Adam Jarubas jest najśliczniejszy
W ogóle ekscytowanie się ludowym Kenem, który sam w sobie jest wszak personalizacją wszystkich słabości III RP, uosabianych najdoskonalej przez jego partię – drogiego państwa, rozrostu biurokracji, nepotyzmu, arogancji władzy, selekcji negatywnej – jest naprawdę pozbawione sensu, bo trochę poniżej godności – jak śpiewał Jan Tadeusz Stanisławki – jest zastanawianie się czy cham cię walnie prawą łapą, czy lewą nogą. Żaden kandydat establishmentowy nie może w Polsce wiązać się z jakąś istotną polityczną zmianą jakościową. Istotne są więc tylko kwestie taktyczne – i to też w nader ograniczonym zakresie – no bo w sumie co kogoś spoza PSL obchodzi czy szefem tej partii jest Janusz Piechociński, czy np. Władysław Kosiniak-Kamysz?
Drugi cel kampanii świętokorzyskiego marszałka jest jednak poważniejszy – jej ton dowodzi bowiem, że liderom ludowców zamarzyło się utrwalenie tendencji zaobserwowanej w wyborach samorządowych, a więc wzmocnienie PSL w obrębie obecnej koalicji rządzącej tak, by sukcesywnie nadrabiać słabnięcie Platformy Obywatelskiej. Biurokratyczni ludowcy chcą ewidentnie stać się niezbędni dla zwycięstwa Bronisława Komorowskiego i zmieścić się na znaczącej pozycji w jego scenariuszu docelowego zastąpienia PO w obecnym kształcie nową formacją, bezpośrednio zależną od Pałacu Prezydenckiego, zapewne pod światłym kierownictwem obecnego szefa MSZ i z widokami na współpracę z establishmentową lewicą.
Prezes – zakładnik
Czy jednak tak daleko idące wnioski są zasadne i możliwe do wysnucia na podstawie kilkunastu zaledwie wystąpień publicznych Adama Jarubasa? Co do kwestii pierwszej – wątpliwości raczej nie ma. Właściwie każdy powód jest dobry, aby w PSL-u zmienić prezesa. Wygrane wybory są właśnie równie pasującą okazją, jak wybory przegrane. Problem Janusza Piechocińskiego polega bowiem na tym, że relacje wewnętrzne w Stronnictwie zaczęły się układać tak, jak PSL z reguły buduje koalicje zewnętrzne. Otóż bardzo zróżnicowana i niezgrana grupa, która w mocno przypadkowy sposób wyniosła obecnego prezesa do władzy – czyli minister Marek Sawicki, lubelski marszałek, a obecnie europoseł i wiceprezes NKW Krzysztof Hetman i właśnie Jarubas nie tylko przejęła faktyczną władzę w partii, ale wciąż domaga się więcej za to, że swe chybotliwe poparcie na Piechocińskim ogniskuje. A ten już właściwie nie ma nic więcej do zaproponowania, zatem jego prezesura jest kwitowana pogardliwym „chujowa”, rzuconym na pamiętnym brukselskim nagraniu przez Hetmana. Czas Piechocińskiego dobiega końca, w PSL konstruują się już nowe sojusze i układy sił i choć sukces samorządowy był tak duży, że faktycznie psychologicznie utrudnił natychmiastową zmianę prezesa, ten zaś następnie nie dał się złapać w pułapkę startu prezydenckiego – to kampania Jarubasa może być katalizatorem kadrowej rotacji w czołówce ludowców. Jeśli kielecki marszałek polegnie – winą obciąży się prezesa. Jeśli uzyska zakładane cele stając się języczkiem u wagi i niezbędnym partnerem Komorowskiego – Piechociński będzie niepotrzebny, a zastąpi go zapewne ktoś z pokolenia 40-latków.
Jak pomóc Komorowskiemu?
I tu dochodzimy do nowego pomysłu na PSL, realizowanego przez tę grupę (skądinąd pozbawioną szerszych horyzontów ideowych i politycznych, ale po prostu przekonaną, że coś zmieniać trzeba, żeby się nie cofać i nie skończyć jak SLD). Jak wiemy, w wyborach samorządowych biurokratyczni ludowcy przetestowali ostateczną skuteczność swojej machiny wyborczej, opartej o rządy w Polsce gminnej. Powtarzajmy do znudzenia – bynajmniej nie pierwsza kartka książeczki wyborczej, nie tylko fałszerstwa – ale sprawny mechanizm zaganiania do głosowania ludzi uzależnionych od lokalnej władzy dał znakomity wynik sile władzę tę sprawującą. Zresztą i same machlojki przy urnach nie byłyby wszak możliwe, gdyby komisje w terenie nie składały się z ludzi wójtów, sprawdzonych i oddanych jedynie słusznej partii-żywicielce. Oczywiście wieczna zagadka sprowadza się do tego, czy taką sztuczkę uda się powtórzyć w wyborach, w których miejscowi kacykowie nie są bezpośrednio zainteresowani. Jak dotąd – nie udało się nigdy i przed Jarubasem stoi problem, czy tym razem będzie inaczej. Jednak wiadomo już, że istnieje możliwość teoretyczna – a skoro tak, to należy tylko znaleźć praktyczną opcję jej wywołania.
