Czy w Polsce, według pana, jest klimat do uczciwej dyskusji o polskiej polityce wschodniej?
– Każdy głos odbiegający choć nieznacznie od dogmatów, którymi ta polityka kierowała się w ciągu ostatnich ponad dwudziestu lat przyjmowany jest jako głos agentury wpływu. Nie ma zatem żadnej debaty; jest wrzask z obrzucanie epitetami przeciwnika. Problem polega również na tym, że jak słusznie zauważył niedawno prof. Stanisław Bieleń z Uniwersytetu Warszawskiego, mamy, szczególnie w ostatnich miesiącach do czynienia z „gorączką ukraińską” i z „antyrosyjską histerią”. W tych warunkach trudno o jakąkolwiek debatę. Mówię tu przede wszystkim o debacie politycznej, z udziałem kluczowych aktorów polskiego życia publicznego. Im w myśleniu przeszkadza również zerowy poziom analizy rzeczywistej sytuacji na obszarze poradzieckim. Żyją mitami pielęgnowanymi przez takiego pokroju ośrodki „eksperckie”, jak Ośrodek Studiów Wschodnich, zajmujący się raczej publicystyką niż nauką. Ostatnie emocjonalne wystąpienia, w tym ataki pod moim adresem, pozwalają jednak na cień optymizmu: z jednej strony, pojawiają się głosy wzywające do trzeźwej oceny sytuacji ze środowiska akademickiego; z drugiej zaś – przeciętni obywatele, często na intuicyjnym poziomie, czują, że coś jest nie tak z naszą polityką wschodnią i zaczynają się nad tym zastanawiać.
Co pana zaskoczyło w tych tygodniach?
– Zaskoczyła mnie, mimo wszystko, sytuacja, w której minister spraw zagranicznych pozwala sobie na komentarze w sprawie wizyty zagranicznej osoby prywatnej i eksperta. Po mojej wizycie na Krymie rozpoczęła się przypominająca czasy senatora McCarthy’ego w USA, nagonka z medialnymi psami gończymi i kampania nienawiści przeciwko tym Polakom, którzy ośmielają się przestrzegać przed histeryczną, wojenną retoryką polskich władz. Ale, z drugiej strony, pozytywnie zaskoczyło mnie pojawienie się całego szeregu głosów nawołujących do politycznego zorganizowania obozu politycznego realizmu w Polsce. Tych głosów było na tyle dużo, że można uznać istnienie realnego zapotrzebowania na jakiegoś zorganizowania ich.
Możemy mówić o zwrocie polskiej opinii publicznej w kierunku realizmu politycznego?
– Jak wspomniałem, na poziomie opinii publicznej – jak najbardziej tak. Chyba można już mówić o zadziałaniu efektu, który w marketingu politycznym znany jest pod nazwą underdog. Polega on na tym, że poglądy zbyt nachalnie krytykowane przez większość, znajdują swoich obrońców wśród opinii publicznej. Ludzie zaczynają mieć dość propagandy rusofobicznej w Polsce, zaczynają się zastanawiać, komu ona służy. I coraz dochodzą do wniosku, że na pewno nie służy ona im. Kolejną konkluzją jest dla wielu odkrycie, że polityczno-medialny establishment po prostu w sprawach polskiej polityki wschodniej kłamie.
Czy Rosja, w pana ocenie, nauczyła się prowadzić wojnę medialną z Zachodem? Kto ją wygrał tym razem?
– Rosja ma w dalszym ciągu zbyt mało instrumentów do działania na frontach wojny informacyjnej. W zasadzie ograniczają się one do Russia Today – kanału całkiem dobrze odbieranego przez widzów w krajach anglosaskich, ale nadal niedostępnego dla mieszkańców szeregu państw europejskich, nie władających dostatecznie dobrze językiem angielskim; radia i strony internetowej „Głos Rosji” – to jedyne medium rosyjskie nadające też w języku polskim, bardzo profesjonalne i prowadzone przez doświadczonych dziennikarzy; i jeszcze internetowy portal RIA Novosti, który wszakże nie jest wystarczająco dobrze wypozycjonowany w przeglądarkach. To zdecydowanie za mało, by stworzyć system alternatywnych przekaźników informacji. Od lat już sugeruję moim rosyjskim przyjaciołom, że przydałyby się nowe inicjatywy medialne nakierowane na odbiorców posługujących się językiem niemieckim, francuskim, hiszpańskim, ale też polskim. W Polsce potrzebujemy szczególnie mediów rosyjskich, jako odtrutki na ITI i zbliżoną ideowo do Fox News telewizji publicznej.
I na koniec – pana prognoza sytuacji na Ukrainie. Czy mocarstwa wypracują jakieś rozwiązanie i narzucą je temu państwu?
– Jestem przekonany, że w ciągu najbliższych miesięcy, Moskwa, Berlin i Waszyngton wypracują program rozwiązania kryzysu ukraińskiego zakładający, że Krym pozostanie już na pewno częścią Federacji Rosyjskiej, Ukraina będzie musiała zostać zdecentralizowana i – być może – sfederalizowana, oraz będą musiały się odbyć wybory prezydenckie i parlamentarne na nowych zasadach. Prawdopodobnie strony porozumieją się również co do konieczności fizycznej likwidacji nikomu już niepotrzebnych uzbrojonych ekstremistów z „Prawego Sektora”. Problem polega na tym, by polskie elity nie pozostawały w tym czasie w stanie kilkumiesięcznego opóźnienia i nie opowiadały rzeczy, które budzić będą drwiny we wspomnianych stolicach, a nawet w samym Kijowie.
Rozmawiał: Jan Engelgard
fot. Jan Bodakowski
Myśl Polska, nr 15-16 (13-20.04.2014)