Louis de Condé: „Dumny, przez Paryż przegrzany upałem”. Wspomnienie o Janie de Brem

Come spirito, esiste qualcosa che può servire già da traccia alle forze della resistenza e del risollevamento: è lo spirito legionario.

Julius Evola

Drogi Lajoszu,

Polacy przesłali Ci pytania, a Ty przekazałeś je mnie….

Nie wiem prawie nic o życiu Aleksa przed naszym pierwszym spotkaniem.

W książce o historii kursόw przysposobienia skoczkόw spadochronowych wyjaśniłem okoliczności, w jakich go poznałem.

W 1957 roku moja starsza siostra Maria – Śnieżna, wόwczas dwudziestoletnia (rocznik 1937) brała udzial w rόżnych rajdach ; była więc z tej racji regularnie zapraszana na spotkania towarzyskie, które zazwyczaj odbywały się w piątki i w soboty w salonach paryskich hoteli, takich jak np. Ritz, czy w specjalnych salach galowych, np. w Oranżerii. Po powrocie z jednego z takich wieczorόw powiedziała mi, że poznała sympatycznego młodzieńca, ktόry wrόcił z Algierii, gdzie służył jako porucznik komandosόw. Chłopak powiedział jej, że jest  instruktorem skoczkόw spadochronowych w Forcie w Vincennes. Nazywał się Jean-Vincent hr. de Saint-Phalle.

Dowiedziałem się w ten sposόb o istnieniu tych kursόw, nie miałem pojęcia, że ​​… zmienią moje życie.  Pomyślalem najpierw: „Świetnie, pouprawiam sobie trochę sportu na  koszt wojska”. To była moja pierwsza myśl …

Od razu poszedłem do siedziby Stowarzyszenia Bayard (znane stowarzyszenie sportowe – AR), ktόra mieściła się przy ulicy Eblé, w pobliżu bulwaru Inwalidόw i tam zapisałem się na kursy. Szkolenie teoretyczne odbyło się w czwartek wieczorem w tym samym lokalu. Przywitał mnie Guy Ferlat. W następną niedzielę – jedną z pierwszych niedziel wrześniowych – znalazłem się więc w okopach Nowego Fortu w Vincennes. Trening rozpoczął się już w poprzednią niedzielę czy może nawet dwie niedziele wcześniej. Byliśmy zgrupowani w drużyny (minimum szesnastu chłopcόw w drużynie) i mieliśmy łącznie trzech dowodcόw: Guy Ferlata – podoficera rezerwy  i instruktora już od kilku lat; Jean-Vincenta de Saint-Phalle i Jeana de Brem – ci dwaj byli porucznikami rezerwy i wielkimi przyjaciόłmi – razem służyli w drugim regimencie spadochroniarzy kolonialnych dowodzonym przez pułkownika Château –Joberta zwanego  « Conan »; udziałem ich obu była wielka radość – razem z całym pułkiem wzięli udział w desancie na Suez.

W mojej drużynie byli m.in.  Michel de Brem, młodszy brat Jeana, Armand de Baudry d’Asson, syn monarchistycznego posła z Wandeji, ktόry mieszkał obok mnie, w sąsiedniej kamienicy, przy aleji Wilsona; był jeszcze czwarty kolega, którego niestety zapomniałem i imię i nazwisko. Szybko staliśmy się nierozłączni ….

W szeregach elewόw-oficerόw był Benoît Guiffray ; był elewem już zeszłego roku. W czterdzieści lat pόźniej odnalazłem go – zajmował stanowisko pułkownika – prezesa związku kombatantόw Legii Cudzoziemskiej z regionu Ile- de- France. Skontaktowałem go z Sarim (sierżant Gyula Sári, jeden z uczestnikόw zamachu na de Gaulle’a – AR) żeby mu załatwił nadanie odznaczenia wojskowego, ktόre Sari dostał pod Dien- Bien Phu – niestety, nie udało się.

Benoît pokazał nam książkę napisaną przez swego brata Louis Guiffray „Nazywali mnie Boulhaya”. Jego brat służył przez rok w SAS w Algierii (SAS – Specjane Sekcje Administracyjne w Algierii – AR) i to dzięki temu byłem pόźniej przez trzy miesiące uczniem – stażystą ( w lecie 58 ) w SAS w Ouarsenis.

Nasze pierwsze dwa skoki odbyły się w atmosferze kolosalnej radości piętnastego i szesnastego maja 58; pόźniej były jeszcze  cztery inne skoki. Kiedy wróciłem z Algierii w listopadzie 58, skakaliśmy jeszcze dwa razy.

W lokalu Stowarzyszenia « Ren i Dunaj » (organizacja koleżeńska kombatantόw 1-szej Armii francuskiej –AR) przy ulicy Paula Valéry zobaczyłem się z Jankiem de Brem i jego młodszym bratem  Michelem. Tego samego roku poznałem Marie-France, bliźniaczą siostrę Michela.

16 stycznia 1959 zaciągnąłem się ochotniczo do Kolonialnej Brygady Spadochronowej. 15 kwietnia 1961 zostałem w Algierze zdemobilizowany po dwudziestu siedmiu miesiącach wojska, z czego trzynaście miesięcy w Legii. Razem z moją przyjaciόłką Colette zwiedzaliśmy Algier- poznałem Colette na Wydziale Prawa w Paryżu; kończyła studia prawnicze; była też z nami jej przyjaciόłka Jacqueline, rodem z  Bône jak i  ona sama i kilku studentów z Algieru. Mieszkałem sam w małej kawalerce w pobliżu ulicy Michelet.

22 kwietnia 1961 nasza grupa była zaskoczona na wiadomość o puczu generałόw w Algierze. Zaproponowałem moje usługi ( po stronie pronunciamiento –AR) Pierwszemu Pułkowi Spadochroniarzy Legii – odmόwili uprzejmie („nasz stan jest w komplecie” powiedział mi pewien kapitan). 23 kwietnia pojechałem do bazy w Blida gdzie stacjonował 10-ty Dywizjon wojsk powietrzno–desantowych, bo chciałem znόw  zaciągnąć się na okres sześciu miesięcy albo do pułku rezerwy ogólnej albo do  komandosόw Legii. Przyjęli mnie.  Po niepowodzeniu puczu, w dniu 26 kwietnia wstąpiłem do OAS Algier.

Ale cywilni przywódcy OAS, ktόrych spotkałem dzięki moim młodym przyjaciołom « czarnym-stopom » powiedzieli mi, że jako Paryżanin będę bardziej przydatny w Paryżu, w OAS Metropolia, której brakuje kadr …

8 maja wsiadłem na statek do Marsylii. W Paryżu, w maju i w czerwcu próbowałem bezskutecznie skontaktować się z OAS ale systematycznie natykałem się tylko na jakichś pajacόw … W lipcu pojechałem na rowerze do Bretanii; pokonałem 650 km w dwa i pół dnia – dołączylem do mojej matki, mojej starszej siostry Solange i jej dzieci. Wszyscy wynajęliśmy willę na wybrzeżu.

Po powrocie z wakacji zapisałem się na Sorbonę, żeby dokończyć mój licencjat z historii. We wrześniu zameldowałem się znόw przy ulicy Paula Valéry, w siedzibie “Renu i Dunaju”. Świetnie sie skladało – zastalem tam de Brema… Powiedziałem mu o moich potrzebach  … On sam był już w solidnej siatce o kryptonimie « Misja nr 2 ». Powiedział mi, że ma pełne zaufanie do swojego szefa, któremu podlegał – nie wiem jak się nazywał i zresztą nigdy nie starałem się nawet tego dowiedzieć. Wspólnie stworzyliśmy komorkę agit-prop.

On był szefem, a ja jego zastępcą. Teraz ja sam zostałem porucznikiem rezerwy i zacząłem pracować jako instruktor skokόw w Vincennes. W czasie niedzielnych zajęć rekrutowałem pośrόd elewόw-oficerόw szefόw komorek a ci rekrutowali licealistόw, albo siedemnastolatkόw albo uczniόw klas maturalnych. Mieliśmy szybko trzydziestu chłopcόw w sześciu komόrkach po pięciu członków każda. Naszym sektorem operacyjnym była XVI dzielnica Paryża . Nasze dwa zadania:  co noc rozlepiać plakaty OAS i regularnie dzwonić z budek telefonicznych do wszystkich teatrów w dzielnicy z żądaniem ewakuacji sal pod pretekstem, że “zaraz wybuchnie bomba”.

Drugi odcinek mojej działalności to było to, że miałem do dyspozycji dwie slużbόwki na szόstym piętrze. W jednej sam mieszkałem, a drugą oddawałem rozmaitym ukrywającym się… Było ich  wielu. Ostatnimi byli Armand Belvisi i Anne Goix. To Belvisi wprowadził mnie do naszego zespołu (do grupy operacyjnej, ktόra dokonała pόźniej zamachu na życie de Gaulle’a w Petit-Clamart – AR). Zostałem przedstawiony Maxowi (Alain hr. de Bougrenet de La Tocnaye – AR), który zaprowadził mnie do Didier (płk. Bastien -Thiry – AR).

“Misja nr 2” miała jakieś problemy i przeszliśmy do “Misji nr 3”. Poinformowałem Aleksa (to był pseudonim Jana de Brema), który stał się wtedy członkiem naszego zespołu (ważny szczegόł – Jean de Brem był podwładnym płk. Bastien-Thiry, regularnym członkiem grupy Charlotte-Corday – AR). Belvisi zostal aresztowany; zszedłem częściowo do podziemia.

Przestałem mieszkać u siebie. W trzy tygodnie pόźniej była rewizja u moich rodziców – przeszukano mόj pokόj. Powόd – Belvisi trzymał wszystkie klucze do swych kryjówek  przy sobie… a dozorcy budynku rozpoznali go na zdjęciach prasowych. Zostałem ostrzeżony przez moją siostrę i wtedy już całkowicie zszedłem do podziemia.

3 lipca 1962 spotkałem się z płk. Bastien-Thiry  i z Janem de Brem na rogu ulicy Vaugirard i bulwaru Pasteur; porucznik Degueldre właśnie został rozstrzelany. Bastien-Thiry powiedział  drżącym głosem „Musimy się spieszyć, aby go ( de Gaulle’a –AR) usunąć, inaczej wykończy wszystkich kolegόw …”

Pod koniec sierpnia lub na początku września, po zmianie kilku kryjówek poszedłem na ulicę Guynemer do Janka. Właśnie powrócił z Hiszpanii, gdzie spędzał wakacje. Kiedy mnie zobaczył natychmiast zaczął mόwić teatralnym głosem «miałeś obowiązek mnie zawiadomić, to moja kula by go zabiła!” Zaprotestowałem „a kto wyjechał na wakacje nie zostawiwszy adresu? – jak moglem Cię zawiadomić?” Ale on dalej się upierał “wystarczyło poprosić x-a o mój adres, dałby Ci „i potem już powtarzał bez końca “to moja kula by go zabiła. „

Spędzilem u Janka kilka dni. Tydzień, dziesięć dni, piętnaście dni, nie wiem. Czytał nam wtedy na głos, z wielką gestykulacją, książkę, którą pisał … zwłaszcza to, co dotyczyło okresu wypraw krzyżowych. Kazał nam słuchać kompozytorów, ktόrych lubił, a ktόrzy wtedy byli jeszcze nieznani: Albinoniego, Aranjueza…. Była  tam Marie-France, jego młodsza siostra, jej bliska przyjaciόłka Marie-Antoinette, dwie osoby z “klubu Marie”,  ktόre wspomagały naszą sieć i moja siostra Maria- Śniezna ,która razem z Sergem Bernier ( Serge Bernier, jeden z zamachowcόw z Petit-Clamart – AR) podłożyła raz bombę i ten wybuch zrobił wtedy duże wrażenie , a także Marie-Mathilde … Następnie, Sylvia i Regina wzmocniły ten zespół …

Byłem też w kontakcie z moją przyjaciόłką Colette, ktόra wróciła do Paryża i to ona przyprowadziła nam Ducasse’a, czego pόźniej żałowała; jej nazwisko pojawia się w aktach naszego procesu;  jest wdową od kilku lat; Monica (Baronowa de Condé jest Włoszką – AR) i ja widujemy ją w Paryżu dwa razy w roku.

De Brem ze swej strony przyprowadził nam również swego przyjaciela –  z wielkiego rodu Francji – który służył pod koniec wojny w Indochinach i nigdy potem nie był niepokojony, i  z ktόrym już po wypadkach kilka razy widziałem się w Paryżu. Ja sam przyprowadziłem dwóch spadochroniarzy, ktόrych poznałem w latach 57- 58 przy okazji skokόw … Jeden z nich stał się potem bardzo sławny… ale z innych powodów.

Jacques Souchère, szef sieci wsparcia, który załatwił mi kilka kryjówek, przerzucił mnie do Belgii w październiku. Ukrywałem się w Brukseli, następnie w Szwajcarii i w Copet u kuzyna śledziłem proces Bastiena-Thiry i towarzyszy broni …

W kwietniu miałem w Genewie inną kryjówkę. Meningaud, były adwokat z Philippeville, również ukrywający się w Szwajcarii zadzwonił do mnie pewnego ranka: „Pański przyjaciel Serge Bernier został aresztowany w Paryżu podczas próby uzyskania samochodu – wraz z nim był jakiś człowiek, który został zabity „. Właśnie miałem jechać pociągiem do Zurychu, gdzie miałem umowione spotkanie. Po południu poszedłem do kina. Obejrzałem jakąś ekranizację jednej  z tragedii greckich, Elektrę chyba, z Ireną Papas – było mi bardzo smutno.

Wsiadłem pόźniej do pociągu do Bazylei, gdzie miałem kolejne spotkanie. Zbierałem pieniądze na OAS. Po przybyciu na stację, zobaczyłem gazety. Nagłówek Paris-Presse przyciągnął moje oczy nazwiskiem Jean de Brem. Pociąg nadal stał, oczywiście. Gdyby jechał, chyba rzucił bym się pod koła,tak byłem zrozpaczony. Jak to …on pozostał w Paryżu, kontynuował walkę, a ja uciekłem za granicę, zamiast być z nim i Sergem … A przecież to ja wprowadziłem go do naszego  zespołu … Czułem się winny … Mimo kojących słόw siostry Janka, Marie-France i kilku przyjaciół, nadal czuję się winny …

Moje życie nie było już pόźniej takie samo … dla mnie istnieje “przed” i “po” tej tragicznej śmierci …

Kilka dni po tym wydarzeniu ukrywałem się na plebanii u proboszcza w małej szwajcarskiej miejscowości Finhaut, położonej wysoko na zboczach Mont Blanc i napisałem list (o ekstrawaganckiej treści) do biskupa Martigny, którego poznałem jakiś czas temu…

Po powrocie do Brukseli i do Paryża ( autor przebywał pόźniej kilka lat na emigracji wśrόd plemion arabskich na Bliskim Wschodzie i walczył w szeregach lokalnej armii – został aresztowany w chwili powrotu do kraju,  na granicy francuskio-belgijskiej – AR) może od przyjaciół, może od Marie-France, a może od Sylwii, ktόra wcześniej odwiedziła mnie w Brukseli, dowiedziałem się okoliczności śmierci i pogrzebu Aleksa.

Dwie siostry, córki niemieckiego generała dotarły do Francji autostopem z Berlina żeby uczestniczyć w pochόwku. Hiszpański przyjaciel, Juan, dziedzic małej wioski, zarządził za zmarłego przyjaciela całonocne modlitwy na klęczkach z udziałem całej osady. Jean de Brem był czarujący i dlatego miał wielu przyjaciół … Byłem jednym z nich między tyloma innymi.

 Słowo „charyzmat” nie istniało jeszcze wtedy; teraz to właśnie to słowo byłoby w użyciu w rozmowach o Janie…Był postacią charyzmatyczną. Oczywiście, miał na swoim koncie kilka podbojów u płci przeciwnej, ale o tym nie mówił wcale lub niewiele … W tym względzie napewno służyła mu blizna na podbrόdku, gdyż sądzono, że to jest rana wojenna. W rzeczywistości był to ślad po wypadku samochodowym – skutek pęknięcia przedniej szyby…

Podsumowując: możesz, drogi Lajoszu, otworzyć moją ksiazke „Voyages” na stronie 293 … na stronie 45, ostatni wers … strony 84 i 85, a w następnym wydaniu na stronie 104… możesz czytać rόwnież inne fragmenty …

Ale zdaję sobie sprawę, że nic nie wiem o życiu Aleksa przed latami 57-58 … Michel, z którym byłem tak bardzo związany w latach 57-58 zmarł dwa lub trzy lata temu. Niestety.. nigdy nie widywaliśmy się potem. Kiedy Marie-France pracowała w dzienniku “Présent”, dwa lub trzy razy w roku, kiedy bywałem w Paryżu, przychodziłem do gazety w godzinach porannych, witałem redaktorów, Sandersa (Alain Sanders – pisarz, dziennikarz prasy i radia, popularyzator sprawy niepodległości Chorwacji w czasie wojny o niepodległość – AR), Cochet, w szczególności, i zamieniałem kilka słów z Marie-France, zaabsorbowaną swoją pracą….

Drogi Lajoszu, każdy z nas cierpiał strasznie w życiu, i Ty i ja… Ty stale myślisz o Budapeszcie w październiku 1956, o tragicznej śmierć Ladi (László Varga, w chwili zamachu mial 20 lat -AR) i ja cierpię razem z Tobą. Widzimy nasz kraj, Francję, pogrążjącą się w otchłani, i Europę też… Rzadko szczęście było nam dane, w bardzo małych kawałkach, dostawaliśmy raczej okruchy – lepiej powinienem tak powiedzieć … I myślę o naszym wspaniałym przyjacielu Gyuli, wdowcu tak długo już, który prowadzi proste życie naznaczone doskonałą godnością.

 A co się stało z Sergem, z którym tak bardzo byłem związany w wiezięniu?

Co więc nadal istnieje? PRZYJAŹŃ!  Na szczęście jest przyjaźń! Colette (Colette Marton – żona gen.Martona -AR) i Monica rozumieją nas.

Oto, drogi Lajoszu, jakie były moje związki z Jeanem de Brem, który wybrał za pseudonim imię: Aleks.

Baron Louis de Condé (Kondeusz), Vichy 2014

Nota o autorze:

Baron Louis de Condé jest synem Barona Louis de Condé starszego.
Pan Baron Louis de Condé starszy był delegatem Akcji Francuskiej w liceum Janson de Sailly (Paryż) ; delegat studentόw AF wydziału romanistyki na Sorbonie, camelot du Roi ; pracował w ochronie osobistej Karola Maurrasa. Brał udział w wojnie domowej w Hiszpanii. Walczył w szeregach Karlistόw. Oficer Armii Francuskiej. Zbiegł z niewoli niemieckiej. Pozostał wierny Marszałkowi Pétain. Louis de Condé młodszy, autor wspomnienia, urodził się 1 stycznia 1939. W wieku 17 lat wstąpił do organizacji “Jeune Nation”. Spadochroniarz w wieku 18 lat. Po przysposobieniu wojskowym (3 miesiące) zgłosił się na ochotnika do wojska. Oficer Legii Cudzoziemskiej. Z zawodu historyk i historyk sztuki. Obecnie znany pisarz.

Wspomnienie o Janie de Brem– w formie listu do Lajosza Martona – napisane zostało dla polskich czytelnikόw i jest publikowane po raz pierwszy.Tytuł wspomnienia zaczerpnięty został z Roberta Brasillacha.

Tłumaczenie i objaśnienia: Antoine Ratnik

/ame/

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *