W Warszawie niesłusznie bowiem uznaje się, że Moskwa kieruje się takim samym jak Polska priorytetem utrzymywania ponad wszystko poprawnych i niekontrowersyjnych stosunków z Zachodem. Ponadto zaś nie analizuje się wewnętrznej złożoności sytuacji na Ukrainie, w tym zwłaszcza faktu, że obecne władze w Kijowie nie dysponują w istocie wszystkimi przymiotami pozwalającymi na pełne uznanie ich legalności i podmiotowości. Te błędy w postrzeganiu skutkują mocno niepełnym, jednostronnym, a niekiedy wręcz wykrzywionym obrazem wypadków zachodzących właśnie w Donbasie i na południu Ukrainy, a także nie pozwalają na uświadomienie sobie ich wszystkich uwarunkowań.
Błąd percepcji
Z punktu widzenia Polski, a w każdym razie obranego w 1999 i 2004 r. kierunku polityki zagranicznej naszego kraju – wejście na drogę grożącą konfrontacją, choćby tylko werbalną ze strukturami zachodnimi – wydaje się całkowitym niepodobieństwem. Stąd właśnie w odniesieniu do działań Władymira Putina pojawia się niezrozumienie, w wersji tabloidowej posunięte wręcz do oskarżeń o „szaleństwo”. Tymczasem – o czym często zapominamy – Rosja kształtuje swoją politykę bezpieczeństwa niezależnie od NATO, zaś jeśli chodzi o politykę gospodarczą – dysponuje możliwościami alternatywnymi, tak w ramach rozwijania wspólnego obszaru ekonomicznego Unii Celnej (a docelowo Eurazjatyckiej Wspólnoty Gospodarczej), jak i zacieśniania związków z państwami BRICS, w ramach Szanghajskiej Organizacji Współpracy itd. – słowem niekoniecznie tylko na ważnym, ale przecież nie wyłącznym kierunku europejskim, nie mówiąc o jeszcze mniej istotnym północnoamerykańskim. Tym samym dominujące w Polsce oczekiwanie, że „Putin się w końcu opamięta/ugnie” jest nieporozumieniem, pomijającym zasadniczą zmianę zachodzącą już w ostatnich latach, a widoczną od kilku miesięcy, tj. co najmniej od zażegnania przez inicjatywę rosyjską groźby międzynarodowej interwencji w Syrii. Federacja Rosyjska coraz mocniej akcentuje swoją podmiotowość międzynarodową i aspiracje co najmniej makroregionalne, jeśli jeszcze nie globalne i nie ma na obecnym etapie żadnych szans, na uznanie przez władze w Moskwie dominującej światowej roli Waszyngtonu. Oznacza to więc, że faktyczne możliwości rozwiązania kryzysu ukraińskiego są tylko dwie: albo otwarta konfrontacja Zachód – Wschód, albo kompromis zawarty z aktywnym udziałem i uwzględnieniem interesów Rosji. Ponieważ pierwszy scenariusz wydaje się nie do pomyślenia dla pokojowych społeczeństw demokracji liberalnej – realny pozostaje tylko drugi.
Kijów 2014 – Warszawa 1944
Przeszkodą w jego finalizacji pozostaje jednak status obecnych władz w Kijowie, które mocno na wyrost traktowane są w polskich mediach jako bezdyskusyjny i oczywisty organ władzy na Ukrainie. Tymczasem problem polega na tym, że spośród trzech zasadniczych atrybutów władczych, tj. legalności powołania, powszechnego uznania (także międzynarodowego) i kontroli nad całością terytorium państwa – ekipa Arsenija Jaceniuka w pełni nie dysponuje żadnym. Działający poza konstytucją Ukrainy (a ściślej w kontrowersji która ustawa zasadnicza republiki jest obecnie obowiązującą), w realiach quasi-rewolucyjnych, rząd w Kijowie można by ostatecznie uznać za „rząd de facto” (co poniekąd przyznał nawet polski MSZ jeszcze przed wybuchem kryzysu krymskiego i na którym stanowisku stoi do dziś Moskwa). Nie może jednak dziwić, że ten jego status nie jest uznawany przez ogół społeczeństwa, którego część widzi legalnego prezydenta w Wiktorze Janukowyczu, część zaś wyciąga logiczne konsekwencje z „rewolucyjności sytuacji” i powołuje konkurencyjne ośrodki władzy w postaci republik ludowych. Jakkolwiek bowiem nie dostrzegalibyśmy roli rosyjskiej w ich powstaniu, a zwłaszcza w obronie przed siłami kijowskimi, to jednak nie sposób zaprzeczyć, że cieszą się one autentycznym poparciem znacznej części mieszkańców części Ukrainy historycznie określanej jako Noworosja. Rząd A. Jaceniuka nie sprawuje kontroli nad tymi obszarami, nie cieszy się też uznaniem Federacji Rosyjskiej, a więc w istocie Ukraina znajduje się poniekąd w sytuacji Polski po II wojnie światowej. Z tą tylko różnicą, że o ile u progu Polski Ludowej władze w Warszawie miały techniczną możliwość (z której skorzystały) zaprowadzenia swych rządów nad całym terytorium w granicach wskazanych dla Rzeczypospolitej – o tyle obecnie Kijów nie ma większych szans na czysto siłowe rozwiązanie problemu zbuntowanych obwodów.
Zająć pozycje negocjacyjne
Tzw. operacja antyterrorystyczna miałaby pewien (też jednak nader ograniczony) sens, gdyby faktycznie przeciwnikiem sił kijowskich byli wyłącznie rosyjscy interwenci, operujący wobec obojętności, czy wrogości miejscowej ludności. Tymczasem – jak wspomniano – stan taki nie zachodzi, a w dodatku na Ukrainie żywa jest pamięć, że nawet będący początkowo w znacznie lepszej sytuacji prezydent W. Janukowycz nie zdecydował się na użycie wobec Euromajdanu przemocy na skalę pozwalającą na całkowite rozpędzenie manifestacji, podczas gdy co najmniej do 20. lutego było to rozwiązanie (przynajmniej technicznie) będące w zasięgu jego możliwości. Tymczasem rząd A. Jaceniuka, zdając sobie sprawę ze swego ograniczonego potencjału (tak zbrojnego, jak i politycznego), jak i z ryzyka – stara się prowadzić politykę faktów dokonanych, próbując wyprzeć tzw. separtatystów z jak największej liczby obszarów. Można założyć, że celem takich działań jest nie tyle całkowita pacyfikacja Noworosji (jak wskazano – mało realna), ale poprawa sytuacji negocjacyjnej przy spodziewanej renegocjacji porozumień genewskich.
II runda rozmów?
Ta zaś jest konieczna – także wobec faktu, że doszło przecież do eskalacji walk, nie zaś wdrożenia rozwiązań politycznych. O ich konieczności przekonują zresztą nawet politycy zaangażowani po stronie Euromajdanu, jak Julia Tymoszenko, która obok swej propozycji okrągłego stołu nie wyklucza także ustępstw Kijowa, z odwołaniem czy przesunięciem wyborów prezydenckich włącznie. Ex-premier ma więc chyba świadomość, że przeprowadzenie referendum niepodległościowego w republikach ludowych 11. maja, a jednocześnie wybory prezydenckie 25. maja na terytorium kontrolowanym przez rząd A. Jaceniuka (wątpliwe prawnie wobec wymogu skutecznego odbycia w co najmniej 90 proc. komisji wyborczych) faktycznie sankcjonowałyby rozpad kraju, czyli scenariusz odrzucany przez Zachód, niepreferowany bynajmniej przez Moskwę, a ponadto politycznie szokowy dla samych Ukraińców.
M.in. o wyjściu z tego pata rozmawiają stale przedstawiciele dyplomacji zainteresowanych państw (ostatnio Siergiej Ławrow ze swym niemieckim odpowiednikiem, Frankiem-Walterem Steinmeierem). Z kolei inny aspekt kontynuowania tzw. operacji antyterrorystycznej wydaje się być związany z wewnętrzną złożonością obozu kijowskiego, w tym z naturalną skłonnością władz 'post-rewolucyjnych” do wypchnięcia do innych zadań i zagospodarowania aktywności czynników najbardziej radykalnych i zdeterminowanych (czyli w tym przypadku bojówek Prawego Sektora i Samoobrony Majdanu, biorących udział w akcjach w Noworosji). Innymi słowy – sytuacja na Ukrainie jest znacznie bardziej skomplikowana i stanowi pochodną większej liczby zmiennych, niż się to wydaje z czarno-białej i nadspodziewanie prostodusznej perspektywy Warszawy, a co więcej – trudno dziś spodziewać się „zero-jedynkowego” rozwiązania kryzysu i oczywistego zwycięstwa jednej ze stron konfliktu.
Konrad Rękas
Europejskie Centrum Analiz Geopolitycznych
Artykuł ukazał się w „Dzienniku – Trybuna”, nr 83-85/235-237, środa 30 kwietnia – niedziela 4 maja 2014 r. Tytuł pochodzi od redakcji
Artykuł został napisany i opublikowany przed masakrą w Odessie.