Czy jesteśmy aż tak beznadziejni?

Niedawno na stronie onet.pl pojawił się następujący artykuł http://facet.onet.pl/hasztagi-samojebki/plc52, w którym wyraził dosyć ciekawą opinię nt. szeroko pojętej młodzieży.

Każde pokolenie ma się za najgorsze, zagubione, skazane na porażkę, pozbawione ideałów, cuchnące, gnuśne i nad wyraz przepełnione głupotą. Gdyby wsadzić jakiegoś wariata do maszyny z książek H.G Wellsa i przerzucić go 2000 lat wstecz do, dajmy na to, Rzymu z czasów Nerona, to ów wariat, spacerując ciasnymi uliczkami w pobliżu Awentynu, doszedłby szybko do wniosku, że tamtejsza młodzież niewiele różni się od dzisiejszej: Ot zabawny przekrój żrących gówno plebejuszy urodzonych w biedzie i trudniących się garncarstwem, a także rozpieszczonych maminsynków, których zamożni rodzice kreują na przyszłych senatorów, prawników i wysyłają do prywatnych szkół retorycznych z resztą bogatego parweniuszostwa i za wszelką cenę nie dopuszczają, aby krystalicznie białą togę zrugała choćby kropla plebejskiego syfu. Zerkając wokół siebie dostrzegamy widoki podobne; młodzież jawi się jako miks zagubionych wojowników – którzy młodość spędzą jarając zioło z brudnej lufy w zaułku jakiegoś obskurnego bloku, a w dorosłość wejdą z przytulnych zakamarków celi nr. 66 miejskiego aresztu śledczego – a także rozpieszczonych bachorów, którzy uzyskają dyplom licencjata socjologii na prywatnym uniwersytecie im. Gilgamesza, a w wieku 25 lat będą prowadzić seminaria dla nieudaczników, dla których będą wykładać teorię „osiągania sukcesu”.

Ale jest jedna, zasadnicza, dosyć drobna acz znacząca różnica, która stawia nas w innej sytuacji niż młodzież sprzed kilkuset lat. Otóż dzisiaj każdy, niezależnie od tego jak mało sobą reprezentuje, może bez problemu wydawać opinie na temat ludzkiej twórczości pisarskiej, muzycznej filmowej etc. Nie ma granic, nie ma barier. Od czasów pojawienia się internetu każdy może wylewać swoją frustrację wymieszaną z żółcią i nienawiścią za pośrednictwem wiadra dostępnego na każdej stronie internetowej — opcji komentarza. Konia rzędu pięciuset temu, kto jest na tyle pyszny, aby twierdzić, że jego opinia pozostanie w internecie zawieszona na kryształowym firmamencie i na zawsze odgrodzona szklaną gablotą od kilogramów fekaliów, które dzierżą w dłoniach użytkownicy World Wide Web. To właśnie ta prymitywna wolność jest narzędziem wyniszczającym sferę sacrum, do której tak często niegdyś uciekali dziennikarze, pisarze, artyści czy politycy. I bynajmniej pragnę tutaj sprostować, że nie uważam to za siłę tylko i wyłącznie pozytywną. To obosieczny miecz, destrukcyjna broń i przepysznie zdradliwe narzędzie, ale ma potencjał.

Niegdyś opinia pana Jacka Żakowskiego pozostałaby opinią. Bierną masą informacji rzuconą do koryta, aby świnie (odbiorcy) mogli nad nią dumać w obrębie własnej świadomości. Dzisiaj komentarz czy opinia staje się zarzewiem dyskusji — i chwała Bogu, że tak jest.

Oczywiście, duża część tych „dyskusji” można zaklasyfikować jako bezsensowne użalanie się sfrustrowanych jegomości, którzy pragną za wszelką cenę powiedzieć co myślą, niezależnie od tego, jak małe znaczenie dla ich lub kogoś życia to ma, ale jadząc, żrąc i umierając możemy nazywać rzeczy po imieniu. Posiadamy ten wentyl bezpieczeństwa, który pozwala nam jakoś wyrażać swój niesmak, niechęć, radość, żal, smutek, przygnębienie, ekscytację bądź złość. I tak, pan Żulczyk ma rację, gdy twierdzi, że dzisiejsze „pokolenie internetu” często sprowadza język do jakiegoś dziwacznego bełkotu składającego się z półsłówek i haseł-kluczy, ale takie są już prawa semiotyki – język się zmienia (co niekoniecznie oznacza jego ewolucję). Czasami też w oparach prymitywizmu i smrodu wyrastają prawdziwe perły, a dyskurs nabiera niesamowitych rumieńców.

Gabloty nie ma, łajno musi fruwać, więc muszę sypać węgiel do pieca jak stachanowiec i odnieść się do ostatniej kwestii poruszonej w felietonie pana Żulczyka: Czy rzeczywiście nie nadajemy się do władzy? A kto w takim razie się nadaje? Osoby, które dziś zasiadają na fotelach parlamentarzystów niegdyś jeździli na Dżem, chodzili po ulicy w dzwonach i palili szałwię zrywaną z babcinego ogródka. W pewnym momencie jednak postanowili stać się politykami. Na samym końcu swego felietonu pan Jakub słusznie zauważa, że czasami człowiek po prostu musi podjąć decyzję i coś „Zrobić”. Możemy rozmyślać nad wszystkim bez końca: czy jesteśmy gotowi czy też nie? To jest jednak postawa bardzo często żałosna i nielogiczna, a którą niestety wykazuje prawie każdy z nas i ja sam, podobnież jak pan Żalek, biję się za to w pierś. Miliony ludzi posiada filozofię życia i nic im to nigdy nie da. Czasami po prostu należy spojrzeć do paszczy pustynnego czerwia i rzucić się prosto w otchłań – stanąć na ostrzu noża i zatańczyć ze śmiercią. Jednego jestem pewien: żadne Ostatnie tango w Paryżu zwieńczone kostką masła nie byłoby równe szaleństwu, jakie wybuchłoby w tym państwie, gdyby nagle lejce władzy przekazano młodzieży – ta potężna masa bezgranicznie wkurzonych na rząd, kraj i samych siebie ludzi dałaby upust najbardziej prymitywnym żądzom i pragnieniom. Po raz kolejny popuszczę wodzę fantazji i maluje gdzieś w świadomości obraz Janusza Korwina-Mikke, który odziany w złoty pancerz wydaje rozkazy z wiklinowego kosza umocowanego na słoniu bojowym; gdzieś w oddali maszeruje na czele szajki kibiców jakiś rosły pan o aparycji Popka z firmy; oliwy do ognia dolewają całe kordony różnego rodzaju politycznych fanatyków, die-hard blogerów i niezmordowanych „wojowników internetu”, którzy wcześniej czuli władzę jedynie w obrębie własnej klawiatury.

I może to dobrze. Może po prostu coś się musi dziać, a my musimy dalej „jeść, srać, żreć i ginąć”.

Filip Daniel Cee

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Czy jesteśmy aż tak beznadziejni?”

  1. Hm… czy zatem odpowiadając na pytanie zawarte w temacie należy stwierdzić, że – owszem, jesteśmy żałośni? A może ten pogląd wynika ze spłyconego postrzegania człowieka, którym karmi nas demokratyczna rzeczywistość, bazująca na nie potrafiącym już myśleć konsumencie, a nie istocie składającej się – by powtórzyć za Tomaszem z Akwinu – zarówno z ciała, jak i nieśmiertelnej duszy. Człowiek to istota stworzona na obraz i podobieństwo Boga, za zatem w moim przekonaniu znacznie więcej, niż jakieś oddające się podstawowym czynnościom fizjologicznym bydlę. Konserwatysta takiego pytania, jak to tytułowe, nie rozumie, bo wie skąd jest i w jakim nadprzyrodzonym porządku ma miejsce.

  2. A co do ostrza noża – lepiej klęknąć i się pomodlić. Mnożyć dary, jakie dostaliśmy, a nie trwonić je w jakimś pokazowym nihilistycznym manifeście. Budować, nawet, jeżeli ja sam nie zobaczę rezultatu swojej pracy. Poprzednie pokolenia to rozumiały i nawet cywilizację dzięki temu postawiły 🙂

  3. Nawet, jeśli człowiek MOŻE żyć jak bydlę, to przecież wcale nie musi, natomiast bydlę nie potrafi wznieść się ponad „bydlęcość”. Jest to prawdziwe i optymistycznie niezależnie od tego, czy dany człowiek uważa się za konserwatystę, tradycyjnego katolika, czy np. „heroicznego” ateistę, choćby np. stalinowskiego komsomolca czy esesmana.

  4. Ciekawe opinie i komentarze. Cieszę się, że powstało jakieś zarzewie dyskusji — wszak o to właśnie chodziło :). Ja osobiście nie jestem tomistą. Jeśli już, to bliżej mi do Pseudo-Dionizego, chociaż to tylko ze względów stricte literackich. Pozdrawiam.

  5. Rezygnacja z „rozmyślania nad wszystkim bez końca” na rzecz „tańczenia ze śmiercią” – to właśnie przejaw bezrefleksyjnego, zwierzęcego życia, nad którym niby to ubolewa autor artykułu. W rzeczywistości krytykowana młodzież żyje takim właśnie, niby to (we własnych oczach-jakoś przecież trzeba się dowartościować) „na ostrzu noża” życiem: srają, ćpają itd. Owczy pęd do odrzucenia podstawowej idei Zachodu: idei czystej formy, czyli oddaniu się poznaniu dla samego poznania (czymże jest bez tego nauka czy filozofia, jeśli nie torowaniem sobie drogi do koryta?), byłby zastanawiający, gdyby nie był tyleż frustracją niezrealizowanego pragnienia w tej dziedzinie (a jednak „na obraz Boży”), co resentymentem skierowanym, Bogu ducha winnemu ciału . „Gówno chłopu nie zegarek” jak mówi porzekadło. Nie wystarczy mieć internet by zostać filozofem. I nic nie zmieni wydziwianie na fizjologię, bo bez fizjologii, żadna myśl by nam w głowie nie powstała. Każdy może sam sprawdzić, powstrzymując się na jakiś czas od oddychania.

  6. bierna asceza i pogrążenie się w matni teorii jest także przejawem ekstremy, tak samo jak nadmierne ćpanie i brawura.

  7. A co to jest bierna asceza? Ja mówię o prymacie kontemplacji nad życiem czynnym (psychologicznie: popędu przyjemności nad popędem użyteczności, inaczej pożądliwości nad gniewliwością). „Każde poruszenie zaczyna się i kończy w popędzie przyjemności” jak pisał Akwinata. Jeśli zamienimy życie w ciąg dążeń co zadanych celów, bez elementu używania chwili dla niej samej, bez dążenia czyli dla samej przyjemności, życie starci wszelki sens, bo cele będą zmierzać donikąd (do śmierci) a wszelka bezinteresowność będzie wyeliminowana. O. Bocheński OP nazywał utylitaryzm najbardziej haniebną filozofią człowieka. Używanie chwili może być różne. Mogę kontemplować smak pizzy lub piękno nieeuklidesowej geometrii. Tu jest istota sprawy a nie w wyborze myśleć czy działać?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *