Przy okazji zaś urzędnicy Hanny Gronkiewicz-Waltz dali pokaz naruszenia niemal wszystkich zasad wynikających z prawa prasowego, k.p.a. oraz elementarnej transparentności życia publicznego – a wszystko zapewne po to, by udowodnić, że bojąca się jednego Pomnika Polska jest bardziej demokratycznym i wolnym krajem, niż upominająca się o los Czterech Śpiących putinowska Rosja.
„Antykomunizm” jako narzędzie kolonialnej zależności Polski
Spór o Pomnik Braterstwa Broni (podobnie jak i odgrzanie kwestii innych, nielicznych już w Polsce monumentów upamiętniających wydarzenia z udziałem Armii Sowieckiej) – jest w oczywisty sposób współczesny i stanowi formę udziału III RP w obecnej pełzającej III wojnie światowej przeciw Federacji Rosyjskiej. Fakt, że akcji tej nadaje się propagandowo cechy „dokończenia polskiej rewolucji”, „konsekwencji odzyskania niepodległości”, „ostatecznego oczyszczenia”, a także wykorzystywanie grup i środowisk złożonych z osób urodzonych już po ’89 roku, albo mentalnie jeszcze młodszych – nie mogą odwrócić uwagi od oczywistego bieżącego znaczenia podejmowanych kroków. Rewitalizowany (m.in. za sprawą politycznie naiwnych, a sterowanych przez aspirujących do poważnego neo-konstwa grupek Ruchu Narodowego) „antykomunizm” nie ma dziś ani żadnego istotnego kontekstu historycznego, ani większego związku z realnymi potrzebami i interesami narodu polskiego A.D. 2015 – a jest po prostu formą realizacji polityki amerykańskiej w naszym kraju i jego otoczeniu międzynarodowym. Tak oto atakując symbole, same w sobie pozbawione dla ogółu Polaków znaczenia innego niż kontekstowy – tzw. „antykomunizm” ujawnił wreszcie czemu był hodowany nad Wisłą ćwierćwieku po upadku czegoś, co się przynajmniej do ideologii i praktyki komunistycznej deklaratywnie odwoływało.
Co ciekawe, narzędzia tego użyły zgodnie obie siły establishmentowe, rywalizujące między sobą jedynie o uznanie za bardziej wiarygodny i skuteczny instrument polityki Waszyngtonu, przy wsparciu i dopingu grup błędnie wierzących w swą antysystemowość, a w istocie realizujących ten sam, sprzeczny z polskim interesem narodowym scenariusz. PO, PiS i RN w kwestii pomników sowieckich i PRL-owskich potwierdziły, że w istocie znajdują się na tej samej osi politycznej, z różnie tylko ustawionym suwakiem radykalizmu i form działania. O ile młodzi niesłusznie uważający się za narodowców preferowali np. wysmarowanie Pomnika Wdzięczności w Warszawskim Parku Skaryszewskim odchodami, to radni PiS głośno tylko krzyczeli o jego usunięciu, podczas gdy PO-wska władza stolicy pokazała co umie wielomiesięczną grą o los Czterech Śpiących, kluczeniem, zmienianiem zdania – a w końcu ukryciem pomnika.
O innych dziwnych kombinacjach w kwestii, którą albo należało „na chama” rozwiązać 25 lat temu trotylem i gruszką burzącą, czyli metodami właściwymi dla rewolucji, albo nie tykać wcale – pisaliśmy już wcześnieji, zwracając uwagę, że „walka z symbolami komunistycznymi” przez lata była tyleż tematem zastępczym i uwiarygodniającym dla centroprawicy, co równocześnie z oswajaniem narodu przez demoliberałów z cenzurą ideologiczną i prawem państwa do ostrego tępienia poglądów faktycznie antysystemowych.
Zbiorowy Princip
Tak było jednak do czasu rozpoczęcia przez Zachód rozproszonej III wojny światowej przeciw Rosji. Jako państwo frontowe, docelowo skazane na unicestwienie, a w najlepszym razie na wykorzystanie obumarłego terytorium jako obszaru działań zbrojnych – zostaliśmy prawdopodobnie wybrani do roli zbiorowego Gawriły Principa, czyli tego, kto symbolicznie zacznie, czy przynajmniej sprowokuje pełnowymiarową wojnę. Zadanie to wydajemy się dzielić z Ukraińcami, właśnie rozpoczynającymi kolejną próbę wciągnięcia Rosji do swej wojny domowej (czy jak kto woli wojny ukraińsko-noworosyjskiej) oraz Bałtami również starającymi się, by to u nich padł pierwszy strzał np. zabijający kogoś z coraz liczniejszych grup żywych tarcz w mundurach wojsk NATO. III RP pozbawiona armii oraz rozumnej, narodowej władzy – radzi sobie z wywoływaniem wojny metodami polityczno-propagandowymi, tj. prowokowaniem Rosji małymi krokami i dużymi (w założeniu przynajmniej) zniewagami.
Zwłaszcza w obecnej sytuacji, podekscytowanego patriotyzmu rosyjskiego – wystąpienie przeciw pamięci Wojny Ojczyźnianej jest trafieniem w jedyny punkt, który (dość obojętni na polskie kompleksy) Rosjanie faktycznie są w stanie odczuć i zauważyć. Ponieważ zaś usuwane, czy niszczone są pomniki jednoznacznie poświęcone zwykłym żołnierzom – alibi, że chodzi wyłącznie o zademonstrowanie sprzeciwu wobec politycznych, imperialnych zamiarów ich dowódców traci nawet cień wiarygodności, a obrażony może słusznie poczuć się każdy Rosjanin, którego przodek i krewny zginął podczas II wojny światowej z rąk Niemców.
Są to wszystko sprawy i motywy oczywiste dla wszystkich obserwatorów, którzy zachowali przynajmniej tyle zdrowego rozsądku, by nie dać się zaślepić podsuwaną „słusznością ideologiczną” prowadzonych akcji. Działania polityczne mają polityczne cele – na tu i teraz oraz na przyszłość, dlatego np. przy usuwaniu Czterech Śpiących nie ma znaczenia, czy Pomnik ten stał sobie tam „słusznie” czy „niesłusznie” – tylko jaki jest aktualny cel decyzji o nieustawianiu go na Pradze nawet na zmienionym miejscu.
Odrębną kwestią jest natomiast forma całej operacji, skądinąd również pokazująca różne „ustawienie suwaków” między tak samo służącymi Amerykanom partiami. O ile centroprawica (czy to z PiS, czy RN) zapewne rozwalałaby Czterech Śpiących kilofami, po triumfalnym pochodzie z Krakowskiego Przedmieścia, obowiązkowo 10. kwietnia i przy dźwiękach post-solidarnościowych zawodzących pieśni dziadowskich – o tyle PO rzecz całą załatwiła po kramarsku, najpierw Pomnik zdejmując, potem nie odbierając z renowacji, przekomarzając się z „opozycją” (by pokazać – zapewne wspólnym zachodnim promotorom – że jest tą cwańszą, odpowiedzialniejszą i lepiej nadającą się do rozwiązywania problemów polskiej kolonii), a następnie po prostu wywożąc figury pod osłoną nocy poza zasięg – jak uznano – wszystkich zainteresowanych.
Pierwsze ofiary III wojny światowej
– Pierwsze elementy wywieziono wieczorem, pod plandekami, po resztę wrócono już nocą. Datę akcji do ostatniej chwili trzymano w tajemnicy, ja też dowiedziałem się tuż przed. Zabroniono kogokolwiek informować, nawet mi nie powiedzieli gdzie zabierają Pomnik – opowiada Stefan Wiśniewski, renomowany rzemieślnik zajmujący się renowacją tego typu obiektów. To w jego warsztacie w Kosowie (nieopodal podwarszawskich „Małych Chin”) Czterej Śpiący najpierw zostali przywróceni do pierwotnej, a nawet lepszej formy (bo i za PRL-u jak zwykle sztukowano ich nieco tandetą, i przy zdejmowaniu uszkodzono, traktując palnikiem zamiast odkręcać elementy z nitów), a następnie przebywali w czymś w rodzaju sanatorium, bez pewności czy i gdzie znajdą swe ostateczne lokum. Pomnik został ukryty, mediom miało wystarczyć enigmatyczne „w magazynie”, nieoficjalnie zaś zasłaniano się obawą dalszych manifestacji i wystąpień, czy to przeciwników, czy zwolenników monumentu (głównie kombatantów). Sprawa miała przyschnąć i umrzeć śmiercią naturalną… tyle tylko, że gdyby rzeczywiście taki był cel platformowych kunktatorów – to nie używaliby oni aresztowanego Pomnika do dalszej gry propagandowej prowokującej Rosjan.
Schowanie Czterech Śpiących tuż przed obchodzonym w Rosji z jeszcze większą pompą niż zwykle Dniem Zwycięstwa – miało zapewne w oczach władz Warszawy (i III RP) wymiar prawdziwie symboliczny: oto nie mogąc trafić żadnego żywego „Ruskiego” zamknęli chociaż i politycznie postrzelili tych z brązu. Gdyby ukrycie Pomnika miało uspokoić sytuację – wówczas bez trudu pokazano by go rosyjskim dziennikarzom, zaniepokojonym pogłoskami o potajemnym zniszczeniu całego obiektu. Zamiast tego rzecznik prezydent Warszawy, Bartosz Milarczyk, przysięgając na swą łysą głowę, że nie wie gdzie są Śpiący, „bo to duże miasto” miał minę krasnoludka szczającego Ruskim do mleka, zgodnie z tak lubianą przez wszystkich PR-owców zasadą „wiem, że wiecie, że ja łżę, ale nic mi nie możecie zrobić!”.
Rosjanie rzecz jasna wzruszyli ramionami (jak z reguły robią na wszystko, co wyczyniają Polacy myśląc, że strasznie Ruskim krwi napsuli), Pomnik znaleźliśmy bez większego trudu (metodami typowymi dla wszystkich nacji słowiańskich) w miejskim magazynie na Woli, kombatantów i patriotów rosyjskich można było uspokoić, że nie posunięto się aż do pocięcia figur symbolizujących ich kolegów i dziadków. Pozostał jednak niesmak całą dziecinną zagrywką i refleksja, że zarówno rządzący dziś naszym krajem, jak i ci trzymani w rezerwie z rzekomej „opozycji” nie cofną się przed żadną głupotą, byle tylko Polska znowu była „pierwsza w walce”.
W III wojnie światowej pierwszymi ofiarami padły polskie wieprzki, a potem reszta produkcji rolnej i branż pokrewnych, następnie wzięto się za pomniki, z internowanymi jak prawdziwi okupanci Czterema Śpiącymi na czele. A jeśli nie dojdzie do prawdziwej zmiany na czele państwa – w następnej kolejności można się już spodziewać ofiar ludzkich, polskich, jak najbardziej wymiernych. Jedyną granicą oddzielającą nasze pokolenie od historycznej tragedii są dziś ostrożność, cierpliwość i rozwaga rządzących Federacją Rosyjską. Wojując z pomnikami – granicę tę usilnie staramy się przekroczyć.
Konrad Rękas