Paweł Wieczorkiewicz nie żyje już od ponad dwóch lat. Ostatnie lata jego zawodowego życia są określane jako kontrowersyjne. Brało się to stąd, że nad obowiązkową dla historyka wstrzemięźliwość i dokładność – preferował medialne efekciarstwo, które przybierało niejednokrotnie groteskowy charakter. Wydana właśnie „pośmiertnie” książka Wieczorkiewicza i Justyny Błażejowskiej potwierdza w jakiś części te opinie, jednak jako całość jest interesująca, albowiem w wielu kwestiach prezentuje zaskakująco trzeźwe oceny, które mogą wywołać zdumienie jego młodych wielbicieli.
Książka składa się z publikowanych w „Newsweeku” historycznych esejów. Mają one charakter jednoznacznie publicystyczny, dotykają wszakże najważniejszych spraw związanych z historią PRL. Już sam tytuł „Przez Polskę Ludową na przełaj i na przekór” mówi wiele. Przy czym słowo „na przekór” nie odnosi się bynajmniej do tak obecnie wyśmiewanej oficjalnej historiografii PRL-wskiej, ale do tej dzisiejszej, która podreptała drogą atakowanej poprzedniczki. Wieczorkiewicz bowiem polemizuje z prymitywnymi uproszczeniami na temat PRL, obecnymi na co dzień w niedojrzałej publicystyce medialnej, jak i w „pracach naukowych” młodych historyków z IPN.
W bardzo interesującej części zatytułowanej „Poczet sekretarzy” autorzy kreślą obiektywnie sylwetki przywódców PRL. My zatrzymamy się chwilkę przy Władysławie Gomułce, dyżurnemu ośmieszanemu przez „celebrytów”, dziennikarzyny i „historyków”. Historia to jednak nie kabaret, to dramat, a Gomułka rządził w czasach dramatycznych. Wieczorkiewicz pisze: „Stosunek „Wiesława" do Związku Sowieckiego był dwoisty: dążył do większej niezależności, zrywając z narzuconą przez Stalina metodą kolonialnej eksploatacji Polski, popierając jednocześnie istniejący układ geopolityczny. Warto jednak podkreślić, że o najżywotniejsze polskie interesy potrafił walczyć w formie, w jakiej nie czynił tego nikt przed nim i nikt po nim, od Sikorskiego i Mikołajczyka do Wałęsy i Kwaśniewskiego. Wydzierał się i na Chruszczowa w Warszawie w roku 1956, i na Leonida Breżniewa w Moskwie. Pewnego razu zaczął ryczeć, że „ruskim skurwysynom niejeden jeszcze raz pokaże, czym jest Polska”. Gdy przerażony premier Józef Cyrankiewicz dał na migi do zrozumienia, iż w gabinecie znajduje się aparatura podsłuchowa, odpowiedział w tym samym podniesionym tonie: „Ja wiem, że jest podsłuch, i właśnie dlatego zawsze będę powtarzał, że z kacapami można gadać tylko językiem kacapskich przekleństw. Niech usłyszą i dobrze sobie zapamiętają”. Na zakończenie zalicza Gomułkę do trzech najważniejszych polityków polskich drugiej połowy XX wieku, obok Prymasa Stefana Wyszyńskiego i Wojciecha Jaruzelskiego.
Ale jeszcze większy szok mogą przeżyć wszystko wiedzący przy lekturze eseju o płk. Ryszardzie Kuklińskim i gen. Wojciechu Jaruzelskim. Wieczorkiewicz nie wierzy bowiem w legendę Kuklińskiego i antylegendę Jaruzelskiego. Tego pierwszego uznaje z dużym prawdopodobieństwem za podwójnego agenta, który pierwotnie był zwerbowany przez ZSRR, a w 1981 użyty jako emisariusz z wieścią o stanie wojennym. Większość głoszonych obecnie na jego temat opinii uznaje za blagę i fałsz. Na tym tle sylwetka Jaruzelskiego, mimo emocji, jaki wzbudza – jest dla niego bardziej klarowna. Porównuje jego sytuację w latach 1980-1981do sytuacji Aleksandra Wielopolskiego, któremu jednak nie udało się zapobiec powstaniu. Jaruzelskiemu się udało i to budzi w autorze uznanie. Rozprawia się też z głoszonymi z uporem tezami, jakoby w 1981 roku Polsce nic nie groziło. Adresat tych ostrych słów jest łatwo rozpoznawalny – jest nim głównie prof. Antoni Dudek, który głosi wszem i wobec, że Jaruzelski żebrał w Moskwie o interwencję, a sowieccy jastrzębie mieli wobec nas jedynie pokojowe zamiary. Zacytujmy Wieczorkiewicza:
„Naszym zdaniem oceny grudniowej decyzji nie da się przeprowadzić w kategoriach jednoznacznych — patriotyzm lub zdrada. Generał Jaruzelski, poddawany wszechstronnym naciskom Moskwy, znajdował się w sytuacji gracza w — nomen omen — rosyjską ruletkę. Nie miał prawa być do końca pewny, czy przystawiany mu do głowy kałasznikow jest załadowany, czy nie, i przekonany, że sytuacja nie przekroczyła jeszcze punktu krytycznego, momentu, w którym moskiewscy geronci zdecydują się tak czy inaczej na wejście do Polski. Miał prawo uważać, że Sowieci i ich sojusznicy są w pełni przygotowani do szybkiego podjęcia interwencji. Scenariusz, jaki musiał brać pod uwagę, mógł np. polegać na uprzednim pozbawieniu go władzy, przynajmniej nad wojskiem, co w świetle panujących nastrojów stawało się prawdopodobne, i ukonstytuowaniu „komitetu powitalnego” proszącego na wzór czechosłowackich ortodoksów z 1968 roku o „bratnią pomoc".
Przy tym wszystkim wiemy, że elity polityczne w Moskwie, zwłaszcza „klub polski”, nadal nie paliły się do interwencji. Czy podjęłyby taką decyzję? Argumenty w tej kwestii formułowane na podstawie wyimków (!) z protokołów posiedzeń Politbiura, gdzie deklarowano niechęć, może nawet szczerą, do angażowania się w Polsce, grzeszą dziecinną wprost naiwnością i aż dziw, że używają ich historycy uważający się za poważnych badaczy. W systemie sowieckim wszelkie dyskusje o podobnej wadze nie bywały zapisywane i protokołowane, zaś ostateczne rozstrzygnięcia zapadały w gronach nieformalnych i w ostatniej chwili. Przykładem interwencja na Węgrzech w roku 1956, w Czechosłowacji w roku 1968 i w Afganistanie w roku 1979; w tym ostatnim wypadku zadecydowało o niej po spotkaniu na daczy Breżniewa, z jego formalną aprobatą, czterech najbardziej wpływowych członków Biura Politycznego, wchodzących potem in corpore w skład komisji Susłowa. Twierdzenie, że na Kremlu nie chciano interwencji, jest zatem fałszywe; wyrażano do niej w oficjalnych gremiach niechęć, uważając za ostateczność, co nie znaczy przecież tego samego!”.
Omawiana książka nie ma charakteru naukowego, ale jest bardziej „naukowa” niż wychwalane pod niebiosa niektóre dzieła IPN-u, jak choćby zarys najnowszej historii Polski napisany m.in. przez obecnego szefa tej instytucji Łukasza Kamińskiego, który w odniesieniu do sprawy stanu wojennego nie wahał się manipulować źródłami, przytaczając jedynie te fragmenty dokumentów, które pasowały do z góry przyjętej tezy. Jemu i innym (także prof. Antoniemu Dudkowi) nowym historykom należy dedykować tę książkę.
Jan Engelgard
P. Wieczorkiewicz, J. Błażejowska, „Przez Polskę Ludową na przełaj i na przekór”, Wyd. Zysk i S-ka, Warszawa, ss. 620.
[aw]
Tak jak nie zgadzam się z panem Janem w sprawie powstania listopadowego, tak całkowicie zgadzam się w sprawie stanu wojennego którego bilans jest wybitnie dodatni. Kilkunastu poległych górników to kropla krwi w porównaniu chociażby z Budapesztem 1956. W tym czasie służyłem w LWP i doskonale pamiętam jakie były nastroje. Tak zwany karnawał Solidarności był w rzeczywistości totalnym paraliżem państwa.