Kogo jeszcze interesuje Unia?

76,18% uprawnionych do głosowania nie głosowało albo oddało głos nieważny (ponoć ma ich być 200 tys. – czy to prawda, to inna sprawa). 7,41% uprawnionych wybrało PO, 7,33% – PiS, 2,18% – SLD, 1,65% – KNP, a 1,57% – PSL. Głos oddało niecałe 24% uprawnionych, czyli mniej niż co czwarty wyborca. Tak wyglądają prawdziwe wyniki eurowyborów, i mówienie o poparciu w wysokości 32 czy 31% dla jakiejś partii jest, delikatnie mówiąc, grubym nadużyciem.

            Czy ktoś wybory te traktuje jeszcze poważnie, czy kogoś interesuje Unia? Skoro zarówno nasi komentatorzy, jak i nasi politycy częściej, niż o samym europarlamencie, mówią o tym, że wybory były sprawdzianem poparcia dla partii politycznych przed zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi, że były kolejnym etapem rywalizacji PiS z PO, lub tez sprawdzianem skuteczności partyjnych liderów – można chyba założyć, że nie za bardzo. Polacy chyba jednak zdają sobie sprawę (choć jednocześnie są największymi unio-entuzjastami w UE), że od Parlamentu Europejskiego, a zwłaszcza od 51 polskich eurodeputowanych, nic tak naprawdę nie zależy. W UE rządzą Niemcy, trochę władzy ma też Paryż. Nie mają jej natomiast na pewno ani PE, ani polscy eurodeputowani, porozdzielani po różnych frakcjach i skłóceni najbardziej sami ze sobą. Postrzegamy wybory do PE jako przedłużenie krajowej walki politycznej i przeniesienie jej na inny, szerszy poziom. To ani źle, ani dobrze. Dopóki PE zajmuje się głównie ideologią gender, prawami homo-, bi- i transseksualistów, krzywizną banana, obwodem ziemniaka, mocą żarówki czy uznaniem ślimaka za rybę słodkowodną – niech sobie frekwencja wynosi choćby 5%.

            I do tego chyba UE zmierza: do zupełnego wyobcowania politycznych struktur unijnych i oderwania ich od codziennego życia zwykłego obywatela. Frekwencja w eurowyborach 2014 była najniższą w historii tej instytucji, a kampania  wyborcza (jeśli nie dotyczyła spraw wewnętrznych) nie interesowała nikogo ani w Niemczech, ani w Francji, ani w Polsce – a już najmniej w tych krajach, które mają naprawdę poważne problemy na głowie, czyli w Grecji czy Hiszpanii. Naprawdę trudno też uwierzyć w jakąkolwiek inną motywację kandydatów na posłów do PE, niż chęć zarabiania przez 5 lat 11 tys. euro miesięcznie.

            Unijny rekord pobili Słowacy, podobno (zdaniem ich polityków) tak unio-entuzjastyczni i zadowoleni z członkostwa: 87 na 100 naszych południowych sąsiadów uprawnionych do głosowania nie pofatygowało się do lokali wyborczych. Niewiele gorsi byli Czesi – u nich aż 80,5% z uprawnionych zignorowało eurowybory. Chlubne trzecie miejsce w rankingu zajęła Polska z absencją wyborczą w wysokości ponad 76%. W średnim przedziale z frekwencją 28 do 37% znaleźli się kolejno: Węgrzy, Łotwa, Rumunia, Bułgaria, Portugalia, Estonia, Wielka Brytania i Holandia. Rekordową frekwencję, która bije już tylko Korea Północna, odnotowały Luksemburg i Belgia (90%), a daleko za nimi, na trzecim miejscu, Włochy (60%). Duże państwa starej Unii, czyli Niemcy i Francja, odnotowały frekwencję ponad 43 i ponad 47%. Dla nas to dużo – dla Niemiec, w których frekwencja rzędu 80% jest normalna – to katastrofa.

            Oczywiście, można przekonywać, że w krajach wschodnio- i południowowschodnio-unijnych frekwencja w każdych wyborach jest o wiele niższa, niż na Zachodzie – więc nic takiego się nie stało. Ale tak przekonywać będą tylko ci, dla których UE jest spełnieniem marzeń lub (co bardziej prawdopodobne) stałym gwarantem lukratywnych dochodów. Zacytujmy więc opiniotwórczy, liberalno-konserwatywny niemiecki dziennik „Die Welt” z 26. maja: „Wschodni Europejczycy są sprytni w sprawach polityki i władzy, i po dziesięcioleciach pozbawionych znaczenia komunistycznych wyborach parlamentarnych dość doświadczeni, gdy chodzi o rozpoznawanie pustych frazesów. Ludzie w Polsce uważają, że w Parlamencie Europejskim na pewno nie będą realizowane polskie interesy (…) Wyborcy nie są też gotowi do brania udziału w czymś, co i tak nic nie zmieni w wyniku końcowym”. Podkreślmy zwłaszcza porównanie wyborów do PE z wyborami do parlamentów w dobie socjalizmu – i to przez Niemców, którzy w tym układzie odgrywają pierwszoplanową rolę! Co na to nasi unio-entuzjaści, tak ulegli wobec Berlina i przezeń w przeszłości finansowani?        

Michał Soska

a.me.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *