Cyborgi atakują

.
Ponowoczesność (postmodernizm) charakteryzuje się utratą form. Nic już nie znaczy tego, co znaczyło przez wieki. Słowa, symbole i pojęcia utraciły swoje pierwotne i odwieczne znaczenia, przeistaczając się w „gry językowe”. Nominalistyczna rewolucja językowa, gdzie wszystkie pojęcia mają charakter konwencjonalny i nie kryją się za nimi konkretne treści, dobiega na naszych oczach smutnego końca. Oto Spenglerowski „zmierzch Zachodu”, gdzie nie jest już możliwa Arystotelesowska definicja prawdy jako „zgodności twierdzenia z rzeczą”.

Jednym z elementów tej nominalistycznej rewolucji, której celem jest to, aby słowa i pojęcia utraciły swoją pierwotną treść, jest genderyzm. Ekstrema tego kierunku dąży do zamazania granic pomiędzy płciami, domagając się likwidacji tradycyjnej dwupłciowości „bipolarnej” na rzecz swobodnego wyboru stawania się kobietą, mężczyzną, kobietą w ¼, obojnakiem, bezpłciowcem etc. Wszystko miałoby być kwestią wyboru, operacji męskich i żeńskich organów, wychowania, ról kulturowych, płci społecznych a biologicznych etc. Przyznam jednak, że pomysłowość ekstremistów wzbudza mój podziw. Oto wpadła mi w ręce zupełnie odjechana od porządku natury książeczka Laury Palazzani „Gender in Philosophy and Law”, w której, w rozdziale „Cyborgs”, znalazłem streszczenie tez niejakiej Donny Haraway zawartej w jej dwóch pracach o tytułowych… cyborgach. 

Wedle tej futurystycznej koncepcji, genderyzm polegający na rozmazaniu różnic między płciami stanowić by miał dopiero pierwszy etap wielkiej rewolucji „cyborgowej”. Zdaniem amerykańskiej genderystki, rewolucja skończy się nie wtedy, gdy ludzie będą mogli wybrać sobie płeć z jednej z dostępnych kilkudziesięciu ofert (jak jest podobno już na anglojęzycznym facebooku), ale gdy zamazana zostanie różnica pomiędzy organizmem żywym a maszyną. Amerykańska genderystka twierdzi bowiem, że uwieńczeniem rewolucji jest powstanie „cybernetycznych organizmów”, „hybryd maszyny i organizmu”, które połączą w jedno „zwierzęta (także ludzi) i maszyny”. W ten sposób dokonana zostanie „transformacja zaprzeczająca ograniczeniom między naturą-sztucznością, ludzkim-zwierzęcym. Będzie to mieszanina form życia bazujących na węglu i silikonie, mieszanka ciał i technologii, ciał biologicznych z implantami, protez i systemów technicznych. Powstanie humanoidalny robot z elementami biologicznymi”. Cyborg taki „nie będzie ani maszyną, ani człowiekiem, ani kobietą ani mężczyzną”. Pozwoli to na nowo spojrzeć na problemy płci, na „identyfikację płciową” etc. Pozwoli to znieść upiory nie tylko „hetero-centryzmu”, ale i podobne maszkarony „homo-centryzmu”.

O ile Donna Haraway zachwyca się przedstawionym powyżej uwieńczeniem rewolucji genderystowskiej, to dla mnie uwieńczeniem tego procesu byłoby wyprodukowanie Frankensteina i wypuszczenie go na ulicę miast. Oczywiście, można mi zarzucić hołdowanie przestarzałej koncepcji „homo-centryzmu”, a nawet zarzucić mi, że jestem szowinistyczną męską świnią o reakcyjnych poglądach, to jednak – mimo tej moralnej presji – nie uważam wyprodukowania cyborgów za zwycięstwo idei emancypacyjnej, ale za koniec nie tylko cywilizacji, ale i samego człowieka. 

