Moim zdaniem sprawa nie jest taka nieproblematyczna, żeby można było rozwiązać ją prostym cięciem pomiędzy „grzesznym” liberalizmem religijnym a „bezgrzesznym” ekonomicznym czy w innej sferze. Stwierdzam to poniekąd samokrytycznie, bo 20 lat temu sam tak kombinowałem, a nawet popełniłem w tym duchu broszurkę „Katolicyzm a liberalizm” (wydaną jako materiały szkoleniowe ZChN).
Tymczasem, jeśli – z jednej strony – grzeszność liberalizmu bierze się w ostateczności z (implicytnie przynajmniej) negacji grzechu pierworodnego i optymistycznego przekonania o samowystarczalności człowieka a – z drugiej strony – antropologiczne i ontologiczne fundamenty liberalizmu w każdej dziedzinie są takie same, to jakim to niepojętym sposobem grzeszność ta miałaby ustępować akurat w dziedzinie aktywności gospodarczej? Zwłaszcza jeżeli przypomnimy, że tzw. klasyczny liberalizm ekonomiczny zupełnie otwarcie uznaje to, co etyka cnót (klasyczna i chrześcijańska) uważa za niecnotę, czyli egoizm, za główny motor aktywności gospodarczej, mający jakoby samoczynnie przynosić „altruistyczne” skutki. Jeżeli zgadzamy się co do tego, że człowiek, jako istota „problematyczna”, bo skłonna do złego i niezdolna samymi tylko siłami natury uchronić się od nieczynienia zła, a w związku z tym potrzebująca także „wędzideł”, zarówno moralnych jak instytucjonalnych, w życiu osobistym, rodzinnym, społecznym, politycznym, to na jakiej podstawie można mówić o „nieskrępowanej przedsiębiorczości”? Czyżby homo oeconomicus nie napotykał w swojej dziedzinie żadnych pokus, przed którymi należałoby go powstrzymać, nie licząc naiwnie, że powściągnie się sam (chociażby produkując czy oferując „dobra” szkodliwe, jak narkotyki czy pornografia?). Przecież co najmniej jeden z siedmiu grzechów głównych, czyli chciwość, stanowi taką właśnie nieustanną pokusę dla przedsiębiorcy. Jeżeli przyjmujemy, że przedsiębiorczość musi być „nieskrępowana”, to jaki argument pozwoli nam oddalić na przykład pretensję artysty do równie „nieskrępowanej” eksploracji rozmaitych doświadczeń i dokonywania „transgresji” poza dobro i zło, w imię „wolności twórczej”, której nie powinno się nakładać żadnych ograniczeń? A i w dziedzinie politycznej nakładanie jakichkolwiek rygorów (może z wyjątkiem liberalnej wolności „innego”) też może być zakwestionowane.
Krótko mówiąc: delimitacja „złego” liberalizmu religijnego i „dobrego” liberalizmu gospodarczego (lub jakiegokolwiek innego) wydaje mi się niespójna, wewnętrznie sprzeczna i nie do zaakceptowania. Pozory logiczności może ona posiadać tylko wówczas, jeżeli przyjmiemy tezę ultraleseferystów, traktujących tzw. prawa rynku jako mające status i obowiązywalność praw natury (fizykalnych), takich jak prawo grawitacji. Tylko że wówczas jest to w gruncie rzeczy ekonomiczna świecka religia. A nie można służyć dwóm Bogom. Albo zatem liberalizm jest grzeszny w każdej domenie, albo w żadnej.
Jacek Bartyzel
za: facebook
aw
Istotnie, nie widać powodu, dla którego sfera gospodarki miałaby nie być skażona grzechem. Co za tym idzie, działalność gospodarcza nie może być całkowicie „nieskrępowana” – w tym sensie, że wolna od zasad moralnych i to również wymuszanych przez prawo. Ale gospodarka może być „nieskrępowana” w tym znaczeniu, że odrzucamy interwencjonizm państwa. Wydaje mi się, że problem z liberalizmem gospodarczym jest taki, że można go w pełni wdrożyć w danym państwie tylko pod warunkiem, że obowiązuje także w pozostałych państwach. Przykład: jeśli wszystkie państwa posługują się firmami pozostającymi pod ich kontrolą (niekoniecznie firmami państwowymi) do realizacji własnych interesów politycznych, to nie można sobie pozwolić na założenie, że kapitał nie ma narodowości i że wszystko jedno, czyją własnością będą firmy działające na terenie danego kraju, byleby trzymały się jasnych reguł. Nie mówiąc już o tym, że międzynarodowy kapitał też ma interesy. Jeśli chodzi o liberalizm jako taki, to dla mnie jest on nie tyle grzeszny, ile po prostu niemożliwy. Liberalizm zakłada, że można ustanowić neutralne aksjologicznie reguły, dzięki którym w jednej społeczności mogą żyć ludzie o różnych wzorcach życia. Według mnie takich reguł nie ma i być nie może – już choćby dlatego, że rozstrzyganie konfliktów uprawnień podmiotowych wymaga ustalenia, które z uprawnień jest w danym wypadku ważniejsze. A to z kolei wymaga odwołania się do konkretnego wzorca dobrego życia. Ponadto, im więcej sfer reguluje państwo, tym mniej może być neutralne. Nie sposób zrobić neutralnego aksjologicznie i religijnie programu wychowania, który miałby obowiązywać w szkołach.
