Czy kobiety są słabe, naiwne, głupiutkie, irracjonalne, podczas gdy mężczyźni są silni, inteligentni, mądrzy i racjonalni? Czy normalna rodzina opiera się na mężu-królu i kobiecie-poddanej? Te pytania są istotne, a aby na nie odpowiedzieć koniecznie należy zajrzeć do książki Jacka Pulikowskiego Krokodyl dla ukochanej (Poznań 2000).
Pulikowski faktycznie odrzuca antropologiczną jedność rodzaju ludzkiego. Wedle niego ludzie dzielą się na mężczyzn i na kobiety. Ci pierwsi rzekomo są, dla kobiet i dzieci, obrazem „Boga prawdziwego” (s. 67). Dlatego też mężczyznę cechuje wyższa racjonalność, zdolność do logicznego myślenia i trzeźwego osądu. Kobiety są irracjonalne, płoche, kierują się wyłącznie emocjami. Dlatego z woli Boga kobiety poddane są mężczyznom i dla swojego własnego dobra rezygnują z samodzielnego myślenia, ponieważ myślenie nie jest naturalne dla kobiecego umysłu. Kobieta miałaby być, wedle Pulikowskiego, wyłącznie żoną i matką, której naturą jest służyć swojemu Panu i Władcy, czyli mężowi, sprawującemu nad nią władzę będącą refleksem władzy Boga nad światem. Pra-wzorem dobrej żony miałaby być Matka Boska: „Zauważmy, że Maryja nie protestuje. Nie mówi, że musi jeszcze spakować sukienki, urządzić przyjęcie pożegnalne, zobaczyć się z koleżankami, itp. Bez słowa podporządkowuje się woli męża” (s. 77).
Przytaczam te słowa nie przypadkowo. Nie chodzi tylko o jej absolutną bierność i potulność wobec władzy mężowskiej – którą ja postrzegam jako uwłaczającą godności kobiety – ale i charakterystykę kobiecości: „pakowanie sukienek”, „urządzenie przyjęcia”, „zobaczenie się z koleżankami”. Słowem, same utarte mizogińskie schematy przedstawiające infantylny charakter kobiety. Tymczasem mężczyzna jest autentycznym suwerenem i wcieleniem tego, co rozumne. Dlatego, tak jak suweren w państwie i Bóg na Niebie, „ma szansę być instancją, od której decyzji nie ma odwołania” (s. 71). Wszystko zaś dlatego, że „mężczyzna nadaje się do roli przewodnika, bo do niej został przez mądrego Stwórcę przeznaczony” (s. 93).
Jacek Pulikowski nie umie, a właściwie nawet nie próbuje uzasadnić prawdziwości tej mizogińskiej doktryny o wyższej racjonalności mężczyzn i niższej racjonalności ich żon. Nie umie tego uzasadnić w kategoriach racjonalnych, gdyż nie liczymy tutaj wyrwanych z kontekstu myśli biblijnych dotyczących orientalnego Izraela i pierwszych chrześcijan sprzed 2 czy 4 tysięcy lat, bez zwrócenia należytej uwagi na ich kontekst kulturowy. Prawdę mówiąc wydaje mi się, że ta męska rola wcielonego rozumu i suwerena po prostu mu imponuje, gdyż pisze: „Każdy człowiek potrzebuje uznania i bycia kimś ważnym, kimś komu się ufa, lecz mężczyźni mają tę potrzebę rozwiniętą w sposób szczególny. Przewodnik to ktoś, kto wie więcej, kto ma coś do powiedzenia, kogo się słucha, bo słuchać go warto” (s. 93-94). A teraz zestawmy te słowa ze stwierdzeniami z początku książki: „Dla mężczyzny ważna jest kobieca pochwała, podziw dla jego dokonań, osiągnięć” (s. 31). Dlatego kobiety powinny swoim mężom „nie żałować pochwał i słów podziwu” (s. 32).
