Po części przyczyną był wybieg, jaki koalicja zastosowała, aby przeprowadzić ustawę w drugim czytaniu. Pod nieobecność niechętnego nowemu prawu spikera Rady Wołodymyra Łytwyna jego zastępca Adam Martyniuk, z popraciem deputowanych Partii Regionów i komunistów, doprowadził do przegłosowania zmiany porządku obrad i uchwalenia ustawy w ekspresowym trybie. Opozycja, która szykowała się do zablokowania projektu za pomocą parlamentarnej obstrukcji została więc zaskoczona i przechytrzona.
Obnażeni „pomarańczowi”
W istocie jednak wściekłość „pomarańczowych” obnaża prawdziwe, twardo nacjonalistyczne oblicze tej formacji, która nie może pogodzić się z rozwiązaniem rozszerzającym prawa mniejszości narodowych i językowych. Uderza to bowiem w wyznawaną przez tych rzekomych demokratów wizję „czystej” etnicznie i jednorodnej językowo Ukrainy. Problem w tym, że cel taki można osiągnąć jedynie poprzez asymilację licznej rosyjskojęzycznej części społeczeństwa ukraińskiego. Nowa ustawa zabezpieczać ma głównie prawa tej grupy, prowadzić do jej równouprawnienia w państwie ukraińskim. Dla nacjonalistycznie nastawionych „pomarańczowych” jest to nie przyjęcia, stąd histeryczne głosy o zdradzie narodowej. W tym duchu komentował wydarzenia ulubieniec mediów głównego nurtu w Polsce, kreowany przez nie swego czasu na męża opatrznościowego Ukrainy Arsenij Jaceniuk. – Ukraina zna nazwiska wszystkich, którzy zdradzili ukraińskie państwo. Możemy wam powiedzieć bardzo wyraźnie: znamy nazwiska wszystkich 234 deputowanych zdrajców – groził kolegom z ław parlamentu.
Ustawa „O zasadach polityki językowej państwa” nie wprowadza żadnych rozwiązań, które byłyby czymś nadzwyczajnym w Europie, zachowała też status ukraińskiego jako jedynego języka państwowego. Podobne prawa językowe przysługują mniejszościom narodowym również w Polsce, choć trzeba przyznać, że ukraińska ustawa jest bardziej przychylna mniejszościom niż zasady obowiązujące w naszym kraju. W Polsce dwujęzyczność można bowiem stosować w gminach, gdzie obywatele innej narodowości stanowią minimum 20 proc. mieszkańców, na Ukrainie ten próg określono na 10 proc., ale w skali europejskiej nie jest to jakiś zawyżony standard. Np. w Finlandii to minimum wynosi 6 proc.
Nie tylko dla Rosjan
Na podkreślenie zasługuje fakt, że nowa ustawa nie odnosi się jedynie do praw języka rosyjskiego, jak przedstawiają to media w Polsce. Zwracał na to uwagę autor projektu, deputowany Partii Regionów Wadim Kolesniczenko. Wynik głosowania nazwał „zwycięstwem w naszej walce o prawa nie tylko ludności rosyjskojęzycznej, ale także w obronie wszystkich regionalnych języków”. Ustawa przyznaje bowiem status języków regionalnych lub języków mniejszości narodowych 18 tradycyjnym na obszarze Ukrainy językom: rosyjskiemu, białoruskiemu, bułgarskiemu, ormiańskiemu, gagauskiemu, jidysz, krymsko-tatarskiemu, mołdawskiemu, niemieckiemu, greckiemu, polskiemu, romskiemu, rumuńskiemu, słowackiemu, węgierskiemu, rusińskiemu, karaimskiemu i krymczackiemu. Warunkiem wprowadzenia któregoś z tych języków jako pomocniczego w administracji jest właśnie obecność w danej jednostce administracyjnej co najmniej 10 proc. osób posługujących się nim.
Szansa dla Polaków?
Ustawa wprowadza jednak wyjątek od tej zasady. Dopuszcza, iż decyzją lokalnego samorządu można wprowadzić język regionalny nawet, jeśli dana mniejszość liczy mniej niż 10 proc. mieszkańców. To istotne z polskiego punktu widzenia zastrzeżenie, bo teoretycznie mogłoby dotyczyć takiego ośrodka jak Lwów, gdzie ludność polska stanowi mniejszy odsetek mieszkańców, ale historyczna rola tej społeczności jest dla miasta nieoceniona. Oczywiście w praktyce, w obecnych uwarunkowaniach lokalnej polityki, wobec dominującego we Lwowie radykalnego nacjonalizmu ukraińskiego, nie wchodzi to w grę.
Liczniejsze skupiska Polaków znajdują się na wschód od przedwojennej granicy polsko-radzieckiej, gdzie wpływy ukraińskiego nacjonalizmu są mniejsze. W niektórych samorządach obecni są radni przyznający się do polskości, np. w Gródku Podolskim stanowią połowę składu rady miejskiej. Na tych terenach mielibyśmy jednak inną barierę blokującą wprowadzenie języka polskiego – oficjalne wyniki spisu powszechnego znacznie zaniżają liczbę osób narodowości polskiej. Np. w rejonie szepietowskim w obwodzie chmielnickim według oficjalnych danych mieszka zaledwie dwa tysiące osiemdziesięciu sześciu Polaków, tymczasem nieoficjalny spis przeprowadzony przez działaczy Związku Polaków wykazał, że z polskością identyfikuje się tam ponad dziesięć tysięcy osób.
W praktyce więc na nowej ustawie skorzystać mogą raczej te mniejszości, które zwarcie zamieszkują tereny przygraniczne, zwłaszcza węgierska i rumuńska. Warto też zwrócić uwagę na fakt, iż ustawa wymienia jako język regionalny rusiński, mimo iż państwo ukraińskie nie uznaje oficjalnie narodowości rusińskiej a działający na terenie obwodu zakarpackiego ruch narodowy Rusinów represjonowany jest przez władze państwowe. Dla sprawy Karpackich Rusinów może być więc to akt prawny o charakterze przełomowym.
Czy nowe prawo sklei Ukrainę?
Oczywiście w całej sprawie chodzi głównie o obronę interesów mniejszości rosyjskiej i ludności rosyjskojęzycznej, bo to dyskryminacja językowa tych grup rozsadza wewnętrznie Ukrainę. Choć według spisu powszechnego z 2001 r. Rosjanie stanowią tylko (?) 17,3 proc. mieszkańców Ukrainy, to język rosyjski określiło mianem swojej mowy ojczystej 14 mln 273 tys. osób, to jest 29,6 proc. ludności. A więc sprawa dotyczy co najmniej jednej trzeciej obywateli państwa ukraińskiego. Co najmniej, bo np. badania Kiev International Sociology Institute wskazują, że języka rosyjskiego używa w domu około 43–46 proc. populacji Ukrainy. Potwierdzają to badania Research & Branding Group, według których więcej obywateli Ukrainy swobodnie włada językiem rosyjskim (68 proc.) niż ukraińskim (57 proc.).
Równocześnie przedstawiciele ludności rosyjskojęzycznej od lat uskarżali się na rugowanie języka rosyjskiego ze sfery publicznej, z urzędów, szkolnictwa, mediów, etc. Również w tej grupie, podobnie jak wśród rusofobicznych nacjonalistów, na tle sporu o język narastały nastroje radykalne. Ponieważ linia podziału językowego wyraźnie dzieli Ukrainę na dwie części – „ukraiński” zachód oraz „rosyjskie” wschód i południe – mówiło się o groźbie rozpadu państwa. „Tak, to źle, że taki nie najbardziej palący problem jak językowy dzieli kraj na dwie części. (…) Ukraina nie jest jedynym takim krajem, ale i tak jest źle. Ale jeszcze gorzej obłudnie zamykać oczy na to, że żadnej jedności kraju u nas już dawno nie ma. I na to, że ta jedność została zerwana przez tych, którzy mają osobliwe wyobrażenie o jedności – ona może być tylko jednego koloru i kolorowi temu blisko do barwy pomarańczy” – komentował sytuację publicysta donieckiego portalu zadonbass.org Oleg Izmaiłow.
Problem językowy wracał przy okazji kolejnych wyborów parlamentarnych i prezydenckich, jednak przez ponad 20 lat istnienia niepodległej Ukrainy nie został rozwiązany prawnie. Postępowała natomiast „pełzająca” ukrainizacja. Jak twierdzi docent Siergiej Barysznikow z katedry politologii Uniwersytetu Donieckiego, dyrektor Centrum Politologicznych Analiz i Technologii, tym razem bazująca na rosyjskojęzycznym elektoracie Partia Regionów nie miała już wyjścia. – Skoro podjęli taką inicjatywę ustawodawczą, musieli doprowadzić ją do końca. Na dziś to jedno z najbardziej efektywnych osiągnięć rządzącej ekipy – uważa. Nie da się ukryć, że wpływ na taki obrót sprawy miały zaplanowane na październik wybory do Rady Najwyższej. Wobec rosnącego niezadowolenia Ukraińców z sytuacji ekonomicznej wywiązanie się regionałów z obietnicy wyborczej przynajmniej w tej kwestii może mieć znaczenie dla wyniku jesiennych wyborów.
Jeśli nowe prawo wejdzie w życie, język rosyjski uzyska status regionalnego w 13 z 27 obwodów Ukrainy: w czernichowskim, sumskim, charkowskim, dniepropietrowskim, mikołajowskim, odeskim, chersońskim, zaporoskim, donieckim, ługańskim, na Krymie, w mieście Sewastopol oraz w samej stolicy – Kijowie.
W rękach Janukowycza
Teraz o wejściu w życie ustawy zadecyduje prezydent Wiktor Janukowycz, któremu przysługuje prawo weta. Kancelaria Prezydenta ogłosiła już, że głowa państwa podejmie decyzję o podpisaniu ustawy po dokonaniu „wszechstronnej ekspertyzy”. Pole manewru Janukowycz ma jednak niewielkie, bo równouprawnienie języka rosyjskiego było również jego obietnicą wyborczą. Może jednak rozegrać sprawę politycznie, żeby „żyła” do październikowych wyborów. Na przykład zawetuje ustawę, aby na krótko przed wyborami koalicja rządowa mogła przełamać prezydenckie weto. Może również sam zwlekać z podpisaniem do jesieni.
W każdym razie mamy do czynienia z sytuacją przełomową dla stosunków językowo-narodowościowych na Ukrainie, choć nacjonalistyczna opozycja z pewnością nie odpuści i będzie mobilizować swój elektorat śpiewką o narodowej zdradzie regionałów i komunistów. Choć przecież nowe prawo w istocie przybliża Ukrainę do standardów tak zachwalanej przez „pomarańczowych” Unii Europejskiej.
Jacek C. Kamiński
Myśl Polska
Nr 29-30 (15-22.07.2012)
aw
Agent moskwy Janukowycz z jego rosyjska partia regionow zdradzil i obrazil ukraincow wprowadzajac jako jezyk urzedowy rosyjski.. jezyk okupantow , ktorzy przez setki lat rugowali jezyk ukrainski z przestrzeni publicznej, zabraniali uzywania go. Okupantow ktorzy niszczyli ukrainska kulture i na sile rusyfikowali ukraine zamuszajac ja do przyjecia moskiewskiej wiary, ktorzy niszczyli ukrainska cerkiew kosciol unicki i kosciol katolicki na terenach ukrainy.. Sama procedura przeglosowania tego prawa to wypisz wymaluj polski „lewy czerwcowy” i odwolanie gabinetu Olszewskiego.. Ukraincy powinni walczyc o swoj jezyk w administracji, o ukrainski i domagac sie od ruskich zeby w ramach symetrii nadali jezyk urzedowy w rosji mieszkajacym tam ukraincom.. Widac ze ukrainski sejm uchwalil antyukrainskie prawo.. i te zenujace uzasadnienia w tekscie p.Kamiskiego o standardac UE sa po porstu zalosne !!