Na Frondelku Łukasz Adamski beczy, że w amerykańskim filmie o wojnie gruzińsko-rosyjskiej zapomniano o wizycie Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi. Cóż, ja tam nie płaczę: a po co wszyscy mają pamiętać o tej kompromitacji Państwa Polskiego? Przy okazji jednak Adamski sam dokonuje manipulacji, oto czytamy:
„Nie zapominajmy, że świat miał w głębokim poważaniu rosyjską agresję na Gruzję z sierpnia 2008 roku i wolał zachwycać się otwarciem igrzysk w Pekinie (Rosjanie nie przez przypadek wybrali dzień ataku)”.
http://www.fronda.pl/news/czytaj/tytul/_lecha_kaczynskiego_nie_bylo_tbilisi____19834
Rosjanie rzeczywiście znakomicie wybrali moment na atak, szczególnie, że wojna zaczęła się od inwazji wojsk gruzińskich na Osetię. Faktycznie, Rosjanie mieli duży wpływ na moment w którym artyleria gruzińska rozpoczęła ostrzał stolicy Osetii. Więcej rzetelności, a mniej neokońskiej propagandy! [aw]
Co więcej, zaraz po agresji dominował w mediach (tak wariackich, pisowski, jak i w głównonurtowych) ton zawadiacki, w duchu „Gruzini pokażą Ruskim!”, epatowano jakością izraelskiego i amerykańskiego uzbrojenia i opowiadano, jak to „Ruscy mają czołgi z dykty” i niskie morale. Kiedy jednak Gruzini dostali łupnia ton się gwałtownie zmienił i propaganda skupiła się na powtarzaniu, że to niesportowo jak duży bije małego. I po dwóch dniach nikt już w Polsce nie pamiętał kto na kogo napadł, ani pierwotnych zachwytów.
Oczywiście to Gruzja napadła na Rosję, ale gdy minęło pierwsze zaskoczenie Rosja wyparła gruzińskich najeźdźców.