Kto szczuł przeciw muzułmanom?
Incydent z dewastacją 30 czerwca tatarskiego meczetu i mizaru w nadgranicznych Kruszynianach stał się dobrą ilustracją tezy o wyjaławiającym intelektualnie i kulturowo charakterze zachodniackiej islamofobii i karmiącego się nią nacjonalizmu.
Syjoniści
Ta pierwsza pleni się w Polsce intensywnie co najmniej od uderzenia przez islamistów na USA 11 września 2001 r. Zainteresowane w upowszechnianiu islamofobii są między innymi środowiska syjonistyczne, próbujące zwiększyć w ten sposób nikłe, póki co, na szczęście, w polskim społeczeństwie poparcie dla okupacji przez Izrael chrześcijańskiej Ziemi Świętej i kolonialnego ciemiężenia żyjących tam Arabów palestyńskich. Trudno nawet dziś, po kilkunastu latach, nie pamiętać cynicznych wypowiedzi ówczesnego izraelskiego ambasadora w Warszawie (a później felietonisty neoliberalnego brukowca „Wprost” i prasy zbliżonej do neokonserwatywnego PiS) Szewacha Weissa, który z histerii nakręcanej w Polsce przez dziennikarzy po ataku Bin Ladena na amerykańskie „imperium zła”, wykuć próbował nienawiść do Palestyńczyków. Na szczęście, słowa zapraszanego wówczas przez wszystkie możliwe stacje telewizyjne ekscelencji odbierane były przez widzów zazwyczaj wybuchami śmiechu i potokiem antysemickich wyzwisk rzucanych w kierunku monitora telewizyjnego. Ta zdrowa reakcja oburzenia na syjonistyczne kłamstwa napawała optymizmem, gdyż zakorzeniony głęboko w naszym narodzie odruch antysemicki, ten odegrał wówczas rolę dodatnią, chroniąc nas przed poparciem dla szowinizmu, imperializmu i ciemiężenia niewinnych. Odrzucając łgarstwa i samą osobę Szewacha Weissa, Polacy nieświadomie ale jednak, pozycjonowali się wówczas po stronie przeciwników globalizmu, nowoczesności i demoliberalizmu.
Neokonserwatyści
Drugim bowiem nurtem nakręcającym w naszym kraju nienawiść do muzułmanów i do ludów islamskich są neokonserwatyści. Polski neokonserwatyzm jest odbiciem swojego amerykańskiego pierwowzoru i możliwy jest dzięki bądź to koncepcyjnej jałowości naszej rodzimej prawicy, bądź to dzięki wyobcowaniu jego eksponentów z polskiej wspólnoty narodowej. Główny nurt polskiego neokonserwatyzmu tworzą politycy nawiązujący do tradycji piłsudczykowskiej, prometejskiej i solidarnościowej (np. Jarosław Kaczyński czy przysłowiowo już głupi Stanisław Pięta) lub prawicowo-liberalni publicyści, mentalnie wynarodowieni z powodu swej własnej liberalnej formacji ideowej (kompletnie zamerykanizowany Rafał Ziemkiewicz) lub przyjmujący taką właśnie tożsamość z powodu kompleksów na tle pochodzenia etnicznego (będący Żydem neokonserwatywny „kornik” na prawicy w osobie Bronisława Wildsteina).
Nurt reprezentowany przez polityków (przede wszystkim należących do PiS) to neokonserwatyzm wynikający z jałowości intelektualnej, podczas gdy nurt konserwatywno-liberalny jest wobec polskiej prawicy rodzajem zewnętrznej dywersji liberałów maskujących się jako „nowocześni endecy” lub „antykomuniści” (w tym drugim polu mieści się też fenomen stale podżegającej przeciw muzułmanom „teokonserwatywnej” organizacji TFP, w Polsce występującej pod nazwą Stowarzyszenia Kultury Chrześcijańskiej im. ks. Piotra Skargi).
Wątki antyislamskie w obydwu tych środowiskach pojawiają się incydentalnie, wówczas gdy dyskurs taki narzucany jest przez ogólne trendy ideowe powstające w krajach anglosaskiego centrum świata zachodniego. Z pewnością jednak, szczególnie dawkowana niekiedy przez obydwu wymienionych wyżej neokonserwatywnych publicystów islamofobia, wywarła negatywny wpływ i mogła pośrednio przyczynić się do aktów wandalizmu takich jak ten w Kruszynianach, co rozwiniemy szerzej za chwilę.
Żul-neokonserwatyści
Tymczasem jednak warto na chwilę zatrzymać się przy bardziej może marginalnym, ale za to w dość znaczący sposób sztucznie (w porównaniu do swojej faktycznej wagi koncepcyjnej i organizacyjnej) nagłaśnianym przez dziennikarzy nurcie polskiego neokonserwatyzmu, mianowicie przy środowiskach w rodzaju portalu euroislam.pl lub nie wiadomo w zasadzie skąd nagle wyrosłej w naszym kraju Polskiej Ligii Obrony. Grupki te są sobie bliźniacze i nic nie zmienia tu fakt, że pierwsza potępia drugą za stosowanie przemocy i uważa się od niej za bardziej „zintelektualizowaną”.
Korzenie ideowe tych środowisk są takie same i doszukiwać należy się ich w pisarstwie włoskiej neokonserwatywnej dziennikarki Oriany Fallaci (1929-2006). Poziom publikacji i wypowiedzi polskich neokonserwatywnych islamofobów jest równie niski jak rynsztokowe pamflety autorki Wściekłości i dumy (2001). Widzimy tu zresztą wyraźnie, że neokonserwatywna zachodniacka islamofobia ma oblicze wyraźnie modernistyczne i liberalne. Fallaci była ateistką, antyfaszystką, rasistką, zwolenniczka aborcji, wolności słowa, permisywizmu obyczajowego i postępu. Jej dzisiejsze polskie bękarty z euroislam.pl i PLO atakują nie tylko muzułmanów, ale i polską prawicę tradycjonalistyczną (np. krytykując Jacka Bartyzela).
