Oba zagadnienia są zresztą powiązane, nawet bowiem bez słownych deklaracji – faktycznie PiS cechuje szereg mentalnych podobieństw do obozu sanacyjnego w Polsce. Należy jednak podkreślić, że pomimo tych oczywistych analogii – nie mamy do czynienia bynajmniej z kwestią akademicką i czysto historyczną, ale dotyczącą jak najbardziej teraźniejszości i przyszłości Rzeczypospolitej. Nie ma więc znaczenia, czy Jarosław Kaczyński faktycznie przypomina, czy nie przypomina Piłsudskiego, ale że funkcjonalnie zajmuje (czy chciałby zajmować) miejsce w systemie politycznym nieco zbliżone do pozycji marszałka po 1926 r. – zaś PiS cechuje podobne nastawienie do państwa, przeciwników politycznych, a także wewnętrzna hierarchia – jakie były cechami obozu piłsudczykowskiego. Formacje te jednak dzieli też kilka istotnych różnic, o których niżej – w każdym razie kluczowym jest, by doszukiwanie się związków z przeszłością nie przesłoniło nam aktualności problemu.
Władza tylko własna
W żaden sposób przede wszystkim nie można widzieć w PiS-ie ośrodka wzmacniania władzy państwowej. Celem i wręcz ideologią PiS jest jedynie wzmacnianie władzy własnej – kiedy jest sprawowana i osłabianie państwa po przejściu do opozycji. Jest to różnica fundamentalna i nie wynikająca bynajmniej z okoliczności, a więc z tego, że taktycznym przeciwnikiem PiS była w ostatnich latach akurat Platforma Obywatelska. Można śmiało postawić tezę, że równie fundamentalny sprzeciw, do zakwestionowania prawowitości władzy włącznie – wzbudzałby każdy inny decydent, a zatem państwo przedstawia dla PiS tylko wtedy wartość, gdy jest w pełni kontrolowane, w przeciwnym razie pozostaje aktywem przeciwnika – a więc celem uprawnionych ataków.
Jest to kwestia nawet nie tyle tradycji, co mentalności. Jak trafnie wskazują badacze – nieprzypadkowo transparentny dla formacji umysłowej PiS intelektualista (aspirujący wręcz do roli ideologa) Jarosław M. Rymkiewicz czci osobowość Jarosława Kaczyńskiego nie w Stefanie Batorym czy Janie Zamoyskim – ale w ich antytezie, w Samuelu Zborowskim. Jest to spostrzeżenie wręcz kapitalne w swej fatalnej racji! Oto faktycznie – silna władza Kaczyńskiego nie jest i nie ma być silną władzą Suwerena, czy jego prawego reprezentanta – ale jedynie silną wolą buntownika, chwytającego rządy i sprawującego je wg własnego tylko uznania, bo to właśnie ta jego wola jest prawem! Mówimy więc nie o silnej władzy państwa – ale o sprawnym działaniu przeciw państwu i niezależnie od niego! Nie o quasi-monarchii (do której dążą wszak kierujący się naturalnymi skłonnościami także przywódcy autentycznych republik), ale o odmianie powstańczej/rewolucyjnej dyktatury, siłą rzeczy chwilowej i przemijającej.
Nieprzypadkowo historycznie (historiograficznie) i ideowo PiS, tak jak wcześniej sanacja – nie nawiązuje bynajmniej do Szkoły Krakowskiej i afirmowanego przez nią programu wzmocnienia państwa (m.in. jako metody obrony przed niebezpieczeństwami zewnętrznymi), ale do Szkoły Warszawskiej, dostrzegającej w wersji skrajnej wręcz atuty bezrządu państwa, apologizującej anarchię (w postaci „ducha narodowego”), walkę przeciw państwu w imię własnych racji i antagonizowanie sąsiadów dla samej „słuszności”, bez budowania siły własnej. Czy właśnie ten drugi program nie jest dziś konsekwentnie realizowany, bez oglądania się jakie były jego historyczne konsekwencje?
Przekładając na sferę praktyczną – jak dotąd wszak żadne z taktycznie motywowanych działań PiS nie miało większego związku z systemowym wzmocnieniem państwa. Przeciwnie, już w opozycji partia Kaczyńskiego we własnej świadomości całkowicie zdelegitymizowała nie tylko nienawistną sobie władzę państwową, ale państwo jako takie – przeciw któremu (podobnie jak obecna opozycja) gardłowano równie publicznie i na forum międzynarodowym (nie tylko Europarlamentu, ale także wobec państw NATO – w sprawie smoleńskiej). Postawmy sobie dziś jasne pytanie: czy zakładając 4-lecie rządów PiS – Rzeczpospolita wyjdzie z nich silniejsza, z lepszym systemem władzy, ustrojem, sprawniejszym rządem – czy nie? Na razie nic nie wskazuje na możliwość pierwszą. Może więc ważny jest choćby efekt doraźny, a więc bieżące sprawne trzymanie cugli przez Kaczyńskiego? No, ale podobnie wszak wyglądał zakres kontroli sprawowanej przez Tuska, tyle tylko, że obecnie role się zamieniły i to opozycja huśta (a przynajmniej próbuje telepać) państwem – wznosząc antypaństwowe i obniżające autorytet władzy hasła. Jakościowo nie ma bowiem większego znaczenia czy jedna część społeczeństwa uważa, że hańbi fotel głowy państwa „Bul – złodziej obrazów”, czy drugi kawałek pogardza „Maliniakiem”.
Sanacja też zawiodła
Pozostaje jednak kwestia kredytu zaufania – na wzór tego udzielonego w Dzikowie i Nieświeżu sanacji. Posługujący się tym argumentem konserwatyści (podobnie jak i narodowcy widzący w PiS „drugi OZON” – a nie są to opinie odosobnione!) zapominają, że ich poprzednicy wycofali swe poparcie dla władzy piłsudczyków, a nawet znaleźli się wobec niej w opozycji właśnie w momencie, kiedy teoretycznie udało się zrealizować pewną część zgłaszanych przez nich postulatów. Cóż z tego bowiem, że ostatecznie weszła w życie konstytucja kwietniowa – skoro uchwalono ją w sposób urągający praworządności (jak kto woli – sztuczką, niczym ostatnią reformę Trybunału Konstytucyjnego), a więc znowu – obniżając autorytet państwa! Skoro konstytucja ta została od razu zakwestionowana przez samą sanację już to ordynacją wyborczą oddającą władzę nad Polską urzędnikom (jak trafnie pisali i Cat-Mackiewicz, i Pruszyński), już okólnikiem Składkowskiego – wreszcie samą praktyką obozu piłsudczykowskiego! Znowu proste pytanie: czy w wyniku polityki sanacji II RP uległa wzmocnieniu – czy też padła w wyniku rażących błędów w polityce zagranicznej, z nierozwiązanymi problemami etnicznymi i społecznymi i atomizacją narodu posuniętą do poziomu skrajnej nienawiści politycznej, wybuchłej z całą zajadłością na politycznej emigracji?
Konserwatyści u zmierzchu II RP mieli pełną świadomość, że nie zrealizowali swego podstawowego założenia – nie dali Polsce silnego, sprawnego państwa, nie wzmocnili jego władzy i nie odbudowali jej autorytetu – a jedynie asystowali procederowi zawłaszczenia aparatu przez jedną grupę, powiązaną interesami i stopniem podległości ośrodkowi politycznemu (a raczej kilku ośrodkom w ramach jednego, niejednorodnego obozu). Innymi słowy – przez sitwę. Przy okazji zaś – właśnie ze względu na wewnętrzną złożoność, a także chaotyczność podejmowanych działań – sitwa ta wprowadziła szereg reform nie do przyjęcia ze względów ideowych (jak artykuł 233 kodeksu Makarewicza – w swej istocie również i obecnie zagwarantowany przez premier Szydło), a przyjmowanych po cichu w imię wyższej racji, która okazała się mrzonką. Przy wszystkich różnicach (zwłaszcza poziomu intelektualnego…) między sanacją a PiS-em – czy nie taką samą utopią jest wiara, że Jarosław Kaczyński trwale dokona czegoś, czego nie uczynił Piłsudski ze swymi epigonami, a w dodatku, że przy okazji wyrządzi mniej szkód niż tamten?
Na marginesie zresztą różnic – sanacja choć stopniowo traciła różnorodność programową (tracąc w ogóle resztki programu – w każdym razie traktowanego poważnie), acz nie frakcyjną – to i tak wyglądała w porównaniu z PiS-em jak obóz demokracji polskiej! Konserwatyści czy niektórzy post-narodowcy przyłączając się do sanacji mogli przynajmniej liczyć na prawo do artykułowania własnego zdania, a będąc poputczikami władzy – przynajmniej pocieszali się posiadaniem własnych celów ideowych. Partia Kaczyńskiego takiego komfortu nikomu nie oferuje, a jakikolwiek „taktyczny sojusz” czy „warunkowe poparcie” wzbudziłby zapewne takie samo zgorszenie (lub rozbawienie) jak wznoszenie okrzyków entuzjastycznego poparcia dla cara w dobie samodzierżawia. Wszak poparcie takie jest obowiązkiem, a nie jakąś łaską, trzeba zatem podporządkować się, a nie wywodzić mędrkując czemu się popiera.
Nie każdy ma konstrukcję umysłową i duchową akceptującą taką formę „kooperacji” politycznej, a na pewno jest ona obca właśnie polskim konserwatystom i narodowcom. Ponieważ zaś nawet taktycznych (nie mówiąc o długofalowych) korzyści dla Polski z rządami PiS wiązać nie sposób, wspierając co najwyżej konkretne, pojedyncze pozytywne posunięcia obecnych rządów – nie ma co się wychylać z popieraniem władzy Jarosława Kaczyńskiego. Nie tylko bowiem nie idzie ona tam, dokąd powinni prowadzić Polskę świadomi patrioci, ale nawet nie kieruje się w zbliżoną stronę.
Konrad Rękas
Zgadzam się niemal całkowicie z autorem, ale tak samo nie należy popierać PO. Niestety Giertychowie, a zwłaszcza Roman mówiąc po piłkarsku w swej niechęci do PiSu (i słusznie!) się zakitował. PO osiągnęła Himalaje hipokryzji w obronie tzw. demokracji. Czy PiS chce zawłaszczyć TK? Owszem, ale kto zaczął awanturę? Czy PiS chce przejąć media publiczne? Oczywiście, ale czy Dworak i spółka spadli z kosmosu. Czy marszałek Kuchciński jest stronniczy? Ależ tak, ale po Niesiołowskim Platforma powinna się zamknąć! Można by tak bez końca. Konkluzja jest taka, że niczym się oni od siebie nie różnią. Łączy ich Unia Wolności, a wcześniej KOR. Platforma jest tak cyniczna i zakłamana, że nawet wrogowie PiSu zaczynają odczuwać do nich sympatię.