Bułgaria, podobnie jak Polska – jest obecnie krajem frontowym w walce Zachodu z Rosją, nazywanej już przez niektórych Trzecią Wojną Światową. Rusofobiczne media w Polsce z zachwytem przyjęły ogłoszenie przez Gazprom zakończenie projektu South Stream, nazywając je „wielką klęską Putina”. Jak obecna reorientacja rosyjskiej polityki energetycznej i deklaracja o współpracy z Turcją wyglądają z bułgarskiej perspektywy?
Sądzę, że bardziej precyzyjne byłoby mówienie nie o konfrontacji „Zachodu” (który nie jest bynajmniej monolitem) i Rosji, ale o walce między Stanami Zjednoczonymi a Federacją Rosyjską. W tym przypadku polem bitwy są nie tylko Bułgaria i Polska, ale także cała Europa. Terenem wojny jest Stary Kontynent, a jej przedmiotem kwestia kierunków partnerstwa – czy utrzymywać je ze Stanami Zjednoczonymi, nie europejskich, a na amerykańskich zasadach, zawartych w Traktacie Północnotlantyckim – czy budować z Rosją i Euroazjatycką Wspólnotą Gospodarczą, w zgodzie z łączącą nas europejską wspólnotą kultury i interesów. Europejski „Zachód” jest obecnie podzielony, nie reprezentują go żadne prawdziwe osobowości polityczne, nie posiada suwerenności w polityce zagranicznej, presja USA na Brukselę nie jest nawet ukrywana. Wszystko zależy od tego który projekt wygra: Wielkiej Europy od Lizbony do Władywostoku czy małej, nieuropejskiej Europy Atlantyckiej, odciętej od Rosji, czyli swego Wschodu i od Eurazji z jej aktywnymi, szybko rozwijającymi się ośrodkami gospodarczymi.
Co do South Streamu – to przede wszystkim porażka Unii Europejskiej, która w efekcie stanie się zależna energetycznie nie od Rosji, ale od Turcji. To także krok w kierunku deeuropeizacji Europy, przez Turcję przyjmowany z zadowoleniem jako element procesu islamizacji Bałkanów i Unii Europejskiej, którego skutkiem będzie ustanowienie granicy dwóch światów już nie w Wiedniu, ale na Kanale La Manche.
Dla Bułgarii sytuacja ma tylko jeden plus: zgodnie z zasadą „gdzie płynie ropa – tam idą wojska”. Nie mając silnej armii dla swojej obrony, w realiach dalszej realizacji South Streamu, w kontekście konfrontacji Stanów Zjednoczonych i Rosja – na naszym terytorium mógłby zostać sprowokowany kolejny Majdan „made in USA”, ze wszystkimi jego elementami, jak koktajle Mołotowa i rozlew krwi, z którymi mieliśmy do czynienia w Kijowie w 2013 roku jeszcze przed wybuchem wojny domowej. Każdy naród może zostać podzielony na modłę ukraińską, to kwestia użytej techniki i słabej odporności danego społeczeństwa i jego władzy.
W moim przekonaniu mamy do czynienia raczej z hybrydowym okresem Zimnej Wojny, nie zaś z Trzecią Wojną Światową, choć oczywiście wprowadzenie sankcji wobec Rosji to wojna gospodarcza na pełną skalę. „Hybrydowość” związana jest z obecnością na Ukrainie (choć nieoficjalną) i Rosji, i Stanów Zjednoczonych (poprzez wsparcie wojskowe, ekonomiczne itp), pozbawioną jednak odpowiedzialności ze względu na „braku udziału” w pełnym tego słowa znaczeniu. Wojna jest zaś „Zimna”, ponieważ mamy do czynienia z podwyższonym na nowo poziomem zideologizowanej retoryki i agresywnej propagandy. Świat jest wciąż na granicy globalnego konfliktu, ale jednak nie została ona dotąd przekroczona, dlatego wciąż mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, choć sam fakt, jak i liczba już poniesionych ofiar są faktycznie potworne. Ukraina – to tym bardziej poruszający przypadek, że znajduje się w centrum Europy, będąc powodem do wstydu dla całej Unii Europejskiej.
Bułgaria ma długą tradycję współpracy geopolitycznej z Rosją, silniejszą często (jak w latach II wojny światowej), niż bieżące sojusze. Jednak w obecnej sytuacji władze w Sofii wydają się wyraźnie stać na gruncie polityki pro-amerykańskiej, pomijając np. okoliczność, że rolę partnera Rosji na Bałkanach mogłaby hipotetycznie przejąć np. Turcja. Czy to skutek wewnętrznego kryzysu politycznego w Bułgarii? Jak daleko sięga uzależnienie polityki bułgarskiej od Waszyngtonu i Brukseli?
Związek Bułgarii i Rosji nie jest tylko kwestią tradycji, ale wynika z głębokiej więzi duchowej. Kiedy średniowieczna Bułgaria znajdowała się w centrum kultury europejskiej (nie zaś na jej uboczu, jak obecnie) – Ruś przyjmowała prawosławie wraz z bułgarskimi księgami, misjonarzami, a przede wszystkim językiem kultu (język cerkiewno-słowiański – to średniowieczny bułgarski, który w świecie prawosławia do dziś pełni rolę taką, jak łacina dla katolików), alfabetem (cyrylica którą piszemy, jest dziełem nauczyciela i oświeciciela św. Klemensa z Ochrydy, ucznia św. Cyryla i Metodego, twórców głagolicy, dawno zapomnianej i znanej tylko specjalistom ze względu na złożoność wykorzystywanych znaków). Daliśmy Rosji duchową wolność, a ona dała nam wolność polityczną po wojnie rosyjsko-tureckiej 1877/78. Ten związek nie jest łatwy do zniszczenia, mimo wszystkich prób podejmowanych w ciągu ostatnich 25 lat.
Tak, w XX wieku dwukrotnie (w pierwszej i drugiej wojnie światowej) byliśmy po przeciwnych stronach barykady, w tym także z powodu Macedonii, tej bułgarskiej Ukrainy. Jednak nawet wtedy naród bułgarski wraz ze swym monarchą ratował naszych Żydów z Holokaustu. Nie dla pieniędzy, jak na zachodzie Europy, ale z powodu naszej chrześcijańskiej postawy, zachowanej pomimo całkowitej zależności Bułgarii od Hitlera. Nie ocaleli jedynie Żydzi mołdawscy, bo na tym terytorium władzę sprawowali Niemcy, a podporządkowane im oddziały bułgarskie działały w nadziei odzyskania Macedonii po wojnie. Sojusz z Niemcami przywrócił jednak Bułgarii z rąk rumuńskich Południową Dobrudzę.
Co do teraźniejszości – pełna zgoda, obecne władze Bułgarii są pro-amerykańskie, w wyniku naszej kruchej suwerenności, co jest niestety cechą ogólnoeuropejską – a swej istocie antyeuropejską, a jedynie pro-atlantycką. Rosja nie jest jeszcze obecna na Bałkanach, a Turcja nie jest jej głównym partnerem tylko ze względu na kontrowersje między nimi w kwestii syryjskiej oraz z powodu Erdogana, nie ukrywającego swoich ambicji neo-osmańskich. Rosja nie ma wyboru, dlatego przeformatowała projekt South Stream na modłę turecką. Ekonomiczne stosunki rosyjsko-tureckie mają trwałe podstawy i szerokie perspektywy, choć nie można też lekceważyć nieprzewidywalności autorytarnych władz Turcji. Na razie jednak to porozumienie ochrania tyły Rosji – i vice versa.
Pogląd, że Ukraina jest dla Rosji tym, czym Macedonia dla Bułgarii świetnie tłumaczy relacje narodowe, ale czy nie jest negatywną prognozą rozwoju wydarzeń na Ukrainie i utrwalenia jej obecnego statusu „państwo kompradorskiego” dla Zachodu, z banderowcami i elitami finansowymi pełniącymi rolę taką, jak Albańczycy w Macedonii?
Tak, Ukraina jest dla Rosji tym, czy Macedonia dla Bułgarii, w tym jednak sensie, że naród ukraiński pozostaje z rosyjskim w takim związku, jak macedoński z bułgarskim. Jeden jest synem drugiego, już usamodzielnionym, ale jeszcze nie uznającym wspólnoty historycznej, co skutkuje kompleksami, frustracją i wszystkimi objawami gorączki młodego narodu. Albańczycy faktycznie są problemem dla Macedonii, ponieważ w odróżnieniu od tirańskich, a nawet kosowskich rodaków – są związani z nurtami islamskimi, stanowiąc zagrożenie dla chrześcijaństwa, dla kultury europejskiej, dla dziedzictwa Renesansu i Oświecenia, chcąc cofnąć wszystkich do dzikiej epoki barbarzyństwa.
„Elita finansowa”, czy raczej elity ponadnarodowe – to siły, która próbują zniszczyć państwo i zastąpić go „firmą”, złożoną z urzędników (bezoosobowych polityków) i proletariatu (rozdrabnianego w stylu „Conchity”, dzielonego na współczesnych elfów i hobbitów, bez kulturowego zakorzenienia, którymi w efekcie łatwiej jest zarządzać). Bitwa XXI wieku – to walka państwa jako instytucji – z ponadnarodowym totalitaryzmem rynku (czyli triumfem komercji nad kulturą wysoką, gustu masowego nad wysmakowanym, wymagającym czasu i kształtowania, podczas gdy rynek żąda tylko krótkoterminowych zysków).
Rusofobi w Polsce twierdzą, że krytyka banderowców to anachronizm, zbędna specyfika polskiego myślenia historycznego. Czy z punktu widzenia Pani badań nad historią najnowszą – kwestia ideologii banderowskiejj pozostaje istotna dla oceny historycznych i teraźniejszych relacji politycznych w naszym rejonie świata?
Sądzę, że właśnie Polsce nie wolno zapomnieć o Rzezi Wołyńskiej. Pomordowane dzieci w „hałyckim wieńcu” to fakt historyczny, dziś niestety powtarzany w Donbasie. Działania ukraińskich nacjonalistów od czasu Bandery (a w istocie nawet wcześniej, od Petlury) są identyczne – ujawniając wyjątkowo obrzydliwe oblicze monoetnicznego nacjonalizmu, przy samym Banderze dodatkowo uzupełnione o ideologiczne i praktyczne elementy nazizmu.
Oczywiście też nie wszyscy „zapadnicy” są banderowcami. Problemem Ukrainy jest, że monoetniczni nacjonaliści i neo-naziści, dotąd marginalni – dostali broń do ręki, stali się elementem struktur władzy a po Majdanie jawią się praktycznie bezkarni. Kiedy podkreśla się, że „Swoboda” i Prawy Sektor są słabo reprezentowane w parlamencie – to nie możemy zapominać, że mamy Święto UPA, a nie 23 lutego, że Kijów nie jest już miastem-bohaterem, Wielka Wojna Ojczyźniana jest już tylko II wojną światową, albo nawet „wojną nr 2”, jak ironicznie nazwał ją ukraiński pisarz Oleś Buzin (i to przy 6 milionach Ukraińców w szeregach Armii Czerwonej). Że następuje wymiana symboliki i to oficjalna, nie wspominając nawet o stylizowanej swastyce i Czarnym Słońcu Batalionu Azow, a tym bardziej o odsłoniętej w Kijowie tablicy ku czci komendanta policji odpowiedzialnego za Babi Jar, Andreja Orlika. Co jeszcze zignorujemy, by nie dostrzec rehabilitacji nazizmu na Ukrainie? Odpowiedź jest prozaiczna i cyniczna, jak to zwykle w polityce: nazizm jest antyrosyjski. Pamiętamy jakie plakaty wisiały w Paryżu, w czasie okupacji hitlerowskiej: „Oni oddają swą krew – ty ofiaruj swą pracę dla uratowania Europy przed bolszewizmem”. Hitler przedstawiał się jako zbawca Europy przed bolszewizmem, czy Rosją – a dziś ten schemat jest powielany, choć w innych słowach. Ogólnie rzecz biorąc, w trakcie wojny informacyjnej ujawniają się najbardziej brudne i prymitywne ludzkie instynkty po obu stronach barykady. Pokazuje to, jak łatwo można zmyć warstwę kultury i z palimpsestu ewolucji kulturowej pozostanie „czysty” Darwin.
Jak widzi Pani możliwy scenariusz wydarzeń – nie tylko dla Rosji i Ukrainy, ale i dla całego obszaru środkowo-europejskiego, słowiańskiego, czy możliwe jest włączenie państw takich jak Polska czy Bułgaria w proces integracji eurazjatyckiej, czy też mogą one w jakiś sposób pozytywnie wpłynąć np. na politykę Unii Europejskiej?
Jestem zwolennikiem Wielkiej Europy, a nie Wielkiej Eurazji, co oznacza Unię Europejską i Rosję (a obecnie Eurazjatycką Wspólnotę Gospodarczą) w partnerstwie, jako strefę wymiany handlowej i kulturalnej, przekształcającą się we wspólną strukturę bezpieczeństwa. Rosja bez Europy, obecnie starej i niedołężnej, jakkolwiek by nie wydawała się upragniona i antyeuropejska, ochroniona przed dechrystianizacją, atomizacją, walką z tradycją – nadal nie będzie Rosją Petersburga i Piotra, ale czymś innym. Polska – to część świata słowiańskiego, ale i katolickiego. Pod względem zachowań, sposobu życia, czy światopoglądu jest bliżej Europy Zachodniej, niż Bułgaria, nie mówiąc o Rosji.
Trudno powiedzieć, czy Polska będzie w stanie przezwyciężyć fobię do Rosji. Racjonalna jest obawa przed wielkim sąsiadem, historycznie potwierdzana jego irracjonalnymi, hiper-historycznymi aspiracjami do własnego imperium (które, nawiasem mówiąc, nie są też obce Bułgarom, czego mamy przykłady z okresów średniowiecznej świetności) – i przekreślana np. nadaniem Polsce konstytucji, o której naród rosyjski nie mógł nawet marzyć w tym samym okresie, czy działaniami takich postaci jak Krzysztof Zanussi i ich udziałem w rosyjskim życiu kulturalnym, w łączności z polskim. To one właśnie zachęcają mnie i po raz kolejny udowadniają, że kultura – jest polem konwergencji, koncentracji i uspokojenia, dobrej wizji przyszłości, która u nas albo będzie wspólna, albo bynajmniej nie będzie europejską, a w związku z tym nie polską nie bułgarską i nie rosyjską – ale całkiem inną…
Dziękuję za rozmowę
Konrad Rękas