Ale po co, przecież nie tylko dla utuczenia Piechocińskiego (choć prezesobójstwo to w PSL powód wystarczający, wszak to taki partyjny sport…) – biurokratyczni ludowcy wydają się tę akurat kampanię prowadzić na poważnie, jak niemal żadną inną w przeszłości. Samo wystawienie Jarubasa – nieco miększej i kobiecej podróbki Mirosława Piotrowskiego i włożenie mu w usta tez konserwatywnych obyczajowo i kojarzących się w Polsce z prawicą dowodzi, że PSL przyjmuje wyzwanie rzucone przez PiS i będzie się bronić przed obejściem z prawej flanki na obszarach wiejskich. Temu służyć ma też retoryka antywojenna i ukrainosceptyczna, która sprawdziła się już w kampanii samorządowej. Nie od dziś zresztą wiadomo, że biurokratyczni ludowcy są mistrzami w udawaniu, że w zasadzie nie odpowiadają za żaden negatywny skutek polityki rządu, w którym akurat zasiadają.
Historyczny kompromis w służbie salonu
Adam Jarubas ma zatem nie pozwalać na przyrost głosów PiS-u (osiągany przecież tylko na wsiach), wręcz odbierać Kaczyńskiemu część już pozyskanego elektoratu, a także kontynuować również zaobserwowany w wyborach samorządowych proces przepływu części wyborców w obrębie koalicji rządzącej od coraz bardziej skompromitowanej PO – na rzecz PSL. Oczywiście tym razem może on być mniejszy – bowiem Bronisław Komorowski nie robiąc nic nadzwyczajnego w oczach przeciętnego obywatela skompromitował się mniej, niż reszta swego politycznego zaplecza. Chodzi jednak o to, że ludowcy wyraźnie chcą stać się jego znaczącą częścią, tak, aby alternatywny plan, lansowany kiedyś przez Grzegorza Schetynę i część Kancelarii Prezydenta – budowania koalicji centrolewicowej w oparciu o rewitalizowane SLD nadal nie mógł zostać zrealizowany bez PSL. W tym przypadku zresztą Stronnictwo jest w o tyle komfortowej sytuacji, że wygrywa w obu wariantach – i jeśli zablokuje PiS na tyle skutecznie, że nie dojdzie do II tury, i jeśli Komorowskiemu jednak trochę głosów zabraknie i będzie się o nie musiał do Jarubasa uśmiechnąć. Warunek jest tylko jeden – tym razem wyścigu prezydenckiego nie można olać, stąd zapewne nerwowe reakcje polityków PSL na protesty rolnicze, osłabiające wrażenie, że na wsi mają już wszystko pozamiatane. Charakterystyczne zresztą, że komentarze ministra Sawickiego i innych prominentnych ludowców są skierowane dość wyraźnie do mieszkańców miast, a więc możliwych do pozyskania wyborców PO, podkręcając atmosferę niezrozumienia i pogardy dla chłopskich postulatów i podtrzymując wrażenie o nadzwyczajnym uprzywilejowaniu wsi w procesie integracji europejskiej. PSL-owcy niemal w ogóle nie zwracają się do samych chłopów dobrze wiedząc, że moment na ich udobruchanie został przegapiony, teraz więc trzeba tylko czekać, aż zajmą się swoimi sprawami i odwrócą od polityki.
Manewry PSL są zresztą ryzykowane także z innego powodu. Ludowcy zdecydowali się odwrócić plecami do lewicy zakładając widocznie, że Leszek Miller i jego milcząca kandydatka (wyglądająca przy Jarubasie jak Barbie przy Kenie) niczego już nie wymyślą – co jest założeniem mocno optymistycznym. SLD bowiem aby przetrwać – rozpaczliwie stara się wejść na wieś, co implikuje właśnie licytowanie się Millera z Jarubasem na poglądy ukraino-sceptyczne.
Kierownictwo PSL gra więc grubo, odsłaniając jedną flankę, odpuszczając część swej podstawowej, rolnej bazy, opierając swe nadzieje głównie na powtórzeniu wyborczej akcji „wójcie – załatw wynik!”. Wszystko to zaś bynajmniej nie dla wybicia się na niezależność – ale dla głębszego wprowadzenia biurokratycznych ludowców na salony, ku uciesze post-UD-eckiego zaplecza obecnego lokatora Pałacu, które wciąż dąży do tego samego od 25 lat „historycznego kompromisu”, czyli rządów w Polsce „oświeconych demokratów” do spółki z „europejską lewicą”. Paradoksem historii jest, że w realizacji tego scenariusza może pomóc siła naiwnie przez niektórych postrzegane jako ostoja rozsądku i tradycyjnych wartości w establishmentowej polityce.
Konrad Rękas