznego. Ta rzeczywistość straciła swoją istotę, ponieważ zaprowadziła uzurpatorskie rządy Materii. Jest przeto niczym.
*
Bóg nie umarł. Został zamordowany. Uczyniła to Moderna. Być może Bóg dał człowiekowi wolną wolę dla swojej zabawy. Może patrzył na nieporadne ludzkie bunty z czasów Starego Testamentu i wcielił się tylko po to, by dać człowiekowi złudzenie możności bogobójstwa. Od czasów Golgoty jest jednocześnie żywy i umarły, dezorientując pyszałkowatych niedoszłych architektów kolejnej Wieży Babel.
Moderna dzisiaj stała się Postmoderną, jest już lubieżnym starcem; czy wystarczy go, wygodnie rozłożonego na łożu zahipnotyzowanego świata, zadusić poduszką, aby doszło do metanoi i ustąpił miejsca Nowemu Człowiekowi?
Postmodernizm wyparł ze swojej świadomości Eschaton, co należy zinterpretować w ten sposób, iż zostało uczynione to tylko po to, by nie został obleśnie zimmanentyzowany, by nie dostał się w lepkie łapska zegalitaryzowanej tłuszczy.
Tomasz Wiśniewski
xportal.pl
aw