I teraz pytanie: co wynika z zestawienia tych cytatów? Czy mężczyzna jest bardziej racjonalny, jest obrazem Boga? Czy też może jest istotą próżną, która do swojej szczęśliwej egzystencji bezustannie potrzebuje przekonania, że kobieta jest głupsza, ale równocześnie potrzebuje od niej bezustannie „pochwał i słów podziwu”? To istota bardziej racjonalna? A może mężczyzna to istota zakompleksiona i próżna, potrzebująca okadzania go dla uzyskania dobrego samopoczucia? W dodatku, o czym wielokrotnie czytamy, kobieta permanentnie powinna się modlić o świętość swojego męża. Czyli mężczyźni, dla swojego dobrego samopoczucia, potrzebują jeszcze modlitwy. Czasami się zastanawiam czy autorowi chodzi o kobiecą modlitwę za mężczyzn czy do mężczyzn?
Książkę „Krokodyl dla ukochanej” kiedyś znalazłem na półce pośród książek mojej Żony i raz po raz do niej wracam. Prawdę mówiąc uważam, że pozycję tę należy czytać nieustannie i wracać do całości lub do fragmentów. Zresztą od czasu do czasu obydwoje to czynimy i nie możemy się nadziwić, że autor tej rozprawy uchodzi za czołowego katolickiego filozofa rodziny w Polsce w XXI wieku. W wielu parafiach i ruchach posoborowych organizowane są z nim spotkania. Jest także reprezentantem polskich katolików na różnych imprezach międzynarodowych. Tak, nie możemy się nadziwić, ponieważ jego filozofia rodziny nie wydaje się nam katolicka, ale orientalno-protestancka. Wizja ta pasuje raczej do podglebia kulturowego charakterystycznego dla ortodoksyjnych żydów, Braci Muzułmańskich w Egipcie lub pusztuńskich talibów z pogranicza Afganistanu i Pakistanu czy purytańskich sekt z dalekiego amerykańskiego Zachodu.
Popularność teorii Jacka Pulikowskiego w polskim katolicyzmie jest dla tego ostatniego kompromitująca. W jaki sposób mamy prowadzić akcję nawracania milionów otaczających nad bezbożników, gdy wiarę, że Jezus jest Chrystusem łączy się z wahabicką wizją rodziny? Która normalna kobieta nawróci się na wiarę, do której dołączone zostały mizogińskie przesądy o wrodzonej niższości intelektualnej kobiet? Który nowoczesny mężczyzna – traktujący swoją żonę jak równego sobie człowieka, którego kocha i szanuje – nagle będzie chciał traktować ją jako istotę intelektualnie niższą, wymagającą kierowania wszystkim, co wykracza poza działania kuchenne? Dziś kobiety są prezydentami i prezesami firm!
Jeśli polski katolicyzm nadal będzie firmował tego typu poglądy, to musi przemienić się w mniejszościową sektę, odpowiadającą roli ortodoksów w judaizmie i szalonych abdullachów w islamie. I ten żyjący w innej rzeczywistości społecznej katolicyzm skazany jest na powolne wymarcie w świecie, który nie rozumie jego ideału społecznego. Dlatego apeluję do duchownych: zamykajcie kościoły przed Jackiem Pulikowskim! Nie firmujcie go autorytetem Kościoła rzymskiego!
Adam Wielomski
„…W jaki sposób mamy prowadzić akcję nawracania milionów otaczających nad bezbożników, gdy wiarę, że Jezus jest Chrystusem łączy się z wahabicką wizją rodziny? …” – a może normalni mężczyźni nawrócą się na islam, aby poślubić normalne niewiasty, normalne nawet, jeśli są profesor(k)ami matematyki na Uniwersytecie w Teheranie? Poza islamem pozostaną, tylko, być może, przemądrzałe (post-)chrześcijańskie babochłopy i pederaści? O takiej Europie marzył zdaje się nieboszczyk Hitler, :-)?
To co wypisuje pan Wielomski jest żenujące, ponieważ chce uchodzić za tradycyjnego katolika, a chyba nigdy nie czytał TRADYCYJNEGO magisterium na te tematy. Pan Pulikowski jest po prostu zgodny z tradycyjnym nauczaniem. A Wielomskiemu wypadałoby polecić przeczytanie choćby encykliki Piusa XI Casti Connubii o małżeństwie chrześcijańskim. Póki co gada jak nawiedzony z sekty genderystów, i biadoli w duchu lat 60-tych, „że katolicyzm nie przystosował się do świata, a jeśli się nie przystosuje do nie przetrwa”. Znamy te brednie… katolicy nie będą ich słuchać, a pan Wielomski ze swoją żoną mogą jednym głosem z lewactwem pomstować na ciemnotę czy co tam jeszcze „polskiego katolicyzmu”. Żenada…
Nie czytałem książki p. Pulikowskiego, ale z przytoczonych cytatów nie odniosłem takiego wrażenia, jakie sugeruje prof. Wielomski. Wydają mi się raczej zgodne z ortodoksją Kościoła, z którą stykałem się w licznych tekstach, ale i również z naukami przedmałżeńskimi. Przecież optyka męża-suwerena, który ma za zadanie przewodzić, ale i tak jak suweren, służyć, jest zgodna z tradycją Kościoła Katolickiego. Oczywiście nie ma tutaj mowy o żadnej dyktaturze. To dość delikatna relacja, którą zapewne małżonkowie wierni tradycji Kościoła, bez większego problemu potrafią wprowadzić w życie. Nie wiem jak prof. Wielomski zweryfikował intencje autora, bo wątpię, aby człowiek związany z Kościołem Katolickim napisał w swojej książce „Kobiety módlcie się za swoich mężów po to, aby dać im dobre samopoczucie”. Jeśli tak zrobił, to należy to zgłosić do odpowiednich organów Kościoła i poprosić o sprostowanie tej myśli samego pana Pulikowskiego, a i w recenzji przydałby się stosowny cytat. Osobiście wydaje mi się jednak, że pan Pulikowski wyraził coś innego, być może odrobinę niefortunnie, ale chodzi o to, aby żona wspierała swojego męża, również modlitwami, w jego, nie ukrywajmy, dość wymagającej misji-służbie. Czy panu profesorowi i Jego szanownej małżonce to się podoba, czy nie, nauczanie Kościoła jest jasne w jednej kwestii – równość małżonków nie istnieje w sensie równości kobiety i mężczyzny. Istnieje równość na zasadzie wrodzonej godności człowieka, a to nie jest to samo. Kobieta i mężczyzna różnią się od siebie i mają obowiązek się uzupełniać, tym samym wypełniając dzieło Stworzenia. Co więcej, to mężczyzna ponosi odpowiedzialność za rodzinę, będąc jej głową, a nie kobieta. Myśl Kościoła można wprost wyrazić następującymi słowami: „chłopie, założyłeś rodzinę, więc musisz się o nią troszczyć. Twoja żona, będąc kobietą, jest istotą delikatniejszą, tak samo, jak wasze potomstwo i to na twoich barkach spoczywa ciężar chronienia ich”. W sytuacji, gdy to kobieta bierze na siebie ciężar odpowiedzialności za rodzinę, oznacza to tylko, że mężczyzna nie wypełnia należycie swojej roli. Być może nie nadaje się do małżeństwa – tak też się zdarza, ale nie należy tutaj dorabiać sobie teorii o równości płci. Nie chcę robić tego, co pan profesor i weryfikować intencję, ale podzielę się swoimi odczuciami odnośnie niniejszej recenzji. Mam wrażenie, że pan profesor pragnie nieco przypodobać się płci pięknej, w tym swojej małżonce i nadmiernie uwypukla kwestie, które tak naprawdę są często drugorzędne i ich przekoloryzowanie prowadzi do błędnych wniosków. Fragment o kobiecie, która musi spakować sukienki itd. ma świadczyć o mizogińskim podejściu do kobiety? Naprawdę? Jeśli nie spotkał Pan profesor na swojej drodze życiowej kobiety, która nawet w sytuacji ogromnego pośpiechu i stresu dba o kwestie związane ze swoją estetyką, to naprawdę nie wiem, jak Pan tego dokonał. Z doświadczenia powiem Panu profesorowi, że takie kobiety istnieją i są dumne z takiego postępowania, bo uważają, że to podkreśla ich kobiecość. Niemniej zaznaczenie istnienia tendencji wśród wielu dzisiejszych kobiet, że skupiają się wyłącznie na sukienkach, przyjęciach i koleżankach, nie jest niczym nieprawdziwym. Powiem więcej – są rodziny, które przez takie bzdury się rozpadają, bo nie mamy do czynienia z kobietami, tylko z dziewczynkami, które zostały źle wychowane i nie są przygotowane do założenia rodziny, tylko do wiecznej zabawy. Podobnie ma się sytuacja z mężczyznami. Ja akurat staram się otaczać ludźmi, którzy mają normalne problemy, więc może stąd, poza nauczaniem Kościoła, moje tradycyjne podejście do ról w małżeństwie. Na przykład mężczyzna po założeniu rodziny myśli o budowie domu, doborze materiałów czy rozkręceniu firmy i kreatywnej księgowości, czym zabezpieczy rodzinie przyszłość. To są normalne problemy, które powinny dotyczyć mężczyzn. Jak słyszę, że facet po 30-tce ma kryzys tożsamości, szuka własnego ja, czyta jakichś niszowych filozofów po nocach, bo niby cierpi na depresję i bezsenność, to włos jeży mi się na głowie. To nie są mężczyźni, to są chłopcy o mentalności Piotrusia Pana, którzy mają zmyślone problemy. Skaranie dla kobiety, która weźmie takiego nieodpowiedzialnego gówniarza za męża. Bardzo ciekaw jestem, co to za stwór ten „nowoczesny mężczyzna”, rozumiany w sposób pozytywny. Ja osobiście znam jedynie negatywne znaczenie tej zbitki i jest to wypacykowany singiel-egoista, który brzydzi się nawet pocięciem drewna do kominka, bo siekiera za ciężka i będą zakwasy na następny dzień. Mimo codziennych wizyt w klubie fitness. I jak tu podnieść później kubeczek ulubionej frappe w korpo, jak ręce bolą? Raczej żenada, a nie mężczyzna. „Która normalna kobieta nawróci się na wiarę, do której dołączone zostały mizogińskie przesądy o wrodzonej niższości intelektualnej kobiet?” – zapewne żadna. Natomiast jeśli pan Pulikowski pisze coś innego, niż wywnioskował z tego pan profesor Wielomski wespół z małżonką, to podejrzewam, że każda normalna kobieta nawróci się na taką wiarę. Znam kobiety-żony, które bardzo sobie chwalą, że ich małżonkowie są silni psychicznie oraz odpowiedzialni i w razie problemów, to oni wyciągną rodzinę z tarapatów, a nie one muszą to konsultować, zamartwiać się, albo co gorsza, same załatwiać. Nie nazwałbym ich nienormalnymi, ale tak nazywały je koleżanki-feministki-singielki. „Dziś kobiety są prezydentami i prezesami firm!” – to zdanie jest znamienne dla dzisiejszego rozumienia kobiety. Uwagę przykłada się tylko do cech przypadłościowych, jaką jest wykonywanie pracy zawodowej, a zapomina się o cechach istotowych. Szkoda, że te panie prezydent, a przede wszystkim panie prezes, tak rzadko są jednocześnie kobietami. Na pewno wie pan profesor, o czym mówię.
@ Marcin Sułkowski – zachęcam Pana do napisania tej refleksji w postaci felietonu, chętnie zamieszczę na www.
„Żony bądźcie poddane swym mężom jak przystało w Panu” – dziś te słowa św. Pawła Apostoła budzą prawie powszechne zgorszenie. Sam ich używam, gdy chcę wywołać brak sympatii do siebie w damskim towarzystwie. Są zapewne zbyt „protestancko-orientalne”, żeby użyć języka Autora. A według Marcina Sułkowskiego wyrażają one istotę płci a nie cechy przypadłościowe, jakie upodobała sobie pielęgnować nasza kultura. I tak w padamy w dyskusję metafizyczną. Czy pani prezes realizuje swoją kobiecość czy prezesuje wbrew naturze, uwydatniając swoim przywództwem męskie cechy? Niedawno słuchałem w Sądzie Okręgowym w Lublinie uzasadnienia wyroku, który logiką dorównywał urodzie wygłaszającej go sędziny. Grzech przeciwko nielogicznej, kobiecej naturze? Św. Tomasz z Akwinu na serio przypisywał kobiecie upośledzający ją „nadmiar wilgoci” a samą kobiecość wywodził z zepsucia się męskiego zarodka (corrupcio masculinum). Dzisiaj mamy większe wymagania pod adresem metafizyki i większą niż Akwinata świadomość zasadniczej trudności tej dyscypliny. Szereg metafizycznych „istot rzeczy” okazało się tylko kulturowymi konstruktami, lub faktami społecznymi. Sama koncepcja metafizyki jest do dyskusji. A przyjęcie metafizyki klasycznej wprowadza nas co najwyżej w zupełną obcość wobec obecnych nauk szczegółowych. Mamy zatem różne doświadczenia. Mnie się sprawdza zdanie św. Pawła ale widzę dookoła kolegów zupełnie dyrygowanych przez swoje żony. Im może się nie sprawdzać. A może w kryzysie tożsamości, męskości, ojcostwa i czego tam jeszcze nie będą w stanie tego stwierdzić? Z drugiej strony śp. I.M. Bocheński OP zwracał uwagę, że NATURA OSIĄGA SWÓJ SZCZYT W KOBIECIE. To mężczyzna jest zepsutą kobietą! Pozwolę sobie zatem na dłuższy cytat ze „100 zabobonów”: „KOBIETA. Wokół kobiet powstały dwa zabobony. Jeden z nich polega na tym, że uważa się ją za człowieka niższego rodzaju, czasem nawet (tak podobno w Koranie) za istotę pozbawioną duszy. Drugi zabobon, przeciwny pierwszemu, uważa kobietę po prostu za mężczyznę i chciałby ją jak najbardziej do niego upodobnić. Pierwszy z tych zabobonów jest tak dalece sprzeczny z całym naszym doświadczeniem, że nie warto z nim nawet dyskutować. Kobieta jest całkiem oczywiście w pełni człowiekiem, obdarzonym w zasadzie tymi samymi władzami i możliwościami co mężczyzna. Co więcej, wydaje się, że natura ludzka osiąga swój szczyt właśnie w kobiecie, a mianowicie w tzw. matronie, tj. w kobiecie po klimakterium. Wówczas dzieje się coś, co wygląda na chęć wynagrodzenia kobiety za wszystko, co uczyniła dla gatunku w młodości: matrona jest rodzajem nadmężczyzny. Trzeba zupełnie nie znać historii i być ślepym na to, co się wokół nas dzieje, aby móc temu zaprzeczyć. Jedynym problemem, jaki się tu nasuwa, jest, jak było możliwe, by ludzie rozsądni przeczyli w ciągu długich wieków tej oczywistości i odmawiali kobiecie pełni człowieczeństwa. Drugi zabobon, to sprowadzanie kobiety do mężczyzny. Kobieta jest człowiekiem, ale nie jest mężczyzną – stanowi “drugą stronę” człowieczeństwa. Jej rola w życiu jest inna niż rola mężczyzny. Stąd domaganie się, by kobieta pełniła w społeczeństwie te same funkcje co mężczyzna jest zabobonem. Wypada stwierdzić, że kobieta jest z natury (wystarczy zwrócić uwagę na budowę jej ciała) przyporządkowana do dzieci, które są jej pierwszym i podstawowym powołaniem. Mniemanie, że młoda kobieta powinna się zajmować sprawami, które z natury rzeczy leżą poza jej głównym zadaniem, jest więc zabobonem. Społeczeństwa, które zmuszają kobiety np. do stałej pracy zarobkowej poza domem są prawdopodobnie skazane na zagładę. Ale sytuacja matrony jest zupełnie odmienna. Wydaje się, że jasne odróżnienie zadań młodej i starszej kobiety jest warunkiem przezwyciężenia tych zabobonów”.
Panie Profesorze – w takim razie w wolnej chwili napiszę tekst i z miłą chęcią skorzystam z zachęty do ponownego zagoszczenia na łamach portalu 🙂 Panie Włodzimierzu – nie do końca o to mi chodziło.
A o co chodziło? Moim zdaniem chodzi o rozróżnienie na naturalne czy kulturowe. W metafizyce klasycznej natura bytu ujawnia się w jego działaniu. Jakie zatem działania są kobiece a jakie nie są? Jeśli natomiast ograniczamy się do kulturowego uwarunkowania to dopuszczamy wszystkie zachowania kobiet jako kobiece w zależności od kultury. Niektórzy antropolodzy twierdzą, że zanim mężczyzna domyślił się swego udziału w prokreacji panował matriarchat. Nawet jeśli to nieprawda (a mnie nie bardzo przekonuje założenie, że to intelekt – a nie siła – decydował w pierwotnych społeczeństwach) to jest to możliwe. Można sobie wyobrazić kulturę w której rządzą baby a chłopy są osiłkami na posyłki. Dyskusja kulturowa jest „nieciekawa”. Można sobie przytaczać przykłady z Biblii zarówno na niewiasty posłuszne, chwytające za przędzę pod dachem męża jak i niewiasty groźne, samowładne i podstępne, obcinające mężczyznom głowy. Oba typy błogosławione, jeśli nie przez Pana Zastępów to przez bezpośredniego autora Pisma Św. Można też, za Bocheńskim OP, rozumować ewolucyjnie i zwracać uwagę, że nie wszystkie kultury, choćby nawet i metafizycznie równoważne (tj. działające naturalnie), są jednakowo zdrowe, bo np. zmuszanie kobiety do stałej pracy zarobkowej poza domem jest receptą na zagładę populacji, kultywującej taką kulturę, co za zdrowe uchodzić nie może. Oczywiście większość tradycjonalistów ewolucją się brzydzi. Tak się bowiem historycznie złożyło, że ewolucja błędnie kojarzy się z postępem, zamiast poprawnie z konserwatyzmem (pamiętamy, że prof. Maciej Giertych „obalał” ewolucję „odkryciem” procesów dewolucyjnych, które – jak wiadomo – przytłaczająco przeważają w przyrodzie umożliwiając zachodzenie mechanizmu selekcji i doboru naturalnego; widać tu wyraźnie, że ewolucja jest tym, co w kulturze za nią uchodzi a nie tym co się twierdzi w biologii). No ale jak policzono ile argumentów etycznych w „Summie teologii” św. Tomasza ma charakter pragmatyczny to wyszło, że ok. 90% (w sprawach płciowych pewnie jeszcze więcej). W każdym razie wykazanie samobójczości niektórych kobiecych zachowań, silnie przemawia do rozumu na rzecz ich nienaturalności. Jeśli kobieta chce się „samorealizować” kosztem dobra wspólnego i w tym celu będzie dyrygować sobą, mężem i płodnością to się w doktrynie katolickiej nie zmieści. Dla mnie taka dyskusja jest możliwa i sensowna w przeciwieństwie do dysput „metafizycznych” czy „kulturowych”.
Panie Włodzimierzu – cieszę się, że Pan sam sobie odpowiedział, na założony przez siebie problem. Pisząc „nie do końca o to mi chodziło”, odniosłem się do tego, że wyciągnął Pan moje zdanie i umieścił je w swojej interpretacji, co nie do końca pokrywa się z moimi intencjami. Ja jedynie napisałem, że część współczesnych kobiet przykłada nadmierną wagę do rzeczy przygodnych, jak praca czy ubiór (bo o to też walczą feministki), zamiast skupić się na rzeczach ważniejszych (nazwałem je istotowymi). Nie trzeba od razu powoływać się na autorytety, decydować czy dyskusja ma charakter metafizyczny czy kulturowy. Wystarczy zwykłe, potoczne podejście do sprawy i śmiało możemy zaobserwować, że kobiety (mężczyźni również), zajmują się często pierdołami i to miałem na myśli. Chyba jako ludzie dorośli, możemy stwierdzić, że naprawdę w życiu człowieka istnieją ważniejsze zagadnienia, niż np. „rozwój zawodowy w korporacji”. Nie zamierzam nikomu narzucać swojej wizji szczęścia, ale wydaje mi się, że zrozumie Pan, o co mi chodzi.
Potoczne podejście do sprawy nie wystarczy. Każda feministka powie Panu, że jej zawodowa samorealizacja nie pierdołą lecz probierzem jej godności.
Panie Włodzimierzu, dość dawno temu wyrosłem z dyskusji z feministkami czy genderystami na polu li tylko merytorycznym. To jest walka z wiatrakami. Zauważyłem jednak, że nic nie wkurza tych grup bardziej, niż sukces normalnych ludzi. Taki namacalny sukces, w postaci udanego życia rodzinnego, dobrej sytuacji materialnej, szerokich horyzontów intelektualnych i fajnego grona znajomych powoduje u nich zgrzyt zębów, dający im do myślenia. Zauważyłem po prostu, że często feministki i ludzie przychylający się do lewicy, do zwyczajnie życiowi nieudacznicy, którzy próbują sobie uzasadnić życiowe porażki głupimi teoriami, lekturą niszowych autorów i klepaniem się po plecach w swoim nieudanym gronie. Po co ich dobijać merytorycznie? Lepiej pokazać im, że normalne myślenie jest lepsze. Kiedyś w prasie motoryzacyjnej przeczytałem świetny komentarz a propos nowego modelu Mercedesa S-klasy: „Nic tak dobrze nie leczy z bycia anarchistą, lewicowcem czy rewolucjonistą, jak jazda Mercedesem klasy S”. Chyba coś w tym jest.
Tylko, że większość nie ma tego Mercedesa S, bo jest on tak opodatkowany, że trzeba wysłać żonę do roboty, żeby utrzymać rodzinę.
Oczywiście, że większość nie ma takiego Mercedesa i to już nawet nie jest kwestia podatków. Nie każdy dysponuje kwotą 600-700 tysięcy złotych na nowy model (i to nie jest cena za najwyższy pakiet wyposażenia). Ale jestem przekonany, że większe szanse nań ma człowiek, który twardo stąpa po ziemi, ma normalne poglądy, poukładane życie osobiste i zawodowe, niż sfrustrowana feministka, narzekająca na wszystko i winiąca mężczyzn za całe swoje nieszczęście.
Jestem jak najdalszy od niedoceniania empirycznej weryfikacji ale same idee po prostu mają znaczenie i nie idzie obyć się bez walki (duchowej).
Całkowicie się z Panem zgadzam Panie Włodzimierzu. Problem z feministkami czy genderystami polega jednak na tym, że jest to grono niezwykle odporne na prawdę, stąd też dyskusja na polu ideologicznym czy duchowym, jest bardzo trudna i wymaga anielskiej cierpliwości.
@ Adam Wielomski: „Która normalna kobieta nawróci się na wiarę, do której dołączone zostały mizogińskie przesądy o wrodzonej niższości intelektualnej kobiet?” Odpowiem cytatem z książki doktor arabistyki Marleny Zyzik, zatytułowanej „Małżeństwo w prawie muzułmańskim” (s. 178-179): „Bezprecedensowa dynamika nawróceń dotyczy głównie kobiet, podobnie jak w USA, gdzie stosunek konwertytów (mężczyzn do kobiet) wynosi 1:4. Wartość życia rodzinnego, a szczególnie docenienie roli matki i przyznanie jej bardzo wysokiego statusu jest jedną z przyczyn tego zjawiska. Wyodrębnienie różnych, a jednocześnie tak samo wartościowych ról kobiety i mężczyzny powoduje, że wiele konwertytek odnajduje duchową i psychiczną satysfakcję w akceptacji zasad głoszonych przez islam. Już Anne Moir i David Jessel pisali, że na Zachodzie wiele kobiet zapytanych, „co robią” (…) ze wstydem wyznaje, że jest >>tylko żoną<<. Jednocześnie autorzy podkreślają, że tzw. kobiece zajęcia, to zajęcia gorsze jedynie w męskim systemie wartości, a różnica w hierarchii wartości wynika z odmiennych skłonności mózgów. Dla kobiety istotne jest, czy jej dom to miejsce, w którym przyjemnie jest przebywać i zdrowo, bo to, co dla niej ważne - miłość, czułość, związki uczuciowe, bezpieczeństwo - najczęściej rozgrywa się w domu. (...) W tym kontekście atrakcyjność islamu polega na tym, że stanowi on alternatywę dla zachodniego modelu życia, gdzie kobiety, kopiując mężczyzn, przeżywają nieustanne rozterki "kariera czy rodzina", czują się winne i sfrustrowane, kiedy realizując się zawodowo, zaniedbują dzieci lub w ogóle ich nie posiadają i mają poczucie niższej wartości, zajmując się tylko domem." Na islam od lat przechodzą głównie kobiety!