Czy człowiek jest grzeszny czy nie, to i tak jest skazany sam na siebie i zmuszony do „grzesznej samowystarczalności”. Z łaską czy bez i tak sam musi na siebie pracować, sam umiera i nigdy nie dostanie „obiadu za darmo”, bo coś takiego nie istnieje. Ktoś zawsze ponosi koszty. Inaczej zasada wzrostu entropii i zachowania energii doznawałyby wyjątków, tak samo jak i teologiczna prawda o skutkach grzechu. Wg biblijnego przekazu, nie są to prawa natury, tylko skutki grzechu pierworodnego, bo Adam przed grzechem nie pracował, nie cierpiał i żył wiecznie. Łaska jednak nie znosi ani pracy, ani cierpienia ani śmierci. Dlatego dopatrywanie się w ekonomii jakiejś religii ekonomicznej jest tak samo nieuzasadnione jak traktowanie fizyki jako religii fizycznej. Jest to tak samo ideologiczna postawa jak dopatrywanie się altruizmu w etyce klasycznej. Jak pisał O. Bocheński: „EGOIZM. Postawa człowieka, który dobro własne przedkłada ponad dobro innych; przeciwieństwo altruizmu. Od czasów A. Comte’a rozpowszechniony jest zabobon głoszący, że człowiek nie ma prawa dbać w pierwszym rzędzie o samego siebie, że powinien zawsze i wszędzie dawać pierwszeństwo innym, a zwłaszcza ludzkości. Jeśli tego nie czyni, jest pogardy godnym egoistą. Zdrowy rozsądek twierdzi, że prawda jest wręcz odwrotna, mimo że od wieków usiłuje się w ludzi wmówić podobny do egoizmu zabobon. Sądzi mianowicie, że człowiek ma także potrzeby społeczne, że powinien zatem dbać także o innych – w pewnych warunkach nawet poświęcić się za nich – ale że jego obowiązki wobec innych opierają się ostatecznie na obowiązkach wobec samego siebie. Spełnienie tych obowiązków nie jest więc nie tylko niczym złym, ale przeciwnie, podstawowym obowiązkiem moralnym. Bo obowiązki wobec innych oparte są na ich częściowej tożsamości z nami. Tak np. największe obowiązki mają rodzice wobec dzieci, bo te są im najbliższe, są częścią ich samych. Kto więc odmawia człowiekowi prawa do zabiegania w pierwszym rzędzie o siebie, podrywa tym samym podstawę wszystkich obowiązków wobec innych. Ten zabobon połączony jest przy tym zwykle z dwoma innymi: z kolektywizmem i z egalitaryzmem moralnym (p. równość). Pierwszy każe stawiać dobro gromady, a zwłaszcza ludzkości, ponad dobro własne, drugi przeczy, by bliscy mieli pierwszeństwo przed obcymi i domaga się, byśmy o wszystkich dbali w równej mierze”. Zabobony dotyczące egoizmu zawdzięczają swoją popularność okoliczności, że wielu ludzi przywiązuje, w rzeczy samej, zbyt wielką wagę do potrzeb indywidualnych, zapominając o społecznych. Wypada jednak zrozumieć, że potrzeby społeczne są także potrzebami jednostki i że kto ich nie zaspokaja, przygotowuje sobie prawdopodobnie zły los w przyszłości. Ale z tego, że należy uwzględnić także i te potrzeby, nie wynika wcale, byśmy nie mieli prawa dbać o siebie, jak chciałby egoistyczny zabobon.