Narodowcy
Ostatnim wreszcie środowiskiem, któremu można przypisać moralną odpowiedzialność za incydent w Kruszynianach są polscy narodowcy. Antyislamizm środowisk tworzących Ruch Narodowy wynika z ich ideowej jałowości i braku pomysłu na siebie. Tonący brzytwy się chwyta, zatem ta i podobne grupki nacjonalistyczne próbują we własnych oczach uzasadnić swe istnienie bezmyślnie kserując narrację nacjonalistów zachodnioeuropejskich, funkcjonujących przecież w zupełnie innych kontekstach i stających przed zupełnie innymi wyzwaniami.
Tak więc do wojny z muzułmanami i obrony przed „zalewem imigrantów” wzywał nas (a raczej naszych rodziców) na początku lat 90-tych Krzysztof Kawęcki, najwyraźniej uważający, że gdy przetłumaczy na język polski program francuskiego Frontu Narodowego, to stworzy tym samym nowoczesną polską doktrynę nacjonalistyczną. Sporą popularność zyskała w środowiskach katolickich wyjątkowo mierna powieść Obóz świętych, napisana przez całkiem uzdolnionego skądinąd francuskiego autora kontrrewolucyjnego, Jeana Raspaila. Już w latach nam współczesnych, na kongresie neoendeckiego Ruchu Narodowegosłyszeliśmy (jak zwykle drętwe) wystąpienie jednego z przywódców tej formacji, Roberta Winnickiego także straszącego nas „islamskim zagrożeniem”.
Rucho-narodowe memoboty słuchające Sabatona; dla których pismami opinii są „Magna Polonia” i „Polonia Christiana”; wychowane na książkach i publicystyce Waldemara Łysiaka, czy wspomnianych wcześniej Ziemkiewicza i Wildsteina; od święta przebierające się za husarzy, „żołnierzy wyklętych” (lub za ich żeńskie odpowiedniki – „panny wyklęte”), raz do roku biorące udział w nazywanych „marszem niepodległości” burdach w Warszawie (ostatnio próbowali podpalić ambasadę rosyjską) biorą każde słowo „Ślimaczka” za wyrocznię, toteż całkiem możliwe że to jakaś lokalna i być może samozwańcza grupka „prawicy maszerującej” postanowiła „dać odpór islamizacji” mażąc sprejem po cmentarnych grobach i ścianach XVIII-wiecznej świątyni. Przemawiałoby za tym posłużenie się symbolem „powstańczej kotwicy” i obecność na ścianie pobliskiej chaty „narodowych tagów” (nabazgranych po angielsku, zresztą).
Wspomniane wyżej środowiska żul-neokonserwatywne i żul-nacjonalistyczne znane są z niewielkiej lotności umysłowej, toteż wcale nie byłoby dziwnym, gdyby wobec dość oczywistego braku w Polsce gorąco przez nich upragnionych „muzułmańskich imigrantów” (ich obecność dostarczyłaby polskim narodowcom i żul-neokonserwatystom z Polskiej Ligi Obrony pretekstu uzasadniającego ich dalszą działalność), postanowili oni „z rozpędu” zaatakować „symbole islamizacji” w postaci materialnych reliktów po zanikłej już dziś w zasadzie, a wcześniej istniejącej od XVII wieku, społeczności Tatarów Litewskich w Polsce.
Eurazja w Polsce
W przeciwieństwie do osiedlających się w zachodniej Europie imigrantów z Maghrebu, w przypadku żyjących jeszcze do niedawna w Polsce litewskich Tatarów możemy jednak mówić o społeczności rodzimej i zakorzenionej. Jest to podstawowa różnica pomiędzy obcymi naszemu krajowi i w nadmiernej ilości rzeczywiście zagrażającymi zaburzeniem naszej etnicznej i religijnej ekumeny imigrantami, a żyjącymi w Polsce od wieków rozproszonymi reliktami superetnosu mongolsko-eurazjatyckiego (innymi takimi reliktami są np. mołdawscy Gagauzi i bułgarscy Pomacy).
Dzieje Tatarów osiadłych na Litwie i na wschodnich pograniczach Polski są fascynującą historyczną opowieścią. Pełne są tętentu galopujących koni, krzyku i łez gwałconych dziewcząt, upojenia krwią i przemocą. Unosi się nad nimi swąd spalonych miast i odór ludzkiej krwi i wybebeszonych ciał. Są w nich zdrada, podstęp, mściwość i odbierające rozum namiętności. Jest wspomnienie wielkiego impulsu imperiotwórczego i makroprzestrzennego, który sprawił że dalecy potomkowie mongolskich pasterzy zamieszkali aż na zachodnim pograniczu Eurazji – nad świsłockim dopływem Niemna. Jest też jednak w tych dziejach wyciszenie, umiar, modlitwa i mistyczne uniesienia nierzadko wprawiające w podziw nieuprzedzonych obserwatorów z naszego, europejskiego świata.
Gdy myślimy o Tatarach litewskich, pojawiają się skojarzenia z malarstwem batalistycznym Kossaków czy Gierymskiego. Przypominają się nam sceny sienkiewiczowskiej Trylogii. Rzadziej dostrzegane rysy duszy Tatara to głęboki zmysł moralny, uczciwość, honorowość, słowność. Tatarzy długo zachowywali pamięć doznanych krzywd i byli mściwi, ale też żywo reagowali na dziejącą się niesprawiedliwość – nie tylko wtedy, gdy dotykała ich współwyznawców. Byli dobrymi rolnikami; słynęli z pracowitości, a ich wytrzymałość i samozaparcie były wręcz legendarne. Silne były wśród Tatarów odruchy społeczne i wspólnotowe; ochoczo angażowali się w zbiorowe prace i przedsięwzięcia.
Tatarzy byli ludźmi przeciętnego wzrostu, o silniej lub słabiej zaznaczających się cechach rasy mongoloidalnej. Mieli czarne włosy, szerokie brwi, płaskie nosy, szerokie twarze i skośne oczy. Jedna z córek prowadzącej w dzisiejszych Kruszynianach pensjonat „Tatarska Jurta” rodziny Bohdanowiczów jest dziewczyną średniego wzrostu, kolor jej oczu przechodzi z piwnego w czarny, ma proste czarne włosy, proporcjonalną i raczej szczupłą figurę, pod bluzką odznaczają się kształtne piersi. Na odrębny niż u Słowian typ antropologiczny wskazuje śniada cera kobiety, lekko skośne oczy i brak wystających kości policzkowych.
Kruszyniański grobowiec polskiej tatarszczyzny
Bohdanowiczowie są jedną z trzech żyjących do dziś w Kruszynianach rodzin tatarskich. Dawniej było ich więcej, ale postępujący od wprowadzenia polityki neoliberalnej w latach 90-tych proces wyludniania kresowych wioseczek na ścianie wschodniej dotknął też żyjących tu Tatarów; młodzi wyjeżdżają do miast, starzy stopniowo wymierają. Wsie pustoszeją i w Kruszynianach też widać wiele porzuconych i niszczejących drewnianych chałup, widać też że wiele innych służy już jedynie jako domy letniskowe. Jeden z dwóch (obok Bohoników) nominalnych ośrodków tatarskich w Polsce nie ma własnego mołny. Od czasu śmierci w 2006 roku ostatniego z nich, Aleksandra Bajraszewskiego, w kruszyniańskim meczecie nie odbywają się już cotygodniowe piątkowe nabożeństwa. Przy wyjątkowych okazjach większych świąt religijnych, chrztów, ślubów i pogrzebów odprawia je imam dojeżdżający z Białegostoku.
O istnieniu wciąż społeczności tatarskiej najsilniej świadczy – paradoksalnie – mizar zapełniający się nowymi grobami chowanych tu Tatarów z całej Polski. Większość z tych grobów nie różni się już jednak niczym od typowych, wykonanych z lastryku i marmuru nagrobków na cmentarzach chrześcijańskich. Nazwiska zapisane są po polsku, o tatarskiej narodowości zmarłego świadczą jedynie wytłoczony nad nazwiskiem po arabsku werset z Koranu i umieszczony nad nim muzułmański półksiężyc zamiast chrześcijańskiego krzyża. To właśnie te wyryte w arabskim alfabecie wersety koraniczne i półksiężyce zamalowali farbą ogłupieni islamofobiczną i nacjonalistyczną propagandą wandale. Na jednym z grobów namalowali nawet stylizowane penisy.
Na szczęście, oszczędzili nagrobki zabytkowe. Najstarsze z nich ustawiono już w XVII wieku i nie ma na nich żadnych inskrypcji. Wyglądają jak zwykłe, porośnięte mchem i ukryte wśród trawy kamienie, kryją w sobie jednak burzliwą historię zbuntowanych w 1672 r. Lipków, którzy po odbiciu przez Jana III (1629-1696, król Polski w latach 1674-1696) w 1674 r. opanowanego przez nich Baru, powrócili na służbę Korony Polskiej, za co w 1676 r. objęto ich amnestią, w trzy lata później nadano zaś w wieczyste posiadanie ziemię między innymi w Kruszynianach. Najciekawsze artystycznie są jednak groby z wieku XIX, okazalsze już niż wcześniejsze; bogato zdobione, o fantazyjnych formach ostrosłupów, kolumn, owali. Na nagrobkach tych odczytać możemy egzotyczne imiona w rodzaju Zulejki, Aladyna, Selima, Fatimy, Alego, Dżemili, przywodzące skojarzenia ze zmysłowymi orientalnymi obrazami Eugene’a Delacroix, czy z melodią Uprowadzenia z Seraju Mozarta.
Polska Tatarszczyzna jako relikt etniczny
Dziś, Tatarów litewskich i osób pochodzenia tatarskiego jest w Polsce około 4 tysięcy. Liczbę wyznawców islamu ocenia się wśród nich na 1800 osób. Zrzeszeni są w istniejącym od 1992 r. ponadwyznaniowym Związku Tatarów Rzeczypospolitej Polskiej. Młodsze pokolenie miała zrzeszać Unia Młodzieży Tatarskiej, choć trudno znaleźć o niej jakiekolwiek informacje. Tatarzy żyją w rozproszeniu w Warszawie, Gdańsku, Szczecinie, Wrocławiu, Białymstoku, Sokółce.
Nie stosują się do nakazów religii muzułmańskiej; nie modlą się pięć razy dziennie; nie przestrzegają postów, zakazu spożywania wieprzowiny ani napojów alkoholowych; nie pielgrzymują do Mekki. Ich islam, trafnie chyba określany przez Piotra Borawskiego i Aleksandra Dubińskiego mianem „przyćmionego islamu”, jest religią wyznawaną „od święta”. Współcześni mieszkający w Polsce litewscy Tatarzy dbają o bogatą folklorystyczną oprawę najważniejszych obrzędów religijnych, na tym jednak ich religijność się wyczerpuje. Islam, który przez wieki pozwalał żyjącym w rozproszeniu Tatarom zachowywać tożsamość, rozkłada się w bagiennych wyziewach postmodernizmu i degeneruje do postaci cepeliady. Tak to właśnie wygląda „zagrożenie islamizacją”, z którym tak dzielnie walczyli wandale w Kruszynianach ostatniej niedzieli…
Kruszyniany nie są już żywym ośrodkiem polskiej tatarszczyny, ale jej skansenem. Zdewastowany przez wandali meczet jest jednym z dwóch nominalnie czynnych świątyń tatarskich w naszym kraju (druga znajduje się w Bohonikach). W rzeczywistości, jak już wspomniałem wcześniej, nabożeństwa odbywają się tam tylko przy wyjątkowych okazjach, a od kilku lat świątynia nie ma swojego mołły i jest zamknięta, żeby więc obejrzeć jej wnętrze, trzeba poprosić o klucz gospodarzącą po sąsiedzku rodzinę Popławskich.
Tradycja, nie islamizm
Meczet kruszynianski jest starszy od swojego bohonickiego odpowiednika i powstał w końcu XVIII wieku na miejscu jeszcze starszej świątyni, wspominanej już w 1717 r. „Narodowi” wandale odpowiedzialni za niedzielną dewastację musieli rzeczywiście być albo zupełnie wyprani z narodowej tradycji, albo bezdennie głupi. Nie trzeba być znawcą architektury ludowej, by dostrzec że zniszczony przez nich meczet jest najlepszym dowodem na silną polonizację kruszyniańskich Tatarów. Swoim kształtem świątynia przypomina bowiem chrześcijańskie kościoły wiejskie wschodniego Mazowsza i Podlasia. Od frontu ma dwie wieże zwieńczone nieco spłaszczonymi kopułami z pozłacanymi symbolami półksiężyca na zwieńczeniu, ze środkowej części dachu wznosi się na tą samą wysokość trzecia, lecz tym razem – w przeciwieństwie do czworokątnych wież frontowych – owalna wieża z kopułką. Świątynka, zgodnie z tradycją muzułmańską, jest orientowana na południe (ku Mekce), pomalowana jest na zielono, okna mają kształt łukowaty. Można powiedzieć że jest to przykład rdzennej polskiej odmiany islamu, tatarskiego islamu Europy Bałtyckiej, regionalnej adaptacji uniwersalnego objawienia islamskiego do lokalnych warunków kulturowych. Meczet łączy uniwersalne treści islamskie (zwrócenie ku południu, symbole półksiężyca) z regionalną tradycją drewnianego budownictwa sakralnego północno-wschodniej Polski (dwie wieże od frontu, cerkiewne kopuły).
W ogóle, islam litewskich Tatarów nie ma ani nigdy nie miał wiele wspólnego z doktryną sunnickich fundamentalistów, która wywołuje pianę na ustach różnych Ziemkiewiczów, Łysiaków, Winnickich, Zawiszów, Bosaków etc. Tatarzy polscy przesiąknęli mistyczną, niesamowitą atmosferą Podlasia, gdzie przecież nie brakowało – i to w stosunkowo nam bliskich czasach! – mesjańskich proroków, śniących o wzniesieniu pośród tutejszych ostępów leśnych Nowego Jeruzalem – Złotego Miasta w którym nastąpić miała paruzja. Jeszcze dziś na Podlasiu w co drugiej wsi żyje zamawiająca uroki szeptucha, a o jej mocy przeświadczeni są powszechnie nawet mieszkańcy miast (autor tych słów odwiedził przed kilku laty jedną z takich wiejskich wiedźm i doznane w czasie tej wizyty wrażenia przekonały go ostatecznie do odejścia od wyznawanego wcześniej scjentyzmu i empiryzmu).
Na początku XX wieku w krainie tej spotkać można było ukrywającego się tu przed pożarem rewolucji cara Mikołaja II, czy wnuka niemieckiego kajzera Wilhelma. Roiło się od wszelakich proroków, cudotwórców, świętych, „jurodiwych”, matek boskich, apostołów wieszczących rychły koniec świata. Śródleśne cerkwie wyrastały nagle spod ziemi lub zapadały się pod jej powierzchnią. Świat nadprzyrodzony przenikał się tu z doczesnością, a człowiek – inaczej niż w zatrutym tomizmem i arystotelizmem kręgu zachodniego chrześcijaństwa – żył wciąż w świecie magicznym i sakralnym.
Litewscy Tatarzy z Kruszynian, Leszczan, Kundziczów, Górki, Bohoników i innych miejscowości również nie przypominali talibów wysadzających posągi Buddy w afgańskim Bamianie, palących stare rękopisy w Timbuktu czy tępiących pozostałości chrześcijaństwa w Arabii. Tatarzy podlascy żyli w uspirytualizowanym świecie, w którym człowiek współbytował z niezliczoną liczbą duchów, demonów, diabłów, gdzie każdy niemal gest miał znaczenie magiczne i ezoteryczne.
Nosili wobec tego chroniące przed demonami talizmany zwane duajkami, zawierające teksty modlitw i zaklęć broniących dostępu złośliwym duchom. Dzieci nosiły też przywiązane na sznurku pod prawą pachą hramatki, to jest zwinięte w rulon i zaszyte w biały futerał papierowe wstążki z wypisanym na nich tekstem ochronnej modlitwy. Zmarłym do grobów wkładano obszerniejsze zwoje zwane dałamarami. Ułatwieniu zmarłym drogi do Boga służyć miały też wspólne modlitwy odmawiane podczas obchodzenia w kółko mizaru przez krewnych nieboszczyka. Tatarzy przynosili wówczas na cmentarz i wspólnie spożywali sadogę, to jest obrzędowe placki, pieczywo, słodycze i owoce, co my, chrześcijanie znamy jako obrzęd „dziadów”, wywodzący się ze starszej tradycji pogańskich obiatów.
Duchowość pogańska i chrześcijańska, podobnie jak duchowość pogańska i muzułmańska nie były ani chyba wciąż nie są na Podlasiu uznawane za antagonistyczne, lecz za uzupełniające się. Nie ma tam miejsca ani dla ciemnogrodu z TFP, ani dla Al-Kaidy. Nie powinno być też miejsca dla islamofobicznych pachołków atlantyzmu i neoliberalizmu, którzy – obojętnie, czy tym razem za wygłupem w Kruszynianach stoją narodowcy, żul-neokonserwatyści, czy inne nowocześniaki – w miejsce bogatej miejscowej duchowości przedstawiają duchową (i umysłową) „ziemię jałową”.
Gdy ktoś, będąc w Kruszynianach, chce poznać bliżej ezoteryczne i magiczne tradycje polskich Tatarów, powinien udać się do państwa Chaleckich, w których domu podobnież ma być przechowywany jeden z ostatnich zachowanych do dziś chamaiłów. Były to brewiarze zawierające okultystyczną wiedzę zgromadzoną przez podlaskich Tatarów. Znajdowały się tam zaklęcia magiczne, tablice astrologiczne, kalendarze, klucze do objaśniania snów, wykazy dni feralnych, teksty modlitw, formułki i zaklęcia stosowane przy zamawianiu i leczeniu chorób. Można się domyślać, że jako zawierające teksty o potencjalnie bardzo szkodliwym wpływie, nie mogły być przechowywane przez przypadkowe osoby, lecz przez rodziny posiadające własne tradycje ezoteryczne i magiczne. Z chamajłów swą magiczną wiedzę czerpali wszak tatarscy fałdzieje, to jest ludowi uzdrowiciele, biegli w zabiegach magiczno-lekarskich. Kwestia przechowywania w Kruszynianach chamaiła wymaga z pewnością dokładniejszego zbadania.
Śmierć etnosu
Jest to tym bardziej godne uwagi, że ezoteryczna tradycja tatarska, tak jak i cały ten etnos, znajduje się dziś na wymarciu; znajomość języków arabskiego i tureckiego, w których spisano większość religijnych tekstów tatarskich, zanikła wśród litewskich Tatarów już dawno temu, znajomość zaś alfabetu arabskiego, w którym zapisano po rosyjsku, białorusku lub po polsku wiele tekstów współczesnych, też jest nikła i zachowała się w zasadzie tylko wśród nielicznych duchownych i wymierających lub intelektualnie niedołężniejących z każdym kolejnym rokiem starców.
O tym, że jesteśmy świadkami śmierci polskiej tatarszczyzny świadczy niedobór w tej społeczności wykształconych duchownych. Od czasu II wojny światowej Tatarzy w Polsce nie mają swojego muftiego. Na czele Najwyższego Kolegium Muzułmańskiego Związku Religijnego w Rzeczypospolitej Polskiej stoi osoba świecka. Wykształconych duchownych jest zaledwie kilku w całym kraju i są to osoby podeszłe wiekiem. Społeczność, w której zerwany został ezoteryczny przekaz duchowy, zatraciła tym samym odniesienie do Boga. Rene Guenon przerwanie przekazu duchowego zidentyfikował słusznie jako przyczynę duchowej i kulturowej śmierci łacińskiego Zachodu. To samo chyba stało się już wśród polskich Tatarów.
Losy polskich Tatarów symbolicznie obrazuje historia odwiedzonych przeze mnie Kruszynian, w których też doszło do tragikomicznego wygłupu „obrońców cywilizacji zachodniej”. Powstały one w pierwszej połowie XVI wieku w ramach zainicjowanej przez królową Bonę (1494-57, królowa Polski 1518-57) reformy gospodarczej zwanej pomiarą włóczną. Reforma ta, realizowana w latach 1546-57, zakończona została już przez Zygmunta Augusta (1520-72, król Polski 1530-72), zaś jej skutkiem była konsolidacja osadnictwa i gospodarki rolnej na wschodnich terenach Polski. W 1558 r. Kruszyniany były już zwartą ulicówką położoną na szlaku z Krynek do Bobrownik i Hołynki, który stanowił część szlaku łączącego Grodno i Białowieżę. W latach 1658-60 Podlasie padło jednak ofiarą tzw. „intruzji moskiewskiej”, której fatalne skutki demograficzne objęły pozbawienie Kruszynian ponad 70% ich pierwotnej populacji. Wobec niemal całkowitego upadku wsi, król Jan III nadał ją w 1679 r. zaangażowanym wcześniej w bunt Lipków (1672) tatarskiemu pułkownikowi Samuelowi Murza Krzeczowskiemu i jego żołnierzom.
Data ta markuje początek nowej epoki w dziejach Kruszynian, gdy stały się one jednym z głównych ośrodków polskiej tatarszczyzny. Żołnierze otrzymali niewielkie gospodarstwa drobnoszlacheckie, oficerowie zaś własne folwarki: Leonowszczyznę (Ułańszczyznę), Górkę, Komorowszczyznę, Achmatowszczyznę, Murawszczyznę. Tatarów osiedlono też w leżących po sąsiedzku wsiach Łużany i Nietupa. Pozostali przy życiu po katastrofie intruzji moskiewskiej polscy mieszkańcy miejscowości przesiedleni zostali do wioski Sanniki. Reprezentacją polityczną Tatarów był chorąży ziemski tatarski zasiadający w sejmiku grodzieńskim. Przez kilka kolejnych pokoleń stanowisko to sprawowali Krzeczowscy z Kruszynian.
Wobec tego, że użytkownicy drobnych gospodarstw tatarskich traktowani byli jak szlachta i za takich się uważali, do pracy w folwarkach sprowadzano i osiedlano we wsi chłopską ludność ruską. Już w drugiej połowie XVIII wieku ufundowano dla niej unicką cerkiew. W Kruszynianach było wówczas 5 folwarków, 17 tatarskich gospodarstw drobnoszlacheckich i 41 ruskich gospodarstw chłopskich. We wsi mieszkało 350 osób, stały w niej pomazany w ostatnią niedzielę przez wandali meczet i wspomniana unicka cerkiew.
W XIX w. folwarki tatarskie uległy rozparcelowaniu, a pozostałą po nich ziemię zajęli białoruscy chłopi, którym wydzielono wąskie nadziały roli. Liczba ludności słowiańskiej wzrastała wobec liczby Tatarów, zarazem biedota spośród tych ostatnich opuszczała wieś. Globalna liczba mieszkańców Kruszynian tymczasem wzrastała i w 1884 r. sięgnęła 406 osób. Większość z nich stanowili prawosławni Białorusini. Na początku XX wieku historia wsi zatoczyła zatem koło i jej skład demograficzny upodobnił się do tego z XVI wieku.
Pierwotny charakter zachował jedynie folwark Górka, który wyodrębnił się w odrębną od Kruszynian jednostkę osadniczą. Do II wojny światowej pozostawał on własnością rodu Korybut-Daszkiewiczów. W 1941 r. ostatnie dwie potomkinie i właścicielki majątku zostały wysiedlone przez Sowiety na Syberię. Majątek znacjonalizowano i przekształcono w PGR, a w latach 90-tych był własnością Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. Od czasu nacjonalizacji majątek stale niszczeje i dziś, pomimo przeprowadzonego w 1996 r. remontu i prób wydzierżawienia budynków, pozostaje ruiną.
Wnioski (tezy) doktrynalne:
Dobiegająca właśnie końca 300-letnia historia podlaskich Tatarów, której symbolicznym zamknięciem być może była niedzielna dewastacja meczetu i mizaru, nasunąć nam powinna wnioski konstruktywne dla przyszłości naszego kraju.
Wspólnota naturalna i zakorzenienie przeciwko wspólnocie wyobrażonej i „Grand Nation”
Przede wszystkim zatem, odrzucić musimy wszechpolski model nacjonalizmu. Rozumiany etymologicznie, oznacza on więź społeczną wszystkich osób narodowości polskiej. W istnieniu takiej więzi nie ma oczywiście nic złego. Wręcz przeciwnie, stanowi ona czynnik suplementujący i potencjalnie mogący też uzupełniać prawdziwe spoiwa danej wspólnoty etnicznej, mając jednak w relacji do nich charakter postmodernistycznej symulakry. Bez powtórnego zawiązania prawdziwych, organicznych więzi, spajających taką wspólnotę, w tym również zawiązania więzi spajających Polaków, ani my, ani inne wspólnoty, nie uchronimy się przed rozkładowym oddziaływaniem globalizacji.
Tatarzy, straciwszy poczucie tego rodzaju więzi, sczeźli na naszych oczach jako etnos. Na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej zamieszkiwało ich blisko100 tysięcy. W granicach odrodzonej w 1918 r. Polski znalazło się ich już tylko 6 tysięcy. Byli zorganizowani w 19 gmin wyznaniowych i założony w Wilnie w 1925 r. Muzułmański Związek Religijny (władze polskie uznały go dopiero w 1936 r.). Po II wojnie światowej w Polsce istniały już tylko dwie zamieszkane przez Tatarów wsie: Bohoniki i Kruszyniany. Oprócz tych dwóch miejscowości, tatarskie gminy wyznaniowe powstały też w Białymstoku, Gdańsku, Warszawie i Gorzowie Wielkopolskim. Świątynie istniały jednak tylko w dwóch nadgranicznych podlaskich wioseczkach. Dopiero w 1990 r. otwarto kolejny meczet w Gdańsku. Nie mogło to już jednak odwrócić zaawansowanych procesów asymilacyjnych i Tatarzy zniknęli z przestrzeni etnicznej Polski.
Jak zatem widać, utrzymywanie więzi wszechnarodowych wspierać i wzmacniać może tożsamość etniczną, choć samo w sobie nie powstrzymuje rozkładu tożsamości, przynajmniej wśród grup mniejszościowych. W dzisiejszym zglobalizowanym świecie Polacy, podobnie jak wszystkie inne narody, stali się „mniejszością”. Więzi wszechpolskie nie mogą zatem być dobrą odpowiedzią na wyzwanie globalizacji, tak samo jak więzi wszechtatarskie nie były dobrą odpowiedzią na groźbę polonizacji Tatarów.
Tym, czego brakuje wszechpolskiemu (i wszechtatarskiemu) typowi nacjonalizmu jest zakorzenienie. Tatarzy ulegli wynarodowieniu i asymilacji, gdyż opuścili swoją ziemię i migrowali do wielkich miast. Ze grupy pierwotnej, spajanej więzami bezpośrednimi (rodzinnymi, sąsiedzkimi, osobistymi) stali się „wspólnotą wyobrażoną”. Ten nacjonalistyczny oksymoron nie jest zaś oczywiście żadną prawdziwą wspólnotą i pozostawia jednostkę osamotnioną wobec presji otoczenia. Gdy otoczenie to jest homogeniczne, otwarte, zaś jego presja silna, etnos mniejszościowy ulega asymilacji. To właśnie stało się z Tatarami poddanymi presji polonizacyjnej i to samo grozi Polakom poddanym dziś mającej podobny charakter presji globalizacyjnej.
Teocentryzm przeciw agnostycyzmowi
Drugim elementem wymagającym odrzucenia przez doktrynę polityki tożsamościowej jest modernizm. Spoiwem społeczności tatarskiej była wspólna krew (więzy genealogiczne) i religia muzułmańska. Laicyzujący się i obojętniejący religijnie Tatarzy stracili ogniskową, w której zbierać by się mogły osiowe elementy ich tożsamości. Zerwanie ezoterycznego przekazu obecnego prawdopodobnie w spisanych po arabsku i turecku księgach kultowych wyprała tatarski islam z jego duchowej treści. Zatrata znajomości przez Tatarów własnych świętych języków i posługiwanie się przez nich w czynnościach kultowych profańskimi językami w rodzaju polskiego, rosyjskiego i białoruskiego obrazuje przerwanie się więzi łączącej ten lud z metafizycznymi źródłami i tradycyjną esencją ich religii. Tatarski islam zdegenerował się do wiejskiej cepeliady.
Nietrudno dostrzec tu analogiczne zagrożenie dla Polaków, których katolicyzm też coraz częściej celebrowany jest jedynie „od święta”, jako barwna ozdoba rodzinnych spotkań i uroczystości. Również nieznajomość przez polskich (i nie tylko polskich) katolików łaciny i porzucenie tradycyjnego (rzymskiego) rytu mszalnego przez Kościół katolicki wpisuje się w logikę utraty więzi z Bogiem. Tak jak nie jest możliwa trwała świecka i modernistyczna tożsamość tatarska, tak nie jest możliwa rojona niekiedy przez wszechpolskich teoretyków modernistycznego nacjonalizmu polskość oderwana od rzymskiego chrześcijaństwa. Jedna i druga uschnąć muszą zakryte przed prawdą objawioną tak samo, jak uschnąć musi roślina, którą zakryto przed promieniami słońca.
„Społeczeństwo zamknięte” przeciwko „społeczeństwu otwartemu”
Trzecim elementem, popieranym przez nacjonalistów, a wymagającym odrzucenia przez politykę tożsamościową, jest indywidualizm. Zetknąłem się jakiś czas temu z obroną państwa narodowego przed doktryną etnopluralistyczną z pozycji liberalnych; autor słusznie argumentował, że jedynie państwo narodowe wyzwala jednostkę spośród patriarchalnych, sterytorializowanych i etnocentrycznych „tyranii” i „kolektywów”, dając jej szansę emancypacji, mobilności i awansu społecznego. Diagnoza ta jest słuszna, ale wnioski z niej wyciągnąć należy biegunowo inne, niż zrobił to jej autor.
Państwo narodowe właśnie dlatego zasługuje na odrzucenie, że zniszczyło tradycyjne „społeczeństwo zamknięte”, kontekstualizujące jednostkę w rozmaitych wspólnotach i strukturach zależności, zabezpieczając w ten sposób społeczeństwo przed atomizacją. Tatarzy migrujący z nadświsłockich wsi do wielkich miast ulegli atomizacji. Poza poczuciem przynależności do narodowej „wspólnoty wyobrażonej” nie pozostał żaden punkt oparcia dla ich tożsamości, musieli zatem ulec wynarodowieniu. Tak samo dziś, Polacy porzucający swoje rodzinne strony, swoich bliskich, wspólnoty sąsiedzkie i osiedlający się w wielkich miastach lub migrujący do Irlandii czy do USA, podlegają odtożsamościowieniu. Najwięcej upadłych moralnie dziewcząt jest wśród tych, które wyjechały ze swych rodzinnych wsi i osiedliły się na przykład w Warszawie, na przykład wynajmując mieszkanie z obcymi sobie mężczyznami. Najsłabsze więzi rodzinne są wśród imigrantów polskich w krajach zachodnich. Postulatem polityki tożsamościowej musi więc być ponowne przywiązanie człowieka do ziemi i zamknięcie go we wspólnocie.
Wnioski (tezy) programowe: dalej, niż nacjonalizm, czyli otwarcie na etnosy marginalne
Postulatem praktycznym zaś, nie doktrynalnym jest otwarcie się polityki tożsamościowej na zamieszkałe w Polsce etnosy marginalne. W przypadku Karaimów i Tatarów nie ma już raczej na co się otwierać, bo grupy te zniknęły z pejzażu etnicznego naszego kraju tak samo, jak dawniej zniknęli na przykład Słowińcy, w znacznej zaś mierze też choćby (prawdziwi) Ślązacy. Wszechpolski typ nacjonalizmu i w ogóle nacjonalizm jako taki, w najlepszym razie nie interesuje się etnosami innymi niż własny, zazwyczaj zaś jest wobec nich mniej czy bardziej antagonistyczny. W ten sposób, nacjonalizm działa jako instrument nowoczesnej standaryzacji i ujednolicenia. Nacjonalizm wpisuje się w logikę opisanej przez George’a Ritzera „McDonaldyzacji”. Nacjonalizm jest McDonaldyzacją tożsamości kulturowej.
Etnosy marginalne wobec polskiej tradycji narodowej
Mniej czy bardziej świadome tego zagrożenia, etnosy peryferyjne w Polsce pozycjonowały się historycznie w kontrze wobec polskiego nacjonalizmu i polskiej tradycji narodowej, w każdym zaś razie odnosiły się do nich nieufnie i z lękiem. I tak na przykład, celebrowany przez wszechpolskich nacjonalistów jeden z „żołnierzy wyklętych”, Romuald Rajs „Bury”(1913-50) uznawany jest przez podlaskich Białorusinów za zbrodniarza wojennego, gdyż dopuścił się pacyfikacji kilku białoruskich wsi. Pomijając w tej chwili chorobliwy wydźwięk budowania przez białoruskich współobywateli naszego państwa swojej tożsamości historycznej na doznanych krzywdach (najwyraźniej zaraziliśmy chorobą polskiej martyrologii, sięgającą swoimi korzeniami epoki Romantyzmu, a nawet czasów etosu „sarmackiego”, kolejną po Żydach żyjącą obok nas społeczność – pozostaje mieć nadzieję, że podlascy Białorusini nie pójdą w stronę tego żałosnego nieustannego jęczenia o „byciu szlachetną i niewinną ofiarą”), przykład ten pokazuje poznawcze ograniczenia trzeciej teorii politycznej (nacjonalizm nie jest w stanie zrozumieć tożsamości innej niż tożsamość własnej grupy, jest bowiem doktryną subiektywistyczną i partykularną), jak również jej ograniczenia mobilizacyjne (nacjonalizm polski nie jest w stanie pozyskać dla siebie wspólnot innych niż polska, pomijając przypadki renegatów z tych wspólnot rzecz jasna).
Sytuacja taka rodzi wielorakie negatywne konsekwencje. Po pierwsze bowiem, pozostając przy przykładzie podlaskich Białorusinów, historycznie popierali oni rządy komunistyczne, współcześnie zaś ich reprezentantami stali się prawosławni posłowie SLD: Eugeniusz Czykwin i Radosław Matwiejuk. Milczące poparcie dla nich ze strony prawosławnej hierarchii duchowej rodzi zrozumiałe wątpliwości wśród młodszego pokolenia prawosławnych działaczy. Obydwaj posłowie w sprawach kulturowych głosują bowiem jak typowi politycy lewicy, tymczasem społeczność polskich prawosławnych jest kulturowo bardziej konserwatywna niż rzymsko-katolicka część społeczeństwa. Mamy zatem sytuację równie paradoksalną jak na południu USA: tam polityczną reprezentacją konserwatywnych „dixiekratów” jest lewicowo-liberalna Partia Demokratyczna.
Polityczne centrum wobec etnosów marginalnych
O ile w XIX wieku politycznym rzecznikiem regionów przeciwko (rewolucyjnemu) politycznemu centrum były siły kontrrewolucyjne, o tyle w XX wieku, już po zaniku fundamentalnej dla poprzedniego stulecia dychotomii rewolucja-kontrrewolucja, w nowym układzie prawica-lewica, reprezentacją peryferii stała się lewica. Na szczęście, XXI-wieczna ponowoczesność odsyła do lamusa zarówno prawicę, jak i lewicę. Fundamentalną opozycją formującego się na naszych oczach paradtygmatu postmodernistycznego będzie opozycja liberalizm-tożsamościowość. W tej nowej perspektywie, ruch tożsamościowy, tak jak XIX-wieczna kontrrewolucja, skanalizować musi w sobie ruchy regionalistyczne, etnocentryczne, wspólnotowe, religijne itd.
Świadome próby politycznego zagospodarowania polskich grup mniejszościowych podjęła dotychczas wyłącznie Platforma Obywatelska. Donald Tusk zyskał poparcie Związku Kaszubsko-Pomorskiego i cieszył się przychylnością polskich Niemców. W porównaniu z posługującym się demagogiczną orientofobią i germanofobią PiS-em, PO na początku lat 2000-nych przedstawiała dość znośną propozycję konserwatywno-liberalnej, mieszczańskiej ale też bardziej inkluzywnej niż prawica o korzeniach „solidarnościowych” i endeckich, formacji politycznej. Przesuwanie się tej partii na lewo, w kierunku libertyńskiego i kulturowo nihilistycznego postmodernistycznego liberalizmu, rozwiać musiało wszelkie wiązane z nią nadzieje. Pomimo posiadanego hipotetycznie potencjału, w stronę partii tożsamościowej nie poszło też nigdy PSL, któremu w ogóle zdaje się brakować idei przewodniej. Ku postpolityczności i technokratyzmowi osunęło się także SLD (choć np. partie postkomunistyczne w Eurazji ewoluują na ogół w kierunku konserwatywnym kulturowo).
W tej sytuacji, pojawia się potrzeba konceptualizacji doktryny tożsamościowej i zbudowania wokół niej ruchu tożsamościowego. Współtworzyć go powinny oddolnie między innymi etnosy marginalne w dzisiejszej Polsce, choć oczywiście, jego główną podstawą powinien być, liczebnie przytłaczający wszystkie pozostałe, etnos polski. Tym niemniej, tak samo jak kontrrewolucja w XIX wieku, tak Partia Tożsamościowa powinna stać się dziś „partią regionów” i poczynić starania dla zagospodarowania polskich Niemców, Ślązaków, Białorusinów i innych wspólnot marginalnych, by posłowie koła niemieckiego w sejmie i białoruscy wyborcy nie karmili dłużej swoimi głosami złodziejskiego liberalnego kartelu globalistów i kompradorskich atlantystów z SLD, PO, czy jakiejkolwiek innej kartelowej partii politycznej.
Doktryna tożsamościowa wobec polskiego patriotyzmu
Partia Tożsamościowa jest w Polsce potrzebna również dlatego, by patriotycznie usposobieni Polacy nie byli manipulowani miazmatami nacjonalizmu lub konserwatywnego liberalizmu. By prawidłowo identyfikowali wrogów, którymi są globaliści, liberałowie, kosmopolici i postmoderniści, nie Tatarzy, muzułmanie, Rosjanie lub Arabowie. By prawidłowo identyfikowali cele ataków, którymi powinny być jadłodalnie McDonald’s i ekspozytury międzynarodowej finansjery, nie cmentarze i inne zabytki po polskich Żydach, Tatarach lub tablice z dwujęzycznymi nazwami miejscowości (dopóki zachowane zostają polskie symbole państwowe i polski język państwowy, niszczenie dwujęzycznych tablic z nazwami miejscowości należy ocenić ujemnie).Winnickiego, Zawiszę, Maxa Kolonkę, Łysiaka, Ziemkiewicza i Andrzeja Talagę trzeba spuścić z wodą do kibla.
Europejska Partia Tożsamościowa: idee fundamentalne, cele metody
Ideami fundamentalnymi, wokół których zbudowany powinien zostać nowy ruch tożsamościowy powinny być:
1) perennialny teocentryzm
2) patriarchalizm
3) wspólnotowość
4) zakorzenienie
5) terytorializm
Formami organizacyjnymi, do jakich powinien zmierzać, winna być Europejska Partia Tożsamościowa, której podstawowym celem programowym powinna być budowa na enumerowanych wyżej zasadach Wielkiej Europy – Imperium „od Atlantyku do Pacyfiku”. Europejska Partia Tożsamościowa wystąpić powinna przeciwko: liberalizmowi, marksizmowi i nacjonalizmowi, tak więc przeciwko nowoczesności i jej trzem wielkim teoriom politycznym. Wytyczną metodologiczną powinien być dla niej Aktywny Postmodernizm, to jest podmiotowe wykorzystanie możliwości dawanych przez ponowoczesność. Aktywny Postmodernizm powinien być wobec ponowoczesności tym, czym niemiecka Rewolucja Konserwatywna była wobec nowoczesności. Celami Europejskiej Partii tożsamościowej byłoby zatem zniszczenie nowoczesności i przezwyciężenie ponowoczesności.
Jeśli dziś w Polsce żyją jeszcze jacyś świadomi swojej tożsamości etnicznej Tatarzy, w których krwi nie wyczerpał się jeszcze pasjonarny impuls, który popchnął ich przodków z dalekiej Mongolii aż na litewskie ziemie, powinni włączyć się w budowę takiego ruchu. By oni sami i ich zabytki cieszyli się już zawsze w Polsce należytym sobie szacunkiem.
Ronald Lasecki