Irytacja poskramiana. Fragment książki „Londyniszcze”

Poniżej przedstawiamy Państwu fragment książki „Londyniszcze” opublikowanej przez Wydawnictwo UNIVERSITAS: http://www.universitas.com.pl/szukaj?t=londyniszcze&szukaj=1&simple_search=1&a=1%2C+19%2C+20%2C+21&szukaj=szukaj. Przypominamy, że nasz portal jest patronem medialnym serii „Pism wybranych Stanisława Cata-Mackiewicza”.

Lat blisko siedemnaście mieszkałem w Anglii. Przyjechałem aeroplanem z Portugalii w dniu 8 września 1940 roku.

Kiedy jechałem z lotniska do Hotelu Park Lane na Piccadilly ogromny dym unosił się za Dworcem Wiktorii. Był to właśnie dzień pierwszego poważnego nalotu na Londyn. Dwie następne noce huk bomb i trzask artylerii przeciwlotniczej utrudniały nam sen. Trzeciej nocy było ciszej. Opowiadano nad ranem, że armatom londyńskim zabrakło amunicji.

Przyjechałem do walczącej dalej Anglii z Francji, która broń złożyła. Nastawienie moje wobec Anglików było podobne do nastawienia innych Polaków, to znaczy, że było wręcz entuzjastyczne.

Zresztą Anglicy robili, co mogli, aby nas w tym entuzjazmie utwierdzić. Jego Królewska Mość Jerzy VI czekał na peronie kolejowym, aby przywitać naszego Raczkiewicza. Po bitwie nad Brytanią podkreślano powszechnie, że to udział lotników polskich zdecydował o zwycięstwie. Nigdy nie widziałem ludzi tak dumnych i tak zadowolonych z siebie jak wówczas nasi lotnicy. Chodzili z gębami uśmiechniętymi od ucha do ucha. Powodzenie u Angielek i Szkotek nasi żołnierze mieli kapitalne. Rekord pobił pewien kapitan, który był jednocześnie kochankiem córki, matki i babki w jednym z miasteczek w Szkocji. Zdarzyło się innemu kapitanowi, że zastrzelił przyjaciela żony, także Polaka. W Anglii za takie rzeczy wieszają bez żadnego zastanowienia się, wieszają nieomal automatycznie. W danym wypadku nastąpiło niespodziewane dla wszystkich uniewinnienie, motywowane bardzo względnej wartości argumentami, że policja nie dokonała szczegółowszych oględzin pistoletu. Postąpiono tak wprost przez gościnność. Pewien lotnik polski, bardzo źle wychowany, zaczął dla kawału latać tak nisko nad polem golfowym, że aż uciął skrzydłem swego aparatu głowę jakiemuś lordowi. Nie było sądu. Lotnika wysłano po prostu na niebezpieczny lot bojowy, z którego nie wrócił.

Zachwycało mnie wtedy to wszystko u Anglików, co później tak bardzo irytowało i drażniło. Ich powolność i flegma. Bomba niemiecka przebija sufit jakiejś restauracji z dancingiem. Na sali trupy i gruzy, tańczyć dalej jest trudno. Anglicy stają w ogonku do szatni, swoim zwyczajem nie rozmawiając z sobą, senni, obojętni, spokojni, nudni.

Bombardowanie jest nieznośne. Około godziny trzeciej w nocy stoimy na korytarzu naszego hotelu, w którym ludziom, którzy schronili się z ulicy, wydają po filiżance herbaty z albertem. Bomba wybuchła tuż obok. „Sorry” – mówi pannica wyciągając do kogoś filiżankę herbaty.

Bawił mnie także humor angielski, tak pewny siebie, tak daleki od naszej tromtadracji. Oto w czasie silniejszych bombardowań stacje kolejki podziemnej służyły za schrony. Karykatura przedstawia taką stację w nocy, mnóstwo zbiedzonych twarzy, tłok, ludzie leżą na betonie. Pod karykaturą podpis: „Anglia króluje nad morzami i… podziemiem”.

Starsi panowie ćwiczeni byli po dwie godziny dziennie w tak zwanej Home Guard, która miała się bić dopiero w chwili najazdu hitlerowców na Wyspę Brytyjską. Karykatura przedstawia typową Angielczycę w starszym wieku, obok kominek, kot, ona robi na drutach. Przez drzwi wchodzi mąż w mundurze z naszywką Home Guard, z ogromniastym karabinem na plecach. Żona pyta się go: „Cóż ty tak wcześnie dzisiaj. Czy to inwazja się zaczęła?”.

Ale te sympatyczne wrażenia prędko minęły. W miarę toczącej się wojny stało się dla mnie jasne, że Anglicy celowo i prowokacyjnie pchnęli Hitlera w stronę Polski, aby jego pierwszy atak śmiercionośny odwrócić od Zachodu, a zwłaszcza aby wywołać wojnę rosyjsko-niemiecką. Coraz wyraźniejsza była różnica rachunku krwi angielskiej i naszej, wzruszanie ramion nad naszymi interesami narodowymi.

Po wojnie nastroje sympatyczne w stosunku do nas stopniały jak śnieg na wiosnę. Znajomi angielscy od dziesiątek lat utrzymujący stosunki przyjazne z bogatymi rodzinami polskimi, tacy którzy do tych polskich swoich znajomych nawet do Polski przyjeżdżali na polowania, przestali u nich bywać i zapraszać. Z eleganckiego Klubu Świętego Jakuba, który tradycyjnie był otwarty dla dyplomatów, wyrzucono Polaków z wyjątkiem kilku osób. Nie było mowy o uzyskaniu przez Polaka jakiejkolwiek pracy wykwalifikowanej. Anglik nie ujawnia swych nastrojów na zewnątrz. Zawsze jest opanowany i na swój sposób grzeczny. Ale ma niesłychane poczucie wyższości narodowej i spore obrzydzenie do cudzoziemca. Z narodów europejskich szanowani są w Anglii jedynie Niemcy, Holendrzy i narody skandynawskie, potem w pewnej estymie są Hiszpanie, zapewne ze względu na razy, które Anglia od Hiszpanów nieraz w ciągu historii doznawała, natomiast do Francuzów czują Anglicy odrazę, do Włochów pogardę, a do Polaków i odrazę, i pogardę. Te wszystkie cechy, którymi się tak chlubimy i które – o święta naiwności – sami przypisujemy Anglikom, jak wygórowane poczucie honoru, szlachetność celów, szerokość gestów, niesłychanie Anglików drażnią i brzydzą.

Rok mijał za rokiem i wzrastała moja do Anglików antypatia. Zresztą nie tylko moja. Polacy w Anglii z roku na rok stają się większymi anglofobami. Ja tylko wyprzedzałem w tej anglofobii swoich rodaków o lat kilka. Dziś przeciętny Polak w Anglii ma taki stosunek do tego narodu, jaki ja miałem przed sześciu laty. Z całą pewnością można powiedzieć, że im. dłużej Polak mieszka w Anglii, tym mniej lubi ten naród, tym gorzej się tam czuje. Z emigracją polską i niepolską w innych krajach bywa zwykle odwrotnie. Polacy w Ameryce na przykład im dłużej tam mieszkają, tym więcej się przywiązują do tego kraju wszelkich możliwości.

Głównie chodzi o to, że nasze pojęcia o Anglii są zupełnie opaczne. Jedno, co jest prawdziwe, to tylko to, że Anglicy są powolni i flegmatyczni. Ale na tym kończy się podobieństwo pomiędzy Anglikiem z naszych pojęć a Anglikiem rzeczywistym. Poza tą flegmą prawdziwy Anglik i prawdziwa Angielka nie ma nic, ale to nic wspólnego z naszymi o nich pojęciami.

Byłem przed wojną kilka razy w Anglii i pisałem o niej swe wrażenia. Sądzę, że gdybym poszedł do piekła, to diabli by mi te moje przedwojenne artykuły o Anglii głośno odczytywali, a to w charakterze tortur i znęcania się nade mną. Banał i szablon pojęć o Anglii jest potężny i człowiek, który w Anglii bawi krótko, gotów jest znaleźć w niej potwierdzenie tego, co sobie świat o Anglii ubzdurał. Działa tu jakaś dziwna hipnoza, do której jeszcze często będę musiał powracać.

Stanisław Cat-Mackiewicz

Książka jest dostępna na stronie Wydawnictwa UNIVERSITAS: http://www.universitas.com.pl/szukaj?t=londyniszcze&szukaj=1&simple_search=1&a=1%2C+19%2C+20%2C+21&szukaj=szukaj

a.me.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Irytacja poskramiana. Fragment książki „Londyniszcze””

  1. A to ciekawe.. Rzeczywiscie nie znam anglii i myslalem raczej dobrze o anglikach, ale znam niemcy i wiem ze w niemczech polak czuje sie jak w obozie koncentracyjnym..

  2. Powiem tak… w jednym z filmów o innej zupełnie nacji wypowiedziano zdanie, że jej przedstawiciele ciągle się uśmiechają, ale nie należy wierzyć, że to szczere. Anglicy pasują mi do tego jak ulał. Pod powierzchnią politycznej poprawności to są dalej rasiści pełną gębą. Jeżeli cokolwiek nie jest angielskie, to zapewne jest niepełnowartościowe. Innych języków uczyć się nie warto, bo nawet, jeżeli jakimś cudem po ichniemu ktoś jeszcze nie rozumie, to wystarczy mu daną frazę powtórzyć kilka razy – za każdym coraz głośniej i wolniej, w końcu zrozumie… Do tego straszni bałaganiarze i gaduły, które więcej mówią o pracy niż pracują, a dyplom ich fryzjerki znaczy więcej od profesora z innego kraju. Tak w skrócie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *