Obchodzimy setną rocznicę wybuchu I wojny światowej, zwanej – w latach 20-tych i 30-tych XX wieku – „Wielką Wojną”. „Wielka” była ona pod wieloma względami: i w odniesieniu do niespotykanych wcześniej ilości zaangażowanych państw, walczących żołnierzy, zabitych i rannych; i w odniesieniu do nowych technologii, rodzajów broni i sposobu prowadzenia działań wojennych; i wreszcie w skutkach politycznych, gospodarczych i społecznych. I wojna światowa zakończyła pewną epokę historyczną, a zarazem dała początek nowej. Do dzisiaj jednak ocena żadnego innego konfliktu zbrojnego nie jest w poszczególnych krajach tak zróżnicowana: podczas gdy dla jednych krajów I wojna światowa oznaczała ogromną katastrofę, upadek własnego państwa i całego systemu władzy, dla innych była początkiem lub odzyskaniem dawno utraconej niepodległości.
W I wojnie światowej zginęło około 10 milionów żołnierzy, 20 milionów odniosło rany. Pośród ludności cywilnej śmierć poniosło 7 milionów. W wojnie udział brało 40 państw z Europy, Azji, Ameryki Środkowej, Północnej i Południowej, Afryki i Australii. Pod bronią jednorazowo znajdowało się nawet do 70 milionów ludzi. A wszystko zaczęło się od zamachu w Sarajewie 28 czerwca 1914 r. i wypowiedzenia wojny Serbii przez Austro-Węgry.
Zdaniem części historyków I wojna światowa była ostatnią wojną „XIX wieku”, zdaniem innych – pierwszą wojną wieku XX. Faktycznie była pierwszą wojną prowadzoną na skalę masową i w sposób przemysłowy. Do użytku weszły niespotykane wcześniej rodzaje uzbrojenia, które do dnia dzisiejszego kształtują obraz współczesnych sił zbrojnych: czołgi i samoloty, okręty podwodne, moździerze i karabiny maszynowe, ale także gazy bojowe i miny. Mimo ogromnych strat pośród żołnierzy i straszliwych skutków użycia zwłaszcza gazów bojowych, wobec których przeciwnik początkowo był zupełnie bezbronny, wojna ta nie była jeszcze „wojną totalną” – używając określenia Hitlera dotyczącego II wojny światowej. Celem nie była likwidacja ludności cywilnej, a zamierzone niszczenie niebronionych miast należało do wyjątków (niemieckie bombardowanie Kalisza). Przeciwnik miał być pokonany, ale nie wyeliminowany. Zdarzało się „bratanie” stojących naprzeciwko siebie żołnierzy w przerwach w walkach; były gentelmeńskie pojedynki, a piloci wrogich stron salutowali sobie wzajemnie. Mimo wszystkich okropności walk w okopach i na morzu, mimo straszliwej śmierci w wyniku gazów chemicznych, pod wieloma względami I wojna światowa przypominała jeszcze wojny XIX-wieczne, choć w użyciu były już narzędzia typowe dla wieku XX.
Skutki polityczne Wielkiej Wojny gruntownie przeorały mapę polityczną Europy. Na tej płaszczyźnie najwyraźniej widać, że I wojna była faktycznym zakończeniem XIX wieku i starej epoki, a początkiem nowoczesnego świata i nowoczesnych państw. Przede wszystkim w gruzach legły dawne monarchie, które nie odpowiadały już wymogom współczesności oraz dążeniom społecznym i narodowym. Rozpadło się Cesarstwo Niemieckie, Monarchia Austro-Węgierska i Imperium Rosyjskie. Na gruzach Austro-Węgier powstały państwa narodowe: Austria, Węgry, Polska i wielonarodowe (Czechosłowacja, późniejsza Jugosławia). Niemcy zostały pobite, ale nie do końca pokonane: działania wojenne nie zniszczyły niemieckich miast i niemieckiego przemysłu. Dopiero ogromne reparacje wojenne i straty terytorialne doprowadziły do poważnego kryzysu społecznego, ekonomicznego i politycznego. Poprzez wojnę domową i próbę rewolucji, ogromne bezrobocie, inflację i niezadowolenie społeczne w końcu do władzy doszedł Adolf Hitler, którego reżim doprowadził Europę do jeszcze straszniejszej hekatomby. W Rosji upadł carat, a wraz z nim stary porządek świata, oparty na monarchii, Cerkwi, tradycji i autorytecie. Po trwającej kilka lat wojnie domowej utrwaliła się władza komunistów, a Związek Radziecki stanie się po II wojnie jednym z dwóch najważniejszych światowych mocarstw, którego władza rozciągnie się na połowę Europy. Ale nawet dla niektórych zwycięzców skutki Wielkiej Wojny były początkiem ich upadku: Imperium Brytyjskie począwszy od 1914 r. traci swe wpływy i swe znaczenie. Wraz z przystąpieniem do wojny USA staje się widoczne, że Europa nie potrafi sama rozwiązać swoich konfliktów, i tym bardziej nie jest w stanie określać już porządku na całym świecie. Koniec I wojny światowej jest początkiem końca Europy pełniącej roli centrum świata. Jej ostateczny upadek przypieczętuje kolejna wojna światowa.
Przejdźmy jednak do percepcji I wojny światowej, która w poszczególnych państwach współczesnej Europy jest diametralnie różna. Podczas gdy w Polsce jest stosunkowo cicho na temat setnej rocznicy wybuchu, w krajach zachodnioeuropejskich medialnie temat ten jest bardzo mocno nagłaśniany już od kilku miesięcy. W mediach niemieckich, francuskich, angielskich pojawiają się setki programów dokumentalnych, wspomnień, reportaży, filmów fabularnych i seriali opartych na tle historycznym, konkretnie dotyczących wybuchowi wojny i działaniom wojennym. Warto podkreślić, że działaniom wojennym przede wszystkim na froncie zachodnim – w zachodnioeuropejskim obrazie I wojny światowej front wschodni ogranicza się jedynie do walk rosyjsko-austriackich i rosyjsko-niemieckich oraz późniejszego upadku caratu i rewolucji. Kwestia dla nas najważniejsza – czyli odzyskanie niepodległości przez Polskę, powstanie nowych państw w Europie Środkowo-Wschodniej i Południowej – pomijana jest zupełnie. Współczesna niemiecka świadomość historyczna nie obejmuje także takich następstw wojny, jak Powstanie Wielkopolskie czy Powstania Śląskie. Można powiedzieć, że tematy te ignorowane są zarówno przez media, jak i w sferze pamięci kulturowej i obchodów rocznicowych.
Przede wszystkim jednak percepcja Wielkiej Wojny na Zachodzie tak naprawdę sprowadza się do konkluzji: wojna była ogromną tragedią, katastrofą i nieszczęściem, która przyniosła nic poza cierpieniem, stratami w ludności i wielkimi kosztami gospodarczymi, finansowymi, społecznymi i demograficznymi. Odbiorcy przekazywanych treści w krajach Europy Zachodniej raczej nie dowiedzą się, że dzień 11 listopada do dzisiaj w całym szeregu państw świętowany jest jako dzień niepodległości, odzyskanej po kilkuset nieraz letniej niewoli i obcej władzy (Czesi i Słowacy, Polska – po 123 latach zaborów). Za to wszystkie programy, audycje, artykuły, wspomnienia itd., które publikowane są w ostatnich tygodniach, skupiają się na straszliwych przeżyciach w okopach, podczas ataków gazowych, w szpitalach frontowych… Charakterystyczna jest też typowa – zwłaszcza dla produkcji niemieckich – perspektywa przedstawiania wydarzeń oczami „zwykłego człowieka”, niezaangażowanego, niewinnego, a wciągniętego wbrew swej woli w wir wydarzeń. Nieważne, czy mowa o Niemcu, Angliku, Rosjanie czy Amerykanie (bo innych nacji – może za wyjątkiem jeszcze Włochów, Belgów i Holendrów – próżno w przekazach zachodnioeuropejskich można szukać): wszyscy są ofiarami, wszyscy cierpieli, wszyscy nie chcieli, ale musieli walczyć. Konsekwencja jest oczywista, a wniosek końcowy nasuwa się sam: I wojna światowa była tragedią, w której wszyscy cierpieli i której nikt nie chciał, w której wszyscy byli ofiarami – na równi. Nikt nie zyskał, nikt nie wygrał, dla nikogo też wojna nie przyniosła powrotu do wolności i odzyskania zabranej przemocą suwerenności.
Oczywiście każdy naród ma prawo do własnej pamięci historycznej i własnego obrazu każdego dużego wydarzenia historycznego, i jest oczywiste, że percepcja stojących kiedyś naprzeciwko siebie stron będzie się różnić także dzisiaj. Należałoby jednak zadać sobie pytanie, dlaczego w krajach Europy Zachodniej, także u naszych najbliższych sąsiadów, setna rocznica wybuchu I wojny światowej jest naprawdę ogromnym wydarzeniem medialnym i informacyjnym – a u nas nie? Można odnieść wrażenie, że „słowiańska” czy środkowoeuropejska wizja wydarzeń (polska, czeska, słowacka, serbska…) została kompletnie wyeliminowana i wyciszona, a obowiązuje wersja niemiecko-francuska. Niemiecko-francuska: bo w końcu żyjemy w niemiecko (w większym stopniu) – francuskiej (w mniejszym) UE, bo nawet w latach trwania Wielkiej Wojny rywalizacja czy wręcz nienawiść pomiędzy walczącymi stronami na Zachodzie nie osiągnęła nigdy tego poziomu, na jakim znajdowała się pogarda i nienawiść Niemców do Słowian, Polaków i Rosjan.
Można, oczywiście, wysunąć argument, że w Polsce czy innych krajach regionu stulecie wybuchu Wielkiej Wojny nie jest tak dużym wydarzeniem, bo o wiele ważniejsze od wybuchu w 1914 r. było jej zakończenie w 1918 r. Z takim argumentem nie można się nie zgodzić. Można za to zadać pytanie, czy w takim razie setna rocznica odzyskania niepodległości za cztery lata będzie posiadała równie wielką siłę przebicia, równie wielki nakład sił i środków, równie wielkie nagłośnienie medialne, jak teraz rocznica wybuchu wojny na Zachodzie. Niestety, ale jestem przekonany, że – nie.
Michał Soska
/ame/