Na czym polega spójność dowodowa sytuacji z 10 kwietnia 2010 roku, spójność, o której pisałem w swoim ostatnim artykule o władzy symbolicznej? Nie twierdzę, że dysponujemy wszystkimi możliwymi dowodami, że przeanalizowaliśmy na wszystkie sposoby wszystkie możliwe warianty, albo że nie ma środowisk (np. w Rosji), które z różnych (nie zawsze świadomych) przyczyn utrudniają nam śledztwo. Twierdzę tylko, że do przyczyn katastrofy można dojść drogą dedukcji, zdrowego rozsądku, a w dostępnym materiale dowodowym nie ma niczego, co by ten wariant wykluczało, a wręcz go jednoznacznie wspiera; ponadto, że katastrofa ta wpisuje się w schemat polskich wad narodowych, które zostały zainfekowane postawą romantyczną.
Można tu zastosować analogię.
Wyobraźmy sobie, że wybieramy się na posesję sąsiada, po czym potykamy się na tej posesji i boleśnie upadamy, gdyż sąsiad ma na posesji bałagan. Potykamy się o leżący na glebie kamień. Po czym wznosimy do tego sąsiada żale i lamenty, że zrobiliśmy sobie krzywdę, że nabiliśmy sobie guza.
Przecież to my jesteśmy odpowiedzialni za samych siebie. Czy ktoś ponosi winę za to, że nie patrzymy pod nogi? Tylko proszę nie mówić, że zrzucając całą winę na Polaków, jestem pobłażliwy wobec Rosji.
Czy twierdzę, że to dobrze, że sąsiad ma na posesji bałagan? Ależ skąd – nie twierdzę.
Czy piszę, że nie powinien w końcu posprzątać (zwłaszcza że europejskie standardy i procedury wymagają tego porządku)? Ależ skąd – twierdzę, że powinien posprzątać.
Tylko że co to wszystko ma wspólnego z wypadkiem? Przecież wiedzieliśmy, gdzie wchodzimy, mieliśmy szczegółowe informacje o posesji. Ponadto sąsiad informował nas już w trakcie naszej wycieczki, jakie są u niego przeszkody. Mało tego – stanowczo odradzał wchodzenie na temat posesji!
Pomimo tego zdecydowaliśmy się tam wejść. Dlaczego? Bo jesteśmy brawurowi, bohaterscy, a przy tym rozmarzeni i chadzamy z głową chmurach. Tacy polscy romantycy. Mamy do tego prawo – ktoś powie i wykaże, że jest to częścią naszej narodowej tradycji, z której możemy być dumni. Zgoda. Tylko dlaczego w takim razie obwiniamy potem innych za podjętą na własną odpowiedzialność decyzję?
Ktoś powie jednak, że to sprawa wyjątkowa – samolot wiózł przecież najważniejsze osoby w państwie, że w takim przypadku trzeba było siłą nas powstrzymać, jak Rejtan rzucić się nam pod nogi i zablokować wejście na temat posesji, aby nie dopuścić do wielkiej katastrofy. Zgoda, może i Rosja powinna była to zrobić.
Tylko czy nie dostrzegamy, że używanie takiego argumentu przez nas samych jest dla nas Polaków – narodu, co by nie mówić, z ambicjami bycia forpocztą zachodnich standardów cywilizacyjnych na Wschodzie – upokarzające, i to upokarzające wobec Rosji? Przecież stosując powyższy argument, zgadzamy się z opinią, że w trakcie wypadku zachowywaliśmy się na tyle nieodpowiedzialnie, że wymagaliśmy interwencji z zewnątrz. Byliśmy jak niesforny dzieciak, który wymaga klapsa i przywołania go do porządku.
Gdyby istniał jakiś inny arbiter, państwo niezaangażowane bezpośrednio w katastrofę bądź międzynarodowy trybunał, który obiektywnie by badał jej przyczyny, to mógłby na zasadzie ostrożności procesowej przebadać i ten wariant przyczyn katastrofy, który doszukuje się współodpowiedzialności rosyjskiej. Mógłby wówczas postawić pytanie: czy kontroler wieży w Sewiernym nie powinien robić wszystkiego, aby ratować nieodpowiedzialnych Polaków przed nimi samymi, pomimo że wcześniej nieraz ich ostrzegał i upominał. Nie wiem, czy udałoby się cokolwiek wykazać, ale warto by i taki wariant przeanalizować. W sytuacji jednak gdy naród, który z jednej strony robi wszystko, aby pokazać, że potrafi wylądować (a presja na lądowanie była przecież ogromna), z drugiej zaś szuka argumentów, aby wykazać, że istniała jednak siła, która była w stanie go odwieść, niezależnie od faktu, czy taka siła rzeczywiście istniała, czy też nie – zachowuje się tak, jakby chciał szukać narzędzi ratowania się przed samym sobą, czyli przed własna nieodpowiedzialnością.
A może te narzędzia nie tkwią w innych (czytaj: w Rosji), tylko tkwią w nas samych?
Czy nie zrozumiemy, że równo rok temu wydarzyła się w Polsce rzecz straszna, rzecz przerażająca, a wydarzenie to jest dla nas ostrzeżeniem? Wykorzystajmy tę bolesną lekcję dla narodowego otrzeźwienia. Pozostawmy w spokoju umęczone dusze poległe w katastrofie i towarzyszące im martyrologie polskiego cierpiętnictwa narodowego. Pozwólmy im wszystkim odejść w pokoju do nieba.
Michał Graban
[aw]