Włodzimierz Kowalik@ Fragment o „religii ekonomicznej” także wzbudził moje wątpliwości. Ale jeśli chodzi o egoizm jako zasadę napędzającą rozwój gospodarczy, a więc przyczyniającą się pośrednio do pomyślności powszechnej, to prof. Bartyzel ma rację – w tym sensie, że po pierwsze w nowożytności pojawiła się idea, że osobiste wady są (lub mogą być) źródłem dobra wspólnego (Mandeville). Powiedziałbym nawet, że nowożytne teorie kontraktu opierają się na założeniu, że człowiek troszczy się wyłącznie o własne dobro, a cała sztuka polega na tym, by stworzyć taki system społeczny, w którym tak pojęty egoizm przynosi pozytywne społeczne skutki. Po drugie, rzeczywiście w kapitalizmie zrobiono cnotę z tego, co z punktu widzenia klasycznej teorii cnót było wadą. Pleoneksja (od pleon echein – mieć więcej) to nie tylko chciwość w naszym rozumieniu, lecz wszelkie dążenie do powiększenia majątku. Jeśli chodzi o dystynkcję egoizm – altruizm, to jest ona nader grubo ciosana. Przypuśćmy bowiem, że każdy człowiek dąży do własnego dobra, czyli że każda decyzja ma na celu zmaksymalizowanie szeroko pojętych korzyści i minimalizację strat. Ale częścią własnego dobra może być także dobro innych osób – tych, z którymi się utożsamiamy. Częścią własnego dobra jest odpowiednio ukształtowany charakter, bo dzięki cnotom możemy zrealizować optimum potencjalności tkwiących w naszej naturze (tak bym rozumiał entelechię – za Robertem Spaemannem). Zatem – można powiedzieć – rozwój moralny polega na zmianie sposobu rozumienia własnego dobra. W nowożytności, a nawet wcześniej, bo w późnym średniowieczu, pojawiło się przekonanie, że albo dążymy do własnego dobra i to jest złe, albo rezygnujemy z dążenia do własnego dobra i wtedy jest dobrze. W ten sposób stawia sprawę autor „Teologii niemieckiej” i tak samo Marcin Luter. W konsekwencji pojawia się idea resignatio ad infernum (u Lutra explicite) – dusza ma do tego stopnia wyzbyć się troski o własne dobro, że godzi się nawet na własne potępienie. Pewnym odpryskiem tej idei jest pojawiający się niekiedy pogląd, jakoby prawy ateista był szlachetniejszy od chrześcijanina, bo postępuje moralnie zupełnie bezinteresownie. Takie są efekty przyjmowania fałszywych przeciwstawień.
1/Rzeczywiście zmiana rozumienia wolnej woli nastąpiła około XIV wieku (Ockham). Od tego czasu wolę rozumie się jako przeciwny naturze „fakt kulturowy” i następuje to, co Pan opisał, czyli „neurotyczna osobowość naszych czasów”. Skutki tego są do dziś obecne, nawet w nauce. W neurobiologii często neguje się wolność woli (eksperymenty Libelta i innych), gdyż ta okazuje się w najlepszym razie entelechią natury, tak jak uczył Arystoteles, a nie bezwarunkową „wolnością”. Co porusza wolę wg św.Tomasza? Oczywiście pożądanie naturalne, tak samo jak w neurobiologii. Jednak ten paradygmat wolności jest nieznany współczesnym uczonym. 2/ Ekonomia klasyczna odpowiada na pytanie: jakie są przyczyny bogactwa narodów? Odpowiedź bez problemu wpisuje się w schemat ewolucyjny: jak organizmy uspołecznione, utrzymują się przy życiu? Jak się urządzi naród wg tych zasad, to naród będzie się bogacił. Czy to jest moralnie słuszne to zupełnie inna rzecz. Można przyjąć, że naród ma być biedny, czy wręcz ma biednieć i wtedy nie wolno stosować ekonomii, co jednak uważam, za akademickie ekstrawagancje. To nie ma nic wspólnego z żadnym egoizmem. 3/ Utrwalony sposób działania (czyli charakter) jest zawsze podstawowym dobrem organizmu, bo organizm musi się jakoś zachowywać lub umrzeć. Jak zracjonalizować dane zachowanie to wyjdzie jakiś „sposób rozumienia własnego dobra”, czyli etyka. Mnie etyka protestancka razi swym utylitaryzmem i pragmatyzmem. Psychologicznie jest to oparte o ciągłe pobudzanie popędu użyteczności (vis irascibilis) aż do pomylenia woli z uczuciami pędu do walki. Katolicyzm też tym nasiąkł całkiem (nie)zdrowo. Wystarczy poczytać potrydenckie katechizmy i takież dziełka duchowe. Tymczasem „człowiek wielkoduszny nie dąży do tego, co użyteczne, lecz do tego co przyjemne i dobre” (Arystoteles). Taką samą, naturalistyczną etykę mamy w „Summie teologii”: „każde poruszenie zaczyna się i kończy w popędzie przyjemności”. Na tym zasadza się natura społeczna, empatia, relacje osobiste, ludzkie, poza którymi jest tylko zimne wyrachowanie, ku niczemu nie kierowane i utylitarne posługiwanie się drugim. 4/Przedsiębiorcy, których znam, nie są specjalnie bogaci. Raczej starają się o utrzymanie na powierzchni. Są może lepiej sytuowani od robotników czy urzędników ale do prawdziwego bogactwa im daleko. I płacą za to zdrowiem. Oczywiście jest pytaniem, czy mam się bogacić i jak? Jeśli rodzą mi się nowe dzieci, to nawet mam taki obowiązek, ale wiadomo, że obowiązki, pieniądze, czy powodzenie życia nie dają. Czasem biedny jest bardziej zadowolony (lub nie). Chodzi bowiem o „sposób rozumienia własnego dobra”. Jedną z podstawowych myśli Ewangelii jest ta, że nie my jesteśmy panami naszego życia. Życie nie zależy od naszych starań. „Beze mnie nic nie możecie uczynić”. Nie wiemy nawet jak to robimy, że podnosimy rękę. :-), 5/ Pozytywne skutki zła to myśl religijna. Bóg wyprowadza dobro ze zła. Na tym polega odkupienie.