Człowiek od dłuższego już czasu niebezpiecznie zbliża się do zjedzenia zakazanego owocu z Drzewa Poznania. Ale póki co, jeszcze tylko bawi się, eksperymentuje, brykając na linie poniżej której jest przepaść – czeluść w której człowiek pragnąc stać się Bogiem i swoim samostwórcą w rzeczywistości staje się Antychrystem. Hitler i Stalin mieli wszystkie cechy Antychrysta, ale nie posiadali charakterystycznej dla Szatana nieśmiertelności. Ich zionące siarką i zniszczeniem imperia rozpadły się, gdyż były dziełem ludzi. A ludziom nie przysługuje dar wieczności. Rewolucja cyborgów, gdyby rzeczywiście się dokonała, byłaby rewolucją ostateczną, gdyż nie ostałby się jej ludzki kod genetyczny. Jej produkt zapełniłby ziemię, wypierając ludzi. „Czas ludzi się skończył” krzyczeli Orkowie we „Władcy Pierścieni” Tolkiena. Czym byłyby te cyborgi, jeśli nie rodzajem Orków stworzonych i wyprodukowanych przez samego człowieka?

Kościół uczy słusznie, że człowiek nie jest zdolny naprawić ludzkiej natury i rzeczywistości stworzonej, lecz może indywidualnie doskonalić świat i samego siebie. Nie jest mu jednak dana moc stworzenia samego siebie i świata na nowo, wedle racjonalnego planu melioryzacji rzeczywistości. Sataniczna moc wszelkich emancypatorów, rewolucjonistów, ekstremy genderystowskiej polega właśnie na tej szalonej wierze, że mocą własnych sił i rozumu jesteśmy zdolni rzeczywistość stworzyć ex nihilo. Tutaj właśnie znajduje się centrum pychy nowoczesnego człowieka, istota jego dumy, w wyniku której narodziły się demony Reformacji, Rewolucji, hitleryzmu, socjalizmu, leninizmu, genderyzmu. Ale, powtarzam raz jeszcze, wszystkie dotychczasowe rewolucje były nietrwałe, gdyż krótko żyjący człowiek nie był zdolny wybudować trwałej alternatywnej rzeczywistości, istniejącej dłuższy czas wspak porządku naturalnego. Rewolucja cyborgów byłaby groźniejsza dlatego, że dokonałaby trwałej zmiany ludzkiej natury, zamazując nie tylko różnice między kobietą i mężczyzną, ale także zwierzęciem i maszyną. Powstać miałaby hybryda o zupełnie nowych właściwościach, o nowej naturze, która stworzyć by miała nowy świat. Tylko czy w tej rzekomo doskonalszej rzeczywistości byłoby jeszcze miejsce dla ludzi?

Donna Haraway, świadomie lub nie (raczej to drugie), chce nam zafundować świat nieludzki, w którym dla „tradycyjnych” ludzi nie będzie już miejsca. Nie wiemy czy cyborgi będą miłe i sympatyczne jak twierdzi ta ideolożka. Obawiam się, że jeśli ludzie nie będą pasować do świata cyborgów zostaną wymordowani jako istoty z przeszłości – reakcyjne istoty zbędne w nowym i lepszym świecie. Kto da nam pewność, że nie będziemy mordowania jak Indianie, gdy purytańskim osadnikom wydało się, że budują Nowy Syjon? Historia dowodzi, że nowe światy buduje się na grobach mieszkańców starych.

Adam Wielomski

Tekst ukazał się w tygodniku Najwyższy Czas!

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Cyborgi atakują”

  1. „…Hitler i Stalin mieli wszystkie cechy Antychrysta…” – bzdura. Żaden z nich nie został powitany przez cały świat jako zbawca ludzkości, nie wyłonił sie na arenie dziejów jako ktoś, kto zakończył długotrwały ogólnoswiatowy konflikt, nie został zaakceptowany przez hierarchie religijne, nie był ekumeniczno-pacyfistyczno-ekologiczno-feministyczny, :-),.

  2. Połączenie elektroniki z ludzkim organizmem także nie musi oznaczać powstania jakichś monstrów. Np. w dziedzinie biomechaniki można, odpowiednio stymulując mięsnie uzyskać ich bardzo wysoki poziom napiecia, skutkujący albo bardzo wysoka siłą (jak w militarnym „treningu wariata”) albo chwilowym otoczeniu narządów wewnetrznych, np. podczas wypadku, gorsetem ochronnym. Innym zastosowaniem, wywodzącym sie z leczenia choroby Parkinsona, jest pobudzanie ukł. nerwowego w celu mnimalizacji drżenia – b. cenne dla chirurgów, zagarmistrzów lub snajperów.

  3. Mam wrażenie, że gdyby jakiemuś Indianinowi z brazylijskiej dżungli opowiedzieć o możliwościach współczesnej technologii i medycyny, to też mógłby sobie pomyśleć, że wiążą się one z upadkiem wszystkich wartości i kultury. Zresztą ponoć to tak właśnie jest, że część plemion wybiera ucieczkę coraz bardziej w głąb dżungli przed cywilizacją białego człowieka. Tylko czy to jest wyjście? Dżungla kiedyś się kończy. Z drugiej strony kultura tych plemion, które wybrały otwarcie się na naszą cywilizację ulega de facto dezintegracji (alkoholizm, pasożytowanie na systemie socjalnym). Więc wydaje mi się, że podobnie będzie z techniką przyszłości. Ona ludzkości nie musi zniszczyć tak jak nie zniszczyła współczesna. Nawet my konserwatyści nie uważamy współczesnej techniki za szkodliwą, nie uważamy, że musimy żyć jak Amisze, możemy i korzystamy z internetu, samochodów itp. Gdy pojawią się możliwości techniczne, żeby dowolnie wymieniać biologiczne części ciała na mechanicze, można bedzie to wykorzystać do przedłużania ludzkiego życia, być może pojawi się możliwość aby przenieść świadomość/duszę do maszyny. To będzie z pewnością trudny moment psychologicznie, ale jeśli go przyjąć z jakąś (chrześcijanską) pokorą i jakoś poważnie przetrawić/przemyśleć, to może zaowocować czymś pozytywnym. To będzie zależy od nas, od naszego podejścia. Natomiast p. Haraway (sądząc z powyższego artykułu) jest osobą bardzo pyszną i w jakiś sposób ograniczoną, interesuje ją tylko wykorzystanie tych przewidywań do głoszenia domniemanego tryumfu wyznawanej przez nią ideologii. Myślę, że tacy ludzie w dłuższym czasie przegrają. PS. A o tych Indianach i Amiszach chyba też warto czasem pomyśleć i dostrzec w ich sposobie życia jakąś (zaniedbaną przez nas) wartość. Tak mi się wydaje.

  4. Niestety Autor nie rozumie pojęć, których używa, dając pokaz retorycznej gry językowej (specjalność filozofów i ideologów: operowanie pojęciami oderwanymi od słów). Słowa, symbole i pojęcia nie mogły utracić swoich „pierwotnych i odwiecznych znaczeń” bo ich nigdy nie miały. Odwieczny to jest Bóg a „Bóg nie jest użytkownikiem języka” [św. Tomasz z Akwinu]. Język jest dziełem ludzkim i znaczenie słów powstaje w ludzkich głowach a nie w platońskiej pleromie (essencjalizm). „I tak mężczyzna nadał nazwy wszelkiemu bydłu, ptakom podniebnym i wszelkiemu zwierzęciu dzikiemu” [Rdz 2,18]. Nie jest to żaden postmodernizm. Gdy Arystotelesowską definicję prawdy jako „zgodności twierdzenia z rzeczą” przeciwstawimy rzeczywistej „grze językowej” to umieszczamy prawdę (sąd prawdziwościowy) wyłącznie w ludzkim umyśle, zrywając tym samym kontakt tego umysłu z rzeczywistością poza nim. Rzeczywiste użycie słów (czyli gra językowa) mało obchodzi filozofa dla którego prawda zależy tylko od układu pojęć w jego własnym umyśle (bo gdzie indziej?). Taki filozof prędzej zaprzeczy (oczywistości), że słowa czy symbole to konwencje niż porzuci bezowocne szukanie wspólnej rzeczom i umysłowi tajemniczej „esencji”, która o ile istnieje, to nie może być dostępna ludzkiemu umysłowi. Prawda wszystkich prawd jest logicznym nonsensem i jako taka jest zabroniona pod sankcją bełkotu. W XX wieku nawet matematyka z hukiem spadła z platońskiego piedestału, okazując się „tylko” (jakże owocnym) sposobem użycia konwencjonalnych symboli. W niczym to jednak samej matematyce i jej owocom nie szkodzi („to, co wiem pozwala mi otwierać się na to, co poznaję, a to co poznaję, nowymi perspektywami oświetla to, o czym wydawało mi się że wiem i proces ten w zasadzie nigdy się nie kończy”, jak podsumował ks. prof. Michał Heller). „Nominalistyczna rewolucja językowa” już dawno dobiegła końca, tylko niektórzy to przeoczyli, tak samo jak wynik filozofii matematyki. Nominalizm jest tylko drugą stroną esencjalizmu (esencjalizm, genderyzm czy futuryzm to PROJEKTY znajdujące się na tej samej oderwanej płaszczyźnie mentalnej: wyłącznie w głowie, gdzie przebywa „prawda”). Położyło temu kres twierdzenie Wittgensteina, że język jest „sposobem działania w świecie” przekazywanym w transmisji kulturowej (tradycja, działanie zgodne z regułą) a nie wehikułem poznawczym (właśnie destrukcja tej transmisji jest omówiona w komentowanym artykule pod BŁĘDNYMI SYMBOLAMI, ale symbole są przecież konwencjami). Kiedy mówię „to jest kot” nie osiągam żadnej „esencji kota” tylko powtarzam działanie, jakie ktoś kiedyś zainicjował pierwszy raz nazywając tak tego czworonoga. Żeby zgłębić „esencję kota” muszę sięgnąć do zgromadzonej kulturowo wiedzy np. do opowieści babci czy książek zoologicznych a nie do tzw. metafizyki. Z metafizyki nie dowiem się niczego. Działania językowe są tak samo obiektywne jak inne gry. Do diabła, czy warcaby są postmodernistyczne? Termin „gra” ma jedynie oddawać fakt, że różne jego desygnaty nie mają żadnej wspólnej, uchwytnej treści (nie da się podaj tzw. różnicy gatunkowej). Tak jak nie ma nici przebiegającej przez cały splot liny. A przecież lina jest liną! Nędza esencjalizmu polega na tym, że tego nie widzi. Nie widzi, gdyż traktuje myślenie – w tym kierowanie się regułami – jako kontemplację „okiem umysłu” idei czy obrazów mentalnych, co NIE JEST PRAWDĄ. To jest fałsz. I to fałsz obiecany przez wiadomo kogo w słowach: „Otworzą się wam oczy i jak Bóg będziecie znali dobro i zło” [Rdz. 3,5].

  5. Wywiad z Danielem Estulinem (dotąd znanym w Polsce z monografii Klubu Bilderberg) poruszający tematykę jego nowej książki „TransEvolution: The Coming Age of Human Deconstruction” – https://www.youtube.com/watch?v=4AVeJxSD5b0 – PS. Cieszę się, że p. prof. Wielomski napisał artykuł o transhumanizmie, bo dotąd ta kwestia była spychana do kąta z „szurami”, do których się dumnie zaliczam. Może wreszcie zacznie się o tym mówić w prawicowym mainstreamie, zanim się doczekamy, aż do Sejmu wejdzie jakaś RoboGrodzka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *