Endek i komuch w jednym stali domku?

Z okazji rocznicy bitwy warszawskiej Łysiak popełnił kolejny bardzo „odkrywczy” tekst. Pisze:

„Już od dwóch dekad (od 1992) każdy dzień 15 sierpnia — dzień triumfu oręża polskiego nad Sowiecją — to rocznica traumatyczna (przykra i bardzo bolesna) dla dwóch odłamów mieszkańców Polski: dla komunistów i endeków. Jedni i drudzy byli zawsze prorosyjscy i antypiłsudczykowscy, więc oficjalny (święto państwowe) kult Bitwy Warszawskiej i kult Marszałka rytualnie doprowadza jednych tudzież drugich do tzw. „białej gorączki”, manifestowanej furiackim charkaniem przeciwko. Ponieważ przeciwko samemu zwycięstwu głupio im ujadać, skupiają się na flekowaniu zwycięzcy. Dawniej, za PRL-u, prym kalumnijny antypiłsudczykowski wiodła, oczywiście, rządząca komuna. Dzisiaj, za III RP, gdy cudem ocalona przed dekomunizacją komuna (cudem salonowym vel michnikowskim) musi tolerować patriotyzm — pałeczkę (gumową) do tłuczenia Józefa (zdrobniale: Ziuka) Piłsudskiego przejęła endecja. Metody (fałszerskie chwyty i triki) dokładnie te same — można rzec, iż jedni czerpią od drugich, istnieje tu wzajemna kolaboracja różnobarwnych paszkwilantów, którzy udają, że nie wiedzą co świat myśli o „cudzie nad Wisłą”.

Koniec cytatu. Hmmm… Po pierwsze, Łysiak się myli co do dawnych komuchów, bo to wśród nich i dawnych aktywistów Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej (casus Józefa Szaniawskiego) – jest obecnie najwięcej wręcz obsesyjnych zwolenników Marszałka. Jeśli nie wierzy, to mogę podać nazwiska i środowiska. Zwłaszcza dawnych wojskowych, w tym historyków – którzy zastosowali typową „ucieczkę do przodu”, przechodząc po 1989 do zwycięskiego obozu I Brygady. Teraz piszą panegiryki na cześć Wodza i plują na straszne czasy komuny i PRL-u.

To po pierwsze, po drugie Łysiak mylnie rozpoznaje przeciwnika po stronie „endeckiej”. Pisze: „Centralą obryzgiwania Bohatera błotem jest neoendecki „Najwyższy Czas!”, gdzie pluton egzekucyjny (Korwin-Mikke, Mazur, Wielomski i in.) przezywa Ziuka „czerwonym bandytą”, „agentem niemieckim”, „zdrajcą” i „mordercą”, często odbierając mu autorstwo warszawskiej Victorii (na rzecz Rozwadowskiego, Weyganda, kogokolwiek), a czasami wlepiając mu półgębkiem filosemityzm”.

Jako żywo, „Najwyższy Czas!” nie jest neoendecki, a wymienieni przez niego publicyści nie są endekami. Korwin-Mikke i Wielomski są konserwatystami, o czy wiedzą wszyscy. Widocznie jednak Łysiak, w myśl zasady Hermana Goeringa, twierdzi, że „kto jest endekiem decyduję ja”.

I wreszcie po trzecie: prawdą jest to, że to nie Piłsudski odegrał decydującą rolę w pobiciu bolszewików pod Warszawą, lecz gen. Tadeusz Rozwadowski, który nie tylko wypracował ostateczny plan bitwy (uderzenie dwuskrzydłowe), ale w dniach 12-18 sierpnia 1920 faktycznie dowodził polskimi wojskami. I niczego tu nie zmienią zaklęcia o genialnym Ziuku i Bohaterze.

I na koniec, Łysiak naiwnie mniema, że na świecie tę bitwę i tę wojnę ocenia się tak jak on to widzi. Nic bardziej mylnego. Przeważająca część zachodniej histografii uważa, że to Polska była w 1920 agresorem i przejawiała tendencje imperialistyczne. Przykład? Proszę bardzo. Bardzo solidna praca brytyjskiego autora Orlando Figesa pt. „Tragedia narodu – rewolucja rosyjska 1891-1924” (wyd. polskie 2009). Pisząc o wskrzeszonej Polsce, autor konkluduje: „Często niewiele trzeba, by naród poszkodowany zaczął zachowywać się jak agresor, gdy tylko Polska zdobyła niepodległość, zaczęła dumnie obnosić się z własnymi imperialnymi ambicjami”. A dalej pisze o „inwazji na Ukrainę” i „szaleńczym marszu na Kijów”. Historycy na Zachodzie nie wierzą też w nasz mit o tym, że w 1920 r. uratowaliśmy Europę przed inwazją bolszewicką – po co się więc nadymać i pisać bzdury? Świętowanie 15 sierpnia nie jest – jak sugeruje Łysiak – dla „endeków” „przykre i bolesne” – bo to jest święto Narodu. Jednak groteskowi piewcy Ziuka z uporem starają się zamienić je w święto Genialnego Wodza, i to jest traumatyczne. A co do tych komuchów i endeków, to przypomnę tylko autorowi, że w tamtych czasach (1919), to nie endecy potajemnie paktowali z bolszewikami, tylko Ziuk. O mało nie zakończyło się to utratą dopiero co odzyskanej niepodległości.

Jan Engelgard
[aw]

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Endek i komuch w jednym stali domku?”

  1. Tytuł jest zapytaniem. Odpowiedż jest prosta. Z drobnymi wyjątkami za PRL endek z komuchem w jednym domu stali. Takiej koncesji gospodarczej nikt nie miał – huta szkła, kosmetyki , chemia gospodarcza , wydawnictwo itd – koncern jakich mało. W sferze gospodarczej to już nie z komuchami w jednym domu stali , a z ubekami, tak się wymieszali ,że nie wiadomo było kto jest kto , można było powiedzieć dwa w jednym. Poseł Kowalski i pan Redaktor dobrze o tym więdzą ,brali w tym udział, więc po co ten znak zapytania w tytule panie Redaktorze.

  2. Niestety, ten felieton Łysiaka jest, co by tu nie mówić, żałosny. Do końca czytania czekałem na jakieś argumenty, tymczasem artykuł jest takowych całkowicie pozbawiony. Pan Łysiak w prymitywny sposób tworzy analogie negatywnego stosunku do Piłsudskiego komuchów i konserwatystów (których oczywiście tak nie nazywa), przywołuje „zagranicę”, żeby poprzeć swoje stanowisko (a przywołując cytuje jedynie tezy, nie zaś argumenty), a na końcu stwierdza, że tak naprawdę anty-piłsudczykom po prostu doskwiera, że oni w przeciwieństwie do Ziuka nie mają w Polsce swoich pomników. Tezy bez argumentów. Pan Łysiak po prostu nie jest w stanie przyjąć do świadomości faktu, że sam Piłsudski przyznał się w swoich pamiętnikach że pod Warszawę przybył dopiero gdy bitwa się już skończyła – Piłsudski wielkim wodzem był, i już. Pan Engelgard jednak nie byłby sobą gdyby też głupstwa nie palnął, jako że w 1920 roku generał Rozwadowski faktycznie uratował Europę przed bolszewicką inwazją. Twierdzenie, że było odwrotnie jest bzdurą chyba jeszcze większego kalibru niż upieranie się, że Piłsudski podczas tej bitwy dowodził polskim wojskiem.

  3. Chamstwo ze strony W.Łysiaka. Sprzedał się dla pieniędzy. Kiedyś był bardziej pro-narodowy, teraz zaś coraz bardziej staje się „bonapartystyczny”. Z resztą co tutaj się dziwić?

  4. Żal mi tego człowieka. Miał kiedyś wspaniałe pióro i pasję pisarza historycznego. Szkoda, że przy Napoleonie nie pozostał. Ostatnio, niestety, notorycznie cytuje sam siebie, wywala na wierzch żółć i nie wnosi nic nowego. A gdy pisze o historii nienapoleońskiej to… majaczy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *