Miałem ostatnio okazję wysłuchać ciekawego referatu dotyczącego Białorusi, sytuacji tamtejszych Polaków i katolików, a wszystko to autorstwa Polki pochodzącej z tamtych terenów. Po wystąpieniu miała miejsce interesująca dyskusja na temat Aleksandra Łukaszenki i jego „reżimu”. Referat i dyskusja utwierdziły mnie w przekonaniu, któremu wyraz dawałem także i na tych łamach, że polskie media falsyfikują istotę takich systemów politycznych jak właśnie białoruski (i rosyjski), a także pozycje polityczne tamtejszej opozycji.
Już przy „aferze” Pussy Riot charakterystyczna była argumentacja świętokradczych „artystek”: twierdziły one, że dokonały profanacji prawosławnej świątyni, aby zaprotestować przeciw wsparciu, którego cerkiew udziela rządom Władimira Putina. Masowe poparcie rosyjskiej „demokratycznej opozycji” i przytaczane przy tej okazji opinie samych opozycjonistów, wyraźnie wskazywały, że nurt ten ma charakter radykalnie antyklerykalny, głosząc emancypację nie tylko od Putina, lecz i od tradycji prawosławnej, cerkwi i religii jako takiej. Innymi słowy: jakkolwiek Putin i jego ekipa pochodzą ze środowiska komunistycznego, to atakowany jest pod tymi samymi hasłami, pod którym jakobini atakowali Ludwika XVI, czyli rozbicia sojuszu Tronu i Ołtarza. Wskazywało to, że były oficer KGB – niczym Napoleon Bonaparte we Francji – zbudował w swoim kraju system polityczny w którym byli rewolucjoniści panują na wzór konserwatywnych monarchów i są z tego powodu zajadle krytykowani przez tych rewolucjonistów, którzy protestują przeciw przekształceniu postkomunistycznego systemu politycznego w system wzorujący się na tradycyjnym. Putin to nowy car odwołujący się do tradycji prawosławia, przeciwko któremu występują nowi bolszewicy, mieńszewicy, kadeci i eserzy, zarzucający mu zdradę i porzucenie idei lewicy.
Z tego co wiem o Białorusi, a co zostało potwierdzone przez wspomniany na początku wykład, wynika, że w Mińsku mamy identyczną sytuację. Cerkiew prawosławna wspiera Łukaszenkę. Ten ostatni – jakkolwiek przyznaje się, że w Boga nie wierzy – szanuje i wspiera cerkiew, ponieważ prawosławie postrzega jako część tradycji. Kościół katolicki jest w pełni tolerowany i może ewangelizować obywateli tego kraju pod warunkiem, że nie zajmuje się krytyką władzy. Katolikom zwrócono zrabowane im za czasów radzieckich świątynie. Co ciekawe, niczym rasowy konserwatywny polityk Łukaszenko zwalcza protestantyzm, widząc w nim źródło doktryn liberalno-demokratycznych. Joseph de Maistre i Juan Donoso Cortes muszą z uśmiechem patrzeć na tę politykę religijną, ponieważ to nic innego jak właśnie sojusz Tronu i Ołtarza przeciwko liberalizmowi płynącemu z Zachodu, czy to w postaci doktryn demoliberalnych czy też – przygotowujących im podłoże – doktryn protestanckiego indywidualizmu.
W trakcie wykładu kolejny raz potwierdzona została także teoria, że Łukaszenko nie zwalcza miejscowych Polaków i zdecydowanie należy odróżnić Związek Polaków na Białorusi od problematyki polskości. Niestety, Związek zdaje się zajmować wszystkim, tylko nie problemami mieszkających tu naszych rodaków. Związek nie walczy o prawa mniejszości polskiej, lecz o tzw. prawa człowieka. Czyli zamiast skupiać się na kwestii polskich szkół, zabytków, kultury, zajmuje się zwalczaniem „niedemokratycznego reżimu”, który „fałszuje wybory”, jest „niedemokratyczny” i pozostaje w sojuszu z religią przeciwko „suwerennemu narodowi”. Czyli Związek jest organizacją na wskroś upolitycznioną, stanowiąc rodzaj opozycyjnej partii politycznej, mającej na celu obalenie prawowitych władz. Mówiąc wprost: to grupa anarchistów i jakobinów, walcząca z Łukaszenką o „niezbywalne prawa ludu”, niczym Robespierre wojujący z monarchią burbońską. Jest więc traktowany nie jako związek reprezentujący grupę etniczną, lecz jako grupa politycznych kontestatorów.
To tylko w narracji demoliberalnych mediów – szczególnie pewnej „gazety” – na Białorusi toczy się spór o polskość. W rzeczywistości mamy do czynienia z próbą eksportu wartości i doktryn zmierzchającego Zachodu na Wschód. W polskich mediach od dość dawna mamy skrajnie wypaczony wizerunek tak charakteru tamtejszych rządów, jak i opozycji. W dominującej narracji medialnej wygląda to tak, że z jednej strony mamy „postkomunistycznych” przywódców, wywodzących się z sił starego ustroju lub wręcz jego służb specjalnych. Z drugiej zaś demokratów, walczących o zbudowanie na Wschodzie liberalnych demokracji na wzór zachodni. Gdybyśmy mieli to opisać na tradycyjnej osi lewica-prawica, to wyglądałoby to tak: przeciwko skrajnie lewicowej władzy występuje centrowa opozycja.
W świetle tego co wiemy o rzeczywistych rządach Łukaszenki na Białorusi a Putina w Rosji, sprawa wygląda inaczej. Mamy tutaj nową wersję bonapartyzmu, czyli ludzi wyrosłych z rewolucji, którzy – przejąwszy władzę – postanowili ją ustabilizować na wzór tradycyjnego, monarchicznego porządku politycznego, odwołując się wprost do sojuszu Tronu i Ołtarza. Przeciwko nim wystąpiła opozycja także wywodząca się z obozu rewolucyjnego, która odwołuje się do wizji świata liberalnej, republikańskiej i antyklerykalnej żyrondy. Na tradycyjnej osi lewica-prawica sytuacja wygląda następująco: przeciwko zmierzającemu coraz bardziej na prawo autorytaryzmowi mobilizują się siły polityczne, które atakują go z lewej strony.
Oto powtórka klasycznego sporu Napoleona z Dyrektoriatem, a następnie tzw. doktrynerami (liberałowie). Spór ówczesny wygrał Napoleon, restaurując monarchię (jakkolwiek odległą od zasad legitymizmu), odbudowując hierarchiczny charakter społeczeństwa i zawierając konkordat z Kościołem katolickim. Putin i Łukaszenko idą dziś śladem Cesarza Francuzów: zwalczają lokalnych demoliberałów, odbudowali autorytarny ustrój, zawarli sojusz z tradycyjnymi wyznaniami.
Przy alternatywie Napoleon versus żyronda miejsce konserwatysty jest oczywiście po stronie Porządku przeciwko Chaosowi.
Adam Wielomski
Tekst ukazał się w tygodniku Najwyższy Czas!
@Adam Wielomski: Przyznam, ze ciekawe analogie. Optymistyczne jest w nich to, że Putin ma bliżej do Moskwy niż miał Napoleon, no i jest „tutejszy”.